BELZEBUB W ROSJI.odt

(32 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 34

Belzebub w Rosji

Wszystko, co się później wydarzyło w czasie tego mojego ostatniego osobistego pobytu na powierzchni planety Ziemia i było związane z nienormalną formą zwykłej egzystencji istnieniowej tych przypadłych ci do gustu trójmózgowych istot, w tym również mnóstwo najrozmaitszych drobnych perypetii rzucających światło na charakterystyczne szczegóły ich dziwnej psychiki, zaczęło się od tego, że:
Pewnego ranka, gdy spacerowałem obok wspomnianych Piramid, podeszła do mnie nieznana mi, nieprzypominająca z wyglądu tubylca starsza istota, która, wypowiedziawszy tamtejsze zwyczajowe pozdrowienie, zwróciła się do mnie tymi słowami:
"Panie doktorze! Być może będzie pan tak miły i pozwoli mi towarzyszyć sobie w porannych spacerach. Zauważyłem, że spaceruje pan tutaj zawsze sam. Ja również bardzo lubię rano się przechadzać, a poza tym także jestem w Egipcie zupełnie sam, ośmielam się więc zaproponować panu moje towarzystwo w trakcie tych spacerów".
Ponieważ wibracje jego promieniowania nie były w stosunku do moich zbyt "otkaluparne" - lub, jak powiedzieliby w takim wypadku twoi ulubieńcy: "ponieważ wydał mi się sympatyczny" - a także dlatego, że sam nosiłem się z zamiarem nawiązania z kimś znajomości, dzięki której mógłbym od czasu do czasu odpocząć od aktywnego myślenia i podążając jedynie za biegiem luźnie płynących skojarzeń, uciąć sobie pogawędkę, od razu zgodziłem się na jego propozycję i począwszy od tego dnia, zacząłem wspólnie z nim spędzać czas moich porannych spacerów.
W toku naszej znajomości dowiedziałem się, że ów cudzoziemiec należał do tej dużej społeczności, która nazywa się "Rosja", i że wśród swych rodaków był ważną, dzierżącą władzę istotą.
Tak się jakoś złożyło, że podczas tych wspólnych spacerów rozmawialiśmy przede wszystkim o słabej woli trójmózgowych istot i o tych niegodnych ich słabościach, które one same zwą "przywarami", a które bardzo szybko, szczególnie u istot współczesnych, przechodzą w nawyk, stając się w końcu podstawą wytyczającą cel ich istnienia i jakość przejawów istnieniowych.
Pewnego razu w trakcie jednej z takich rozmów, zwracając się do mnie, powiedział nagle:
"Mój drogi doktorze! Czy wie pan, że ostatnimi czasy w mojej ojczyźnie wśród ludzi wszystkich warstw społecznych bardzo się rozwija i szerzy zamiłowanie do alkoholu? A tego typu zamiłowanie, jak pan na pewno wie, prędzej czy później musi doprowadzić do tych form wzajemnych stosunków, które - jak uczy nas historia - pociągają za sobą zniszczenie wiekowych ostoi i osiągnięć danego społeczeństwa.
Oto dlaczego kilku moich dalekowzrocznych rodaków, uświadomiwszy sobie w końcu całą powagę sytuacji, jaka zaistniała w naszym kraju, zebrało się niedawno, aby wspólnie poszukać jakichś środków mogących zapobiec tym wszystkim katastrofalnym konsekwencjom. Pragnąc przejść od razu do realizacji tego zadania, postanowili założyć stowarzyszenie pod nazwą "Komitet opieki nad trzeźwością narodową" i właśnie mnie postawili na czele tego przedsięwzięcia.
Obecnie działalność Komitetu, którego zadaniem jest organizacja środków do walki ze wspomnianą plagą narodową, toczy się pełną parą.
Dużo już zrobiliśmy i dużo mamy jeszcze do zrobienia".
Powiedziawszy to, zamyślił się nieco, a następnie kontynuował:
"Gdyby jednak pan, mój drogi doktorze, zapytał mnie teraz, co sądzę o rezultatach, jakich można oczekiwać od naszego Komitetu, to szczerze mówiąc, chociaż stoję na jego czele, trudno byłoby mi powiedzieć coś dobrego.
Zresztą jeśli chodzi o ogólną sytuację naszego Komitetu, osobiście liczę już tylko na "łut szczęścia".
Moim zdaniem całe zło kryje się w tym, że protektorat nad pracami Komitetu objęło obecnie kilka grup, od których zależy udana realizacja naszego zadania, a ponieważ przy podejmowaniu każdej pojedynczej kwestii owe grupy dbają wyłącznie o własne specjalne interesy, więc rozwiązywanie dowolnej sprawy związanej z podstawowym celem Komitetu prowadzi zawsze do niezgody. W rezultacie członkowie naszego Komitetu, zamiast polepszyć warunki do szybkiej realizacji zamierzeń leżących u podstaw tego tak nieodzownego dla mojej drogiej ojczyzny przedsięwzięcia, pozwalają na to, by z dnia na dzień pojawiało się wśród nich coraz więcej różnych nieporozumień, osobistych porachunków, plotek, intryg, podstępów itd.
Jeśli chodzi o mnie, to w ostatnich czasach, chcąc znaleźć jakieś wyjście z tej rozpaczliwej sytuacji, tak dużo i na różne sposoby o tym myślałem, tak często radziłem się w tej sprawie wielu ludzi z mniejszym lub większym "doświadczeniem życiowym", że omal się nie rozchorowałem i pod wpływem nalegań moich bliskich zmuszony byłem zgodzić się na tę podróż do Egiptu wyłącznie po to, żeby wypocząć. Lecz niestety! Nawet tutaj, w Egipcie, to mi się nie udaje, bo wciąż nie dają mi spokoju te same czarne myśli.
A zatem, szanowny doktorze, ponieważ zna już pan mniej więcej sedno sprawy, która stała się przyczyną obecnego zachwiania mojej moralnej równowagi, szczerze się teraz przyznam panu do pomysłów i skrytych nadziei, jakie zrodziła we mnie nasza znajomość.
Rzecz w tym - kontynuował - że podczas naszych częstych i długich rozmów o zgubnych przywarach ludzi i sposobach uwolnienia się od nich w pełni się przekonałem o pana wielkiej kompetencji zarówno w kwestii subtelnego rozumienia psychiki ludzi, jak i w tworzeniu warunków do walki z ich słabościami. Dlatego uważam, że jest pan jedynym człowiekiem zdolnym do tego, by zainicjować różne działania mogące usprawnić funkcjonowanie oraz realizację planów owego Komitetu, który założyliśmy u siebie do walki z alkoholizmem.
Wczoraj rano przyszedł mi do głowy pewien pomysł, nad którym zastanawiałem się przez cały dzień i cały wieczór, i w końcu postanowiłem zadać panu takie pytanie:
Czy zgodziłby się pan przyjechać do mojego kraju, Rosji, i po zobaczeniu na miejscu, co się tam dzieje, pomóc nam tak zorganizować nasz Komitet, by jego działalność rzeczywiście zaczęła przynosić mojej ojczyźnie pożytki, jakie były celem jego powołania?".
Następnie dodał:
"Pańska sprawiedliwa miłość bliźniego pozwala mi z jednej strony zebrać się na odwagę i skierować tę prośbę, a z drugiej wzbudza we mnie przekonanie, że na pewno nie odmówi pan udziału w przedsięwzięciu, które być może ocali miliony ludzi".
Gdy ten sympatyczny leciwy Rosjanin skończył mówić, po chwili zastanowienia odpowiedziałem mu, że najprawdopodobniej zgodzę się na jego propozycję przyjazdu do Rosji, ponieważ niewykluczone, że właśnie ów kraj będzie się doskonale nadawał do urzeczywistnienia mojego podstawowego celu.
Potem powiedziałem mu jeszcze:
"Obecnie mam tylko jeden cel, mianowicie znaleźć dokładne wytłumaczenie wszystkich szczegółów przejawów ludzkiej psychiki, i to zarówno w odizolowanych jednostkach, jak i wtedy, gdy przebywają w grupie.
Sądzę, że Rosja okaże się bardzo odpowiednim miejscem do wyjaśnienia stanu oraz przejawów psychiki człowieka w dużych grupach, a to dlatego że, jak wywnioskowałem z naszych rozmów, choroba o nazwie "zamiłowanie do alkoholu" rozpowszechniła się u was niemalże wśród całej ludności, dzięki czemu będę miał wiele okazji do prowadzenia doświadczeń z przedstawicielami rozmaitych "typów", czy to wziętymi z osobna, czy też w masie".
Po rozmowie z tą ważną rosyjską istotą szybko przygotowałem się do wyjazdu i już kilka dni później opuściliśmy razem Egipt, aby po dwóch tygodniach znaleźć się w mieście, które było głównym skupiskiem istot tego dużego społeczeństwa i wciąż jeszcze nazywało się "Sankt Petersburg".
Zaraz po przyjeździe mój nowy znajomy poświęcił się zaległym sprawom, które nagromadziły się podczas jego długiej nieobecności.
Tak się akurat złożyło, że dobiegła wtedy końca budowa wielkiego gmachu przeznaczonego na siedzibę Komitetu do walki z alkoholizmem i mój znajomy zajął się na miejscu organizacją i przygotowywaniem wszystkiego do, jak one tam mówią, "inauguracji", czyli rozpoczęcia w owym budynku odpowiedniej działalności.
Ja w tym czasie zacząłem swoim zwyczajem chodzić po mieście i zadawać się z miejscowymi istotami należącymi do rozmaitych, jak one to określają, "kręgów", ponieważ chciałem poznać charakterystyczne osobliwości ich zachowań i obyczajów.
To właśnie wtedy po raz pierwszy zauważyłem w obecnościach istot należących do tego współczesnego społeczeństwa wyraźnie dwoisty charakter, jakiego nabrała w ciągu ostatnich stuleci ich "ego-indywidualność".
Po stwierdzeniu tego faktu rozpocząłem specjalne badania owej kwestii i w końcu odkryłem, że uformowanie się w ich zbiorczych obecnościach takiej dwoistej indywidualności było przede wszystkim spowodowane niezgodnością "tempa odpowiadającego miejscu ich powstania i egzystencji" z "formą ich istnieniowego myślenia". Moim zdaniem, mój chłopcze, bardzo dobrze zrozumiesz taką rażącą dwoistość indywidualności istot tego wielkiego społeczeństwa, jeśli powtórzę ci słowo w słowo opinię o nich, którą osobiście podzielił się ze mną nasz czcigodny Mułła Nasr Eddin.
Muszę ci powiedzieć, że w drugiej połowie mojego ostatniego pobytu wśród twoich ulubieńców wielokrotnie spotykałem się z tym wyjątkowym ziemskim mędrcem, Mułłą Nasr Eddinem, i wymieniałem z nim poglądy na temat różnych tamtejszych, jak oni się wyrażają, "kwestii życiowych".
Nasze spotkanie, w trakcie którego swym mądrym powiedzeniem uchwycił on prawdziwą esencję istot tego tamtejszego wielkiego społeczeństwa, odbyło się na jednej z części powierzchni twojej planety, zwanej "Persją", w okolicach miejscowości o nazwie "Isfahan", dokąd przybyłem, aby prowadzić badania związane z Przeświętą Działalnością Asziaty Szyjemasza i znaleźć na miejscu odpowiedź na interesujące mnie pytanie: w jaki sposób po raz pierwszy pojawiła się ta bardzo szkodliwa dla nich forma ichniej "uprzejmości", na którą wszędzie teraz można się tam natknąć.
Zaraz po przyjeździe do tego miasta udało mi się go odszukać, tak że w trakcie całego pobytu tam często przychodziłem go odwiedzać i wtedy we dwójkę, siedząc na dachu, jak nakazywał panujący w tym kraju zwyczaj, gawędziliśmy o wszelkich "subtelno-życiowych kwestiach".
Któregoś ranka - chyba drugiego lub trzeciego dnia po moim przyjeździe - zauważyłem w drodze do niego, że na ulicach panuje niezwykłe poruszenie: wszędzie robiono porządki, zamiatano, rozwieszano "dywany", "flagi", "szale" itp.
Pomyślałem, że na pewno zaczęły się przygotowania do jednego z dwóch ważnych dorocznych świąt istot tego społeczeństwa.
Po wejściu na dach, wymieniwszy tradycyjne powitanie z naszym drogim, nadzwyczaj wielkim mędrcem Mułłą Nasr Eddinem, wskazałem ręką na to, co działo się na ulicy, i zapytałem, o co w tym wszystkim chodzi.
Na jego twarzy pojawił się charakterystyczny dobroduszny grymas, jak zawsze urzekający, aczkolwiek z lekkim odcieniem pogardy, i właśnie w chwili, gdy chciał coś powiedzieć, na ulicy pod nami rozległy się okrzyki "obwoływaczy" i tupot stada koni.
Nie mówiąc ani słowa, nasz mądry Mułła ciężko wstał i chwyciwszy mnie za rękaw, zaprowadził na krawędź dachu, a tam, mrugając chytrze do mnie lewym okiem, zwrócił moją uwagę na wielką "kawalkadę", która pędziła galopem i, jak się później dowiedziałem, składała się głównie z istot zwanych "kozakami", należących do tego dużego społeczeństwa "Rosji".
W środku owej kawalkady jechał "rosyjski faeton" zaprzężony w cztery konie powożone przez nadzwyczaj spasionego i "dzielnie" wyglądającego woźnicę. Swój dzielny wygląd, w czysto rosyjskim stylu, zawdzięczał poduszkom umieszczonym w odpowiednich miejscach pod ubraniem.
W faetonie siedziały dwie istoty: jedną z nich był typowy przedstawiciel kraju zwanego "Persją", a drugą typowy "rosyjski generał".
Kiedy rzeczona kawalkada już się oddaliła, Mułła, wypowiedziawszy najpierw swe ulubione powiedzenie:
"Tak i tak, i tak trzeba,
nie rób tego, czego nie trzeba",
i wydawszy równie drogi mu okrzyk, coś w rodzaju "Zrrt!", powrócił na miejsce, proponując, bym zrobił to samo, a następnie, poprawiwszy w swoim "kalianie" tlący się jeszcze węgiel drzewny, westchnął głęboko i wygłosił następującą, jak zwykle niezrozumiałą w pierwszej chwili tyradę:
"Właśnie przejechała w towarzystwie wielu "rasowych indyków" jedna tubylcza "wrona", niewątpliwie najwyższej rangi, ale za to porządnie już wyliniała i sfatygowana.
Nie wiem, dlaczego ostatnimi czasy "wysokiej rangi wrony" z tego kraju nie ruszają się już praktycznie na krok bez tych "rasowych indyków"; najwyraźniej żywią nadzieję, że ich własne pióra, których żałosne resztki nieustannie pozostają dzięki temu w zasięgu silnego promieniowania indyków, wzmocnią się choć trochę i, kto wie, może przestaną wypadać".
Nic a nic nie zrozumiałem z tego, co powiedział, ale znając już dobrze jego zwyczaj wyrażania się najpierw aluzyjnie, wcale mnie to nie zdziwiło i o nic nie pytając, cierpliwie czekałem na jego dalsze mądre wyjaśnienia.
I rzeczywiście, po tej tyradzie, kiedy przestał już fachowo "rozbulgotywać" wodę w swoim "kalianie", wpierw sformułował z właściwą sobie "subtelną jadowitością" definicję całej obecności i samej esencji istot współczesnego społeczeństwa Persji, a następnie wyjaśnił mi, że właśnie istoty społeczeństwa Persji porównał do ptaków "wron", natomiast istoty dużego społeczeństwa Rosji, które tworzyły przemykający ulicą orszak, do ptaków "indyków".
Swą myśl rozwinął w długim wywodzie:
"Jeśli dokonamy bezstronnej analizy i zrobimy statystyczny bilans wszystkich pojęć i wyobrażeń, które wyrobili sobie ludzie współczesnej cywilizacji, porównując narody zamieszkujące Europę z narodami z innych kontynentów, i jeśli przeprowadzimy paralelę między narodami i ptakami, to ludzi reprezentujących sam "cymes" współczesnej cywilizacji europejskiej, a więc tych, który się urodzili i żyją na kontynencie Europa, musimy oczywiście nazwać "pawiami", czyli ptakami, które mają najpiękniejszą i najbardziej okazałą powierzchowność, a ludzi żyjących na innych kontynentach powinniśmy nazwać "wronami", czyli zupełnie bezużytecznymi i najbrudniejszymi ze wszystkich ptaków.
Jednakże dla tych współczesnych ludzi, którzy podstawowe warunki niezbędne do ich powstania znajdują na kontynencie Europa i tam też się kształtują, lecz których dalsze życie, a więc także dalsze "faszerowanie", przebiega z jakiegoś powodu na innych kontynentach - i także na odwrót, to znaczy dla tych współczesnych ludzi, którzy przychodzą na "świat boży" na innym kontynencie, lecz ich późniejsze faszerowanie odbywa się w warunkach panujących na kontynencie Europa - nie można znaleźć lepszej analogii niż ptak indyk. Indyk najwierniej ze wszystkich ptaków wyraża to coś, o czym można powiedzieć, że jest to ni to, ni sio, a tylko, jak się mówi, połowa i jedna czwarta plus trzy czwarte. Najlepszymi przedstawicielami indyków są współcześni ludzie z Rosji, i to właśnie tego rodzaju indyki otaczały jedną z tutejszych naczelnych wron, która dopiero co przemknęła koło nas.
Rosjanie rzeczywiście idealnie odpowiadają temu oryginalnemu ptakowi zwanemu indykiem, co zresztą zaraz ci udowodnię:
Fakt, że przyszli na świat i ukształtowali się na kontynencie Azja, a przede wszystkim to, że otrzymali czyste - zarówno organicznie, jak i psychicznie - dziedzictwo wykute w ciągu wielu stuleci w warunkach egzystencji, które panują na tym kontynencie, spowodowały, że pod każdym względem mają naturę Azjatów i wobec tego oni również powinni być teraz wronami. Ponieważ jednak z jednej strony w ostatnich czasach tak bardzo się starają zostać Europejczykami i celowo zaczynają na każdym kroku odpowiednio się zachowywać, że powoli przestali już być wronami, a z drugiej strony na skutek paru niewątpliwie zgodnych z prawem danych nie mogą się przekształcić w autentyczne pawie, zatem opuściwszy wrony i nie przyłączywszy się jeszcze do pawi, są, jak powiedziałem, idealnymi indykami.
Chociaż w gospodarstwie domowym indyk jest ptakiem bardzo pożytecznym, gdyż jego mięso - pod warunkiem że zarżnie się go w specjalny sposób, jakiego starożytne narody nauczyły się dzięki wielowiekowej praktyce - jest lepsze i smaczniejsze niż mięso innych ptaków, to jednocześnie za życia indyk jest ptakiem niezwykle dziwnym i ma bardzo osobliwą psychikę, która wymyka się wszelkiemu, nawet przybliżonemu rozumieniu, zwłaszcza naszych ludzi z ich na wpół biernymi umysłami.
Jedną z wielu specyficznych cech psychiki indyka jest to, że ten dziwny ptak z jakiegoś nieznanego powodu uważa zawsze za niezbędne puszyć się, i dlatego często ni stąd, ni zowąd robi się nadęty.
Puszy się i nadyma nawet wtedy, gdy nikt na niego nie patrzy, wyłącznie pod wpływem własnych rojeń i głupich marzeń".
Powiedziawszy to, Mułła Nasr Eddin wstał ociężale i powoli, a następnie, ponownie wypowiadając swe ulubione: "Tak i tak, i tak trzeba", uzupełnione tym razem o: "nie siedź długo tam, gdzie nie trzeba", wziął mnie pod rękę i razem zeszliśmy z dachu.
W tym miejscu, mój drogi chłopcze, oddając hołd subtelności psychologicznej analizy naszego przemądrego Mułły Nasr Eddina, trzeba jednak po sprawiedliwości dodać, że jeśli owi Rosjanie stali się takimi wzorowymi "indykami", to wina ponownie leży jedynie po stronie istot społeczeństwa Niemiec.
Ci współcześni "mistrzowie-wymyślacze" są winni tego, że wynajdując swe słynne farby anilinowe, przegapili jedną specyficzną właściwość takich barwników.
Rzecz w tym, że za pomocą farb anilinowych można przefarbować na dowolny kolor wszystkie naturalne kolory z wyjątkiem jednego, mianowicie prawdziwej naturalnej czerni.
To właśnie z powodu tej nieprzezorności niemieckich istot spotkało biednych Rosjan takie skandaliczne nieszczęście.
Otóż "nieoczekiwanie i niespodziewanie" okazało się, że wronich piór, które Przyroda zabarwiła na autentyczną czerń, nie można przemalować na żaden inny kolor, nawet korzystając z tych wymyślonych przez nich farb anilinowych, i tylko wskutek tego ich haniebnego niedopatrzenia te nieszczęśliwe "rosyjskie wrony" nie mogą teraz w żaden sposób stać się pawiami. A co najgorsze, nie będąc już wronami i nie stawszy się jeszcze pawiami, chcąc nie chcąc zamieniły się w indyki, które są doskonałym wyrazem tego, co nasz drogi nauczyciel wyraził słowami: "połowa i jedna czwarta plus trzy czwarte".
Tak więc dzięki tej mądrej definicji, którą osobiście przekazał mi czcigodny Mułła Nasr Eddin, po raz pierwszy jasno zrozumiałem, dlaczego wszystkie istoty tego tamtejszego dużego społeczeństwa, osiągnąwszy wiek odpowiedzialny, stają się posiadaczami tak wyraźnie rozdwojonej indywidualności.
Ale dość już na ten temat. Chcę teraz, żebyś posłuchał o wydarzeniach, w których przyszło mi uczestniczyć po przyjeździe do tego głównego skupiska istot społeczeństwa Rosji, noszącego wówczas nazwę "Sankt Petersburg".

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin