Brooks Patsy - Przyjaźń czy kochanie.pdf

(342 KB) Pobierz
233682934 UNPDF
PATSY BROOKS
PRZYJAŹŃ CZY KOCHANIE?
Tytuł oryginału FRIEND OR BOYFRIEND?
1
Matka wyjmowała właśnie z piekarnika pieczeń wołową,
kiedy zadzwonił telefon.
- Odbierzesz? - zapytała. - Ja nie dam rady - dodała,
pokazując wzrokiem parującą brytfannę.
Samantha oderwała się od nakrywania do stołu i spełniła
jej prośbę.
- Halo - rzuciła do słuchawki.
- Cześć, Samantho! Co tam u was słychać?!
Poznała ów lekko piskliwy i egzaltowany głos, mimo to
w pierwszej chwili pomyślała, że słuch ją myli. Jessica, siostra
matki Samanthy, dzwoniła tylko dwa razy do roku - w Boże
Narodzenie i urodziny mamy.
- To ty, ciociu?
- Prosiłam cię, żebyś nie mówiła do mnie „ciociu”. To
była prawda.
Choć Jessica skończyła już czterdziestkę, ubierała się jak
nastolatka i chciała, żeby wszyscy ją tak postrzegali. Kiedy
przed trzema laty Samantha i jej mama odwiedziły ciotkę w
Los Angeles, kategorycznie zabroniła siostrzenicy, żeby
publicznie zwracała się do niej „ciociu”. Dziewczyna nie
sprzeciwiała się temu, wiedząc, że Jessica nawet własnej córce
od jakiegoś czasu nie pozwalała do siebie mówić „mamo”.
Poza tym ta zimna, choć niewątpliwie piękna kobieta zupełnie
nie kojarzyła się z tym, z czym powinno się - według
Samanthy - kojarzyć słowo „ciocia”, czyli ze swojskością,
ciepłem, serdecznością i prostotą; ze wszystkim tym, co
cechowało siostry jej taty.
- Przepraszam, Jessico.
- No, to już brzmi znacznie lepiej. Opowiadaj, co tam u
ciebie. Urosłaś? Jak ci idzie w szkole? Masz chłopaka?
Samantha była przyzwyczajona do tego, że jeśli ludzie
zadają pytania, to dlatego, że chcą usłyszeć na nie odpowiedź,
ale tak było chyba tylko w jej świecie. Świat, w którym żyła
ciotka, musiał się najprawdopodobniej rządzić nieco innymi
regułami. W każdym razie Jessica zadała jeszcze kilkanaście
pytań, jedno po drugim, tak że nie było czasu, by na
którekolwiek z nich odpowiedzieć, po czym apodyktycznym
tonem zażądała:
- Daj mi mamę.
- Mamo, to Jessica. Chce z tobą rozmawiać. - Samantha
widziała, że mama jest tym telefonem zaskoczona tak samo
jak ona, jeśli nie bardziej.
Matka położyła brytfannę na żaroodpornej podstawce,
pośpiesznie wytarła ręce w fartuch i wzięła od córki
słuchawkę.
- Cześć, Jessico. - Zdążyła powiedzieć tylko te dwa
słowa, bo potem siostra nie dała jej już dojść do głosu.
Dziewczyna widziała, jak mama od czasu do czasu
próbuje się odezwać, po czym rezygnuje i kręci głową albo nią
kiwa.
Ta konwersacja, a raczej monolog Jessiki, ciągnęła się
już prawie kwadrans, czemu Samantha nie mogła się
nadziwić, ponieważ pamiętała, że zwykle rozmowy obu sióstr
nie trwały dłużej niż kilka minut.
Niedzielne obiady jadali zawsze punktualnie o drugiej, i
to właśnie mama pilnowała tej tradycji. Miała zarówno córce,
jak i mężowi za złe, jeśli któreś z nich się spóźniło, oboje
woleli więc jej się nie narażać.
Ojciec Samanthy zjawił się w kuchni za dwie druga,
pochylił się nad brytfanną, wciągnął aromatyczny zapach
pieczeni i zrobił rozanieloną minę, wiedząc, że za chwilę tego
cuda skosztuje. Minęło jednak dziesięć minut, a jego żona
dalej stała ze słuchawką przy uchu.
W którymś momencie nie wytrzymał, sięgnął do
brytfanny i oderwał kawałek przypieczonej skórki. Samantha
zerknęła na niego ostrzegawczo, wskazując na matkę, która
nie tolerowała takiej niecierpliwości.
Tata popatrzył najpierw na zegarek, potem pytająco na
Samanthę.
- To Jessica - powiedziała cicho.
Skrzywił się. Nigdy nie ukrywał, że nie lubi szwagierki.
- Ach, nasza gwiazda - rzucił, uśmiechając się ironicznie.
Jessica, która rzeczywiście była wyjątkowo piękna,
czemu nikt - nawet ojciec Samanthy - nie mógł zaprzeczyć,
przed dwudziestu laty została Miss Montany. Zaraz po tym,
marząc o sławie gwiazdy filmowej, wyjechała do Hollywood.
Najwyraźniej jednak sama uroda nie wystarczyła, bo jej
aktorska kariera skończyła się na dwóch epizodycznych rolach
w filmach trzeciej kategorii i udziale w pilotowym odcinku
serialu, który nigdy nie został wyemitowany. Trudno
powiedzieć, czy zabrakło jej talentu, czy szczęścia - tata
Samanthy twierdził, że tego pierwszego, mama, która zawsze
próbowała bronić siostry, mówiła, że tego drugiego.
Jakkolwiek było, Jessica miała jednak na tyle dużo
szczęścia, że po roku pobytu w Hollywood poznała wziętego
chirurga plastycznego, wyszła za niego za mąż i żyła w
luksusie, o jakim większość dziewcząt z prowincji mogło
tylko zamarzyć. Prowadzenie domu - ściśle mówiąc
wydawanie poleceń licznej służbie - bujne życie towarzyskie a
przede wszystkim regularne wizyty w ekskluzywnych
butikach Beverly Hills tak ją pochłonęły, że nie miała czasu na
utrzymywanie kontaktów z rodziną w Montanie. Nigdy nie
przyjeżdżała w rodzinne strony i tylko jeden jedyny raz, przed
trzema laty, odwiedziła ją siostra z córką.
Choć zaprosiła całą trójkę, ojciec Samanthy zrezygnował
z tej wizyty, tłumacząc się, że ktoś musi zostać, żeby
dopilnować rancza. Samantha poleciała więc sama z mamą i
po dwóch tygodniach pobytu w domu, który jej jawił się
pałacem, pięknym, ale zimnym jak toskańskie marmury,
którymi wewnątrz wyłożono podłogi, była szczęśliwa, że
wraca do skromnego, ale przytulnego i ciepłego domu w
Montanie.
Kiedy wsiadły do samolotu lecącego do Heleny,
widziała, że matka jest smutna. Samantha, choć nie miała
wtedy jeszcze czternastu Jat, domyśliła się, że mama, lecąc do
Kalifornii, liczyła na to, że po latach znów zbliży się z Jessicą.
Niestety, te dwa tygodnie wystarczyły w zupełności, by
nabrała przekonania, że oddaliły się od siebie tak bardzo, że
nie ma już szans na odbudowanie dawnej siostrzanej więzi.
Również Samantha wracała rozczarowana. Siostry jej
ojca miały sześciu synów, nie mogła się więc uskarżać na brak
kuzynów, ale jedyną kuzynką była jej rówieśnica, Mary -
Louise, córka Jessiki. Samantha nie znała jej wcześniej i była
prawie pewna, że się zaprzyjaźnią. Okazało się jednak, że
zupełnie nie miała o czym rozmawiać z tą rozkapryszoną i
wiecznie niezadowoloną dziewczyną.
Matka wciąż stała ze słuchawką przy uchu, nie zwracając
uwagi na to, że ojciec co chwila wyciąga rękę do brytfanny i
pozbawia pieczeń najbardziej smakowitej części - chrupiącej
skórki.
- Mama cię zamorduje - ostrzegła go Samantha.
- A co, mam umrzeć z głodu? - odparł, wzruszając
ramionami. - Poza tym może dzisiaj zrobi wyjątek i mi daruje.
Mamy przecież wielkie święto. Zadzwoniła moja szwagierka,
chociaż to nie jest Boże Narodzenie ani urodziny mamy. No,
chyba że się mylę - dodał po chwili. - Ale zawsze mi się
wydawało, że mama obchodzi urodziny dwunastego lutego.
Samantha zerknęła na matkę i zobaczyła, że jej zwykle
gładkie czoło przecinają dwie zmarszczki, a kąciki ust lekko
opadają. To był nieomylny znak, że się czymś martwi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin