Steelle Danielle - Podarunek.doc

(1130 KB) Pobierz

       danielle steel

          podarunek

     Świat Książki

   Warszawa 1996

 

 

 

 

 

 

 

 

 

          Tom

 

      Całość w tomach

 

 

 

          $p$w$z$n

          $print #f

        $lublin #aiif

  `pa

  Adaptacja na podstawie

  książki wydanej przez

   Świat Książki

   Warszawa 1996

 

  Przełożył:

   Tomasz Wyżyński

 

  Redakcja techniczna

  wersji brajlowskiej:

   Piotr Kaliński

 

  Skład, druk i oprawa:

   $p$w$z$n ¬(¦Print 6Ϭ)¦

   ul. Hutnicza 9

   #bj-bah Lublin

   tel. (#j-ha) #gf-ab-hj

 

  $i$s$b$n #hc-heihg-gi-g

  `st

  podarunkom, które otrzymałam od życia,@ mojemu mężowi Johnowi, moim

dzieciom@ i aniołom, które zatrzymały się przy mnie@ na krócej lub na

dłużej,@ by obdarzyć mnie szczęściem.@ Z wyrazami miłości

 

  d.s.

 

 

 

  Rozdział pierwszy

 

 

  Annie Whittaker ubóstwiała Boże Narodzenie - prószący śnieg, rozjarzone

choinki stojące na trawnikach przed domami, kolędy i dreszczyk emocji

towarzyszący oczekiwaniu na przybycie świętego Mikołaja, który miał się

wkraść do pokoju przez komin, zostawić prezenty i umknąć tą samą drogą.

Ubóstwiała chodzić na ślizgawkę i pić gorącą czekoladę, nawlekać wraz z

mamą na nitki ziarenka prażonej kukurydzy, a potem siedzieć w salonie i z

zachwytem wpatrywać się w ustrojoną choinkę, skrzącą się od bombek,

oświetloną kolorowymi lampkami.

  Elizabeth Whittaker urodziła Annie w wieku czterdziestu jeden lat i była

to wielka radość, radosna niespodzianka. Kiedyś marzyła o drugim dziecku,

lecz po wielokrotnych nieudanych próbach traciła w końcu wszelką nadzieję.

Tommy miał już dziesięć lat i Liz pogodziła się z myślą, że pozostanie

jedynakiem. Wyrósł na wspaniałego chłopca, a Liz i John byli z niego bardzo

dumni. Grał nieźle w futbol i baseball, każdej zimy zaś okazywał się

gwiazdorem młodzieżowej drużyny hokejowej. Był grzeczny, posłuszny,

kochający i przynosił ze szkoły same dobre stopnie, lecz na szczęście

potrafił też łobuzować jak każde normalne dziecko. Nie był ideałem - po

prostu zwyczajnym dobrym chłopcem. Miał jasne włosy Liz i bystre niebieskie

oczy ojca. Odznaczał się inteligencją i poczuciem humoru i choć w pierwszej

chwili zaniemówił ze zdumienia, szybko się pogodził z myślą, że będzie miał

siostrzyczkę.

  Pięcioletnia Annie, oczko w głowie rodziców, była drobną, chudą istotką o

zaraźliwym uśmiechu; gdy tylko ona i Tommy przebywali razem, w domu

nieustannie dźwięczał jej radosny śmieszek. Codziennie czekała

niecierpliwie, aż brat wróci ze szkoły, a później jedli w kuchni ciastka i

pili mleko. Po urodzeniu Annie Liz, pracująca jako nauczycielka w szkole

średniej, przeszła na zastępstwa. Twierdziła, że chce spędzać jak najwięcej

czasu z córeczką. I rzeczywiście, prawie się nie rozstawały.

  Liz zaczęła również pomagać w zajęciach plastycznych w przedszkolu, do

którego chodziła Annie. Po południu piekły razem ciasteczka, herbatniki i

biszkopty albo siedziały w obszernej, przytulnej kuchni i Liz czytała

córeczce bajki. Żyli we czwórkę w ciepłej domowej atmosferze, czuli się

bezpiecznie i nie zagrożeni nieszczęściami spadającymi na innych. A John

zapewniał im dobrobyt materialny. Prowadził największą hurtownię artykułów

spożywczych w stanie, co dawało niezłe dochody. Miał łatwy start, bo

odziedziczył firmę po ojcu i dziadku. Mieszkali w ładnym domu, w lepszej

części miasta. Nie byli z pewnością milionerami, lecz nie zagrażały im

nagłe zmiany koniunktury, które dotykały farmerów i ludzi pracujących w

branżach bardziej podatnych na kaprysy mody. Wszyscy potrzebują dobrego

jedzenia, a John Whittaker zawsze potrafił je dostarczyć. Był czułym,

kochającym mężem i miał nadzieję, że w przyszłości Tommy przejmie po nim

interes. Najpierw jednak syn powinien skończyć college. Annie zresztą też,

bo John chciał, by córka była równie inteligentna i wykształcona jak matka.

Annie mówiła, że chce zostać nauczycielką, tak samo jak mamusia, ale John

wymarzył ją sobie w roli lekarki albo prawniczki. W tysiąc dziewięćset

pięćdziesiątym drugim roku były to śmiałe marzenia, lecz John zgromadził

już odpowiedni fundusz na edukację Annie. Kilka lat wcześniej przeznaczył

także sporą sumkę na wykształcenie Tommy'ego, toteż studia mieli oboje

zapewnione. John święcie wierzył w potęgę marzeń. Powtarzał, że jeśli ktoś

czegoś bardzo pragnie i jest dostatecznie pracowity, zawsze osiągnie cel.

Sam zresztą także odznaczał się wyjątkową pracowitością. Kiedyś Liz

pomagała mu w firmie, lecz teraz z radością pozwolił żonie zostać w domu.

Wracał późnym popołudniem i zastawał ją z Annie na kolanach albo

obserwował, jak bawią się lalkami w pokoju córki. Kiedy na nie patrzył,

czuł w sercu ciepło. Skończył czterdzieści dziewięć lat, miał cudowną żonę,

dwoje wspaniałych dzieci i był szczęśliwy.

  - Gdzie jesteście? - zawołał, wróciwszy tego popołudnia do domu,

otrzepując z kapelusza i płaszcza płatki śniegu i odpychając sukę, która

merdała ogonem i ślizgała się w kałuży wody z roztopionego śniegu

ściekającego z jego butów. Była to duża seterzyca irlandzka, której nadali

imię żony prezydenta Trumana, Bess. Liz uznała to początkowo za afront

wobec ówczesnej pani prezydentowej, lecz imię pasowało i w końcu się

przyjęło, a w tej chwili nikt już nie pamiętał o jego pochodzeniu.

  - Tu, w salonie! - odkrzyknęła Liz, a John wszedł do pokoju i zastał żonę

i córkę wieszające na choince ludziki z piernika.

  Piekły je razem całe popołudnie, a gdy figurki leżały w piekarniku, Annie

kleiła papierowe łańcuchy.

  - Cześć, tato! Jak ci się podoba choinka? Prawda, że ładna?

  - Śliczna, kochanie!

  Uśmiechnął się do córeczki, a później bez wysiłku uniósł ją i wziął na

ręce. Był potężnie zbudowanym mężczyzną o rumianej cerze swoich irlandzkich

przodków, z kruczoczarnymi włosami, z których wciąż nie widać było siwizny,

choć zbliżał się już przecież do pięćdziesiątki. Czysty błękit jego oczu

odziedziczyli zarówno Tommy, jak i Annie. Liz, choć blondynka, miała oczy

piwne, czasami wręcz orzechowe. Ale oczy Annie były jasne, niemal białe.

Uśmiechała się do ojca i figlarnie pocierała swoim noskiem o jego nos,

śliczna jak aniołek. Postawił ją delikatnie na podłodze, a później

pocałował żonę, patrząc na nią rozkochanym wzrokiem.

  - Coście dzisiaj robiły? - spytał ciepło.

  Byli małżeństwem od dwudziestu dwu lat, lecz zazwyczaj, gdy nie dokuczały

im drobne codzienne kłopoty, wciąż wydawali się zakochanymi nowożeńcami,

którzy świata poza sobą nie widzą. Pobrali się dwa lata po uzyskaniu przez

Liz dyplomu. Pracowała już wówczas jako nauczycielka, a Tommy urodził się

dopiero siedem lat po ślubie. Stary doktor Thompson tak naprawdę nigdy nie

zdołał znaleźć jasnego wytłumaczenia, dlaczego Liz ma ciągle pecha i nie

może zostać matką. Zanim wydała na świat Tommy'ego, przeszła trzy

poronienia i to, że urodziła wreszcie zdrowego chłopca, graniczyło z cudem.

A gdy po kolejnych dziesięciu latach pojawiła się Annie, Elizabeth i John

uznali się za prawdziwych wybrańców losu. Byli niezmierni dumni z dzieci i

przyznawali bez skrępowania, że są one dla nich głównym źródłem radości i

treścią ich życia.

  - Dostałem dziś pomarańcze z Florydy - oznajmił John, siadając i wyjmując

fajkę. Na kominku płonął wesoło ogień, a dom pachniał piernikami i prażoną

kukurydzą. - Jutro trochę wam przyniosę.

  - Wspaniale! Przepadam za pomarańczami!

  Annie klasnęła w rączki i wdrapała się ojcu na kolana, a tymczasem Bess

wspięła się na tylne łapy, próbując iść w ślady dziewczynki. John odsunął

łagodnie psa, Liz zaś zeszła z drabiny, pocałowała męża i zaproponowała mu

szklankę grzanego wina.

  - Propozycja nie do odrzucenia!

  Uśmiechnął się i trzymając Annie za rękę podążył za żoną do kuchni,

podziwiając w duchu jej zgrabną figurę. Wtem trzasnęły drzwi frontowe i do

domu wszedł Tommy, z zaczerwienionym nosem i łyżwami w ręku.

  - Mmm... ładny zapach! Cześć, mamo!... Cześć, tato!... No i co dzisiaj

porabiałaś, smarkulo? Pewnie wyjadałaś mamie wszystkie ciasteczka!

  Zmierzwił włosy Annie i ucałował ją, przytykając zimny policzek do jej

twarzy. Był mróz i padał coraz gęstszy śnieg.

  - Nie zjadłam, tylko upiekłam ciasteczka razem z mamusią. Zjadłam tylko

cztery! - odpowiedziała rezolutnie siostra i oboje wybuchnęli śmiechem.

  Annie celowała w takich zgrabnych ripostach i prawie nikt nie umiał się

oprzeć jej wdziękowi, a już na pewno nie brat ani zapatrzeni w nią rodzice.

Nie była jednak rozpieszczona. Po prostu wzrastała otoczona miłością,

dzięki czemu nabywała swobody w obcowaniu z ludźmi i naturalnej sympatii do

nich. Uwielbiała się śmiać, uwielbiała gry i zagadki, uwielbiała biegać po

polu z rozwianymi włosami, uwielbiała zabawy z Bess... ale najbardziej ze

wszystkiego uwielbiała starszego brata. Spoglądała nań w tej chwili

roziskrzonym wzrokiem, zerkając na stare, podniszczone łyżwy.

  - Pójdziemy jutro na ślizgawkę, Tommy?

  W pobliżu znajdował się zamarznięty staw i w sobotnie ranki brat często

zabierał tam Annie.

  - Jeśli przestanie padać, bo inaczej nawet nie znajdziemy jeziorka pod

śniegiem - odpowiedział z ustami pełnymi pysznych ciasteczek.

