ADAMS AUDRA- Bogata dziewczyna, niegrzeczny chłopak.doc

(439 KB) Pobierz

AUDRA ADAMS

Bogata dziewczyna, niegrzeczny chłopak

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była tak piękna, jak wszyscy o niej mówili.

Może nawet jeszcze piękniejsza.

Lucas Stratten poprawił ostrość obiektywu, by skon­centrować go na jej twarzy. Obejrzała się najpierw za siebie, a potem na prawo i na lewo, przez cały czas z niepokojem marszcząc brwi. Upewniwszy się, że nic nie zakłóca jej prywatności, powoli zdjęła długie, białe futro z lisów.

Pod spodem była zupełnie naga.

Lucas Stratten wstrzymał oddech. Aparat wyślizgnął mu się z rąk i niewiele brakowało, żeby go upuścił. Ten incydent przypomniał mu, po co się tutaj zjawił. Szybko pstrykał kolejne zdjęcia, podczas gdy dziewczyna roz­koszowała się spienioną i gorącą wodą w wannie.

Miała przymknięte oczy i w miarę jak ciepła kąpiel zdawała się przynosić efekt, jej rysy zmieniał leniwy uśmiech. Odskoczył, czując się jak podglądacz. Ale na tym przecież polegał jego zawód: starał się uchwycić naturalne ludzkie zachowania, relacjonować bieżące wydarzenia. A Alexandra Beck była wydarzeniem. Jednak akurat to zlecenie budziło w nim niesmak, bez względu na sumę, którą spodziewał się otrzymać i której rozpaczliwie potrzebował.

Obróciła się w wodzie, ukazując piersi, różowe obrzmiałe sutki. Ciało Luke'a reagowało na jej wdzięki tak, jak zapałka reaguje na zetknięcie z płomieniem. Niespodziewanie poczuł twardość w swoich dżinsach

             

i zmienił pozycję, żeby zmniejszyć napięcie. Cóż za niedorzeczność! Pracował już z wieloma nagimi kobie­tami i zawsze patrzył na nie chłodnym okiem. Nie miał kłopotu z rozgraniczaniem życia zawodowego i prywatnego, więc dlaczego tym razem czuł się ina­czej?

Fakt, że spędził ostatnio prawie pięć lat z dala od ojczyzny, tłumaczył taką gwałtowną reakcję. W krajach Trzeciego Świata trudno było myśleć o trwałym związ­ku, a on nigdy nie przepadał za przelotnymi roman­sami.

Kiedy widział Alexandre Beck stojącą w wodzie w całej okazałości, wszystkie jego racjonalne argumen­ty ulatywały z wiatrem. Przypominała boginię pośrodku starożytnego stawu ofiarnego. Luke'owi pulsowały skronie. Wykonał kolejne zdjęcie: nędzny dowód, iż kolor jej gęstych miodoworudych włosów był absolut­nie, całkowicie, niezaprzeczalnie naturalny.

Zdążył jeszcze zrobić dwa ujęcia, a potem dziew­czyna wyszła z wanny, owinęła się futrem i wsunęła stopy w białe, futrzane pantofelki. Po chwili zniknęła w drzwiach swojej willi na zboczu góry za ekskluzyw­nym, prywatnym ośrodkiem narciarskim w Vermont.

Luke opuścił aparat, cały spocony mimo chłodnego marcowego wiatru. Dzięki Bogu, zrobił dzisiaj kilka niezłych ujęć. Pomyślał, że powinien szybko wykonać zlecenie, zanim nadarzy się okazja do bezpośredniego zetknięcia z tą kobietą. Taka komplikacja byłaby teraz bardzo niepożądana w jego życiu.

Zadzwonił do Joe'ego, żeby mu powiedzieć, co ma. Dzięki jego aktom szmatławce miały się sprzedać w mi­lionowych nakładach. Na myśl o radosnym uśmieszku Joe'ego zadygotał. Ale dość już rozważań na temat charakteru prasy brukowej. Najważniejsze, żeby mu zapłacili, a wtedy będzie mógł stąd wyjechać i przestać kusić los. To właśnie los zadecydował o jego pobycie

 

tutaj. Następne zlecenie czekało go w Afryce i żeby znieść panujący tam dokuczliwy upał, postanowił wypo­cząć w jakimś niedrogim ośrodku narciarskim. Ale gdy tylko wsiadł do autobusu na lotnisku, obudził się w nim instynkt reportera.

Siedziała sama w tylnej części wozu. I chociaż była osłonięta kapeluszem, apaszką i ciemnymi okularami, dostrzegało się w niej niezwykłą klasę. Ignorował ją przez większą część jazdy, prawie nie zastanawiając się nad tym, kim jest ta kobieta albo dlaczego się ukrywa. Ale niebawem dosięgnęła go ręka przeznaczenia w osobie nad wiek rozwiniętego dwuletniego chłopczyka, który nie mógł usiedzieć w miejscu. Malec wyrwał się z objęć udręczonej matki i zerwał z głowy eleganckiej damy ten kaszmirowy, podobny do turbanu kapelusz.

Jeśli nie bujne miodoworude włosy, które wysypały się spod kapelusza dziewczyny, to zaintrygowała go przynajmniej jej nazbyt gwałtowna reakcja na całe zdarzenie. Ktoś inny skwitowałby zajście śmiechem. Ona - wprost przeciwnie, i Luke zadawał sobie pytanie: dlaczego. Dręczyło go to tak bardzo, że przegapił swój przystanek i dojechał razem z nią do końca linii. Wma­wiał sobie, że ta dziewczyna jest co najwyżej nieśmiałą, prowadzącą samotne życie pięknością. Ale przecież wcale nie musiało tak być...

Z holu niezwykle ekskluzywnego hotelu szybko za­dzwonił do zaprzyjaźnionego wydawcy brukowych pise­mek, Joe'ego Ryana, który w dużym stopniu zaspokoił jego ciekawość. Alexandra Beck, sławna dziedziczka zaliczająca się do śmietanki towarzyskiej, zrezygnowała z zaplanowanego ślubu. Podobno widziano ją na Karai­bach, lecz Luke - a teraz również Joe - wiedzieli swoje. Joe nie omieszkał przekazać szczegółowej relacji o daw­nych romantycznych eskapadach tej damy. Według Joe'ego panna Beck skakała z kwiatka na kwiatek i zostawiła za sobą cały orszak kochanków.

 

Nagle planowany wypoczynek Luke'a nabrał nowego charakteru, gdyż gazeta Joe'ego zaproponowała, że po­kryje jego rachunki, a on będzie chodził za dziewczyną tak długo, aż zdoła ją sfotografować. Jednakże panna Beck nie wykazała chęci współpracy. Pierwsze dni pobytu w kurorcie spędziła w całkowitej izolacji i Luke nie był w stanie zrobić jej ani jednego zdjęcia.

Aż do dzisiejszego dnia.

Luke sprawdził film i odkręcił obiektyw od aparatu. Skończył swoją robotę. Kiedy pakował sprzęt, już wybie­gał myślą ku następnemu zleceniu. Pewne państewko w Afryce dopiero co zaczęło egzystować bez swojego dożywotniego prezydenta. Stary generał zmarł, przekazu­jąc ster rządów niezaradnemu synowi. Zamiast zmian ustrojowych rozpoczął się chaos... I nikt tych wydarzeń nie relacjonował, nawet największe stacje telewizyjne.

Z powodu cięć budżetowych w ostatnich latach więk­szość zagranicznych biur informacyjnych została zmu­szona do masowych redukcji personelu albo całkowitego zaprzestania działalności.

To dawało pole do popisu dla niezależnych foto­reporterów, takich jak on sam. Mając przy sobie tylko sprzęt i podręczną torbę z wełnianej bai, mógł jeździć dokąd chciał i uwieczniać najciekawsze wydarzenia. W tym okresie Luke wyrobił sobie reputację uczciwe­go, szczerego reportera. Jego zdjęcia ozdabiały we­wnętrzne strony i okładki wszystkich ważniejszych dzienników i magazynów ogólnokrajowych. To był świat, który Luke znał i kochał i... nie mógł się doczekać, kiedy znowu do niego powróci.

Przewiesił przez ramię torbę z aparatem i wygramolił się ze swojej kryjówki. Ból w prawym kolanie przypo­mniał mu inny powód, dla którego się tu znalazł. Podczas ostatniej wyprawy odłamek pocisku zranił go w nogę, gdy fotografował potyczkę w miejscu leżącym na południe od granicy. Incydent, który Luke traktował najpierw jak

 

przykry drobiazg, uczynił go niesprawnym do tego stopnia, że powrót do pracy okazał się niemożliwy bez serii zabiegów rehabilitacyjnych. Rana nie wygoiła się całkowicie, o czym uwielbiał mu przypominać Joe, i za jej sprawą znajdował się na bocznym torze dłużej niż mógłby oczekiwać.

O wiele za długo, biorąc pod uwagę jego sytuację finansową. Był bez grosza przy duszy, nie miał żadnej pensji, dzięki której mógłby rozpocząć następną wy­prawę. I chociaż redaktorom podobały się jego zdjęcia, nie zamierzali go finansować. Pod tym względem pozostawał na własnym utrzymaniu. Potrzebował pie­niędzy, żeby opłacić kolejną ekspedycję. Dlatego znęciła go perspektywa szybkiego zarobku na zdjęciach Alexandry Beck dla prasy brukowej. Z głupim uśmiesz­kiem na twarzy wracał do domu wypoczynkowego. Alexandra Beck, jedyne dziecko niezwykle wpływowe­go w świecie mediów, ekscentrycznego miliardera, Victora Becka. Ludzie z Wall Street nadali mu przydo­mek „Nieczuły Vic", co, zważywszy na miejsce, w którym zrodził się ów przydomek, tylko powiększało jego obraźliwość. Beck posiadał pokaźną część nieru­chomości w trzech największych miastach i dbał, żeby wszyscy o,tym pamiętali. Nie było dnia, żeby gazety i magazyny nie zamieściły jakiejś wzmianki na jego temat albo przynajmniej zdjęcia.

Luke właściwie nie żywił szacunku do ekscen­trycznego magnata. Beck dorobił się majątku ciężką pracą i to przynosiło mu chlubę, ale sposób życia tego mężczyzny budził u Luke'a zdecydowany nie­smak. Znał Victora Becka. Nie osobiście, ale dys­ponował gruntowną wiedzą o takich ludziach jak on. Dobrym przykładem mógł być jego ojciec. Lo-rne'owi Strattenowi nie zależało na mediach tak bardzo jak Victorowi, ale był w równym stopniu łasy  na  pieniądze.   Luke   spędził  wczesną  młodość

w cieniu biznesmena, który miał obsesję na punkcie konkurencji i nigdy nie wydawał się usatysfakcjonowany: ani ilością posiadanych pieniędzy, ani swoimi kobietami. Ani synem.

Spokojnie minął kilku stałych gości siedzących przy kamiennym kominku. Sezon miał się już ku końcowi i przebywali tu tylko najbardziej zapaleni narciarze i ludzie, którzy nie mieli nic innego do roboty, jak zjeżdżać po stokach. Luke zignorował atrakcyjną blon­dynkę, która omal się o niego nie potknęła, usiłując zwrócić na siebie jego uwagę. Przypadkowe spotkanie panny Beck zmieniło charakter tej wyprawy: pobyt w ośrodku stał się interesem, a nie przyjemnością. Nie zwracał uwagi na żadną z olśniewająco pięknych kobiet, od których aż się roiło w kurorcie. Gdyby był zaintereso­wany tymi sprawami, wiedziałby, w którą stronę spog­lądać.

W umyśle Luke'a pojawiła się na moment twarz Alexandry zanurzonej w wannie z gorącą wodą. Za­stanawiał się, czy panna Beck wygląda tak samo, kiedy się kocha, ale zaraz odpędził od siebie tę myśl. Zapewne trudno byłoby zliczyć jej kochanków. Znał takie kobiety. Na przykład swoją matkę. Aż do śmierci zmieniała mężczyzn jak rękawiczki, wciąż szukając jakiejś tajem­niczej i nieuchwytnej więzi, której z pewnością nie odnalazła. Doszedł do wniosku, że ma dość tych rozmyś­lań. Podniósł słuchawkę i wybrał numer.

·   Joe? Mówi Luke. Mam te zdjęcia. Wrócę...

·   Ile?

·   Co ile?

·   Ile masz tych zdjęć? - zapytał Joe.

·   Nie wiem. Może z pół rolki.

·   Zrób trochę więcej.

·   Joe, już skończyłem. Rozumiesz? Spodoba ci się to, co dostaniesz. Wierz mi, to wystarczy.

·   Taak? - zapytał przeciągle Joe. - Dobry materiał?

·    Dość dobry.

·    Jak dobry?

·    Jest naga - szepnął Luke.

·    Cholera! Gdzie? W swoim pokoju?

·    Nie, w wannie.

·    Sama?

·    Zupełnie sama.

·    To szkoda- stwierdził Joe. - Jakieś zbliżenia? Luke skrzywił się.

·    Będziesz zadowolony z tych zdjęć, obiecuję ci.

·    Co powiedziałeś?

Luke zerknął na osoby obecne w głównej sali. Blon­dynka uśmiechała się do niego. Odwrócił się.

-              Nie będę się wydzierał. Pogadamy później.

·    W porządku, bracie, zawsze odwalasz kawał dobrej roboty. Wierzę ci na słowo. Ale skończ tę rolkę, sfoto­grafuj dziewczynę w akcji.

·    Joe, ja wyjeżdżam. Już i tak za długo tu jestem. Mam dość. I muszę wracać. Tylko przygotuj pieniądze. Mój samolot odlatuje jutro rano i mam zamiar do niego wsiąść.

·    Nie podleczyłeś się wystarczająco, żeby lecieć do jakiejś zapadłej dżungli. Co się stanie, jeżeli będziesz potrzebował pomocy medycznej? Może jakiś szaman voodoo będzie potrząsał zminiaturyzowaną ludzką głów­ką nad twoją nogą?

·    Daruj sobie. Szykuję się do wyjazdu - przerwał mu Luke.

-              Dodatkowy tysiąc, jeżeli skończysz tę rolkę.
Luke przysunął słuchawkę do ucha. Dodatkowy tysiąc

pozwoliłby pokryć wiele rachunków... Ale jeżeli Jej Wysokość przez następną dobę nie opuści swojego apartamentu? Wtedy on spóźni się na samolot i utknie w tym miejscu, dopóki nie zdoła wymyślić czegoś innego.

-              Nie - oznajmił Joe'emu. - Wynoszę się stąd.
Luke odwiesił słuchawkę i skierował się do kawiarni

na szybki, mocno spóźniony lunch. Wychodząc, zapłacił

rachunek w kasie przy drzwiach kawiarni. Udał się do holu, położył torbę i zaczął grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu klucza do pokoju. Pomyślał, że im szybciej się spakuje, tym szybciej zdoła opuścić ten kurort. Kiedy odwrócił się, żeby chwycić torbę z apara­tem, stanął twarzą w twarz z kobietą, która go absor­bowała przez cały zeszły tydzień.

-              Przepraszam - powiedziała Alexandra. Obeszła
Luke'a i zbliżyła się do recepcji.

Luke gapił się na jej długie nogi i krągłe, zgrabne biodra. Miała na sobie narciarki, botki i sztuczne czer­wone futro z kapturem, który zakrywał jej charakterys­tyczne włosy. Trzymała czerwone skórzane rękawice.

Co, u licha, zamierzała teraz zrobić? Luke przeniósł ciężar z chorej nogi na zdrową i postanowił się tego dowiedzieć. Podszedł do kontuaru i udawał, że prze­gląda jakąś broszurę, a jednocześnie słuchał rozmowy Alexandry z recepcjonistą, dotyczącej wynajęcia śnież­nego skutera. Uśmiechnęła się do tego mężczyzny, a potem ruszyła do wyjścia, w kierunku wypożyczalni.

Luke szedł za nią w bezpiecznej odległości. Alexandra przywitała się z operatorem, przeszła się wzdłuż szeregu skuterów i wybrała jedną z maszyn. Machnęła ręką, nie życząc sobie żadnych instrukcji, i po chwili już jej nie było. Luke zerknął na zegarek. Trzecia. Trochę późno, żeby pójść za nią, ale tysiąc dolców to sumka nie do pogardzenia, a w aparacie zostało jeszcze pół filmu. Parę zdjęć panny Beck na tym skuterze wystarczy, żeby uszczęśliwić Joe'ego.

Zbliżył się do stanowiska, złożył podpis i zapłacił za swoją maszynę.

·    Wie pan, jak to obsługiwać? - zagadnął operator.

·    Tak - odparł Luke. Wyjął z torby aparat, po­prawił obiektyw i przewiesił pasek przez klatkę pier­siową.

·    Zna pan tę kobietę? - zapytał mężczyznę i kiwnął

głową w kierunku, w którym zniknęła Alexandra. Opera­tor wzruszył ramionami.

·    W życiu jej nie widziałem.

·    Płaciła gotówką? - zagadnął Luke.

·    A kto chce to wiedzieć?

Luke wyjął z kieszeni dwudziestodolarowy banknot i pomachał nim przed oczami operatora, który rozejrzał się i zgrabnie ukrył go w dłoni. Przejrzał swoje papierki i wyciągnął czek podróżny.

-              Nazywa się Jane Martin - powiedział, pokazując
czek Luke'owi.

To, że używała fałszywego nazwiska, nie zaskoczyło Luke'a.

·    Dokąd się skierowała?

·    Prosto na drogę wokół wzgórza. Mówiłem jej, żeby się trzymała wyznaczonych szlaków. O tej porze roku śnieg jest zabawny.

·    Zabawny?

·    No, wie pan, miękki, zdradziecki. Lód pod spodem topi się za dnia, by znowu zamarznąć nocą. Przez to nowa warstwa śniegu wyprawia śmieszne rzeczy.

·    Na przykład?

·    Na przykład powoduje obsunięcia. Spodziewamy się kolejnej burzy śnieżnej. Mówią, że będzie gwałtowna. Prawdopodobnie ostatnia w tym roku.

Luke spojrzał w górę na niebo. Było błękitne i bez­chmurne.

·    Wcale na to nie wygląda.

·    Niech się pan nie da zmylić. Jutro, kiedy na ziemi będzie kilkadziesiąt centymetrów śniegu, przypomni pan sobie słowa T...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin