OSTATNIE MIEJSCE
LAURA LIPPMAN
Przekład
AGNIESZKA WESELI
Redakcja stylistyczna
Elżbieta Steglińska
Korekta
Katarzyna Pietruszka
Projekt graficzny serii
Małgorzata Foniok
Projekt graficzny okładki
Zdjęcie na okładce
© Lowell Georgia/Corbis
Druk
Drukarnia Naukowo-Techniczna
Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA,
Warszawa, ul. Mińska 65
Tytuł oryginału The Last Place
Copyright © 2002 by Laura Lippman.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2008 by Wydawnictwo Amber Sp, z o.o.
ISBN 978-83-241-3314-7
Warszawa 2009. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp, z o.o.
00-060 Warszawa, ul. Królewska 27
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Pamięci moich dziadków:
Louise Deauer i Theodore'a Lippmanów,
Mary Julii Moore Mabry
oraz E. Speera Mabry'ego Juniora
Spadają dojrzałe śliwki
Zostało ich tylko siedem
Niech przyjdzie po mnie piękny kochanek
Póki jeszcze czas
Zostały ich tylko trzy
Wkładam je do koszyka
Powiedz mi jego imię
Konfucjusz
Dzień zaczyna na wodzie. Tak jak jego ojciec. Tak jak ona.
Oczywiście nie może przyznać sam przed sobą, że pojawił się tu wyłącznie z jej powodu. Jego obecność w tym miejscu o brzasku, w motorówce z wyłączonym silnikiem, jest uzasadniona. Uśmiecha się na myśl o słowie, którego użył. Uzasadnienie. Zasady. Zabawnie brzmi to słowo w odniesieniu do jego życia, a jednak jakoś do niego pasuje. Powtarza je, delektując się każdą sylabą, wyobrażając sobie swój akcent z młodości. Za-sa-dy.
Ostatni odcinek pokonał, wiosłując, i zatrzymał się niedaleko pomostu. Niewielu ludzi zna tę zatoczkę na rzece Patapsco, na południe od miasta i Wewnętrznej Przystani. A ci, którzy o niej wiedzą, uważają pewnie, że jest zbyt płytka. I dobrze. Dlatego wybrał to miejsce. Widział ją tu - raz czy dwa. To nic złego, póki nie wychodzi na brzeg i nie węszy. Nie miałaby po co. Ale wszystko może się zdarzyć.
Nowy dzień, kolejny dolar w kieszeni, jak mawiał jego ojciec, ruszając rano na wodę. W jego przypadku stwierdzenie niemal zbyt dosłowne. Właśnie wtedy zatoka zaczęła ich zdradzać. Najpierw zatoka, potem politycy, wprowadzając zakazy i wydając uchwały. Zagłodzić całe pokolenie, żeby nakarmić następne - chyba taki mieli plan. Tylko kto będzie łowił ostrygi i kraby, kiedy wymrą rybacy? O tak, kochali ich bardzo - w
teorii! - w kółko gadali o historii oraz tradycji i mlaskali nad stołami zastawionymi owocami morza. Tu, w mieście, robili zamieszanie wokół ciemnoskórych gości, którzy sprzedają owoce i warzywa z konnych wózków. Ale to konie kochali, nie ludzi. Ludzi od brudnej roboty uważali za rodzaj maszyn. Wszystkim się zdaje, że jedzenie pojawia się na stołach za sprawą jakiejś magicznej sztuczki. I że będzie się pojawiać zawsze, jeśli tylko rybacy przestaną być tacy chciwi.
Lepiej niż ktokolwiek wie, że z czasem wspomnienia ubarwiają przeszłość, ale dawniej wszystko naprawdę było większe i lepsze. Pieczone ostrygi wielkie jak pięść, które pękały w ustach i były pyszne. Gotowane na parze kraby o średnicy dwudziestu centymetrów, istne potwory: żywe mogły odgryźć palec. A później wszystko zaczęło maleć. Ostrygi, kraby. Jego rodzina. Nawet sama wyspa.
Ale jego rodzice nie znali i nie pragnęli innego życia. Ojciec uważał się za szczęściarza, bo mógł spędzać całe dnie na wodzie. Zatoka odwdzięczyła się za tę miłość, o kilka lat skracając mu życie. Czego nie wypaliło słońce, zniszczyła woda. Zatruła mu krew. Zwykłe skaleczenie okazało się wyrokiem śmierci dla niestarego jeszcze człowieka, kiedy durny lekarz z lądu zaszył ranę, nie odkaziwszy jej dobrze. Mimo to ojciec nigdy się nie skarżył, nawet gdy zakażeniu ulegały kolejne organy. Zawsze żył według swoich zasad i nauczył tego syna. „Rób to, co kochasz, i kochaj to, co robisz” - taka była mantra ojca. Jego motto życiowe, które wziął sobie do serca.
Ale zapamiętał też, że to, co kochasz, może cię zabić.
Wszystko w porządku. Zadowolony wypływa z zatoczki na Środkowe Koryto, a łódź niemal sama kieruje się ku przystani Cherry Hill. Rzadko tak ryzykuje. Ale dziś musi ją zobaczyć. Musi ją widzieć coraz częściej. Z trudem przypomina sobie czas, kiedy jej nie znał, kiedy nie odwiedzała go w snach, obiecując mu tę jedną, jedyną rzecz, której pragnie. Myśli z przerażeniem, że połączył ich przypadek. A co, gdyby on...? Gdyby to
nie ona...? Nie umie już wyobrazić sobie świata bez niej.
Widzi na rzece kilka ósemek i czwórek, ale żadnej jedynki. Za późno, myśli. Jego serce, które tak rzadko przyspiesza, nagle się zatrzymuje. Mewy drwią: „Póóóź-no! Póóóź-no! Póóóź-no!” Sterniczki krzyczą do niego: „Półślizg! Ślizg! Nogi! Cał...
edmund144