  Na ich widok pociekła mu ślinka i gdy Liz ostrożnie zdejmowała fartuch,

od razu się nimi poczęstował. Miała na sobie schludną bluzkę i szarą

spódnicę, a John po raz kolejny skonstantował z zadowoleniem, że ma ciągle

taką samą zgrabną figurę jak w szkole średniej, gdy ją poznał. Chodziła do

pierwszej klasy, on zaś do ostatniej; przez dłuższy czas wstydził się

przyznać, że się zakochał w takiej smarkuli, lecz w końcu wszystko i tak

się wydało. Koledzy z początku nabijali się z niego, lecz potem jakoś się

przyzwyczaili. W rok później rozpoczął pracę w hurtowni ojca, a Liz

skończyła najpierw szkołę, potem college, po czym pracowała dwa lata jako

nauczycielka. Ożenił się z nią dopiero po dziewięciu latach znajomości,

lecz ani przez chwilę nie wątpił, że warto tak długo czekać. Przez całe

życie realizował swoje plany bardzo powoli; tak samo było z dziećmi. Ale

cierpliwość sowicie się opłaciła. Byli szczęśliwi. Osiągnęli wszystko, co

sobie wymarzyli.

  - Jutro po południu mam mecz - zauważył niedbale Tommy, wpychając do ust

dwa kolejne ciasteczka.

  - Na dzień przed Wigilią?! - spytała ze zdziwieniem matka. - Nie wiem,

czy to najlepsza pora na grę w hokeja.

  Rodzice zawsze chodzili na mecze Tommy'ego, chyba że przeszkodziło im coś

naprawdę ważnego. John również z pasją grywał kiedyś w hokeja i futbol i

cieszył się, że syn poszedł w jego ślady. Parę sezonów temu dwóch chłopców

wybiło sobie zęby podczas meczu, ale Tommy grał ostrożnie i dopisywało mu

szczęście. Żadnych złamań, żadnych poważniejszych urazów, tylko kilka

zwichnięć i mnóstwo siniaków, a John twierdził, że to nieodłączna część

frajdy.

  - To przecież normalny chłopak, na litość boską! Nie możemy trzymać go

wiecznie pod kloszem!

  Ale Liz nieraz przyznawała się w duchu, że chętnie trzymałaby Tommy'ego

pod kloszem. Głęboko kochała dzieci i męża, i nie była w stanie znieść

myśli, że mogłoby ich spotkać coś złego. Była kobietą, która czujnie

strzeże swojego szczęścia.

  - Masz od jutra ferie? - spytała z ciekawością Annie, a Tommy kiwnął

głową, uśmiechając się szeroko.

  Snuł bogate plany świąteczne dotyczące dziewczyny imieniem Emily, na

którą miał oko od Święta Dziękczynienia. Jej rodzice, matka pielęgniarka i

ojciec lekarz, przeprowadzili się do Drinnell dopiero w tym roku.

Przyjechali z Chicago i Emily była bardzo fajna. Na tyle fajna, że Tommy

zaprosił ją na kilka meczów hokejowych. Ale nie posunął się na razie dalej.

W przyszłym tygodniu zamierzał wybrać się z nią do kina, a może nawet

zaproponować wspólne spędzenie sylwestra, choć nie zdobył się jeszcze na

odwagę, by jej o tym wspomnieć.

  Annie domyśliła się, że brat lubi Emily. Pewnego dnia, gdy wybrali się

razem na łyżwy, zauważyła, jak na nią patrzy, a oprócz tego raz zderzył się

z nią podczas jazdy i okropnie się zarumienił. Emily przyszła na ślizgawkę

ze starszą siostrą i dwiema koleżankami. Annie uważała ją za miłą, ale nie

rozumiała, dlaczego brat dostał takiego hopla na jej punkcie. Emily miała

długie, lśniące czarne włosy i całkiem nieźle radziła sobie na łyżwach.

Prawie nie odzywała się do Tommy;ego, tylko zerkała na nich kątem oka, ale

później, gdy zbierali się do odejścia, serdecznie wycałowała Annie.

  - Zrobiła to, bo cię lubi - wyjaśniła rzeczowo siostra, wracając do domu

z Tommym, który niósł jej łyżwy.

  - Skąd ci to przyszło do głowy? - spytał, siląc się na chłód, choć widać

było, że jest zmieszany i trochę podenerwowany.

  - Jak jeździłeś na łyżwach, przez cały czas gapiła się na ciebie

cielęcymi oczami - powiedziała Annie, odrzucając na ramiona swoje długie

jasne włosy i uśmiechając się chytrze.

  - Jakimi oczami?

  - Dobrze wiesz jakimi. Podkochuje się w tobie. Dlatego była dla mnie taka

słodka. Ona też ma młodszą siostrę, ale nigdy jej tak nie obściskuje. Lubi

cię, to jasne jak słońce.

  - Nie bądź taka mądralińska, Annie. Lepiej zajmij się lalkami lub czymś w

tym rodzaju, dobrze?

  Tommy próbował udawać, że słowa Annie nie robią na nim żadnego wrażenia,

a później powiedział sobie, że byłby skończonym głupcem, gdyby brał sobie

do serca paplaninę pięcioletniej siostry.

  - Lubisz ją, prawda? - spytała prowokacyjnie Annie i zachichotała.

  - Czy mogłabyś wreszcie przestać wścibiać nos w nie swoje sprawy? -

odparował ostro Tommy. Rzadko odzywał się do siostry takim tonem, ale Annie

wcale się tym nie przejęła.

  - Jej starsza siostra wydaje mi się znacznie fajniejsza.

  - Zapamiętam to sobie na wypadek, gdybym chciał się umówić z dziewczyną z

najstarszej klasy.

  - Nie podobają ci się dziewczyny z najstarszej klasy? - zdziwiła się

Annie, nieco zaintrygowana.

  - Jasne, że mi się podobają, ale siostra Emily skończyła już siedemnaście

lat - wyjaśnił Tommy, a Annie ze zrozumieniem skinęła głową, uśmiechając

się chytrze.

  - Aha, jest dla ciebie za stara. To znaczy, że Emily jest w sam raz?

  - Jakbyś zgadła, mała diablico!

  - Dziękuję za komplement - odpowiedziała z powagą Annie, po czym weszli

do domu, podążyli do kuchni i wypili dla rozgrzewki po filiżance gorącej

czekolady.

  Chociaż siostra często robiła różne uwagi na temat dziewcząt, które

spotykała w otoczeniu Tommy'ego, brat chętnie spędzał czas w jej

towarzystwie. Annie zawsze manifestacyjnie okazywała mu podziw i czuł się

przy niej strasznie ważny. Kochała go i wcale się z tym nie kryła.

Ubóstwiała go - a on ją.

  Poprzedniego wieczoru, nim poszła spać, siedziała mu na kolanach, on zaś

czytał jej ulubione bajki. Najkrótszą przeczytał dwa razy, po czym matka

zabrała Annie do łóżka, a Tommy zaczął gawędzić z ojcem. Rozmawiali o

wyborach prezydenckich sprzed miesiąca, w których zwyciężył Eisenhower, i

zmianach, jakie może to spowodować. A później, jak zwykle, o hurtowni. John

chciał, żeby Tommy poszedł na ekonomikę rolnictwa. Whittakerowie wierzyli w

najbardziej podstawowe wartości: rodzinę, dzieci, świętość małżeństwa,

uczciwość, przyjaźń. Cieszyli się powszechną sympatią i szacunkiem. John

Whittaker uchodził zawsze za dobrego męża, fajnego chłopa i przyzwoitego

pracodawcę.

  Tego wieczoru Tommy umówił się ze swoim najlepszym kolegą. Pogoda była

taka paskudna, że nie prosił nawet o pożyczenie auta, tylko poszedł na

piechotę i wrócił o wpół do dwunastej. Rodzice nigdy nie musieli się o

niego martwić. Zanim skończył piętnasty rok życia, miał już na koncie kilka

wybryków: dwa razy opił się piwem i wymiotował, gdy ojciec odwoził go

samochodem do domu. Whittakerom nie przypadło to szczególnie do gustu, ale

też nie robili z tego tragedii. Tommy był dobrym synem, a takie rzeczy

przytrafiają się większości dorastających chłopców. Johnowi również

zdarzyło się parę drobnych wyskoków, nawet znacznie gorszych, zwłaszcza gdy

Liz była na studiach. Niekiedy żartowała z niego na ten temat; upierał się,

że był wówczas wzorem cnót, ona zaś unosiła ironicznie brwi, po czym zwykle

całowała męża.

  Tego wieczoru poszli wcześnie spać, a nazajurz rano, wyjrzawszy przez

okno, zobaczyli krajobraz jak ze świątecznej pocztówki. Wszystko pokrywał

nieskazitelnie biały puch i już o wpół do dziewiątej Annie zaciągnęła

Tommy'ego na dwór, by pomógł jej lepić bałwana. Włożyła ulubioną czapkę

hokejową brata, który powiedział, że po południu musi ją od niej pożyczyć

na mecz, na co odrzekła, że się zastanowi. Przewrócił ją na śnieg i leżeli

oboje na plecach, robiąc orła.

  Po południu poszli całą rodziną na mecz, a chociaż drużyna Tommy'ego

przegrała, nie zepsuło im to humoru. Pojawiła się również Emily w

towarzystwie grupki rozchichotanych koleżanek; twierdziła, że to one

chciały przyjść, ona zaś przypadkowo się do nich przyłączyła. Była w

kraciastej spódnicy i ciepłych butach; długie ciemne włosy związała w

koński ogon, a Annie orzekła, że zrobiła sobie makijaż.

  - Skąd wiesz? - spytał ze zdziwieniem i rozbawieniem Tommy, gdy opuścili

szkolne lodowisko i zmierzali w stronę domu. Emily i jej gadatliwe

przyjaciółki oddaliły się wcześniej w nieznanym kierunku.

  - Ja też się czasami maluję, tak samo jak mama - odpowiedziała rezolutnie

Annie, a John i Tommy popatrzyli z uśmiechem na idącego między nimi

figlarnego gnoma.

  - Mama się nie maluje! - zaprzeczył z przekonaniem brat.

  - A maluje się! Używa pudru i różu, a czasem szminki.

  - Doprawdy? - zdumiał się Tommy. Matka zwykle wyglądała bardzo ładnie,

lecz nie podejrzewał, że wspomaga naturę jakimiś sztucznymi środkami.

  - Czasami nakłada też coś czarnego na rzęsy, ale ja od tego płaczę -

stwierdziła Annie, a Liz wybuchnęła śmiechem.

  - Ja też płaczę, więc przestałam tego używać.

  Później rozmawiali o meczu i innych sprawach. Wieczorem Tommy znów wybrał

się do kolegów, a jedna z jego koleżanek z klasy przyszła posiedzieć z

Annie, bo rodzice byli zaproszeni na przyjęcie bożonarodzeniowe u sąsiadów.

  Wrócili do domu przed dziesiątą i położyli się spać o północy; kiedy się

zjawili, Annie spała jak suseł. Ale nazajutrz rano zerwała się skoro świt,

dziko podekscytowana. Była Wigilia i myślała tylko o prezentach, o które

prosiła świętego Mikołaja. Marzyła o lalce Madame Alexander i nie była

wcale pewna, czy znajdzie ją pod choinką. Chciała także dostać nowe sanki i

rower, choć zdawała sobie sprawę, że rower byłby stosowniejszym prezentem

na urodziny, przypadające na wiosnę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin