Bruinena - PROFIL ANNY DE RUYTER.doc

(664 KB) Pobierz
PROFIL ANNY DE RUYTER

BRUINANA - PROFIL ANNY DE RUYTER (ostatnia aktualizacja: 2007.03.04):

 

 

Informacje o postaci

 

INFORMACJE O POSTACI:
Imie: Anna
Nazwisko rodowe: de Ruyter
Rasa: człowiek
Płeć: kobieta
Pochodzenie: Rauda zwana też Raudaną
Wiek: 20 lat
Wyznanie: Vaire
Profesja: wytwórca łuków i strzał
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor oczu: zielone
Charakter: chaotyczny
Ulubiona broń: kij
Chowaniec: Idêe fixe - Udomowione szaleństwo oraz Chaotyczny ład
Rodzina: żyjącej brak

SPIS TREŚCI:
Księga życia Anny de Ruyter:
Rozdział pierwszy: Historia najstarsza (ostatnia aktualizacja: 06.09.26)
Rozdział drugi: Historia przemiany (ostatnia aktualizacja: 06.09.26)
Rozdział trzeci: Historia najnowsza (ostatnia aktualizacja: 06.11.06)
Rozdział czwarty: Z kronik alabastru (ostatnia aktualizacja: 07.02.13)
 


OD AUTORKI:
W związku z pewnymi drobnymi nieporozumieniami z kastą skrybów, pragnę zaznaczyć, iż każde, absolutnie każde, słowo zapisane na powyższych stronach wyszło spod mojego pióra. I choć częstokroć sens opowiadania wskazuje na istnienie osoby trzeciej (narratora-skryby), to zaznaczam, iż jest on tylko i wyłącznie postacią literacką przekazującą myśli Anny de Ruyter, można go również interpretować z samą Anną. Żeby być dokładnym ów skryba jest jedyną postacią, która nigdy nie istniała, wszystkie inni bohaterowie są realni a opisane wydarzenia naprawdę miały miejsce w Śródziemiu. Powracając do wątku pisarza... nie należy brać wzmianek o nim jako wiarygodnych informacji o godnym polecenia wykonawcy tego zawodu. Czemu? Bo ja moi drodzy nie uznaję innych pisarzy nad siebie samą... któż inny ma wiedzieć jaka jest ma postać jeśli nie ja? Z pewnością nie jakaś obca mi istota, która wie o mnie tylko tyle ile sama jej o sobie powiem.


Gwoli ścisłości: Kilka razy w tygodniu korzystam z uczelnianych komputerów logując się na Brui... Czemu? Bo mam długie przerwy w wykładach i częste ćwiczenia z użyciem komputerów. Prawdopodobnie kilka innych studiujących na Uniwersytecie Śląskim osób również z nich korzysta np. Ribald.
Historia najstarsza

Rozdział pierwszy: Historia najstarsza

Przechadzając się po rynku dostrzegasz dumną postać. Zręcznie lawiruje ona wśród różnorakich kramów, handlarzy, rzemieślników, wozów, koni i wszelakiego typu odpadków (od łajna począwszy na zardzewiałych sztyletach i połamanych strzałach kończąc). Tu przystaje badając jakość wystawionego na sprzedaż kruszcu, tam by zamienić słówko ze sprzedawcą mithrilu, czy też pokrzykuje na pachołka przy jej własnym sklepie zwanym „Grotem i Cięciwą”, w którym to oferuje asortyment łuczniczy oraz miedź, drewno i okazjonalnie chowańce. Zielona suknia Cotte Simple obramowana złotą krajką łopoce wokoło jej stóp rywalizując, jak widać, z unoszonymi wiatrem blond włosami. Jej zielone oczy przypatrują się wszystkiemu czujnie, a ręka niby to mimochodem trzyma się niedaleko rękojeści prostego miecza w skórzanej okutej miedzią pochwie. Nie wygląda na wojowniczkę, choć wie jak obchodzić się z bronią. Coś w jej postawie, w sposobie w jaki się porusza, każe Ci przypuszczać, że ta smukła postać przywykła do ciężaru narzędzi kowalskich lub może stolarskich, a kruchość i wiotkość jej sylwetki jest tylko złudzeniem.

To Anna de Ruyter, córka Gerarda de Ruyter, szlachcica, który złapał za miecz by bronić swego miasta przed hordami orków. Pozbawiona matki, która umarła w pożarze domu, a potem i ojca, zabitego przez najeźdźców, opuściła rodzinną Raudanę (czy też potocznie Raudę) leżącą w północnym Gondorze by przybyć do Minas Tirith by tu zacząć nowe życie. Jednak miasto to okazało się niezbyt łaskawe dla tej wiotkiej kobiety. Tragiczne wydarzenia, jakie się w nim wydarzyły złamały jej postawę, zmusiły do dokonywania rzeczy, którym nie chciała i nie potrafiła sprostać… którymi zawsze się brzydziła. Zmieniły ją one do tego stopnia, zarówno pod względem emocjonalnym jak i z wyglądu, iż przyjaciele przestali ją poznawać, a ludzie zaczęli omijać szerokim łukiem.
Historia przemiany

Rozdział drugi: Historia przemiany

Niewielu ludzi wie, dlaczego właściwie Anna de Ruyter przemieniła się z wesołej blondyneczki w dumną i dystyngowaną, by nie powiedzieć posępną, damę. Mogą jedynie zgadywać, iż stała się jaka tragedia, która zachwiała jej równowagą psychiczną.

Zawsze radosna dziewczyna, mająca u swego boku szarmanckiego i czułego hobbita Lastriusa, musiała nagle zmierzyć się z okrutnością, jaką tylko ten świat może nam zaoferować. Cóż że się stało? Ano ciałem i umysłem jej narzeczonego zawładnął podły demon zsyłając na nich obojga katusze... na niego fizyczne i psychiczne… na nią tylko psychiczne… chociaż nie… Powód dla którego Anna przeżywała męki był inny. Była to mianowicie jej miłość do tego hobbita. Dziewczyna nie mogła patrzeć jak jej ukochany cierpi, jak łamana jest jego wola, jak nieuchronnie zbliża się do granicy, zza której nie ma już powrotu. Dla niektórych może zabrzmiało to banalnie, lecz dla niej nie było to takie ani wtedy ani później. A bodaj jedynym sposobem by uratować duszę Lastriusa była śmierć, o czym nie omieszał poinformować jej ich bliski przyjaciel. Jakby nie dość mu było dręczenia jej nalegał by to właśnie ona dokonała tego czynu. „Jeśli kochasz go tak bardzo jak żarliwie to deklarujesz, uczyń to. Inaczej będzie cierpiał przez całą wieczność” mówił podając jej mizerykordię. Cóż… dokonała tego… Wbiła ostrze w serce ukochanego słysząc w uszach diabelski chichot bestii dobywający się z głębin jego jestestwa. Uwolniła jego duszę od potępienia, lecz równocześnie znienawidziła siebie. Nie pomogły zapewnienia, że dobrze zrobiła. Uciekła, zaszyła się w domu, przywdziała żałobne szaty, zrobiła coś z blond włosami, które od tej pory przybrały kruczoczarną barwę. Od nadmiaru zmartwień rysy się jej wyostrzyły… nabrały orlich znamion. Zatracała się w pracy byleby nie musieć myśleć… o tym co zrobiła i o tym kim jest. Niespodziewanie… Lastrius wrócił. Spędzili cudowny tydzień nim okazało się, że to była tylko i wyłącznie fikcja… wytwór jej umysłu… szaleństwo!

Kolejne załamanie, kolejne ślady na rękach, kolejne przypomnienie… I tylko zobowiązania wobec klanu do którego przynależała, jego członków oraz przywódczyni, Yilanei, powstrzymały ją od zakończenia swej marnej egzystencji. To na ten czas stała się prawdziwą fanatyczką jeśli chodzi o interesy Milczących Cieni. Liczyły się tylko dobro klanu i praca. Przy pomocy przyjaciół uporała się jednak z szaleństwem zaciemniającym jej myśli. Niczym mały słodki zwierzaczek schowało pazury i zaszyło się głęboko w najodleglejszych zakamarkach umysłu swej właścicielki… przyczaiło się tam gotowe wyskoczyć na każde zawołanie.

I wtedy Lastrius wrócił... naprawdę wrócił. Już nie jako hobbit, lecz przystojny haradrim. Nie zważał na jej oschłość, ni niepewność. Nie przejmował się tym, że przypominała teraz bardziej czarnego kruka niźli dawną siebie. Z godnym podziwu uporem wciąż i wciąż próbował i w końcu osiągnął swój cel. Przekonał ją, pomógł odegnać depresję, pomógł odzyskać część równowagi emocjonalnej. Lastrius dał jej szczęście, poczucie bezpieczeństwa i… i syna… Nathana de Ruyter. Aż chciałoby się powiedzieć „I żyli długo i szczęśliwie”, lecz było tak tylko do czasu. Zaręczyli się co prawda, lecz nigdy nie pobrali. Nastała wojna, w której oboje wzięli udział. On w boju walcząc dzielnie z hordami najeźdźców, ona jako zaplecze, śląc wciąż nowe transporty łuków i strzał dla wojska. Jedynym pocieszeniem podczas tej rozłąki był siedmioletni Nathan oraz bliski przyjaciel Luinëohtar. Z Lastriusem nie widzieli się przez dwa długie lata. Po tym czasie wrócił do 'domu' oczekując, że przywita go stęskniona narzeczona i ukochany syn. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy zamiast uścisków przywitało go niepewne i wystraszone spojrzenie Anny oraz rezerwa widoczna w czynach swego potomka. Nie wiedziała jak mu powiedzieć, że to już koniec, że nie mogą dłużej być razem, że rzuca go dla jego najlepszego przyjaciela, który miał się nią opiekować przez ten czas. W końcu to z siebie wydusiła. Niechaj Valarzy zlitują się nad jego duszą… Zabił się biedak z rozpaczy po utracie ukochanej kobiety. Nawet miłość do syna nie zdołała go od tego odwieźć… Jego krew spoczęła więc na jej dłoniach. Niechaj będą przeklęci na wieki ona i jej partner Luinëohtar. A Nathan? Zniósł to nadwyraz spokojnie... Nigdy nie miał tak dobrego kontaktu z ojcem jak z Anną, a wojna jeszcze pogłębiła tą przepaść... Co prawda rozpaczał po jego śmierci, jak i sama winowajczyni, lecz szybko odzyskał panowanie nad sobą, w przeciwieństwie do swej matki.

Klątwa o której wspomniałem zdawała się działać… lub może ujawniła się tylko niestabilność emocjonalna Anny, czy też jej wprost paranoidalny strach przed stałym związkiem? W każdym razie po kilku miesiącach Anna rzuciła i tego mężczyznę. Syna zaś zmuszona była wysłać do terminu. Wybrała wprawdzie najlepszego ze skrybów, chłopak musi mieć przecież porządne wykształcenie, lecz niestety ów mistrz pióra mieszkał na drugim krańcu świata, aż w Shire. Straciwszy wszystkich, najważniejszych w swym życiu, mężczyzn zdecydowała się na szalony krok... Schroniła się w wyrozumiałych ramionach Liv Iblis Cre, wdowy po Volradzie Cre, siostry Yilanei. Kobiety, która niegdyś była tylko serdeczną przyjaciółką, teraz zaś nieoczekiwanie przekształciła się w kogoś więcej. Anna i Liv rozumiały się doskonale… może dlatego, iż obie zawiodły się srogo na otaczających je ludziach, na świecie i na sobie samych… przede wszystkim na sobie. Natomiast w swym własnym towarzystwie czuły się pewnie i bezpiecznie. Nie zważały na plotki krążące po Minas Tirith. Miały siebie, miały swój wspólny klan Tsevet Tsel Shaket oraz niewielką, lecz wierną grupę przyjaciół, którzy akceptowali je takimi jakimi były naprawdę. I było by tak po dziś dzień gdyby Liv nie zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Jednego dnia była u boku Anny, następnego zaś pozostała po niej tylko wszechobecna pustka i uczucie straty. I na nic zdały się szeroko zakrojone poszukiwania zrozpaczonej kobiety. Jej kochanka wsiąkła jak kamyk rzucony na powierzchnię stawu. Zaginął po niej wszelki ślad. I stało się to, czego można było oczekiwać… słodziutkie szaleństwo znów wypłynęło na powierzchnie przykuwając całą uwagę swej właścicielki, która z tego powodu zaniedbała, obecnie już swój, klan, towarzyszy życia oraz wszystkie sprawy doczesne.

Ponownie zmieniła się jej aparycja. Tak jak niegdyś zrezygnowała z kolorów na rzecz czerni i ewentualnie ciemnej czerwieni, tak teraz odrzuciła od siebie, nie wiedzieć czemu, miecz i wszelkie inne ostrza o długości większej niźli krótki nóż bądź sztylet. Zamiast tego wszystkie swe myśli i siły włożyła w naukę wymachiwania długim, solidnie okutym na końcach stalą kijem, który odtąd wszędzie ze sobą nosiła. Niewiadomo dokładnie czemu kobieta takiej budowy jak Anna zrezygnowała z władania mieczem, dopasowanym wszak do jej możliwości i sylwetki doskonale, prawdopodobnie ona sama również tego nie wie. Może dlatego, iż jako osoba biegła we władaniu dłutem sama mogła sobie owy kij wykonać, wedle najdrobniejszych nawet widzimisię. Możliwe zaś, że chciała w ten sposób uczcić pamięć Liv, która wszak życie swe poświęciła, jak i sama Anna, drewnu i temu, co można z jego, wydawałoby się twardej i nieprzyjemnej, powierzchni wydobyć. Wreszcie może być, że to jej idée fixe, innymi słowy obłęd bądź szaleństwo, zadecydowało o takiej zmianie. Ważne jest, iż od tej pory postaci tej nie uświadczysz z żadną bronią białą, a jeno z owym kosturem, przewieszonym niby przypadkiem przed ramię bądź też niesionym swobodnie w smukłej dłoni. I niechaj wszystkie siły bronią osobę, która nieopacznie zdenerwuje ową szlachciankę, czego ostatnimi czasy można dokonać nader łatwo… wystarczy wspomnieć o pewnej kobiecie. Śmiałkowi który rozpocznie taką dyskusję jak i wielu innym przyjdzie posmakować smaku okutego stalą drewna na własnym ciele, lub co gorsza poczuć na nim żar płomieni, jeśli, nie daj Boże, kij ten będzie podpalony.

Dlatego też, szlachetni panowie i nadobne panny, w rozmowie wyrażajcie się delikatnie, zważajcie na swe słowa i docencie ostrzeżenie, jakie rzemieślniczka ta wystosowała moimi ustami, rękoma i piórem. Z pewnością rozumiecie ile bólu kosztowało tę kruchą istotę opowiedzenie swej historyii wam, obcym jej ludziom, choćby to miały być tylko nieliczne i starannie wybrane fakty z jej życia. Nie narażajcie się więc bez potrzeby na jej gniew. A gniewać to ona się potrafi i bez nijakiej przyczyny. Ze swej strony mogę jeszcze dodać, iż na własne oczy widziałem, co ta kobieta wyprawiała po zmroku ze swoim kosturem.. Okręciła oba końce jakim materiałem, unurzała w parafinie i podpaliła. Gdy zaś poczęła nim kręcić… na Valarów… zdało się, że sama istota ognia przybyła na jej wezwanie. Ogniki wirowały wokół jej niewysokiej postaci… raz tworzyły tarczę z jednej jeno strony, to znów przeskakiwały z jednego miejsca na drugie. Wykreowały istny wir iskier rozświetlających ciemność i sylwetkę Anny. Przemykały raz daleko, by w następnym momencie niemal otrzeć się o czarny dopasowany strój kobiety, która wprawnie prowadziła je w wyszukanych figurach i układach. Kij tańczył w jej dłoniach, ślizgał się wokół jej szyi i włosów ukrytych pod grubą chustą. Wyćwiczonym ruchem wyrzucała go w powietrze, by po kilku szybkich piruetach złapać ponownie i kontynuować pokaz. Bodaj bym skonał jeślim widział przedtem coś podobnego w Minas. A jedyną osobą, której oprócz mnie dane było oglądać tą sztukę, był grajek wygrywający porywającą melodię, w rytm której poruszała się tańcząca wręcz kobieta. Wierzcie lub nie, lecz magii tego pokazu nie da się opisać słowami. To trzeba po prostu zobaczyć. I choć większość z wykorzystanych umiejętności nie znalazłaby zastosowania w walce, ufam, iż pokaz pokazem a obrona obroną. Z pewnością Anna de Ruyter umie tak poprowadzić kij by nie tylko oczarować tłumy, lecz również odegnać zbójców. Dlatego ponownie upraszam o zachowanie wszelkich znamion rycerskich obyczajów w stosunku do tej kobiety. Dla spokoju ducha obu stron.

I tymi słowami zakończę tą część opisu mojej pracodawczyni. Raczcie Państwo wykazać się znaczną cierpliwością w oczekiwaniu na kolejne rozdziały „Księgi Życia”.
Historia najnowsza

Historia najnowsza pojawi się niebawem.

Wydawać się mogło, że skryba któremu zleciłam dokładne przepisanie mojej historii jest osobą godną zaufania. Tymczasem ów cham, prostak i pijak zainkasował należną mu zapłatę po czym zniknął w burdelach Minas... żeby jeno nie nasłał na mnie jakiej nierządnicy czy innej ehm... niewiasty lekkich obyczajów.

Zaś w kwestii mej historii, jeśli ów piórmajster się nie pojawi i nie wykona swej pracy, będę musiała sama złapać pióro i ostrożnie przepisać wszystko... Plamy atramentu będziecie mi musieli wybaczyć.

 

Rozdział trzeci: Historia najnowsza

- A to diablica – wykrzyknął ze złością niedoszły klient, gdy Anna de Ruyter zniknęła mu z zasięgu wzroku i słuchu – Przeklęte ścierwo... bodaj niech ją kurwy wychędożą – wyraźnie rozkręcał się w rzucaniu wyzwisk, które ze względu na zbyt wulgarny charakter pominiemy. Nie przywykł przecież, by ktokolwiek okazywał mu lekceważenie, a Anna właśnie tak, łagodnie mówiąc, zareagowała. Co prawda początkowo zachowywała się w sposób zaiste godny rzemieślnika, prezentując nieposzlakowaną w opinii klientów kurtuazję oraz iście dworskie maniery. Niebawem jednak jej gość zirytował ją do tego stopnia, że definitywnie zrezygnowała z pracy dla niego nawet, jeśli miało to oznaczać znaczny spadek jej zarobków. Sposób, w jaki mu to obwieściła do najbardziej dworskich czy choćby asertywnych nie należał. Najpierw rzuciła mu w twarz, co myśli o podobnych mu arogantach, podważyła jego wiedzę, a co za tym idzie i inteligencję, następnie padło kilka ironicznych uwag odnośnie jego gustu, po czym wygnała go precz ze swego domostwa.

Czyżby był to kolejny niezadowolony interesant? Może tak, może nie. Wszelako Anna starała się by takich osobników nie było zbyt wielu, a atrakcyjne ceny zdawały się jej to ułatwiać. Jedynie Ci najbardziej oporni, chamscy, arystokratyczni lub zwyczajnie mówiąc pechowi klienci wyzwalali w niej agresywne odruchy i spotykali się z manifestacją jej gniewu. Już nie wspominając o pijakach i przede wszystkim żebrakach. Do wszystkiego co posiada, doszła bez niczyjej pomocy, bez jałmużny. Z tego też powodu nikogo nigdy nie wspomogła bezpośrednią pieniężną zapomogą przeświadczona, że przy odrobinie chęci i determinacji mogą sami wyrwać się z biedy. A fakt, że tego jeszcze nie dokonali wynika z niewiedzy, głupoty, lenistwa tudzież postępującego alkoholizmu.

Rodzice Anny zginęli, gdy jeszcze była dzieckiem. Matka w pożarze domu, ojciec kilka lat później na wojnie, pozostawiając ją samą z wielkim ciężarem odpowiedzialności, z przytłaczających poczuciem bezradności i nazwiskiem, które powinno coś znaczyć, lecz nie znaczyło. Stanęła przed wyborem: poddać się i zdechnąć, lub podjąć nierówną walkę losem i samemu wypracować swą przyszłość. Początkowa żyła na granicy ubóstwa podejmując się dorywczych zajęć, gdzie się tylko dało. Ledwo udawało jej się związać koniec z końcem. Następnie stopniowa zyskując doświadczenie i praktyczne umiejętności udało jej się ucapić Valarów za kostki i dostać się do terminu wytwórcy łuków. Z wielkim zapałem pobierała tam nauki przez kilka lat, po czym zwolniła miejsce innemu nieszczęśnikowi bez perspektyw na życie. Opuściła swego mistrza rzemiosła postanawiając na własną rękę zająć się "ars sagittariorum" i stać się prawdziwym "arcuarius". I tak też się stało... z trudem, bo z trudem, lecz zyskała poważanie w ówczesnym świecie, jako zdolna, ambitna, młoda kobieta strugająca stosunkowo dobre i tanie strzały oraz łuki. Odzyskała poczucie własnej wartości, przeświadczona, że ocaliła od zapomnienia własny ród. Stała się dumna za swego nazwiska. Tak dumna, jak to tylko potrafią być osoby, które utraciły wszystko, i które dzięki własnej ciężkiej pracy, całym latom wyrzeczeń i nieprzeciętnej dawki sprzyjających okoliczności, zbudowały pożądany przez siebie obraz życia. Wbrew wszelkim oczekiwaniom okazało się, że Anna nabrała również pewnych cech ironicznego egoizmu czy też egoistycznego ironizmu? W każdym razie cechuje ją bardzo specyficzne poczucie humoru, którym od czasu do czasu raczy niespodziewających się niczego słuchaczy.

Trudno również jednoznacznie określić, kim Anna jest. Jej zachowanie potrafi diametralnie się różnić. Nosi ona wszelkie znamiona niestabilności emocjonalnej oraz psychicznej choroby umysłowej. No może trochę przesadzam. Może nawet trochę bardzo przesadzam, w każdym razie owa kobieta jest praktycznie nieprzewidywalna. Nie raz zdarzyło jej się utknąć na huśtawce nastrojów. Potrafi zachowywać się nadspodziewanie poważnie i ponuro podczas radosnej zwykle uroczystości, następnie zaś parsknąć klientowi śmiechem w twarz, gdy akurat potrzebna jest kompetencja i opanowanie. Skryta i cicha pośród przyjaciół może otworzyć się wobec zupełnie jej nieznanej osoby. Płynnie przechodzi od powagi i dystansu, poprzez skrajną wesołość, aż po czarną rozpacz.

Kara bogów? W tym wypadku najwyraźniej tak. Wielekroć podejmowała złe decyzje z góry wiedząc, jakie będą ich konsekwencje. Stała się przyczyną ludzkiej rozpaczy i śmierci. Czy jest zatem istotą złą? Z punktu widzenia Valarów najwyraźniej tak. Wszak to ich woli systematycznie się sprzeciwia, o czym świadczą między innymi jej relacje międzyludzkie. Ja jednak utrzymuję, że jest tylko nieszczęśliwą w głębi duszy osobą. Robi zaś, jak myśli to, co musi zrobić, aby przetrwać. Tłucze się niczym kanarek zamknięty w klatce niepewna, co ją czeka. A czeka ją z pewnością wiele biorąc pod uwagę Udomowione Szaleństwo, istotę niematerialną, zesłaną do niej nie wiadomo przez kogo. Istotę, która praktycznie kontroluje Annę de Ruyter, a wygląda niczym zwyczajna mgiełka, bądź krąg zagęszczonego miejscowo powietrza. Zapytacie, w jaki sposób cokolwiek może kontrolować człowieka? Odpowiem zatem, iż taka jest potęga telepatii, czy innego wpływania na cudzy umysł. Jednak Szaleństwo jako jedyna przedstawicielka idee fixe nie daje jednoznacznej odpowiedzi wobec całego jej gatunku. Wiadomo natomiast, że myśli i pomysły Anny, często nie są jej autorstwa... często mieszają się z myślami i pomysłami Szaleństwa, co tworzy z nich skrajnie nieprzewidywalną parę. Co bardziej zatwardziali realiści nazywają to rozdwojeniem jaźni.
Sklep „Grot i Cięciwa”

Sklep Anny de Ruyter „Grot i Cięciwa”

Wydawałoby się, że szyld „Grot i Cięciwa” zapowiada zwykły sklep, różniący się jedynie asortymentem od swych sąsiadów. Ot! Sklep jak każdy inny. Tymczasem po otwarciu drzwi i przekroczeniu progu, klient wkracza w zupełnie inny świat, pełen mroku, świateł i cieni współgrających ze sobą w oszałamiającym spektaklu. Kilka zamkniętych w latarenkach świec rozjaśnia wnętrze, w kominku wesoło tańczą rozbawione iskierki. Ich blask odbija się pomarańczową łuną od drewna wykańczającego pomieszczenie: sosnowe deski podłogi, dębowe ściany, mallornowe szczególiki i ten rozkoszny żywiczny aromat przesycający powietrze…
Po lewej stronie masywna lada, długa mniej więcej na wysokość elfa, odgradzająca przejście do prywatnej części jak również, gdy zajdzie potrzeba, oddzielająca drobną właścicielkę od jej klienteli. Na całą długość pomieszczenia, a jest ono naprawdę długie i jednakowoż wąskie, rozciągają się półki zapełnione starannie ułożonymi towarami. W kącie przy kontuarze okazjonalnie wystawiane są kołczany z niewielkimi ilościami strzał. Wesoły uśmiech Anny de Ruyter zachęca do wejścia głębiej, do przyjrzenia się wszystkim wystawionym łukom, kupienie któregoś, a nawet, jeśli okażą się one nie dość dobre, do złożenia prywatnego zamówienia.
W pewnym momencie czujesz wyraźnie czyjąś obecność tuż obok. Smukła dłoń dotyka delikatnie twego ramienia.
- Witaj. Anna de Ruyter, do usług- kobieta kłania się zdawkowo - Czy mogę Panu/Pani jakoś pomóc? Może oprowadzić po sklepie lub doradzić w wyborze?- Śle ci pełne serdeczności spojrzenie i uprzejmy uśmiech.
- Właściwie chętnie się dowiem jakiż to asortyment pani oferuje.
- Proszę bardzo- cofa się o pół kroku wskazując półki, przy których akurat stoisz - Jak na rzemieślnika przystało oferuję przeróżne łuki. Począwszy od najmniej wymagających, lecz jednocześnie najsłabszych łuków krótkich. Polecałabym je osobom zaczynającym swoją przygodę z łucznictwem. Następnie przejdźmy proszę do łuków kompozytowych- gestykulowała żywo ukazując kolejno, o jakich egzemplarzach mówi - Największą ich różnicą jest lekki refleks przy końcach ramion, co nieznacznie zwiększa ich umiejętności. Przeznaczone są dla osób z podstawową wiedzą...- zamyśliła się - ]Powiedzmy po 10 dniach intensywnej, nawet bardzo, nauki. Dalej są długie łuki, od co najmniej 30 dni. Trzeba zaznaczyć, iż im lepszy łuk tym trudniej go używać, łatwiej zniszczyć przez błędy strzeleckie. Jednakże efekty są znacznie bardziej imponujące. Ostatnim z łuków jest tak zwany bojowy. Tu trzeba już popisać się znaczną wiedzą i niemałymi umiejętnościami- zrobiła pauzę sprawdzając czy nadążasz za jej wywodem - Można chyba uogólnić, iż 50 dniowy trening wystarczy. Jeżeli i te są niezadowalające pozostaje zainwestować w kuszę. Pierwsza nazywana lekką posiada, jak na kuszę, małą siłę przebicia, lecz i tak bije na łeb, na szyję najlepszy z łuków. Bez co najmniej 70 dni obcowania ze strzeleckimi atrybutami nie radzę nawet próbować. A i wytrzymałość trzeba mieć znaczną by naciągnąć na powrót cięciwę.- Zawahała się wyraźnie, myśląc czy powiedziała wszystko, co trzeba - To by było na tyle- skomentowała na koniec - Oczywiście istnieją jeszcze następne dwa rodzaje kusz, lecz nawet ja takowych na oczy nie widziałam i znam je jedynie ze starożytnych zwojów. Ach! Byłabym zapomniała… Okazjonalnie mogę wykonać również strzały, lecz jest to mało przeze mnie preferowane zajęcie i z chęcią się od niego uwolnię.
Twój wzrok wędruje ku oddzielonemu czymś na kształt ściany stołowi. Zalegała tam minimalna, ledwo dostrzegalna, lecz jednak obecna warstewka kurzu. Nie znaczy to wcale, iż był to bardzo zaniedbany zakątek. Ot! O ile cały sklep utrzymany był nienagannie o tyle w tym jednym miejscu szło natrafić na ślady kurzu a i towar został ułożony jakby inną ręką.
- A tam? Cóż za cuda Pani tam trzyma?
Właścicielka zbladła i zacisnęła wargi.
- Tam?- zaczęła jakby z obawą - Tam znajdują się łuki umagicznione w pracowniach Galadhorn’a.
- Czy mogłaby mi je Pani zaprezentować?
Jeżeli wcześniej była tylko blada to teraz wręcz pozieleniała.
- Proszę o wybaczenie- mruknęła - Nigdy tam nie wchodzę- czyżby w jej głosie dźwięczały rozpaczliwe dzwoneczki strachu? - Proszę wejść i wybrać któryś dla siebie… ja niestety nie toleruję magii. Bez obaw- skinęła głową - Wszystkie ceny są podane- zachęciła cię gestem, lecz sama nie ruszyła się na jotę.


Z kronik alabastru

Rozdział czwarty: Z kronik alabastru

19 Nénimë,
Noc,
Ślepa uliczka miasta Minas Tirith.

- Witaj moja droga, piękna duszyczko... Raczysz mnie ugryźć i nudę ode mnie odegnać?
*Ślepia srebrzyste wzrok w niewiaście utkwiły... Podeszła bliżej wpatrując się w jej usta... oczy... cerę... Uśmiech zawadiacki na jej ustach się pojawił... zaczęła krążyć wokół niej* Ugryźć powiadasz...? *Uniosła lekko brew nie spuszczając jej z oczu*
- Powiadam *skłoniła się lekko, zaśmiała, wodząc za tą sylwetką rozszerzonymi w nocnym mroku zielonymi oczami* Uczyńmy tę noc naszą... twoją pełnią Pani *posłała jej uśmiech. W tym świetle, a zza kurtyny chmur nie było widać nawet księżycowej łuny, wyglądała niebywale blado i filigranowo, choć... coś od niej biło... jakaś nierozpoznawalna aura przesycała przestrzeń wokoło*
- Wszak nie wiesz, czego oczekujesz Pani... *szepnęła dość cicho, iż prawie niedosłyszalnie. Przystanęła w miejscu nagle krzyżując ręce na piersiach i wbijając w nią swój wzrok przechyliła lekko głowę* Ugryzienie może być rozkoszą...a może być bólem przewlekłym... *dodała z lekkim przekąsem*
- Niech i tak będzie *skierowała oblicze w stronę wampirzycy i postąpiła krok naprzód. Emanował od niej słaby miodowy aromat* Wszystko lepsze od tej monotonii i... braku ugryzień. *Ostatnie słowa wyszeptała.
Słysząc to pochyliła się nad nią tak, że jej oddech chłodny muskał szyje niewiasty...* A dlaczegoż taka rządna ugryzień Pani? *Zapytała lekko ustami muskając jej alabastrową, pachnącą ambrozją skórę...
Zadrżała lekko pod tym dotykiem* Może tęskno mi do nich? *Stwierdziła po prostu.
Nic nie mówiąc odgarnęła jej jasne włosy i przeciągnęła językiem po szyi* Tęsknota może zabić... *Wyszeptała wolno zanurzając swe kły w jej skórze* Albo pozostawić trwałe rany... *Teraz wpiła się mocniej, drugą dłonią objęła kobietę w pasie przysuwając do siebie.
Nie widziała... nie mogła widzieć jak ta zamknęła oczy. Lecz za to aż nazbyt wyraźnie poczuła, jak przez ciało niewiasty przebiegł dreszcz. Jak, by to drżenie powstrzymać, objęła ją palcami wpijając je w gładką skórę. Jak z głębi gardła wyrwał jej się cichy jęk, a był to jęk dziwny... dźwięczał w nim ból, lecz i ulga i... i milion innych uczuć.
Wpiła się mocniej... Wręcz zbyt głęboko... Strużkę krwi szkarłatnej zlizywała z jej porcelanowej skóry... z ciała godnego bogini...Dłońmi przesunęła po ramionach kobiety cały czas nie przestając manipulować przy niewielkim ugryzionym miejscu na jej szyi...
Zacisnęła palce jeszcze mocniej na ramionach wampirzycy, choć po chwili uścisk ten stracił swą siłę. Szyję odgięła tak by jeszcze bardziej ułatwić do niej dostęp, choć z półotwartych ust wciąż i wciąż wypływało świadectwo niecnych czynów. Przywarła do niej całym ciałem jakby modliła się by to doznanie trwało i trwało. Oddawała mu się, a mimo to słabła.
Pożywiająca się czuła to wyraźnie… po jej dotyku, po modulacji głosu. Przestała nagle... oderwała swe usta brudne jeszcze ze szkarłatnej cieczy... Lekko oddaliła się i stanęła naprzeciw swej chętnej ofiary... Uśmiech nieznaczny na jej wargach się pojawił... Zlizała krew ze swych ust* Słodka... niczym miód którego woń roznosisz Pani...
*Głos ten musiał dojść doń z daleka. Spojrzała na mówiącą czarnymi oczami, niemal nie było widać zieleni zza rozszerzonych źrenic. Patrzyła długo zadowolona i jakby zaspokojona... czy to były oczy wampirzego ćpuna? Potrząsnęła głową by odegnać rozkojarzenie, podeszła te kilka dzielących je kroków* Czy nazbyt słodka? *Uśmiechnęła się. Wyciągnęła dłoń by przesunąć nią po jej policzku. Starła z niego swą własną krew by później zlizać ją z palców.
Wampirzyca obserwowała ją z dziwnym wręcz błyskiem w oczach. Jak językiem wokół palców swych przesuwała... nabrała głębokiego oddechu by zmysłom swym nie zezwolić na swobodę...* Pani... gdyby nader słodka była... nie pragnęłabyś ugryzienia *mrugnęła jej zaczepnie*
- Kto wie czy bym pragnęła czy wręcz przeciwnie. Nie słodkość chyba o tym decyduje? A może jedynie strachliwe idiotki mają miód nie krew w żyłach? *Podczas tej przemowy ręka jej powędrowała ku szyi, po której wciąż ściekały czerwone krople. Otarła je i pokosztowała chcąc się upewnić*
- Prawdziwy wojownik posiada żelazo we krwi... *uśmiechnęła się podchodząc ku niej i smakując krew z jej palców spojrzała jej głęboko w oczy* Słodkie idiotki przesłodzone żyły mają... mdlące wręcz i nużące...
- Słodka *skwitowała cicho, lecz nie mogła oderwać wzroku od tych sreb...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin