ROBERT
LUDLUM
DZIEDZICTWO
SCARLATTICH
Spis treści 2
CZĘŚĆ PIERWSZA 4
ROZDZIAŁ 1 5
ROZDZIAŁ 2 14
ROZDZIAŁ 3 23
ROZDZIAŁ 4 31
ROZDZIAŁ 5 41
ROZDZIAŁ 6 45
ROZDZIAŁ 7 53
ROZDZIAŁ 8 56
ROZDZIAŁ 9 59
ROZDZIAŁ 10 64
ROZDZIAŁ 11 71
ROZDZIAŁ 12 74
ROZDZIAŁ 13 83
ROZDZIAŁ 14 86
ROZDZIAŁ 15 89
ROZDZIAŁ 16 94
ROZDZIAŁ 17 102
ROZDZIAŁ 18 104
ROZDZIAŁ 19 108
ROZDZIAŁ 20 111
CZĘŚĆ DRUGA 118
ROZDZIAŁ 21 119
ROZDZIAŁ 22 125
ROZDZIAŁ 23 129
ROZDZIAŁ 24 133
ROZDZIAŁ 25 136
ROZDZIAŁ 26 139
ROZDZIAŁ 27 141
ROZDZIAŁ 28 148
ROZDZIAŁ 29 152
ROZDZIAŁ 30 158
ROZDZIAŁ 31 163
ROZDZIAŁ 32 171
ROZDZIAŁ 33 174
ROZDZIAŁ 34 175
ROZDZIAŁ 35 179
ROZDZIAŁ 36 184
ROZDZIAŁ 37 187
ROZDZIAŁ 38 194
ROZDZIAŁ 39 196
ROZDZIAŁ 40 199
CZĘŚĆ TRZECIA 203
ROZDZIAŁ 41 204
ROZDZIAŁ 42 208
ROZDZIAŁ 43 211
ROZDZIAŁ 44 214
CZĘŚĆ CZWARTA 227
ROZDZIAŁ 45 228
ROZDZIAŁ 46 229
10 października 1944, Waszyngton.
Generał brygady usiadł sztywno na długiej ławie pod ścianą, przedkładając twardą powierzchnię sosny nad miękką skórę foteli.
Była dziewiąta trzydzieści rano, a on źle spał w nocy - nie dłużej niż godzinę.
Kiedy mały zegar na kominku zaznaczał pojedynczymi uderzeniami każde pół godziny, generał zauważył ku swojemu zdumieniu, że chciałby przyspieszyć bieg czasu. Ponieważ dziewiąta trzydzieści i tak musiała nadejść, wolał to mieć już za sobą.
O dziewiątej trzydzieści miał stanąć przed sekretarzem stanu, Cordellem S. Hullem.
Siedząc w poczekalni biura twarzą do ogromnych czarnych drzwi z mosiężnymi klamkami, bębnił palcami po białej papierowej teczce, którą wyjął z neseseru. Chciał uniknąć niezręcznej ciszy w chwili, gdy przyjdzie czas ją pokazać, i wszyscy będą czekali, aż otworzy neseser i znajdzie teczkę. Zamierzał, jeśli zajdzie taka potrzeba, rzucić ją z całą stanowczością prosto w ręce sekretarza.
Ale Hull może o nią wcale nie poprosić. Może zażądać jedynie ustnego wyjaśnienia, a potem uznać jego wypowiedź za nie do przyjęcia. W takim przypadku brygadier będzie mógł tylko zaprotestować. Niezbyt gwałtownie, rzecz jasna. Informacje zawarte w teczce nie stanowiły dowodu, mogły jedynie podeprzeć jego przypuszczenia.
Generał spojrzał na zegarek. Dziewiąta dwadzieścia cztery.
Ciekaw był, czy słynna punktualność Hulla sprawdzi się także w przypadku tego spotkania. On sam zjawił się we własnym biurze o 7.30, pół godziny wcześniej niż normalnie.
Możliwe, że przez memorandum, którego wynikiem było dzisiejsze spotkanie, będzie miał kłopoty. Bez trudu mogą się go pozbyć.
Wiedział jednak, że ma rację.
Odgiął brzeg teczki na tyle, by przeczytać stronę tytułową maszynopisu: Canfield, Matthew. Major rezerwy Armii Stanów Zjednoczonych. Departament Wywiadu Wojskowego.
Canfield, Matthew... Matthew Canfield. On jest dowodem.
Na biurku niemłodej recepcjonistki zabrzęczał sygnał interkomu.
- Generał Ellis? - Prawie nie podniosła wzroku znad gazety.
- Tak?
- Pan sekretarz przyjmie pana.
Ellis spojrzał na zegarek. Dziewiąta trzydzieści dwie.
Wstał, podszedł do złowieszczych czarnych drzwi i otworzył je.
- Pan wybaczy, generale Ellis. Uznałem, że charakter pańskiego memorandum wymaga obecności osób trzecich. Pozwoli pan, że przedstawię podsekretarza Brayducka.
Brygadier był zaskoczony. Nie spodziewał się nikogo więcej, wyraźnie prosił o rozmowę sam na sam.
Podsekretarz Brayduck stał po prawej stronie biurka, w odległości około trzech metrów. Najwyraźniej był jednym z tych pracowników Białego Domu i Departamentu Stanu, którzy ukończyli uniwersytet - pełno ich było w administracji Roosevelta. Nawet jego ubranie jasnoszare flanelowe spodnie i obszerna marynarka w jodełkę - stanowiło niedbałe przeciwieństwo nieskazitelnego munduru brygadiera.
- Oczywiście, panie sekretarzu... panie Brayduck - skinął głową generał.
Cordell S. Hull usiadł za szerokim biurkiem. Dobrze znana twarz - bardzo jasna cera, przerzedzone białe włosy, zielononiebieskie oczy,za szkłami w stalowej oprawce - wydawała się większa niż w rzeczywistości. Jego zdjęcia nieustannie pojawiały się w gazetach i kronikach filmowych. Nawet na plakatach wyborczych - tych z nachalnym pytaniem: CZY CHCESZ ZMIENIAĆ ZAPRZĘG W ŚRODKU RZEKI? - wzbudzająca zaufanie, inteligentna twarz Hulla była widoczna tuż za wizerunkiem Roosevelta, czasem bardziej wyeksponowana niż twarz Harry'ego Trumana.
Podsekretarz wyjął z kieszeni kapciuch na tytoń i zaczął nabijać fajkę. Hull uporządkował papiery na biurku, powoli otworzył taką samą teczkę jak ta, którą brygadier trzymał w ręku, i popatrzył na nią. Ellis rozpoznał ją. Było to jego własne poufne memorandum, które przekazał Hullowi.
Brayduck zapalił fajkę. Zapach tytoniu sprawił, że Ellis ponownie przyjrzał się podsekretarzowi. Była to jedna z tych dziwacznych mieszanek uważanych za oryginalne przez ludzi uniwersytetu, lecz zazwyczaj niestrawnych dla innych znajdujących się w tym samym pokoju. Brygadier Ellis odetchnie z ulgą, kiedy wojna się skończy.
Roosevelt się wtedy wyniesie, wyniosą się też ci tak zwani intelektualiści razem ze swoim śmierdzącym tytoniem.
Trust mózgów, pożal się Boże. Lewicowcy, co do jednego.
Najpierw jednak wojna.
Hull podniósł wzrok na brygadiera.
- Nie muszę chyba panu mówić, generale, że pańskie memorandum jest bardzo niepokojące.
- Informacje, które uzyskałem, były bardzo niepokojące, panie sekretarzu.
- Niewątpliwie... niewątpliwie. Ale czy są podstawy do wyciągnięcia takich wniosków? To znaczy, czy ma pan coś konkretnego?
- Tak mi się wydaje.
- Ile osób z wywiadu wie o tym, Ellis? - wtrącił się Brayduck.
Brak słowa "generał" nie uszedł uwagi brygadiera.
- Z nikim na ten temat nie rozmawiałem. I szczerze mówiąc, nie sądziłem, że dziś będzie tu ktoś oprócz pana sekretarza.
- Darzę pana Brayducka całkowitym zaufaniem, generale Ellis. Jest tu na moją prośbę... na mój rozkaz, jeśli pan woli.
- Rozumiem.
Cordell Hull odchylił się do tyłu.
- Bez obrazy, ale zastanawiam się, czy rzeczywiście pan rozumie... Przysyła pan ściśle tajne, bardzo pilne memorandum lecz zawarte w nim wywody wydają się nieprawdopodobne.
- Niedorzeczne oskarżenie, którego, jak pan sam przyznaje, nie można udowodnić - dodał Brayduck z fajką w zębach, podchodząc do biurka.
- Może nie formułujmy tego tak ostro... - Hull zażądał obecności Brayducka, ale nie zamierzał tolerować jego nadmiernej aktywności, a tym bardziej bezczelności.
Brayduck jednak nie dał się zbyć.
- Panie sekretarzu, wywiad wojskowy trudno nazwać nieomylnym. Mieliśmy już okazję wielokrotnie się o tym przekonać.
Chodzi mi jedynie o to, by kolejna pomyłka, domysły oparte na nieścisłych informacjach, nie stała się bronią w ręku politycznych przeciwników obecnego rządu. Za niecałe cztery tygodnie mamy wybory!
Wielka głowa Hulla pochyliła się. Powiedział nie patrząc na Brayducka:
- Nie musi mi pan o tym przypominać... Natomiast niech mi będzie wolno panu przypomnieć, że ciążą na nas także inne zobowiązania... Nie dotyczące polityki wewnętrznej. Czy wyrażam się jasno?
- Jak najbardziej. - Brayduck powstrzymał się od kolejnych uwag.
Hull mówił dalej:
- Jak zrozumiałem z pańskiego memorandum, generale Ellis, twierdzi pan, że wpływowy członek niemieckiego dowództwa jest obywatelem amerykańskim działającym pod przybranym nazwiskiem - i to nazwiskiem znanym nam bardzo dobrze - Heinrich Kroeger.
- Tak. Tyle że wyraziłem to w trybie przypuszczającym napisałem, że być może tak jest.
- Ponadto daje pan do zrozumienia, że Heinrich Kroeger współpracuje lub jest powiązany z dużymi korporacjami w tym kraju. Z zakładami realizującymi zamówienia rządowe, z produkcją zbrojeniową.
- Zgadza się, panie sekretarzu. Ale napisałem, że był, niekoniecznie jest.
- Czasy gramatyczne tracą znaczenie w przypadku takich oskarżeń. - Cordell Hull zdjął okulary w stalowej oprawce i położył je obok teczki. - Zwłaszcza podczas wojny.
Podsekretarz Brayduck odezwał się pykając fajkę:
- Stwierdza pan również, że nie ma pan na to żadnego konkretnego dowodu.
...
pati1919