Proust Marcel - W stronę Swanna.pdf

(1401 KB) Pobierz
898047044.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
MARCEL PROUST
   
W stronę Swanna
ł.  -żń
898047044.002.png
OD TŁUMACZA
Kariera pisarska Prousta szła drogą dość niezwykłą. Zaczęła się stosunkowo późno, prze-
rwała ją wojna, potem przecięła ją rychła śmierć. Ale, mimo że w chwili zgonu nieznane
było jeszcze w całości jego dzieło, już niepodobna było wątpić, że odszedł artysta i myśli-
ciel na miarę największych; już Proust zaważył jak mało który z pisarzy na swojej epoce.
Tuż po śmierci Prousta zaczęto gromadzić — z niezawodną pewnością ich znaczenia —
dokumenty tyczące pisarza i człowieka, listy, wspomnienia, tradycje ustne.
Równocześnie zaczęła narastać legenda. Nie ma dziś czytelnika — a może i nie czy-
telnika — Prousta, który by nie wiedział o jego chorobie, o jego światowych sukcesach,
o jego późniejszym odosobnieniu, o jego dostatku, hojności, neurastenii, dziwactwach,
o heroizmie wreszcie, z jakim do ostatniego tchnienia pracował, uzupełniał swoje dzieło,
spożytkowując jako materiał twórczy własne cierpienie, niemal własną śmierć.
Parę ściślejszych dat niewiele przyda do tego obrazu. Proust prawie nie ma biografii;
przynajmniej zewnętrznej. Cały mieści się w historii swojej myśli, swojego dzieła.
Urodzony w r. , syn znanego lekarza i higienisty profesora Adriana Prousta, mło-
dy Marcel zdradzał przedwczesną inteligencję, która, połączona z kobiecym wdziękiem
i przymilnością, czyniła go oryginalnym zjawiskiem. Ale bardzo wcześnie wystąpiły u nie-
go objawy rzadkiej choroby — swoistej astmy — która skazała go na cieplarniany tryb
życia. Zapach kwiatów i w ogóle roślin pomnażał ataki choroby; słońce było mu wrogiem;
nauczył się coraz bardziej żyć w nocy, coraz więcej posługiwał się narkotykami dla uśmie-
rzenia duszności i sprowadzenia opornego snu. Choroba ta miała zaciążyć na twórczości
pisarza, akcentując to, co w tej twórczości jest rzadkie, przeczulone, cieplarniane. Bez-
senne noce pogłębiły jego refleksje, cierpienie wyostrzyło jego zmysły. Za młodu marzył
o podróżach; musiał się rozstać z tym marzeniem: poza wycieczką do Wenecji i letnimi
pobytami w Cabourg (opisane w jego powieściach jako a ) nie ruszał się z Paryża.
Namiętność podróży przetworzył na ową podróż w czasie, jaką jest jego dzieło.
Za młodu Proust — wspomagany w tym przez rodziców — starał się walczyć ze swo-
ją chorobą. Uczęszczał do kolegium; odbył — złagodzoną co prawda przez względność
przełożonych — jednoroczną służbę wojskową, brał udział w życiu literackim młodych.
Wraz z kilkoma przyjaciółmi — między nimi Flers, Barbusse, Daniel Halévy, Gregh,
Leon Blum — zakłada pismo ant ; artykuły, które pomieszcza w tym piśmie
młody Proust, zdradzają żywą ciekawość intelektualną i szerokie oczytanie, zwłaszcza
w piśmiennictwie obcym.
Potem pociąga go życie światowe. Jak gdyby wiedziony instynktem przyszłej twórczo-
ści, Proust wchodzi w arystokratyczne sfery Paryża. Osobisty urok i zalety towarzyskie
otwierają mu najbardziej zamknięte salony. Młody Marcel staje się duszą zebrań; bły-
skotliwością rozmowy, werwą swoich słynnych parodii i imitacji umie ożywić ten „świat
nudów”. Zapuszcza się w salony literackie, bawiąc się ich śmiesznostkami, ale umiejąc
ocenić usługi, jakie oddają przenikaniu sztuki. Ociera się o wielki półświatek, urzekający
artystę cieplarnianą poezją mody, stroju, zbytku, wdziękiem nietrwałego kwiatu. Chęt-
nie odwiedza Lasek Buloński, gdzie słynny „Boni” i książę de Sagan stanowili wówczas
centrum świata elegancji. Młody Proust wydawał u siebie obiady, gdzie wobec najwy-
tworniejszego towarzystwa poeci mówili subtelne wiersze.
Ogromną rolę w życiu Prousta grała przyjaźń. Przyjaźnił się z wieloma kobietami
i z wieloma mężczyznami; wkładał w te przyjaźnie bardzo wiele; czuły, oddany, usłużny,
zasypywał swoich przyjaciół grzecznościami, kwiatami, upominkami; to znów, wrażliwy
jak mimoza, urażał się lada czym lub lękał się, że kogoś uraził, i wówczas nie było końca
listom z wymówkami, przeprosinami, komentarzami.
Powodzenia te oddaliły Prousta od dawnych towarzyszów, którzy niebawem przycze-
pili mu niebezpieczną etykietkę światowca, dyletanta, snoba. Pierwszą jego książkę s
asrs t s ors , zbytkownie wydaną, z grzecznościową przedmową samego Anato-
la France'a, również przyjęto jako wczasy zamożnego amatora. Zdecydowano rychło, że
z Prousta nigdy nic nie będzie. Nie mogły zmienić tej opinii kroniki „światowe” — dziś
inaczej oceniane — jakie pomieszczał w ar pod pseudonimem „Horatio”, ani nawet
przekład Ruskina, w którym utopił sześć lat życia, opatrując pisma Ruskina obszernymi
przedmowami. Proust czuł tę opinię o sobie, zapewne cierpiał od niej, może ją podzielał.
  W stronę Swanna
Lata biegły, ten i ów z dawnych towarzyszy stał się głośny lub sławny, podczas gdy on…
W samym tytule jego utworu czuć, że ten „stracony czas” musiał mu być bolesny.
A jednak trudno o czas mniej stracony, bardziej wypełniony, wydajniejszy! Świado-
mie czy nie, Proust przygotowywał w nim swoje dzieło. Instynktownie obrał teren, na
którym „komedia ludzka”, mająca być przedmiotem jego książki, najdostępniejsza była
obserwacji. Zaciekawiony, rozbawiony, mający dar egzotyzowania powszedniości, Pro-
ust obserwował niestrudzenie; zestawiał fakty, obyczaje, anegdoty, chwytał na gorącym
uczynku stosunki ludzi między sobą, doraźnie opatrywał je swoistym filozoficznym ko-
mentarzem i magazynował wszystko w swojej zdumiewającej pamięci. Dokumentował
się na wszelkie sposoby. Bo pochłonięty praktyczną obserwacją „wyżyn społecznych”,
Proust prowadzi równocześnie swoją ankietę na innym planie; ulubioną jego pasją były
rozmowy ze służbą, z garsonami modnych restauracji. Podszewka bogatego wierzchu.
Około roku , po śmierci ukochanej matki, Proust coraz bardziej zaczął się odsu-
wać od świata. Po rozbiciu się domu rodzinnego — ojca stracił już kilka lat przedtem —
przeniósł się na oar assann , wynajął duże mieszkanie, stłoczył wszystkie meble
razem, sam zaś osiadł w jednym pokoju, który kazał wysłać korkiem dla uzyskania ciszy,
ale nigdy nie zdobył się na to, aby dać obić korek tapetą. Meble pokrywały się kurzem,
łóżko i podłoga papierami, gdy Proust, coraz bardziej oderwany od wszystkiego, co nie
było jego dziełem, zaczął gorączkowo pisać. Odtąd jeżeli się pojawiał w świecie, to prze-
ważnie po to, aby sprawdzić jakiś szczegół swego utworu, zdobyć potrzebną informację.
Choroba jego robiła postępy, śpieszył się. Zawsze dygocący od zimna, w ciężkim futrze,
zarośnięty, dawny cherubin zjawiał się czasem jak upiór na jakimś arystokratycznym balu,
którego uczestnicy nie wiedzieli, że może pozują w tej chwili do nieśmiertelnego obrazu.
Bliskim jego wiadomo było, że pisze, ale nikt nie wiedział co, nikt nie interesował się tym
zbytnio. Proust nałożył sobie tę rzadką i wymagającą dużego hartu dyscyplinę, aby nie
rozpocząć druku, dopóki nie ukończy całości. Pisał lat siedem czy osiem, zanim położył
kreskę pod ostatnim ustępem ostatniego tomu. I wówczas zaczęła się nowa trudność.
Kto odważy się wydać sześć tomów pana Prousta, nieznanego, i gorzej niż nieznanego,
bo zdyskredytowanego swymi światowymi koneksjami? Intelektualna i odważna o
ranęas zwraca mu skrypt (jak się później okazało, bez czytania): czegóż
spodziewać się po innych! Nie chcą Prousta w rr ran ; księgarz Fasquelle
orzeka, że utwór pan Prousta „zbyt różny jest od tego, co publiczność nawykła czytać”;
inni zbywają zamożnego amatora drwinami. Proust był istotnie — zwłaszcza po śmier-
ci ojca — człowiekiem więcej niż zamożnym i mógł bez trudności wydać swoje dzieło
własnym kosztem; ale przyjaciele odradzali mu to jako coś, co deprecjonuje książkę i au-
tora. W końcu, zrezygnowany Proust znajduje wydawcę, który decyduje się — dać firmę,
o ile autor pokryje koszta. W r.  ukazuje się pierwsza część oswana straono
as , pod niewdzięczniejszym jeszcze tytułem W stronę Swanna . Krytyka, poza jednym
artykułem Soudaya, zachowuje głębokie milczenie, głośny zaś entuzjazm paru przyjaciół
Prousta nastraja innych tym oporniej.
Ale powoli krąg zwolenników tej książki, urażającej w istocie wszystkie przyzwycza-
jenia ówczesnego czytelnika, rozszerza się. Ktoś zaczyna czytać od początku — i odrzuca
książkę z niechęcią i zmęczeniem: któregoś dnia podejmuje ją i otwiera na los szczęścia
w środku; czyta stronicę, dwie, i nie może się oderwać; wraca do początku, pochłania
całość, wybucha zachwytem, biega z książką po znajomych, wtyka im ją w rękę, zara-
ża ich swoim entuzjazmem. Tworzy się coś na kształt kapliczki Prousta: drugi tom ma
już zapewnioną nieliczną wprawdzie, ale wyrafinowaną publiczność. Ten tom, mozolnie
przerabiany przez autora, jest właśnie w druku: już, już ma się ukazać — zapowiedziano
go na jesień roku  — kiedy wybucha wojna.
Jeżeli dla którego pisarza wojna zdawała się ruiną jego twórczej egzystencji, to dla
Prousta. Nie tylko dlatego, że na kilka lat sparaliżowała we Francji zainteresowania czy-
sto artystyczne; że odsunęła na bok książki niezwiązane z wojną i problematami chwili; ale
dlatego, że zarazem unicestwia — tak się zdawało — całą przedwojenną epokę, z której
wyrosło dzieło Prousta. W bombardowanym Paryżu, gnębiony swoją morderczą astmą,
niezdolny do noszenia broni i tym bardziej obolały od biuletynów zwiastujących mu
śmierć wielu bliskich, Proust pozostał sam ze swoim biednym rękopisem. Mniej wie-
  W stronę Swanna
rzący w swoje posłannictwo autor rzuciłby go może w ogień; Proust wziął go na nowo
na warsztat i pogrubił niemal do czterokrotnej objętości. Skorzystał z perspektyw chwili,
z nowych stanów duszy i nowej nauki życia, aby wzbogacić swoje dzieło. Tylko pierwsza,
poprzednio wydana część pozostała w pierwotnej postaci; dalsze cztery tomy miały się
rozróść do czternastu.
Krwawe lata minęły wreszcie. Proust wklejał coraz nowe karty między wiersze daw-
nego rękopisu. Jeden z redaktorów o ranas , Jacques Rivière, przeczytał
tymczasem ów pierwszy tom Prousta — w obozie jeńców w Niemczech, i zawstydził się
lekceważenia, z jakim wydawnictwo jego odniosło się do tej rewelacyjnej książki. Już nie
mogło być mowy o tym, aby kazać Proustowi dopraszać się łaski wydawców. I prawie
równocześnie z zawieszeniem broni — rzecz możebna jedynie we Francji, jeszcze dy-
miącej krwią, a tak cudownie żywotnej i ufnej — pierwszą książką, która się ukazała —
w listopadzie r.  — był dalszy ciąg utworu Prousta, pod jakże egzotycznym w sto-
sunku do chwili tytułem: or s ns s n rs . I w następnym roku — _
„zakwitające dziewczęta” Prousta zdobywają nagrodę Goncourtów, mając za rywala Do-
rgelèsa i jego rwnan r . Oficjalna konsekracja pisarza, która nie rozbraja niechęt-
nej krytyki. „Tym razem — pisze któryś — Goncourci dali nagrodę pisarzowi naprawdę
nieznanemu. Nie jest młody, ale nieznany jest i nieznany pozostanie…” A równocześnie
poczta przynosi Proustowi kilkaset listów z wyrazami radości i entuzjazmu ze wszystkich
krajów.
Odtąd Proust wchodzi w sławę. Staje się żywą legendą, mitem; kursują anegdoty
o nim, o jego szczególnym trybie życia, wynikłym przeważnie z choroby. Zjeżdżają się
z daleka jego entuzjaści, aby go ujrzeć, poznać. Ale na próżno. Trawiony nieubłaganą
chorobą, Proust ma przed sobą tylko parę lat, które musi całkowicie oddać swemu dzie-
łu. Zaczyna się tragiczny wyścig między pisarzem a śmiercią. Proust — jak Balzac —
w korekcie zwłaszcza daje ostateczny kształt każdej stronicy; czy zdoła dokończyć, czy
zdąży doprowadzić druk do końca, to jedyna rzecz, jaka go interesuje. Po Stron
rants ukazują się w r.  trzy tomy Soo oor — „jedna z najśmielszych
książek jakie istnieją”, powiada jego monografista Pierre-Quint. Ale to są ostatnie tomy,
jakie wyszły za jego życia. Proust umiera w listopadzie r. , licząc zaledwie pięćdziesiąt
jeden lat.
Po śmierci pisarza pozostał trud doprowadzenia do końca druku dzieła z pozosta-
wionych rękopisów, zagmatwanych poprawkami, spęczniałych od dopisków. Trwało to
kilka lat; ostatnia część ukazała się w r. . Każdy tom pomnażał zachwyt nad dziełem,
odsłaniał nowe perspektywy, rozwijał poprzednio zaznaczone motywy, ujawniał głęboko
przemyślany plan. Ostatnie tomy — as onaon — uwieńczyły wreszcie całość niby
kopuła. Dzieło Prousta objawiło się w całości, imponujące, niepodobne do niczego w li-
teraturze świata. Popularność jego rosła — liczba nakładów wskazuje dziś cyy sięgające
stu kilkudziesięciu kilku tysięcy. Mnożą się przekłady na języki obce. „Kto szuka genial-
ności, ten w sferze ancuskiej powieści znajdzie ją tylko u Prousta” — pisze o nim E. R.
Curtius. A po ukazaniu się całości jego dzieła po niemiecku inny krytyk mówi: „Proust
jest — powiedzmy to wręcz — największym poetą współczesnej literatury europejskiej”.
Utwór W oswan straono as zamyka — poza paroma tomami kronik
i esejów — wszystko, co wyszło spod pióra Prousta. Obejmuje w oryginale  dużych
tomów. Dzieli się na siedem części, każda po parę tomów. Tytuły tych części brzmią: .
W stronę Swanna ; . W n awta wt ; . Strona rants ; . Sooa
oora ; . wona ¹; . a rtn . as onaon .
Nie zamierzam tu podjąć analizy dzieła Prousta, które dopiero stopniowo i powoli
znajdzie się w rękach polskich czytelników. W tej chwili byłoby to przedwczesne. Pragnę
jedynie w najprostszych słowach zaznaczyć plan całości, a raczej zwrócić uwagę na wielość
płaszczyzn, na których porusza się twórcza myśl pisarza. Myśl ta „jest tak złożona, że
ujawnia się aż bardzo późno, kiedy wszystkie tematy zaczną się kombinować”, pisał sam
Proust, troskając się, że dzieło jego nie będzie od początku zrozumiane.
Nie sądzę, aby to niebezpieczeństwo groziło pierwszej części, która, zamknięta niemal
sama w sobie, tworzy raczej urocze preludium niż uwerturę do tej ogromnej kompozycji.
¹ wona — ostatecznie przyjęto tytuł węona (. a rsonnr ).
  W stronę Swanna
Zgłoś jeśli naruszono regulamin