Konstantin Wołkow Wenus gwiazda zaranna.pdf

(39262 KB) Pobierz
K
WOŁKÓW
SPOLSZCZYŁ TADEUSZ TWAROGOWSKI
NASZA KSIĘGARNIA
WARSZAWA — 1960
944208417.004.png 944208417.005.png 944208417.006.png
ROZDZIAŁ
I
w którym każdy ze
swego punktu widzenia
ma racją
Mogło się wydawać, że rozmowa toczy się wokół
najzwyklejszych w świecie spraw. Sandomirski
popatrzył w okno tak, jak gdyby rozciągał się za
nim normalny, codzienny moskiewski widok. Tym-
czasem wszystko tu było inne, dziwne i niespo-
tykane.
Kuliste pomieszczenie, z okrągłymi, przypomina-
jącymi iluminatory okrętowe oknami, tonęło w po-
tokach światła. Jednakże choć Słońce rzucało
oślepiające blaski, nie dostrzegało się lazuru, do
którego tak przyzwyczajone są oczy ludzkie. Świe-
ciło ono pośród czarnej, aksamitnej nocy. Czarne
było również niebo, na którym migotały miriady
gwiazd.
Słońce zawisło w przestrzeni kosmicznej. Widać
je było z prawej strony, z lewej zaś ogromną i jak-
by opatuloną srebrzystym nakryciem kulę ziem-
ską. Podobna była do Księżyca tuż po pełni, kiedy
zaczyna go ubywać. Tak, wszystko tu było dziw-
ne, jak we śnie. Tymczasem dwóch ludzi wiodło
od godziny spór na czysto techniczny temat.
Zresztą z chwilą gdy ręce człowieka Stworzyły
pierwszego satelitę i gdy wystrzelona z Ziemi ra-
kieta okrążyła Księżyc, ludzie przestali się w ogóle
czemukolwiek dziwić. Wkroczyli bowiem w okres
944208417.007.png
urzeczywistnionych baśni i legend. Zaczęli przy-
zwyczajać się do podobnych naukowych osiągnięć.
Mimo to jednak sensacyjne gazety nazywały
KOSMOLOT latającym cudem...
— Nigdy nie zgodzę się na taki nierozsądny
i niebezpieczny eksperyment.
— Mikołaju Aleksandrowiczu, pozwólcie...
— Nić, nie pozwolę. To, co proponujecie, jest
z technicznego punktu widzenia wprost niedo-
rzecznością. Tak, tak. To jest zupełnie bezsensow-
ny pomysł.
— Mikołaju Aleksandrowiczu...
— Z góry wiem, co chcecie powiedzieć. Dzie-
siąty raz będziecie powtarzali jedno i to samo...
Rozmowę tę prowadziło dwóch ludzi: Mikołaj
Aleksandrowicz Sandomirski, kierownik Kosmo-
lotu — pozaziemskiej stacji naukowo-badawczej
lotów kosmicznych, oraz pilot Włodzimierz Iwa-
nowicz Odincow, szczupły dwudziestopięcioletni
młodzieniec w jasnoszarym, przypominającym
strój wojskowy ubraniu.
— Mikołaju Aleksandrowiczu — podjął nie zra-
żony Odincow. — Mikołaju Aleksandrowiczu, kie-
dy zaczniemy wreszcie działać zdecydowanie? Bez
ryzyka nie można...
— Wiem, wiem. Lecz wszelkie ryzyko powin-
no być usprawiedliwione. Zastanówmy się więc
jeszcze raz. Cóż wy proponujecie? Chcecie wysłać
na Ziemię ciężki, nie przystosowany do tego celu
pocisk kosmiczny. Chcecie, by wylądował on na
powierzchni naszego globu. Pytam się: po co to?
— Po co? Po to, ażeby udowodnić, że rakieta
taka, chociaż przystosowana jest jedynie do lotów
944208417.001.png
bez lądowania, może być wystrzelona w kierunku
Ziemi.
— A komu to potrzebne? Nikomu. Wiecie o tym
tak samo dobrze, jak ja. Dla utrzymania komuni-
kacji z Ziemią istnieją zwykłe statki odrzutowe,
przystosowane dzięki odpowiedniej konstrukcji do
odbywania lotów w atmosferze. Czego więc jesz-
cze chcecie? W jakim celu narażać na ryzyko
ludzi i sprzęt?
— Dobrze, Mikołaju Aleksandrowiczu — odparł
Odincow. — Ale proszę mi w takim razie powie-
dzieć, w jaki sposób będziemy lądowali na innych
planetach, skoro nie opanujemy techniki lądowa-
nia na powierzchni Ziemi?
Rozmowa toczyła się w gabinecie służbowym
kierownika Kosmolotu. Stacja ta, zbudowana
przed kilku laty, była urzeczywistnieniem genial-
nej idei wielkiego uczonego K. E. Ciołkowskiego.
Krążyła posłuszna prawom mechaniki kosmicznej
wokół Ziemi w odległości 35 800 kilometrów. To
nowe, sztuczne ciało kosmiczne przebywało orbitę
dookołaziemską w ciągu dwudziestu czterech go-
dzin. Dzięki temu wisiało stale w zenicie nad rów-
nikiem, nad 85° długości wschodniej. Migotało
wieczorami nad błękitną przestrzenią wód Oceanu
Indyjskiego jak jakaś nowa gwiazda.
Pierwsze próby wysyłania poza atmosferę ziem-
ską niewielkich rakiet przeprowadzono jeszcze
w połowie dwudziestego wieku. Nadając pociskom
tym prędkość około ośmiu kilometrów na sekundę,
usiłowano przekształcić je w stałe, krążące wokół
Ziemi sputniki.
W ten sposób uzyskano krążące wysoko labora-
toria kosmiczne, które dzięki doskonałemu wypo-
sażeniu w przyrządy automatyczne zaczęły prze-
944208417.002.png
kazywać na Ziemię sygnały komunikujące o wy-
sokości temperatury, intensywności promieni nad-
fiołkowych i kosmicznych, natężeniu pola elektro-
magnetycznego oraz o szeregu innych zjawisk za-
chodzących w przestrzeni międzyplanetarnej.
Dzięki sputnikom zwiększyły się znacznie możli-
wości telewizji. Człowiek mógł obserwować Zie-
mię i inne planety tak, jak gdyby sam znajdował
się gdzieś w przestrzeni kosmicznej, daleko poza
naszym globem.
Badania kosmosu za pomocą pocisków odrzuto-
wych przeprowadzono w wielu 'krajach, ale gdy
inne państwa poprzestały na wysyłaniu rakiet nie-
wielkich rozmiarów i tylko na wysokość nie prze-
kraczającą tysiąca kilometrów, Związek Radziecki
wyrzucił olbrzymie, doskonale wyposażone labo-
ratorium na odległość ,równą sześciu promieniom
Ziemi.
Sandomirski siedział za biurkiem w krześle
z aluminiowych rurek. Był to mężczyzna krępy,
silnie Zbudowany, wyglądający na pięćdziesiąt lat.
Postawa, szczególnie zaś sposób siedzenia zdradza-
ły w nim byłego wojskowego, a trzy duże srebrne
gwiazdki na patkach przy kołnierzu wskazywały
na jego wysoką rangę. Szeroki pas przymocowany
haczykami do oparcia fotela zabezpieczał potężne
ciało kierownika Kosmolotu przed nagłym uniesie-
niem się i uderzeniem głową o sufit kabiny.
W sputniku bowiem przedmioty nie podlegały sile
grawitacji i wystarczył jakiś nieobliczony ruch, iby
unieść się jak dziecinny balonik w powietrze, co
oczywiście, zważywszy wysokie stanowisko kie-
rownika Kosmolotu, nie byłoby na miejscu, tym
944208417.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin