Cieniawa Stanisław - Niebo - nie, bo.rtf

(202 KB) Pobierz
TEMATY DO ROZWA¯AÑ O ROLI KOŒCIO£A W DZIEJACH

Stanisław Cieniawa

NIEBO? NIE, BO...

Kraków 1995


SPIS TREŚCI

TEMATY DO ROZWAŻAŃ O ROLI KOŚCIOŁA W DZIEJACH OJCZYZNY NASZEJ              4

Czy Kościół katolicki jest dziełem Chrystusa?              4

Czy Polska Kościołowi zawdzięcza swój byt narodowy?              7

Wnioski mogące służyć za podstawę do dalszych rozważań               19

NIEZNANE OBSZARY CHRZEŚCIJAŃSTWA              21

Jedyny Bóg prawdziwy: doświadczany, miłowany, wieczny i żywy.              22

Religia niższa: powszechny, podmiotowy związek z Bogiem              31

Religia wyższa, czyli wierność Bogu jako przedmiotowi miłości              33

ZAKOŃCZENIE              37


NIEBO?

NIE, BO PIEKŁO NASZYCH OJCÓW DOWODZI, ŻE KOŚCIÓŁ, KTÓRY DOŃ PROWADZI, SAM JEST GNĘBIONY PRZEZ DEMONY...


TEMATY DO ROZWAŻAŃ O ROLI KOŚCIOŁA W DZIEJACH OJCZYZNY NASZEJ

Czy Kościół katolicki jest dziełem Chrystusa?

Podczas przesłuchania u Piłata Jezus powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18, 36). Poza garstką zastrachanych uczniów Jezus nie miał nikogo, kto mógłby wystąpić w jego obronie. Nie miał też majątku ani pieniędzy, których czar mógłby wybawić go z opresji. Mógł walczyć i zwyciężać jedynie siłą szlachetności swych czynów i prawdziwości swych słów. Pod tymi względami zupełnie różni się od Jezusa Kościół katolicki, który jako instytucja narodził się w IV wieku, za czasów Konstantyna: jest potęgą polityczną, ekonomiczną i organizacyjną. W najnowszej Historii Kościoła czytamy: „Od roku 315 pojawiają się pierwsze symbole chrześcijańskie na monetach, tym cudownym instrumencie propagandy, a w roku 323 znikają ostatnie emblematy pogańskie w państwie rzymskim. Kościół katolicki zyskuje uprzywilejowany status prawny: państwo uznaje prawomocność wyroków sądów biskupich, nawet w sprawach czysto świeckich; Kościołowi zostaje przyznane prawo do przyjmowania spadków, dzięki czemu posiadłości jego będą mogły się rozrastać”[1]. Konstantyn obdarza duchowieństwo dodatkowymi względami, takimi jak dotacje pieniężne czy ulgi podatkowe.

Takie prawa i przywileje wywalcza sobie Kościół we wszystkich krajach przyjmujących chrześcijaństwo, toteż wszędzie rośnie jego znaczenie polityczne i bogactwo. „W Polsce u schyłku średniowiecza Kościół był obok króla największym posiadaczem ziemskim. W jego posiadaniu znajdowało się ok. 10-12 proc. ogółu ziemi uprawnej. Szczególnie wielkie kompleksy majątkowe były skupione v rękach biskupów. I tak, dobra arcybiskupa gnieźnieńskiego składały się w początkach XVI w. z 292 wsi i 13 miast, krakowskiego - z 225 wsi i 11 miast, od 141 do 181 osad obejmowały posiadłości biskupów: poznańskiego, płockiego i wrocławskiego (...). Biskupi rywalizowali o bogatsze biskupstwa, zwłaszcza o gnieźnieńskie i krakowskie. Każdy biskup zajmował też wysoką pozycję w hierarchii państwowej, wchodząc w skład rady królewskiej, a od końca XV w. w skład senatu, czyli izby wyższej uformowanego wówczas ostatecznie sejmu.

Bogate uposażenie posiadały również liczne opactwa, zwłaszcza benedyktyńskie i cysterskie, których posiadłości obejmowały po kilkadziesiąt, a w przypadku Tyńca nawet ponad sto osad. Obok biskupstw i opactw do najlepiej uposażonych instytucji kościelnych należały kapituły katedralne, których majątek obejmował również zwykle po kilkadziesiąt osad. Mniej okazałe, ale na ogół dość duże, były dochody plebanów. Źródłem ich uposażenia były dochody z ziemi wynoszącej ok. 1-2 łany (30-80 morgów), dochody z dziesięcin oraz różnych opłat uiszczanych przez wiernych za posługi religijne. Plebani również konkurowali o bogate parafie, podczas gdy ubogie często wcale nie były obsadzone”[2]. Prawdziwy proletariat stanowili wynagradzani przez plebanów wikariusze. Dysproporcje w uposażeniu duchownych były tym większe, iż bardziej wpływowe duchowieństwo nierzadko kumulowało po kilka stanowisk, a więc i źródeł dochodów. Regułą było skupienie duchowieństwa w miastach.

„W zakresie świadczeń na rzecz państwa Kościół cieszył się daleko sięgającą swobodą, którą zdołał wywalczyć sobie już w poprzednich stuleciach”[3]. Było to źródłem stałych konfliktów między duchowieństwem i szlachtą. Dotyczyły one głównie trzech spraw: dziesięciny, wolności duchowieństwa od podatków oraz sądownictwa kościelnego. „Duchowni nawet za zbrodnie nie podlegali sądom świeckim, a w razie odwołania się do Rzymu - strona świecka zwykle przegrywała”[4]. Świeccy byli natomiast zobowiązani do pomagania duchownym w egzekwowaniu kar. „Egzekucja wyroków sądów kościelnych miała do roku 1432 zapewnioną pomoc władzy świeckiej, co wyrażało się w tym, że starostowie zajmowali dobra tych, którzy przez jeden rok i sześć tygodni pozostawali w ekskomunice z powodu niewypełnienia wyroków sądów kościelnych, i zatrzymywali je do czasu zadośćuczynienia przez wyklętego”[5].

Możność łatwego bogacenia się duchownych sprawiała, że na księży szli często ludzie żądni przede wszystkim zysku, co nie mogło nie odbić się na obyczajach tej warstwy. Pionier literatury narodowej, Biernat z Lublina, piętnował Kościół, w którym „wszystko zdworzało”, i biskupów za to, że „wiarę zelżyli”. Nie lepiej, a chyba jeszcze gorzej niż w Polsce było pod tym względem w innych krajach. Wiadomo, że jedną z przyczyn rewolucji francuskiej było zdzierstwo, bogactwo i rozwiązłość wyższego kleru francuskiego. Podczas gdy wikariusz miał 500 liwrów rocznie, to przeciętny biskup miał 50 tysięcy, a niektórzy, jak na przykład biskup strassburski, 400 tysięcy. Biskup żył z trudu proboszcza i wikarego, a traktował ich gorzej niż swego lokaja. Nic dziwnego, że niżsi duchowni bywali często działaczami rewolucji[6].

Najbardziej ponurą stroną dziejów Kościoła katolickiego było okrucieństwo względem tych, którzy w jakiś sposób wyłamywali się spod jego władzy lub nie zgadzali się na podległość. Szczytem imperialistycznych uroszczeń Kościoła była bulla papieża Bonifacego VIII Unam sanctam (1302), w której tenże papież, idąc w ślady swych znakomitych poprzedników, Innocentego III i Innocentego IV, uważa się za najwyższego władcę całego chrześcijańskiego świata. Do niego należy zatwierdzanie wyborów królów i cesarza, a gdyby nie nadawał się na to stanowisko, pozbawianie go tronu, ponieważ cesarz otrzymuje swój urząd od papieża. „Bulla Unam sanctam uchodziła za punkt kulminacyjny, nec plus ultra roszczeń średniowiecznego papiestwa, i niewątpliwie Bonifacy chciał, żeby była ona potwierdzeniem najwyższej, jeśli nie jedynej, władzy sprawowanej przez papieża w sferze świeckiej i duchowej”[7]. Na nieposłusznych władców papieże mieli straszliwą broń - klątwę, interdykt, zwolnienie wiernych od obowiązku posłuszeństwa, zakaz udzielania im jakiejkolwiek pomocy[8].

Kościół najokrutniej karał za sprzeciwianie się dogmatom wiary, za herezję. Powszechnie znana jest działalność świętej inkwizycji, powołanej do ścigania i tępienia heretyków oraz czarownic. Oto co pisze katolicki autor Historii Kościoła: „Sposób przeprowadzania procesu był niekorzystny dla oskarżonego (...). Wiek XII i stulecia wcześniejsze uchodziły pod wieloma względami za okresy okrucieństwa i bezprawia, a zwyczajowe kary, jakie wtedy wymierzano, były barbarzyńskie, ale zalegalizowane i wyrachowane okrucieństwo XIII wieka było zjawiskiem nowym. Tortury, które budziły odrazę we wcześniejszym pokoleniu, teraz stosowano bez żadnych skrupułów”[9].

Okrucieństwo Kościoła stawało się zbrodnią wołającą o pomstę do nieba, gdy było stosowane wobec ludzi szlachetnych, żyjących zgodnie z nakazami Ewangelii i zarzucających Kościołowi, że ewidentnie łamie te nakazy. Takiego okrucieństwa doznali m.in. Jan Wiklif, Jan Hus i Hieronim. Wiklif był profesorem teologii w Oxfordzie. Został on znienawidzony za to, że jako pierwszy przetłumaczył Bibie na język angielski i Anglicy mogli już dostrzegać sprzeczność między życiem kleru a Ewangelią. Zresztą sam tę sprzeczność piętnował z całą żarliwością. Papież Grzegorz XI wysłał do Anglii trzy bulle: na uniwersytet, do króla i do biskupów, z żądaniem, by wspólnymi siłami „uciszono” śmiałka. Już biskupi zebrali się, by Wiklifa skazać na śmierć, ale oto zmarł nagle sam Grzegorz XI i biskupi musieli się rozjechać. Trzykrotnie pozywano Wiklifa przed sąd, ale nie była mu pisana śmierć męczeńska. Śmiercią męczeńską zginęli Hus i Hieronim. Husa skazał na spalenie sobór w Konstancji. Spłonął na stosie, mimo iż był profesorem i rektorem uniwersytetu w Pradze. Hieronim przerażony śmiercią Husa, osłabiony chorobą i więzieniem załamał się i ugiął przed autorytetem Rzymu, ale po roku ciężkiego więzienia zrozumiał swój błąd i opowiedział się po stronie przyjaciela. Stanąwszy przed sądem powiedział:

„Potępiliście Wiklifa i Husa nie dlatego, że zachwiali słuszność nauk kościelnych, lecz dlatego, że piętnowali bezwstydne czyny duchowieństwa, jego wystawność, dumę i wszystkie występki. Ja również to potępiam i jestem gotów na śmierć”[10].

Historia Kościoła roi się od takich świetlanych postaci, które wierząc w możliwość zreformowania Kościoła wyprowadzały tę instytucję z zaułków dogmatyzmu, zastoju i wstecznictwa, a które „w nagrodę” za to były poddawane najwymyślniejszym szykanom. Nierzadko bywało tak, że gdy dzieło ich życia zaczynało wydawać owoce, ich już nie było wśród żyjących. Niewiele znaczyły dla nich słowa wdzięczności i uznania wypowiadane później nad ich mogiłą.

Współczesny teolog, prof. Charles Wackenheim, wykładowca teologii na uniwersytecie w Strasbourgu, taką oto podaje diagnozę tego rozbratu między postępowaniem hierarchii kościelnej a Ewangelią: „W ciągu stuleci punkt ciężkości życia kościelnego przesuwał się z głoszenia wyzwalającej prawdy ku trosce o spójność wewnętrzną i dalsze trwanie samego Kościoła (...). Struktura, której celem było wcielać idee, sama stała się celem dla siebie”[11]. Według tego teologa to zło pieniło się w Kościele już od drugiej połowy IV wieku. „Jeszcze w sto lat przed Soborem Watykańskim II papież Pius IX jak najostrzej (w Syllabusie) potępił pogląd, że «każdy człowiek posiada wolność wyboru i wyznawania takiej religii, jaką uznaje za prawdziwą». Nie dziw przeto, że szermierze praw człowieka musieli występować przeciwko Kościołowi oficjalnemu. Dzięki nim podstawowe prawa człowieka należą do najcenniejszych dóbr kultury europejskiej. Jest więc tragedią świata zachodniego, że ideały, które zrodziły się z posłannictwa chrześcijańskiego, były w ciągu całych stuleci zwalczane przez władze kościelne”[12].

Ktokolwiek dokładnie zapozna się z historią Kościoła, jego życiem i doktryną z jednej strony, a Ewangelią z drugiej, ten musi skłaniać się do poglądu tak oto wyrażonego przez wybitnego znawcę katolicyzmu, Józefa Kellera: „Jezus nie chciał takiego Kościoła i nie «założył» go. Majestatyczne słowa: «Piotrze, ty jesteś opoką, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go» wypisane w bazylice św. Piotra w Rzymie, nie pochodzą od Jezusa, lecz są późniejszym dodatkiem. Pomiędzy nauczaniem Jezusa a Kościołem rzymskokatolickim jest przepaść, której nie jest w stanie zasypać nawet najwymyślniejsza argumentacja apologetów”[13].

Każdy, kto broni poglądu, że Kościół rzymskokatolicki jest Kościołem Chrystusowym, apostolskim i świętym, z reguły wskazuje na to, że instytucja ta trwa już dwa tysiące lat, a „bramy piekielne” nie przemogły jej. Otóż argumentacja ta zupełnie chybia celu. Nie trzeba być zdeklarowanym pesymistą ani satanistą, by zauważyć, że na tym naszym świecie, ponoć najlepszym z możliwych, najdłużej trwa to, co złe, szkodliwe, bezsensowne, wsteczne. Co gorsza, nie ma ani jednego takiego zła, z którym by ludzkość rozprawiła się definitywnie, natomiast pojawiają się nowe rodzaje zła i mają jak najlepsze widoki na przyszłość. Od zarania dziejów istnieją prostytucja i alkoholizm, a zamiast ustępować znajdują coraz liczniejszych i młodszych towarzyszy: nikotynizm, narkomanię, lekomanię itp. Tysiące lat trwają w komplecie grzechy główne i grzechy urągające najstarszym przykazaniom. Definitywnie giną natomiast rzeczy dobre: mnogie gatunki roślin i zwierząt, kryniczne wody, zielone lasy, solidna powłoka ozonowa. Ich miejsce zajmują nie znane dawniej szkodniki lasów i pól uprawnych, ogrodów, sadów, skażenie środowiska, wyeksploatowanie zasobów naturalnych. Nie zmniejsza się, lecz wzrasta przestępczość, i co gorsza, pojawiła się przestępczość zorganizowana, wykwalifikowana, posługująca się najnowszą techniką. Nie zamierzają ustępować uciskające ludzi skostniałe instytucje, a najpotężniejszą z nich jest - właśnie Kościół. Podczas gdy państwa z trudem i mozołem dopracowują się demokracji, Kościół po staremu wpaja zgoła inne postawy.

W naturze każdej instytucji kapłańskiej, jako służącej Bogu, leży nie tylko dążenie do absolutnej władzy i panowania nad światem, ale i zasada nierówności, którą najjaśniej sformułował papież Pius X w encyklice Vehementer nos z 1906 roku: „Kościół jest z natury swojej społecznością nierówną, składa się bowiem z dwu kategorii osób: pasterzy i trzody. Tylko hierarchia kieruje nim i rządzi (...). Obowiązkiem mas jest pogodzić się z tym, że są rządzone, i spełniać w duchu podporządkowania się rozkazy tych, którzy rządzą”[14].

Czy kiedykolwiek społeczeństwa, będące bezwolną „trzodą” poganianą przez „pasterzy”, i to zhierarchizowanych, zrozumieją, docenią i udoskonalą demokrację? Apologetom Kościoła wcale nie przychodzi do głowy, iż może być i tak, że mocom piekielnym ani się śni „przemagać” go, gdyż za ich staraniem powstał i wybornie im służy, toteż ktokolwiek usiłuje go ulepszać, zbliżać do Ewangelii, naraża się na gniew i odwet księcia piekieł - Szatana, czyli Belzebuba.

Czy Polska Kościołowi zawdzięcza swój byt narodowy?

Na soborze w Konstancji (tym samym, który spalił Husa i Hieronima) dominikanin niemiecki Falkenberg głosił, że nie może być większej zasługi wobec chrześcijaństwa niż walka z Polakami. „Dla obrony porządku chrześcijańskiego wolno bez grzechu zabić każdego Polaka, dostojnikom zaś polskim i królowi Władysławowi Jagielle należą się szubienice”[15]. Temu duchowi krzyżactwa, z którym solidaryzowało się wielu rycerzy na Zachodzie, polska delegacja na sobór z Pawłem Włodkowicem z Brudzewa na czele przeciwstawiła teorię opartą na dwóch tezach: 1) że względem pogan obowiązuje to samo prawo, co względem chrześcijan i 2) nie wolno narzucać wiary przemocą. Feliks Koneczny pisze: „Brudzewski zadał Krzyżakom klęskę cięższą niż Witold i Zyndram z Maszkowic. Ludzie dobrej woli poczęli odtąd opuszczać sprawę Zakonu”[16].

Moralna siła drugiej tezy rozbija w proch cały ten porządek, do którego musiał dostosować się Mieszko I poddając się pod zwierzchnictwo papieża. Historycy zgodnie twierdzą, że religia pogańska Słowian była szlachetna, pokojowa, przesycona uczuciami przyjaźni z ludźmi i z przyrodą, wesołością i poezją. Jej ducha nieźle oddał Józef Ignacy Kraszewski w Starej Baśni. „Wszystkie ludy słowiańskie miały pojęcie o jednym wszechmocnym bóstwie, które wszystkiemu dało początek, które tworzy porządek świata, nagradza i karze (...) Wierząc w nieśmiertelność duszy, ofiarowywano zmarłym, których ciała palono, napoje i jadła”[17].

Nasi przodkowie długo nie mogli rozstać się ze swoją starą religią - pragnienie powrotu do niej było jednym z ważnych powodów wielu buntów i powstań. Ale w tamtych okolicznościach Polacy musieli przyjąć chrześcijaństwo, by uniknąć ciągłego „nawracania” przez hordy Falkenbergów. Zresztą pomimo chrztu jeszcze w roku 1147 Św. Bernard z Clairvaux pod sugestią Niemców nawoływał do krucjaty przeciwko Słowianom. „Najtragiczniejszy był - jak pisze O. Halecki - incydent pod murami Szczecina obleganego przez krzyżowców idących coraz dalej na wschód, a stwierdzających poniewczasie, że atakowali tam Pomorzan już nawróconych przez św. Ottona z Bambergu”[18].

A jednak religia przyjęta pod presją konieczności nie przyniosła Polakom szczęścia. Od XI wieku nasi wschodni sąsiedzi wyznawali prawosławie, od wystąpienia Lutra w Niemczech rozwijał się protestantyzm, w Czechach szerzył się husytyzm, wierna zaś papiestwu Polska znalazła się w otoczeniu innowierców, co miało ratalny wpływ na nasze narodowe losy. Nawet arcykatolicki historyk O. Halecki przyznaje, że „byliśmy zagrożeni w dużej mierze z powodu naszego katolicyzmu”[19]. Napisana przez Haleckiego historia Polski przeniknięta jest przekonaniem jej autora o wyjątkowym tragizmie naszych dziejów, który najzwięźlej wyrażają słowa odnoszące się bezpośrednio do naszej sytuacji w momencie wybuchu II wojny światowej: „Naród nasz doznał nie tylko pogardy wrogów, ale także lekceważenia (ze strony) sprzymierzeńców i obojętności świata”[20].

Główną przyczyną naszych nieszczęść narodowych było to, że Kościół odgrywał w naszym kraju pierwszorzędną rolę, a więcej niż polską racją stanu kierował się własnymi interesami i interesami papiestwa. By zadowalająco uzasadnić tę tezę, trzeba by napisać grubą księgę, my jednak z konieczności ograniczymy się do wyliczenia ważniejszych faktów mogących stanowić tematy do obszerniejszych rozważań. Prokościelni historycy aż nadto uzasadnili i wpoili ludziom przekonanie, że działalność Kościoła w Polsce zawsze była chwalebna i wprost zbawienna dla Polaków, że Polska zawdzięcza Kościołowi swój byt narodowy. Społeczeństwo polskie jest o tym już tak przekonane, iż nie ma potrzeby jeszcze raz tego dowodzić - trzeba natomiast, dla obiektywnej prawdy i dla całości obrazu naszych dziejów, zerknąć i na odwrotną stronę medalu.

Wielu rzetelnie myślących historyków jest zdania, że właśnie to, co pro-kościelna historiografia skrzętnie przemilcza, najbardziej zaważyło na naszych losach.

1. Wątpliwe pożytki z poddania państwa polskiego papieżowi. Nasamprzód zapytajmy: czy Mieszko I wprowadził w 966 roku do Polski autentyczne chrześcijaństwo? W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 30-37) Jezus uczył, że naszym bliźnim jest każdy człowiek, niezależnie od wyznania i narodowości. Zatem zarówno cesarz niemiecki, jak i papież, znający chyba Ewangelię, powinni byli wiedzieć to, co na soborze w Konstancji głosił Paweł Włodkowic: że względem pogan obowiązuje to samo prawo co względem chrześcijan i że nie wolno krzewić wiary przemocą. Ale cesarz i papież nie kierowali się duchem Ewangelii, lecz duchem przemocy, duchem rzymskiego imperializmu i tego demona wprowadził Mieszko I do Polski przyjmując chrzest. Od tego momentu cała historia Polski - na równi z historią innych tak zwanych „chrześcijańskich” społeczeństw - była i jest historią przemocy, wzajemnej nienawiści, konfliktów i wojen dyktowanych przez tego demona.

Mieszko I myślał, że przyjmując chrześcijaństwo, czyli zwierzchnictwo papieży, odbierze Niemcom pretekst do agresji, ale historia dowiodła, że się mylił. Papieże byli wówczas podwładnymi cesarzy w sprawach świeckich i często składali im nawet przysięgę wierności. Dlatego Mieszko przekazując swój kraj papieżowi, przekazał go tym samym cesarzowi i ułatwił mu ingerencję w sprawy polskie. „Starano się zasugerować nauce, że chrzest ocalił Polskę przed inwazją germańską. W rzeczywistości Kościół katolicki i Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego były... ściśle z sobą spokrewnione. Sukces jednego z tych mocarstw był zarazem i niemalże w równej mierze sukcesem drugiego z nich. Od czasu przyjęcia chrześcijaństwa Polska otworzyła wrota inwazji skuteczniejszej, pokojowej, ujarzmiającej tym silniej, że pod hasłami dogmatów religijnych... Przyniesiono do Polski obce Słowiańszczyźnie wyobrażenia i urządzenia ustrojowe, które miały zapewnić Kościołowi w Polsce potęgę i rządy, tak jak spełniały już tę rolę w państwach zachodnich. Gdyby Polska uległa była inwazji germańskiej, zaszłyby na naszych ziemiach podobne przeobrażenia ustrojowe”[21].

Polskę obroniły przed inwazją germańską zwycięstwa Bolesława Chrobrego, a nie przyjęcie papiesko-cesarskiego zwierzchnictwa. Przyjęcie tego zwierzchnictwa nakładało tylko na naród ciężki obowiązek płacenia papieżom świętopietrza i dawania księżom dziesięcin.

Mieszko I liczył też na to, że przyjęcie chrześcijaństwa ułatwi mu opanowanie podbitych plemion. Faktycznie jednak stało się ono początkiem blisko stuletniej wojny domowej, w wyniku której został rozbity ustrój rodowy i jego ideologia - religia pogańska. Zaprowadzenie chrześcijaństwa w Polsce odbywało się w sposób krwawy i okrutny, przy zbrojnej pomocy z zewnątrz. Przy okazji misjonarze chrześcijańscy zniszczyli prawie doszczętnie wszystkie pomniki polskiej kultury pogańskiej.

W ten sposób, już u zarania naszych dziejów, papiestwo przedstawiło się nam jako instytucja antypolska, podporządkowana cesarzom niemieckim i dostarczająca im broni ideologicznej, sankcjonującej ich ekspansję na wschód; jako instytucja antyludowa, dostarczająca broni ideologicznej księciu i jego drużynie przeciw masom walczącym o zachowanie ustroju rodowego; w końcu papiestwo oddziałało jako instytucja antykulturalna, gdyż usankcjonowało dzieło zniszczenia wszelkich śladów przedchrześcijańskiej kultury Polski[22].

2. Wątpliwe metody stosowane przez Kościół w walce o autonomię.

Niewielu było w Polsce władców, którzy twardo bronili polskiej racji stanu przed uroszczeniami Kościoła, i niewielu było biskupów, którzy śmiało sprzeciwiali się papieżom w walce o dobro kraju. Andrzej Nowicki wskazuje na „piękny przykład niezależności od wrogiego Polsce Rzymu”, jaki za Władysława II dali biskupi polscy, „nie ugiąwszy się przed klątwą legata papieskiego ani nawet samego papieża Eugeniusza III, który w roku 1149 wezwał cesarza niemieckiego Konrada do wyprawy krzyżowej na Polskę w celu zmuszenia arcybiskupa gnieźnieńskiego i innych biskupów polskich do posłuszeństwa papieżowi”[23]. Były to jednak wypadki rzadkie, wyjątki od reguły bezwzględnego posłuszeństwa Rzymowi. Drugą taką dość powszechną regułą było wichrzenie, wywoływanie buntów i burzenie państwa, budowanego z trudem przez książąt typu Bolesława Chrobrego i Bolesława Śmiałego O biskupach polskich XII i XIII wieku słusznie pisze Tadeusz Wojciechowski, że „nie umieli apostołować, ale umieli burzyć na równi i razem z panami świeckimi... pomagając do rozburzenia państwa”[24].

Katolicki historyk przyznaje, że „okolicznością sprzyjającą uzyskiwaniu przez Kościół niezależnego stanowiska w państwie było postępujące od 1138 roku rozbicie państwa na dzielnice i związane z tym osłabienie władzy monarszej. Ułatwiało to Kościołowi zdobywanie coraz to nowych przywilejów, które pozwoliły duchowieństwu na wyłamanie się spod ogólnie obowiązujących praw i ukształtowanie się w XIII wieku w odrębny stan z własnym aparatem sądowniczym”[25]. Dowodzi to zasadniczej przeciwstawności interesów: co dla Polski było szkodliwe, to dla Kościoła korzystne, sprzyjało „wyłamaniu się spod ogólnie obowiązujących praw”. Nic dziwnego: „chrześcijaństwo było wszak importem zewnętrznym”.

Na czoło metod wymuszania przywilejów wysunęła się stale stosowana przez duchowieństwo metoda buntowania młodszych braci przeciwko starszemu. Najstarszy z synów zmarłego księcia zostawał następcą na mocy starszeństwa, młodzi mogli dojść do władzy tylko w przypadku jego bezpotomnej śmierci lub w drodze przewrotu. Za pomoc przy przewrocie musieli płacić. Duchowieństwo obiecywało im pomoc w dokonaniu przewrotu w zamian za obietnice wielkich przywilejów, nadań, w zamian za ziemię, niewolników, pieniądze, uprawnienia. Stając po stronie młodszych braci duchowieństwo stale wzniecało - we własnym interesie - niepokoje, bunty, wojny domowe, aby się w tym chaosie jak najbardziej obłowić[26].

Do królów i książąt, którzy przy pomocy biskupów złamali ustanowioną przez Krzywoustego zasadę senioratu i wbrew polskiej racji stanu służyli interesom Kościoła, należeli: Kazimierz Mnich, Władysław Herman, Kazimierz Sprawiedliwy, Leszek Biały i Władysław Plwacz (Odonic). Kazimierz Mnich, który przy pomocy swego wuja arcybiskupa Hermana sprowadził Niemców na własny kraj i zadał powstańcom klęskę pod Płockiem w 1042 roku, został nazwany „Odnowicielem”, a powinien być nazywany „Pacyfikatorem”, gdyż uśmierzając bunt doprowadził kraj do ostatecznego zniszczenia, nędzy i głodu, a w konsekwencji do zarazy.

Za pomoc okazaną przy pacyfikowaniu własnego narodu Kazimierz musiał zapłacić cesarzowi i papieżowi. Cesarzowi zapłacił w ten sposób, że uznał się za lennika i zobowiązał do płacenia daniny w wysokości 300 grzywien rocznie, papieżowi zaś zapłacił reformą świętopietrza, które za Chrobrego i Mieszka II płacone było ryczałtem ze skarbu królewskiego, a od czasów Kazimierza zaczęto je ściągać systemem „podymnym”, to znaczy po denarze od każdej rodziny.

Za niedołężnego Władysława Hermana, kukły biskupów i Niemców, rządy sprawował jego spowiednik, Niemiec Otto von Mistelbach, oko i ucho cesarza niemieckiego na dworze polskim.

Mieszko Stary rządził 35 lat Wielkopolską „w spokoju i szczęściu, od wszystkich szanowany i kochany”. Po śmierci Bolesława Kędzierzawego wstąpił na tron krakowski i zaczął zaprowadzać porządek w całej Polsce ściąganiem podatków i ściganiem bezprawia bez względu na osobę. Tym naraził się duchowieństwu. Najmłodszy jego brat Kazimierz nie miał żadnych praw do tronu, ale biskupi uczynili go królem, za co musiał im słono zapłacić. Jak Władysław Herman nie mógł równać się z Bolesławem Śmiałym, tak i Kazimierz nie mógł dorównać Mieszkowi Staremu, ale biskupom właśnie o to chodziło, aby na polskim tronie zasiadały ich bezwolne kukły. Gdy w 1194 roku Kazimierz został otruty, na tronie powinien był zasiąść Władysław Wielki Laskonogi), syn Mieszka Starego, ale biskupi osadzili na tronie małoletniego syna Kazimierza, Leszka Białego, by móc w jego imieniu sprawować rządy. Kukłą arcybiskupa gnieźnieńskiego był Władysław Odonic. Dwaj synowie otrutego Kazimierza (którego za podpisanie na synodzie w Łęczycy (1180) aktu kapitulacji państwa polskiego przed agenturą papieską w Polsce nazwano „Sprawiedliwym”), mianowicie Leszek Biały i Konrad Mazowiecki, na synodzie w Borzykowie zobowiązali się do przestrzegania zasady wyboru biskupów przez kapituły, do pozostawienia w gestii biskupów obsadzania niższych stanowisk kościelnych i do wyłączenia duchowieństwa spod jurysdykcji władzy świeckiej. Te przywileje nadane Kościołowi w latach 1210-1215 w Borzykowie i w Wolbarzu wkrótce zostały rozszerzone i objęły wszystkie ziemie polskie. Kościół wyemancypował się spod władzy państwowej, a silniej związał z możnowładztwem, z którego szeregów rekrutowała się większość dostojników kościelnych[27].

Wszystkie te swobody wywalczyli biskupi znaną metodą podburzania i popierania juniorów przeciwko seniorom. Nie obchodziły ich szkody wyrządzone krajowi - liczyły się tylko korzyści własne i papiestwa.

3. Poniżenie i osłabienie władzy państwowej oraz uświęcenie wszelkiej opozycji przez kanonizację biskupa-spiskowca i uczynienie go - patronem Polski.

Wiadomo, że Polacy nie grzeszą nadmiarem szacunku i uległości wobec własnego państwa. Wiele się na to złożyło - konieczność walki z państwami zaborczymi, z hitlerowskim okupantem. Najważniejszym wszakże czynnikiem krzewienia opozycji wobec państwa polskiego był i jest Kościół. Jakże znamienne jest to, że biskup Stanisław ze Szczepanowa, którego Gall Anonim wyraźnie nazywa zdrajcą (traditor), który wraz z możnowładztwem zorganizował spisek przeciwko królowi i został przez niego ukarany śmiercią, był wkrótce kanonizowany jako męczennik za świętą sprawę Kościoła i ogłoszony patronem Polski! Bolesław Śmiały był zbyt dobrym królem, by mógł przypaść do gustu hierarchii kościelnej, żądnej nieograniczonych przywilejów i swobód. Gdyby był biskupią kukłą, tak jak jego rywal, Władysław Herman, na pewno biskup Stanisław nie uknułby spisku i on nie musiałby go karać zgodnie z ówczesnym surowym obyczajem. Nie to było złe, że zdrajca poniósł karę, lecz to, że nastąpiło to za późno, gdy zdrada wydała już owoce i buntownikom udało się z pomocą obcych wypędzić Bolesława Śmiałego, a na tronie osadzić Władysława Hermana. „W rezultacie tego buntu ziemię krakowską zabrali Czesi, przepadł tytuł królewski, a Polska popadła znów w zależność od cesarstwa niemieckiego”[28].

Ktokolwiek dokładnie a bezstronnie przestudiuje historię Polski, to niechybnie zauważy, że tego rodzaju „przysług” oddanych przez Kościół ojczyźnie naszej było około setki, podczas gdy rzeczywistych pożytków tej samej mniej więcej wagi było trzykrotnie mniej. Kościół mimo najlepszych chęci nie mógł wciąż Polsce szkodzić, bo nie mógł do końca podciąć korzenia swojego bytu w naszym kraju. Niemniej stanowisko Kościoła, wobec Polski było na ogół zdecydowanie wrogie. Niezmiennie dowodzili tego swoimi czynami i słowami papiescy legaci i nuncjusze. W roku 1462 na zjeździe piotrkowskim legat Hieronim oświadczył, iż „byłoby lepiej, żeby trzy państwa zginęły, niż gdyby chociaż jedno z praw Stolicy Apostolskiej zostało nadwerężone”[29]. Nie brakowało też i Polaków-fanatyków. Słynny jezuicie kaznodzieja, ks. Piotr Skarga, wołał: „Niech zginie Polska, jeżeli to będzie z korzyścią dla papiestwa”.

Z uwagi na to, że nie jesteśmy w sanie napisać i wydać grubej księgi, musimy dalsze „przysługi” Kościoła i „szlachetne czyny” jego przedstawicieli jedynie wypunktować, rezygnując z nawet tak nikłego jak powyżej ich omówienia. Co więcej, nie możemy wszystkich ważniejszych faktów wymienić z powodu braku miejsca.

4. Bezgraniczna samowola i bezkarność polskiego wyższego duchowieństwa (rozpustnik i warchoł, biskup Paweł z Przemankowa, i karierowicz, zdrajca, czeski agent, biskup Jan Muskata).

5. Wzrost zależności kościoła polskiego i Polski od papiestwa (ustawiczna kontrola i ingerencja kurii rzymskiej w nasze sprawy poprzez legatów, uciążliwi kolektorzy wywożący z Polski olbrzymie sumy tytułem świętopietrza, ryczałt z nominacji nowych dostojników kościelnych, dziesięcina papieska, czyli podatek od dochodów duchowieństwa).

6. Szykanowanie księcia Henryka Brodatego za mądrość i niezależną postawę (pomimo iż był człowiekiem bardzo pobożnym, mężem św. Jadwigi Śląskiej, twórcą bogatych fundacji na rzecz klasztorów i ojcem Henryka Pobożnego - umaił jako wyklęty przez Kościół).

7. Wynoszenie na ołtarze bogatych feudałów i zakonników z pominięciem pobożnej biedoty dowodzące klasowego charakteru Kościoła oraz tego, że beatyfikacje i kanonizacje służą mu jako narzędzie podnoszenia swego prestiżu i gromadzenia bogactwa, szczególnie w wieku XIII.

8. Zakony - bastionami papiestwa na ziemiach polskich.

9. Niemieckie konwenty franciszkańskie - polityczną ekspozyturą feudałów niemieckich służącą ich parciu na wschód.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin