Armer Karl Michael - Obydwiema Nogami Na Ziemi .txt

(57 KB) Pobierz
Karl Michael Armer - Obydwiema nogami na Ziemi 

 

Powt�rka akcji 

    M�czyzna porusza� si� po rozleg�ej powierzchni niezdarnymi susami, wzbijaj�c k��by kurzu, kt�ry snu� si� w powietrzu, jakby nie zamierza� w og�le osi��� z powrotem. Ciemna os�ona przeciws�oneczna skafandra odbija�a w stron� kamery o�lepiaj�ce refleksy �wietlne. Przez kr�tk� chwil� ekran wype�niony by� jedynie niekszta�tn� bia�� plam�. 

    "Wkr�tce pu�kownik Ronneberger opu�ci pole widzenia kamery stacjonarnej i wsi�dzie do lunachodu, gdzie oczekuje go ju� major Leontonow. Wsp�lnie odb�d� kr�tk� przeja�d�k�, kt�rej celem jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie, na co natkn�� si� radziecki robot ksi�ycowy w dniu 4 czerwca 1991 roku, a wi�c dok�adnie pi�� miesi�cy temu. Jeszcze troch� cierpliwo�ci i dowiemy si�, co wtedy znaleziono, czym jest �w metalowy, regularnie uformowany obiekt." 

    W g�osie spikera, kt�ry od dwu godzin robi�, co tylko m�g�, aby przyci�gn�� uwag� telewidz�w, chocia� do tej pory nie wydarzy�o si� nic interesuj�cego, mo�na by�o wyczu�, obok zm�czenia, nut� zapa�u i napi�cie. 

    Artur Ronneberger wpatrywa� si� w ekran, na kt�rym astronauta kierowa� w�a�nie swe kroki ku lunachodowi. To mam by� ja? - my�la� zdziwiony. Zdumienie nie opuszcza�o go od pocz�tku transmisji. Nie m�g� uwolni� si� od wra�enia, �e on i ta drobna posta� to dwie osoby nie maj�ce ze sob� nic wsp�lnego. To, co dzia�o si� na ekranie, nie oddawa�o nic z panuj�cej w�wczas atmosfery, nie czu�o si� ani zachwytu, ani fascynacji. Wszystko by�o nieprawdziwe, jak niezbyt udany film. Got�w by� si� za�o�y�; �e za chwil� zab�y�nie o�wietlenie studyjne, a zza dekoracji imituj�cych powierzchni� Ksi�yca wyjdzie re�yser i powie: "Okay, Ronneberger, t� scen� mamy ju� z g�owy". Wcale by si� nie zdziwi�. Wszystko by�o tak bardzo nieprawdziwe! 

    Rozejrza� si� wok� siebie. Na kanapie obok niego siedzia�a �ona, dzieci przykucn�y na pod�odze ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora - i to r�wnie� by�o nieprawdziwe. Tylko jego my�li wydawa�y si� prawdziwe. Prawdziwe. jasne i wyra�ne. To by�y sprawy istotne i nies�ychanie konkretne. Wydarzenia, kt�re rozegra�y si� ju� po l�dowaniu, wydawa�y si� w por�wnaniu z nimi p�ytkie i niewyra�ne, jak gdyby obserwowano je przez przedni� szyb� pojazdu w deszczowy dzie�, kiedy to wycieraczki zapewniaj� dobr� widoczno�� tylko przez kr�tkie chwile. 

    Tam wszystko by�o jasne i wyra�ne, widoczne jak na d�oni, a nie jak to pokazywano teraz. Zniech�cony wy��czy� wideomagnetofon i opad� z powrotem na oparcie kanapy. 

    I oto by�y przy nim znowu wszystkie wspomnienia. U�miechn�� si�. Tak, nareszcie wr�ci�y, wszystkie, tak upragnione i zbyt ulotne, Chod�cie do mnie, �mia�o, jak�e si� ciesz�! Jak�e si� ciesz�... 
 
 
 
  
 
  

 

Interferencja 

    Stolik w ma�ej restauracji nie by� zbyt czysty, ale to mu nie przeszkadza�o. Siedzia� w ciemnym k�cie, okryty cieniem, dop�ki nie wydoby�o go stamt�d niedyskretne �wiat�o reflektora skierowanego na telewizor. Po co im jeszcze to �wiat�o, pomy�la�. Istotnie, na sali bankietowej by�o wystarczaj�co widno. Wspania�e �yrandole, �wiece towarzysz�ce kwiatom na stolikach. Naprawd� jest tu �adnie, pomy�la�, cudownie! Szkoda tylko, �e blat sto�u jest taki lepki. A do tego radio, dudl�ce niemi�osiernie gdzie� z ty�u... Mo�na si� by�o przynajmniej spodziewa�, �e je wy��cz�, skoro bankiet wydawa� sam prezydent. Poza tym bawi� si� wspaniale. Tyle pi�knych kobiet w wieczorowych sukniach i ci wszyscy wa�ni faceci, kt�rzy kiwali przyja�nie g�owami, ilekro� na nich spojrza�. By�o to rzeczywi�cie przyj�cie o wyszukanej elegancji. Tak, tak, bez w�tpienia. I to tylko na jego cze��. 

    Prezydent nawet przepi� do niego. Chcia� odwzajemni� gest i unie�� swoj� szklank�, ale nie by�o jej na stole. Szybko otworzy� kolejn� butelk� piwa. Nie chc�c, aby prezydent czeka� na niego, nie traci� ju� czasu na szukanie szklanki i wypi� z butelki. 

    - Na zdrowie, panie prezydencie! - zawo�a� g�o�no, mo�e nawet zbyt g�o�no, bo twarze wszystkich obecnych zwr�ci�y si� ku niemu. W ich spojrzeniach malowa�o si� nie skrywane oburzenie. I akurat w takiej chwili da�a mu si� we znaki si�a ci��enia. D�ugotrwa�y pobyt na Ksi�ycu i w kosmosie os�abi� jego mi�nie. Zanim zd��y� temu zapobiec, run�� na pod�og�, poci�gaj�c za sob� kilka butelek ze sto�u. 

    Kto� (nie by� pewien czy to prezydent, czy te� gospodarz, w ka�dym razie kto� znacz�cy, wszyscy byli tu wa�niejsi od niego) pochyli� si� nad nim, kln�c bez opanowania. 

    - Pijane bydl�! Kto teraz zap�aci za szk�o? Ty... Jego agresywny g�os sta� si� nagle cichy i niepewny. - Do diab�a! Czy pan nie jest przypadkiem?... 

    - Tak, jestem eks - pu�kownik Ronneberger, eks - kierownik pierwszej mi�dzynarodowej ekspedycji na Ksi�yc - odpar� gniewnie, odzyskuj�c na kr�tko pe�ni� �wiadomo�ci. Roze�mia� si�. - Eks - kierownik ekspedycji lub eks - pedycji, nie eks - ekspedycji. - Skin�� g�ow� i znowu parskn�� �miechem. Poruszy� si�, tr�caj�c porozrzucane butelki. - To by�o przymusowe l�dowanie - wyja�ni� z powag�. 

    K�tem oka dostrzeg�, jak gospodarz podbiega do telefonu i po�piesznie wykr�ca numer... 
 
 
 
  
 
  

 

Bezsenno�� 

    W ciemno�ciach przewraca� si� z boku na bok. Ca�e cia�o pokrywa�a warstwa czego� �liskiego. By� zlany potem. Prze�cierad�o oklei�o mu si� wok� n�g jak wilgotna �mija. 

    P� do czwartej. Od pi�ciu godzin robi� wszystko, by usn��, nie doczeka� si� jednak nawet zbawiennej drzemki. Raz po raz zerka� na zamazane kontury drobnych przedmiot�w ustawionych na nocnym stoliku. Ma�e buteleczki niczym zabawki, a w nich pigu�ki, zielone, bia�e, b��kitne. Ale tym razem chcia� oby� si� bez nich. By�y takie malutkie, kolorowe, weso�e, zupe�nie jak krasnoludki, ale w rzeczywisto�ci - trudno o gorszych tyran�w! Zacisn�� d�onie na mokrej od potu poduszce. Do diab�a, musi da� sobie rad�! Ciemny pok�j przywi�d� mu na my�l okres, kiedy by� jeszcze m�ody, kina, w kt�rych sp�dza� mn�stwo czasu. C� innego m�g� robi�, zawsze by� odludkiem. Tam, otoczony mrokiem widowni, w pokrzepiaj�cej izolacji swojej samotno�ci, od�ywa� wraz z tymi, kt�rzy pojawiali si� na ekranie: Woody Allen, Humphrey Bogam, wszyscy ci pi�kni i bici, wszyscy ci pi�kni i bici. 

    Jego te� bito, ale on nie by� pi�kny. Obra�a� ka�dego, kto si� z nim zadawa�, obra�a� siebie samego. Czy istnia� na �wiecie kto� bardziej bezu�yteczny od niego? Wszystko mia� ju� za sob�: cel �ycia, m�odo��, sukcesy zawodowe, weso�o��, �zy, mi�o��, szacunek dla samego siebie, wszystko. Tym, co mu jeszcze zosta�o, by�y wspomnienia. Otaczaj�cy go �wiat nic ju� dla niego nie znaczy�. By�y to ju� tylko papierowe kulisy, kt�re powstrzymywa�y go przed oddaniem si� bez reszty wspomnieniom. �wiat nie by� mu ju� potrzebny i on nie by� potrzebny �wiatu. Ta przera�aj�ca bezu�yteczno��! Nie pracowa� ju�, tylko pi� i awanturowa� si�, bi� �on�. Po co by� d�u�ej ci�arem dla nich wszystkich? Dawno ju� powinien podj�� decyzj�, ale nie m�g� si� na to zdoby�. 

    J�cz�c przewala� si� z boku na bok. Spojrza� na zegarek: p� do czwartej. Czy to mo�liwe? Up�yn�a przecie� ca�a wieczno�� wype�niona my�lami, potem, j�kami, wierceniem si� na ��ku - a czas nie posun�� si� do przodu. Tykaj�cy ironicznie budzik stanowi� wyzwanie. Bezlitosnym ruchem str�ci� swego dr�czyciela ze stolika. Budzik spad� na pod�og�, tyka� jednak nadal. P� do czwartej Nie by�o dok�d ucieka�. 
 
 
 
  
 
  

 

Zap�on czasu 

    Mo�e w�a�nie ta druga konferencja prasowa zapocz�tkowa�a jego upadek. Impreza zacz�a si� zupe�nie niewinnie od zwyk�ych w takich przypadkach bzdur. Ronneberger zaprezentowa� ca�y sw�j wyuczony imbecylizm, wpojony przez psycholog�w z NASA i dodaj�cy uroku konferencjom prasowym ameryka�skich astronaut�w. ("Niech pan tego nie komplikuje, Ronneberger. Prosz� pami�ta�, �e inni maj� si� z panem identyfikowa�. Nie mo�na wymaga� od nich zbyt wiele. Musi pan si� zachowywa� zupe�nie naturalnie, jak pierwszy lepszy s�siad z ulicy.") A poniewa� zgodnie z niezg��bionymi prawami show - marketingu, astronauci musieli udawa� g�upszych ni� byli w rzeczywisto�ci, zachowywa� si� "naturalnie". Konferencja prasowa przebiega�a pocz�tkowo wed�ug sta�ego wzoru: 

    1. Odpowiednia mina podczas wyst�pienia (dynamiczna, z lekkim rysem zdecydowania i ��dzy przygody w k�cikach ust, ale mimo to przyjazna - jak u Johna Wayne'a w jego najlepszym okresie). 

    2. Emocjonalne �amanie lod�w - na przyk�ad przesadnie okazywany przestrach na widok olbrzymiej liczby fotograf�w i okrzyk: "�wi�ty Kodaku, dopom� mi!" 

    3. Wyra�ne wskazanie palcem na kt�regokolwiek fotografa niezale�nie od tego, czy jest to kto� znajomy, czy te� nie - taki gest sprawia wra�enie spontaniczno�ci i wygl�da dobrze na zdj�ciach. 

    4. Zaj�cie miejsca i udzielanie odpowiedzi na pytania. Tu nale�y pami�ta�, aby zwraca� si� do dziennikarzy po nazwisku - wtedy nie czuj� si� oni jak ciekawscy intruzi, lecz jak r�wnorz�dni rozm�wcy - i zapewnia� ich, jak bardzo interesuj�ce zadaj� pytania. 

    Do tego momentu wszystko przebiega�o sprawnie. Ronneberger odpowiada� na pytania z rutyn� i bez wewn�trznego zaanga�owania. W pewnej chwili pad�o pytanie, dotycz�ce jego osobistych wra�e� z pobytu na Ksi�ycu. 

    Zawaha� si�. 

    - Obawiam si�, �e nie b�d� w stanie tego opowiedzie� - powiedzia� w ko�cu z namys�em. - By�o wprost cudownie. Jeszcze nigdy w �yciu nie by�em tak szcz�liwy, jak tam w g�rze. To by�o do�wiadczenie, kt�re zadecydowa�o o dalszym moim �yciu, wspania�y sen, kt�ry si� zi�ci�. 

    - A co b�dzie, kiedy ten sen si� sko�czy, a pan jak dawniej stanie znowu obydwiema nogami na Ziemi? 

    Pytanie zaskoczy�o go. W�a�nie, co wtedy zrobi? Poczu� si� jak d�ugodystansowiec, kt�ry dopiero po uko�czeniu biegu u�wiadamia sobie, �e nie wie, gdzie by�a meta. 

    - Nie mam jeszcze �adnych okre�lonych plan�w na przysz�o�� - odpar� podniesionym g�osem. 

    Pytanie wytr�ci�o go zupe�nie z r�wnowagi....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin