Sharon Sala - Niebezpieczne Związki 03 - Misja specjalna.pdf

(538 KB) Pobierz
untitled
Sharon Sala
Misja specjalna
Prolog
Waszyngton, D.C., 4 lipca 2000
Amerykańskie flagi nad głową wysokiego męż-
czyzny łopotały wesoło w lipcowym wietrze niczym
barwne świadectwa wdzięczności narodu za poświę-
cenie niezliczonych żołnierzy, którzy przez wieki
bronili wolności tego kraju.
Jednak mężczyzna stojący przed czarną, wypole-
rowaną płytą pomnika bohaterów wojny wietnam-
skiej daleki był od tego, by w tej chwili odczuwać
wdzięczność. Nie zważał też na to, że płatki róży,
którą trzymał w ręku, zdążyły już przywiędnąć.
Człowieka, dla którego przeznaczona była ta róża,
nie obchodziły już żadne sprawy tego świata.
Mężczyzna nie po raz pierwszy był w tym miejscu
w dniu urodzin narodu, toteż nie dziwił go zgroma-
dzony tłum. Jednak gdy przedzierał się przezeń,
uderzyła go cisza, niezwykła przy tak wielkiej liczbie
ludzi.
6
Sharon Sala
Widok pomnika głęboko go poruszał. Czarna,
gładka płaszczyzna polerowanego kamienia z wyry-
tymi nazwiskami poległych wydawała się ciągnąć
w nieskończoność. Były to nazwiska ojców i synów,
braci i wujków, przyjaciół i sąsiadów, którzy oddali
życie dla kraju. Zatrzymał wzrok na lśniącej po-
wierzchni i serce mu się ścisnęło. To było gdzieś
tutaj, w połowie długości i w jednej trzeciej wysoko-
ści płyty. Wyminął drobną, przygarbioną kobietę,
a potem przeszedł przed parą młodych ludzi z dwój-
ką dzieci i zatrzymał wzrok na napisach. Im dalej
szedł, tym mocniej biło mu serce.
Nagle zamarł. To było to nazwisko: Frank Wilson.
Przesunął po literach palcem, czując, jak do oczu
napływają mu łzy. Przy ostatniej literze już prawie
nic nie widział. Zacisnął zęby, upuścił różę u pod-
stawy pomnika i odwrócił się. W tej chwili wiatr
przybrał na sile i flagi załopotały mocniej. Wiatr
przeczesał włosy mężczyzny, ujawniając w nich siwe
pasma.
Przymrużył oczy, nałożył przeciwsłoneczne oku-
lary i poszedł w stronę wielkiego trawnika. Łopot
flag mieszał się w jego umyśle ze wspomnieniami.
Słyszał kanonadę karabinów maszynowych, łoskot
lądujących helikopterów, na nowo poczuł cały kosz-
mar Wietnamu.
Sajgon, 1974
Deszcz padał z krótkimi przerwami przez cały
dzień i ubranie stojącej na rogu dziewczyny przylepi-
ło się do jej ciała tak, że wyglądała jakby była naga.
Misja specjalna
7
Na widok trzech amerykańskich żołnierzy zbliżają-
cych się ulicą podłożyła dłonie pod piersi i uniosła je
zachęcająco.
– Hej, chcecie zabawy? Dobry seks... mocny
seks... pięć dolar.
Szeregowy Joseph Barone z Brooklynu w Nowym
Jorku gwizdnął pod nosem i trącił łokciem kolegę.
– Uuu, Davie, popatrz tylko na nią. Nie masz
ochoty spróbować?
Pragnienie fizycznej ulgi w cieple kobiecych
ramion było silne, ale David Wilson widział, że pod
warstwą makijażu i pod obcisłym ubraniem kryje się
dziecko, i ogarnęło go współczucie. Nie tylko on czuł
się tutaj jak ryba wyjęta z wody. Dziewczyna radziła
sobie, jak mogła, próbując przetrwać w oszalałym
świecie. Nie byłby w stanie pogarszać jeszcze piekła,
w jakim się znalazła. Ale nie przyznał się głośno do
tego, że na myśl o seksie z czternastoletnią prostytut-
ką zbiera mu się na mdłości, tylko rzucił ironicznie,
przeciągając słowa:
– Czego spróbować? Tego śmiecia?
Joe Barone zaśmiał się i klepnął go w plecy.
– Mały, gra może być warta świeczki.
David jeszcze raz spojrzał na dziewczynę i po-
trząsnął głową.
– Nie. Ale jeśli ty i Pete macie ochotę, to nie
krępujcie się. Spotkamy się w barakach.
Obydwaj jego towarzysze obrócili się na pięcie
i podeszli do dziewczyny, zanim jakiś inny żołnierz
zdążył ich uprzedzić. David wepchnął ręce w kiesze-
nie i szedł dalej zatłoczonym chodnikiem. Jakiś
8
Sharon Sala
starzec siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami,
wyśpiewując monotonną litanię, która miała przy-
ciągnąć klientów do jego towarów, i wymachując nad
głową trzymaną w ręku oskubaną kurą. David wymi-
nął go i zmarszczył nos, zastanawiając się, od jak
dawna starzec próbuje sprzedać to truchło.
Skręcił za róg, w stronę baraków, i usłyszał
znajomy śmiech. Poznałby ten śmiech na końcu
świata. Gdzieś tu był jego brat Frank. Rozejrzał się
na wszystkie strony, przebiegając wzrokiem twarze
przechodniów. Towarzystwo Franka mogło mu za-
pewnić udane popołudnie.
Brat był od niego starszy o cztery lata. To właśnie
z jego powodu David znalazł się w Wietnamie.
Skłamał, podając swój wiek komisji poborowej.
Dodanie sobie lat było proste. Zdziwił się bardzo, ale
również i ucieszył, gdy obydwaj wylądowali w tej
samej kompanii. Frank był dla niego nie tylko
starszym bratem: również kimś w rodzaju ojca,
towarzyszem zabaw, a w chwilach, gdy sam nie
spuszczał lania młodszemu braciszkowi, również
i swego rodzaju ochroniarzem w nieciekawej dziel-
nicy, gdzie się wychowywali.
Tłum rozstąpił się, by przepuścić jakiegoś męż-
czyznę z wózkiem, i David dostrzegł w pewnej
odległości od siebie twarz Franka. Ale jego brat nie
był sam. Zatrzymał się i przyjrzał z ciekawością
dwóm jego towarzyszom. Trzej mężczyźni rozma-
wiali o czymś z pochylonymi do siebie głowami,
jakby nie chcieli, by ktokolwiek usłyszał tę roz-
mowę. Toteż gdy jeden z nich wyprostował się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin