Bittel-Dobrzyńska Nadzieja - Jak wiedźma Agrypicha znachorstwa mnie uczyła(1).pdf

(644 KB) Pobierz
131830719 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
131830719.001.png 131830719.002.png
Nadzieja Bittel-Dobrzyńska
JAK WIEDŹMA AGRYPICHA
ZNACHORSTWA MNIE UCZYŁA
1
Posłowie: Zbigniew Żakiewicz
Wydanie pierwsze: OW Graf, Gdańsk 1991
© by Tower Press, Gdańsk 2000
2
Od autora
Na Wileńszczyźnie język polski był bardzo zróżnicowany. W moich stronach, między
Wiszniewem, Krewem a Smorgoniami, na obrzeżu powiatu oszmiańskiego, około stu, stu
dwudziestu kilometrów w stronę Mołodeczna, w latach 1929-1930, w których przeważnie
rozgrywa się akcja moich wspomnień, były właściwie trzy odmiany językowe polszczyzny.
Ludzie w niektórych wsiach mówili między sobą „po prostu”, czyli mową bardzo zbliżoną
do białoruskiej. Ci sami ludzie, kiedy przychodzili do dworów, starali się mówić po polsku,
chociaż dziwny to był język, gęsto przeplatany spolszczonymi wyrazami białoruskimi.
Brakowało w tej mowie „ą” i „ę”, a zamiast „czy” mówili „ci”. W niektórych chutorach,
szczególnie położonych w pobliżu zaścianków szlacheckich, mówiono również taką gwarą.
W samych zaściankach i w ich najbliższych okolicach mowa polska była czysta i poprawna,
może nieco archaiczna.
Słownik Agrypichy, wiejskiej znachorki, z którą zetknął mnie los, był dużo bogatszy niż
innych wiejskich kobiet. Na określenie jednej rzeczy używała synonimów, na przykład: na
ziele mówiła „roślinki”, „zioła”, „trawki”. Mowa jej zresztą różniła się zależnie od dnia. W
niektóre dni mówiła całkiem poprawnie po polsku, w inne gwarą, wtrącając wyrazy
białoruskie. Jeden jednak wyraz wymawiała jakoś szczególnie ciepło, zawsze po białorusku:
„dziciataczko” (dzieciątko). W swoich wspomnieniach, spisanych na kartach tej książki,
starałam się wiernie odtworzyć język Agrypichy, a także język jej koleżanki z młodych lat,
Aspazji, która dopowiedziała mi historię Agrypichy, wyjaśniając jednocześnie, skąd się
wzięło jej zainteresowanie ziołami.
Ziołolecznictwo u nas było bardzo rozpowszechnione. Właściwie w każdej wiejskiej
chacie suszyły się jakieś zioła. Żadna jednak ze znanych mi kobiet nie wiedziała o nich tyle,
co Agrypicha.
3
Ludzie mówio...
Agrypicha wiedźma ważna jest i znachorka nie byle jaka, po polach i po łąkach ciągle
chodzi i zioła zbiera. Jedne zbiera rano ranieńko przy rosie, drugie w południe, kiedy
południczki szumią, inne nad wieczorem, kiedy cień słońca długi, a jeszcze inne przy pełni
księżyca. Mówio, w chacie u niej od zapachu ziół aż w nosie kręci. Na wszystko zioła ma: i
na kaszel, i na ciężki oddech, na kolki w boku i na babskie choroby, a w szczególności na
poruszenie. A jak która dziewczyna wzajemności nie ma, to i lubczyku u niej wyprosić
czasem może. Wszyscy wiedzo, Wincukowa Agata trzy lata za Antukiem Jakubowym latała,
a on ani w ta strona, jak to mówio, ani tudy. Ona i tak, i siak, a on nic. W końcu do Agrypichy
poszła. „Pomóż, ciotko – prosi – daj lubczyku”. Agrypicha początkowo wzbraniała sia, ale
potem ulitowała sia i dała. Mówio, co Agata na wieczorynkach do kieliszka Antukowego
lubczyka wsypała. Antuk wypił i już cały wieczór od Agaty odczepić sia nie mógł. Tylko
oczami za nio jak kot za skwarko wodził i ciągle łapami obłapiał. Potem do domu, objąwszy
sia wpół, poszli, a za trzy tygodnie w przyspieszonym terminie szlub wzięli. Tylko teraz
mówio, co jo bije i patrzeć na nio nie może. Lubczyk widać nidługo działa. Ale wszystkosz
Antuk nie chcąc za mąż jo był wzioł.
Ważna wiedźma, Agrypicha!
Mówio, co ona na Łysa Góra razem z innymi wiedźmami na miotle lata. Batraczycha raz
nad ranem na własne oczy widziała, jak Agrypicha na miotle na dach swego domu zleciała,
po dachu zsunęła sia, a potem, na boki oglądając sia, z miotły zsiadła – widać zapóźniła sia z
Łysej Góry wracając, stara już jest. A tak szybko do składzika swoja miotła wpychać zaczęła,
żeb ludzi jej ni zobaczyli, co tylko witki po drzwiach zaskrzeżetali.
Wiadomo, kużda wiedźma swoja miotła ma. Co większa wiedźma, to i miotła u niej
lepsza. Różne bywajo miotły: i długie, i krótkie, trzonki do nich zrobione z drzewa, co na
rozstajach rośnie. Gałęzi w specjalnych wywarach moczone, żeb mocy czartowskiej nabrali.
Tak, to ni takie sobie zwyczajne miotły.
A jak kupałowa noc blisko, to wiedźmy ciągle na swoich miotłach po niebie latajo, iskry
krzeszo. Spójrzysz wieczorem w niebo, niebo od gwiazd iskrzy sia, a tu mig! mignie
światełko, iskro przez niebo przeleci i zgaśnie, znaczy, wiedźma już na Wiedźmina Góra
dojechała. W kupałowa noc do Wiedźminego Łohu, co to niedaleko koło nas jest, wiedźmy
zjeżdżajo sia ze wszystkich stron. W ogromnych kotłach różne ziele i żaby gotujo, złe
wywary warzo, tylko gęsta para idzie i cały Wiedźmin Łoh mgło zasnowa. Ale jak wiaterek
powieje i mgła przegarnie, to ognie wyraźnińko widać. Wiedźmy wkoło nich swoje
wiedźmowskie tańce odprawujo i na cały Wiedźmin Łoh rahoczo.
Wiedźmy, wiedźmy wiele złego ludziom zrobić mogo: krowom mleko odjąć, urok na
dzieci złymi oczami rzucić i niemoc w człowieku wzbudzić.
Agrypicha z Nastusiowo niewiestko pożarła sia o coś, to, mówio, zaraz jej krowie mleko
odebrała, ropucha do obory wpuściwszy. Ropucha cała mleko krowie w nocy odciągała. A raz
Agrypicha na Batraczychu jak spójrzała w złości, to zaraz Batraczychu pod piersiami kolka
sparła, co i odprostować sia nie mogła. Niedobre ma oczy Agrypicha, oj, niedobre. Wiadomo,
wiedźma!
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin