John Flanagan - Zwiadowca 02 - Płonący Most [rozdz 9-11].pdf

(331 KB) Pobierz
John Flanagan - Zwiadowca 02 - Płonący Most [rozdz 9-11]
ROZDZIA ł 9
Gdyby się nie odezwała, wzięliby ją za chłopaka. Stała u wejścia do kotlinki, była smukła i
wysoka, a jej jasne włosy obcięte były na krótko. Miała na sobie zszarganą tunikę, bryczesy i
wysokie buty z miękkiej skóry sznurowane aż po kolana. Wyglądało na to, że przed wiatrem
oraz chłodem górskich nocy chroni ją tylko poplamiona i podarta kurta z owczej skóry, bo nie
miała płaszcza na ramionach ani żadnych bagaży na tyle dużych, żeby mogły zawierać koce.
Cały jej dobytek mieścił się w niewielkim węzełku związanym z chustek.
- A ty skąd się tu wzięłaś? - Gilan odwrócił się do niej, chowając jednocześnie nóż do pochwy.
Carney, zupełnie wyczerpany, mógł wreszcie opaść na kolana.
Dziewczyna wykonała nieokreślony ruch ręką. Teraz Will spostrzegł, że była mniej więcej w
jego wieku, a ponadto pod grubą warstwą brudu skrywała się bardzo ładna twarzyczka.
-No... - urwała niepewnie, próbując zebrać myśli, i Will zdał sobie sprawę, że jest bardzo
zmęczona. -Ukrywam się pośród tych wzgórz już od kilku tygodni - odezwała się wreszcie. Jej
wygląd to potwierdzał.
- Masz jakieś imię? - spytał Gilan przyjaznym tonem. On także dostrzegł, że dziewczyna jest na
skraju wyczerpania.
Nie odpowiedziała od razu, chyba nie była pewna, czy powinna im je wyjawić.
- Evanlyn Wheeler z lenna Greenfield - przedstawiła się w końcu. Greenfield było niewielkim
lennem Araluenu położonym nad morzem. - Byliśmy tu z wizytą u przyjaciół... - przerwała i
odwróciła wzrok. Umilkła na moment, a potem sprostowała: - Ściślej mówiąc, moja pani była z
wizytą u przyjaciół... kiedy zaatakowali wargalowie.
- Wargalowie! - wyrwało się Willowi, a ona zwróciła na niego spokojne spojrzenie zielonych
oczu. Gdy je napotkał, uświadomił sobie, że jest nie tylko bardzo ładna, ale wręcz piękna. Prócz
tych fascynujących zielonych oczu i jasnych, leciutko rudawych włosów, jej urody dopełniał
niewielki, prosty nos i pełne usta, którym, zdaniem Willa, brakowało tylko uśmiechu. Teraz
jednak była jak najdalsza od wesołych myśli. Odpowiadając mu, wzruszyła lekko ramionami.
-Jak sądzisz, dlaczego wszyscy ci ludzie uciekli? Wargalowie już od długich tygodni napadają
na wsie i miasta w tej części kraju. Celtowie nie byli w stanie się im przeciwstawić. Porzucili
więc swoje domy i większość z nich uciekła na Półwysep. Niektórzy jednak zostali pojmani. Nie
wiem, co się z nimi stało.
Gilan i obaj chłopcy patrzyli po sobie. W głębi duszy spodziewali się, że w końcu dowiedzą się
właśnie czegoś takiego. Teraz mieli już stuprocentową pewność.
- Byłem pewien, że za tym wszystkim kryje się Morgarath - rzekł cicho Gilan, a dziewczyna w
milczeniu skinęła głową; w jej oczach pokazały się łzy. Jedna nawet spłynęła po policzku.
Podniosła rękę do oczu i jej ramiona zaczęły drżeć. Gilan postąpił szybko do przodu i złapał ją,
chroniąc przed upadkiem.
Ułożył ją troskliwie na ziemi, opierając o jeden z kamieni, które Will i Horace zgromadzili
wokół niedoszłego paleniska. Teraz jego głos był łagodny i pełen współczucia.
-Już dobrze - zapewnił ją. - Jesteś bezpieczna. Odpocznij, a my postaramy się o coś do picia i
jedzenia dla ciebie - rzucił okiem w stronę Horace'a. - Rozpal ogień, Horace, bardzo cię proszę.
Ale nieduży. Tutaj jesteśmy na tyle dobrze schowani, że chyba możemy zaryzykować. A ty,
ROZDZIA
296762888.002.png
Willu - dodał, unosząc głos, żeby wszyscy zainteresowani dobrze usłyszeli - bądź w pogotowiu
i gdyby któryś z tych bandytów próbował się ruszyć, zechciej uprzejmie przestrzelić mu nogę,
dobrze?
Carney, który chciał skorzystać z okazji oraz zamieszania, jakie wywołało nieoczekiwane
pojawienie się Evanlyn i zaczął już czołgać się po piargu, zamarł nagle w zupełnym bezruchu.
Gilan syknął gniewnie, a potem zmienił rozkazy:
- Chociaż nie, lepiej nie. Ty, Willu, zajmij się ogniem. A ty, Horace, zwiąż tych dwóch.
Obaj chłopcy czym prędzej zajęli się wykonywaniem poleceń. Gilan uznał, że sytuacja została
opanowana. Okrył dziewczynę swoim własnym płaszczem, opatulając ją troskliwie. Ona zaś
zasłoniła twarz dłońmi, a jej ramiona wciąż drżały, choć nie wydawała z siebie żadnego
odgłosu. Otoczył ją ramieniem i zaczął przemawiać do niej półgłosem, powtarzając, że jest
bezpieczna i teraz nic już jej nie grozi.
Jej bezgłośny szloch uspokoił się po jakimś czasie i dziewczyna zaczęła oddychać miarowo.
Will, który zajęty był przygotowaniem gorącego napoju, ku swemu zdumieniu zauważył, że po
prostu usnęła. Gilan położył palec na ustach i szepnął:
- Widać, że ma za sobą ciężkie chwile. Pozwólmy jej spać, tak będzie najlepiej. A ty mógłbyś
upichcić jedną z tych swoich pysznych potrawek, których gotowania nauczył cię Halt.
Rzeczywiście, w swoim tobołku Will przechowywał zestaw suszonych składników, które po
zmieszaniu ze sobą w gotującej wodzie i pozostawieniu na wolnym ogniu tworzyły w efekcie
doskonałe dania. Można było do nich dodawać świeże mięso i warzywa, jeśli takowe trafiły się
podróżnym po drodze, ale nawet bez tych uzupełniających ingrediencji potrawa o wiele
przewyższała swym smakiem zimne racje, które spożywali codziennie.
Postawił spoty kociołek z wodą na ogniu i już wkrótce pyszna wołowa potrawka gotowała się z
miłym bulgotem, a w chłodnym wieczornym powietrzu rozszedł się smakowity zapach. Nie
zapomniał też o gorącym napoju, stawiając emaliowany czajnik pełen wody na gorących
węglach obok głównego ognia. Gdy woda zagotowała się i z jego dzióbka zaczęły buchać kłęby
pary, uniósł pokrywkę za pomocą rozwidlonego patyka i wrzucił do środka garść ziół. Wkrótce
ich aromat zmieszał się z zapachem jedzenia i wszystkim zaczęła cieknąć ślinka. Najwyraźniej
rozkoszne zapachy dotarły też do podświadomości Evanlyn. Pociągnęła delikatnie nosem, a
potem otworzyła te swoje niesamowite zielone oczy. Przez sekundę lub dwie malowało się w
nich przerażenie, gdy próbowała sobie przypomnieć, gdzie się znajduje i skąd się tu wzięła.
Jednak na widok pogodnego oblicza Gilana uspokoiła się od razu.
- Coś tu bardzo ładnie pachnie - stwierdziła, a on uśmiechnął się do niej.
- Może zjesz co nieco, to potem będziesz nam mogła opowiedzieć, co tu się tak naprawdę
dzieje - dał znak Willowi, który napełnił emaliowaną miseczkę. Właściwie była to jego własna
miska, bo nie mieli przecież żadnych dodatkowych naczyń. Zaburczało mu w żołądku na myśl,
że będzie musiał czekać, aż Evanlyn skończy - by zaspokoić głód. Horace i Gilan, rzecz jasna,
natychmiast obsłużyli się sami.
Evanlyn zabrała się do jedzenia z zapałem, który świadczył, że nie miała w ustach porządnego
posiłku już od wielu dni. Gilan i Horace też nie próżnowali. Usłyszeli głos - płaczliwy i proszący
- który dobiegał od skalnej ściany, gdzie Horace związał obu bandytów plecami do siebie.
- Czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia, panie? - spytał Carney.
Gilan między dwiema łyżkami odpowiedział tylko:
296762888.003.png
- Oczywiście, że nie - i zajął się na powrót kolacją. Evanlyn zdała sobie sprawę, że nie tylko
bandyci, ale
i Will nic nie je. Zerknęła na swoją miskę i łyżkę trzymaną w ręku, zauważyła, że takimi
samymi naczyniami posługują się Gilan oraz Horace i wszystko zrozumiała.
- Och - odezwała się, rzucając Willowi przepraszające spojrzenie. - Może chciałbyś...? -
wyciągnęła w jego stronę rękę z miską.
Will oczywiście bardzo chętnie by skorzystał z jej propozycji, ale zdawał też sobie sprawę, jak
była wygłodniała. A poza tym, nietrudno było odgadnąć, że w istocie liczy na jego odmowę.
Uznał więc, iż istnieje zasadnicza różnica między zwykłym głodem, który był jego udziałem, a
jej wygłodzeniem, więc potrząsnął głową, uśmiechając się.
-Jedz, jedz - powiedział. - Ja się pożywię, kiedy skończysz.
Nie nalegała (ku jego lekkiemu rozczarowaniu), tylko znów rzuciła się na potrawkę,
przerywając od czasu do czasu, by wypić łyk gorącego ziołowego napoju. W miarę jak się
posilała, jej twarzyczka nabierała kolorów. Wkrótce opróżniła miseczkę i zerknęła łakomie na
kociołek, który wciąż stał na ogniu. Will zrozumiał ją w mig i ponownie napełnił miseczkę
pokaźną porcją potrawki. Zajęła się nią niemal tak samo łapczywie jak poprzednio, ledwie
przerywając, by zaczerpnąć powietrza. Gdy naczynie było już puste, uśmiechnęła się nieśmiało
i podała mu je.
- Dziękuję - powiedziała po prostu, a on niezgrabnie skinął głową.
- Nie ma za co - mruknął, napełniając miskę tym razem na swój użytek. - Pewnie byłaś bardzo
głodna.
- Owszem - przyznała. - Nie jadłam przyzwoitego posiłku chyba już od tygodnia.
Gilan usiadł wygodniej, przysuwając się do wciąż płonącego ognia.
- Dlaczego? - zainteresował się. - Wydaje mi się, że w opuszczonych domach zostało mnóstwo
żywności. Przecież mogłaś z niej skorzystać?
Potrząsnęła głową, a w jej oczach zalśnił lęk, który prześladował ją już od tygodni.
- Nie chciałam ryzykować - wyjaśniła. - Nie wiedziałam, czy nie natrafię na patrole Morgaratha,
więc nie ośmieliłam się zapuścić do żadnego z miast. Udało mi się znaleźć nieco warzyw, a w
wiejskich domach trafiał się czasem kawałek sera, lecz niewiele więcej.
- Chyba już czas, żebyś opowiedziała nam dokładniej, co takiego tu się wydarzyło - zauważył
Gilan, a ona skinęła głową.
- Nie wiem zbyt wiele. Jak już mówiłam, byłam tu... z moją panią, która... złożyła wizytę
przyjaciołom - znów w jej głosie można było usłyszeć wahanie. Gilan leciutko zmarszczył brwi.
- Domyślam się, że twoja pani wywodzi się ze szlachty, tak? Jest żoną rycerza, a może jakiegoś
wielmoży?
Evanlyn przytaknęła:
-Jest córką... pana i pani Caramorn z lenna Greenfield - odpowiedziała szybko. Jednak i to
zabrzmiało nieco niepewnie. Gilan zamyślił się przez moment.
296762888.004.png
- Cóż, słyszałem o nich - stwierdził - ale osobiście ich nie znam.
- Przybyła tu, aby odwiedzić pewną damę dworu króla Swyddneda, która z dawien dawna była
jej przyjaciółką... kiedy siły Morgaratha zaatakowały.
Gilan popatrzył na nią uważnie.
- Ale jak to możliwe? - pokręcił głową. - Przecież urwiska i Rozpadlina są nie do przebycia. Nie
ma możliwości, by przebyła je cała armia.
Urwiska wznosiły się od krańca Rozpadliny, tworząc naturalną granicę między Celtią, a Górami
Deszczu i Nocy. Granitowe ściany miały wysokość kilkuset metrów; nie było tam przełęczy, nie
było jak wspiąć się po nich lub zejść - zwłaszcza, gdy miałoby chodzić o jakieś liczniejsze
formacje wojsk.
- Halt powiada, że nie ma przeszkód, których tak naprawdę nie dałoby się przebyć - wtrącił
Will. - Zwłaszcza, jeśli nie dba się o straty, jakie zostaną przy tym poniesione. •
- Gdy uciekaliśmy na południe, spotkaliśmy grupkę Celtów - odparła dziewczyna. - Powiedzieli
nam, w jaki sposób wargalowie zdołali tego dokonać. Posłużyli się linami oraz drabinami
powiązanymi ze sobą. Pokonywali urwiska w nocy, po kilku lub kilkunastu. Opuszczali się na
dół, a potem za pomocą drabin wspinali się na tę stronę. Czynili to w najbardziej odludnych
miejscach, więc nikt ich nie spostrzegł. Dniami ci, którzy przekroczyli już Rozpadlinę, kryli się
pośród skał i dolin, aż zgromadził się cały oddział. Nie potrzebowali aż tak wielu wojowników,
bo król Swyddned nie utrzymywał pod bronią zbyt wielu ludzi.
Gilan parsknął z dezaprobatą. Uchwycił spojrzenie Willa.
- A powinien. Do tego zobowiązywał go traktat. No ale pamiętasz, co mówiłem o ludziach,
którzy tracą czujność, gnuśnieją? Celtowie woleli drążyć swą ziemię, zamiast jej bronić!
Ruchem głowy dał znać dziewczynie, żeby mówiła dalej.
- Wargalowie opanowali całą tę okolicę, a zwłaszcza interesowali się kopalniami. Z jakichś
przyczyn utrzymywali górników przy życiu, a zabijali wszystkich innych.
Gilan w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
- Pordellath i Gwyntaleth są zupełnie opustoszałe -rzekł. - Czy wiesz może, dokąd udali się ich
mieszkańcy?
- Wielu mieszkańców miast zdołało w porę uciec na południe - wyjaśniła. - Wyglądało to tak,
jakby wargalowie wręcz starali się ich tam zapędzić.
- To ma sens, przynajmniej tak mi się zdaje - zauważył Gilan. - Skoro zagoniono ich na
południe, nie było komu przedrzeć się do Araluenu z wieściami.
- Tak samo mówił dowódca naszej eskorty - przytaknęła Evanlyn. - Król Swyddned i większość
jego pozostałych przy życiu wojowników schronili się na południowym zachodzie półwyspu,
przy wybrzeżu, aby tam utworzyć linię obronną. Wszyscy Celtowie, którym udało się umknąć
przed wargalami, dołączyli do niego.
- A co z tobą? - zainteresował się Gilan.
296762888.005.png
- Próbowaliśmy uciec w stronę granicy, kiedy natrafiliśmy na zbrojny patrol. Nasi ludzie
powstrzymali ich, a moja pani i ja rzuciłyśmy się do ucieczki. Prawie nam się udało, ale jej koń
potknął się i zdołali ją pojmać.
Chciałam wrócić, lecz ona krzyknęła, żebym ratowała się, nie zważając na nic. Nie mogłam...
chciałam jej pomóc, ale... ja tylko...
Po jej policzkach znów pociekły łzy. Nie zwracała na nie uwagi, nawet nie próbowała ich
otrzeć, wpatrywała się tylko milcząco w ogień, wspominając grozę niedawnych zdarzeń. Gdy
odezwała się znów, jej głos był prawie niedosłyszalny:
- Udało mi się uciec, ale potem wróciłam, żeby zobaczyć... oni... widziałam, jak... widziałam... -
urwała.
Gilan wziął ją za rękę.
- Nie myśl już o tym - powiedział kojącym głosem, a ona spojrzała na niego z wdzięcznością. -
Jeśli dobrze rozumiem, to po tym, jak... no, potem cały czas ukrywałaś się pośród wzgórz?
W milczeniu skinęła głową, wciąż przeżywając w myślach potworne sceny, których była
świadkiem. Will i Horace siedzieli w milczeniu. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo:
dziewczyna miała sporo szczęścia, skoro zdołała się uratować.
- Tak, od tamtego czasu się ukrywam - odezwała się cicho. - Jakieś dziesięć dni temu mój koń
okulał, więc puściłam go wolno. Podążam cały czas na północ, wędrując nocą i ukrywając się w
dzień. Tych dwóch widziałam parę razy, a także innych takich jak oni - wskazała ruchem ręki
Barta i Carneya, którzy siedzieli skrępowani jak prosiaki przeznaczone na rzeź po drugiej
stronie kotliny. - Chowałam się przed nimi, bo wydawało mi się, że nie można im zaufać.
Carney, wyraźnie urażony nadął policzki. Bart wciąż był zbyt oszołomiony po potężnym
uderzeniu płazem miecza w głowę, by okazać jakiekolwiek zainteresowanie wobec
rozgrywających się wokół wydarzeń.
- A potem ujrzałam was trzech, to było dzisiaj rano, kiedy jechaliście doliną, i rozpoznałam, że
należycie do królewskich zwiadowców - no, przynajmniej dwóch z was - poprawiła się. - Bogu
nich będą dzięki, pomyślałam.
Gilan znów spojrzał na nią uważnie, marszcząc lekko czoło. Evanlyn nie zauważyła tego i
opowiadała dalej:
- Dotarcie do was zajęło mi prawie cały dzień. W linii prostej to niedaleko, nie było jednak
sposobu, by przedostać się przez dzielącą nas dolinę. Musiałam ją obejść. Potem zaś trzeba
było zejść na dół i znów wspiąć się pod górę. Obawiałam się, że odejdziecie, nim uda mi się
przebyć całą tę drogę, no ale na szczęście nie odeszliście - dodała niepotrzebnie.
Will siedział pochylony do przodu z brodą opartą na dłoni i próbował pojąć sens tego, czego
się od niej dowiedzieli.
- Po co Morgarathowi są potrzebni górnicy? - spytał, nie zwracając się do nikogo konkretnie. -
Przecież on nie ma kopalni. To bez sensu.
- A może coś znalazł? - zasugerował Horace. - Może trafił na żyłę złota gdzieś w Górach
Deszczu i Nocy, a teraz potrzebuje niewolników, którzy wydobędą dla niego kruszec?
Gilan żuł w zamyśleniu źdźbło trawy.
296762888.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin