Goszczurny Stanisław - Morze nie odda ofiar.pdf

(685 KB) Pobierz
7861959 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
7861959.001.png 7861959.002.png
STANISŁAW GOSZCZURNY
Morze nie odda ofiar
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Powieść ta jest osnuta na tle wydarzeń prawdziwych. Nie jest to jednak wierna relacja ani do-
kumentalne sprawozdanie. Nazwiska bohaterów, nazwy statków i postaci pozostałych osób oraz
ich zachowanie – są nieprawdziwe, a jedynie tło głównego dramatu wzięte zostało z życia.
Jest to opowieść o ludzkiej tragedii, której sprawcą było bezlitosne morze.
Tym, którzy już nigdy nie wrócą
do macierzystego portu.
Autor
4
Rozdział pierwszy
1
– Dobrze, że pan tak szybko przyjechał.
– Połączenie lotnicze jest dobre – wzruszył ramionami.
– Dwudziesty wiek – roześmiał się gospodarz.
– Niech to cholera! Jeszcze wczoraj byłem w górach. Depesza, nagłe wezwanie, manatki
do walizki i po urlopie. – Był wyraźnie zły. Gospodarz, niewysoki pulchny mężczyzna, z do-
broduszną okrągłą twarzą i oczami patrzącymi jakby trochę drwiąco, a trochę ze współczu-
ciem, pokiwał głową.
– Nie takie to znów rzadkie – powiedział. – Sam pan wie, kapitanie.
– Ale po dwóch latach pływania bez przerwy mogliby dać mi trochę oddechu – złościł się
kapitan. – Człowiek dziczeje, dzieci go nie poznają, żona nie wie, że ma męża. Pan sobie wy-
obraża co ona czuła, kiedy po paru zaledwie dniach wczasów przyszło to wezwanie?
– Wyobrażam sobie, jak pan klął – uśmiechnął się gospodarz.– No, ale co zrobić? Stało
się. Zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek i musiałem zażądać nowego kapitana.
– No dobra – kapitan sapnął jakby odczuł ulgę po tym wybuchu rozżalenia. – Jestem,
obejmę statek i nie ma o czym gadać.
Podczas całej tej rozmowy obaj stali naprzeciw siebie w niewielkim pokoju-biurze przed-
stawiciela armatora rybackiego. Gospodarz widać uznał, że wstęp mają za sobą, bo jakby
przypominając sobie o obowiązku gościnności powiedział:
– Niechże pan kapitan siada. Tak od razu zaczęliśmy gadać, że o wszystkim zapomniałem.
Zaraz dam kawę. Proszę zdjąć kożuszek, tu ciepło. Może kieliszek koniaku?
– Dziękuję – kapitan siadł, ale kożuszka nie zdjął, tylko go rozpiął. – Niech pan sobie nie
robi kłopotu – powstrzymywał krzątającego się gospodarza. Ale ten wiedział, co do niego
należy. Wyjął z barku płaską butelkę i pękate kieliszki. Z dużą wprawą napełnił je do połowy
brązowym płynem.
– Zdrowie pańskie – uniósł kieliszek. – Za dobry rejs i pełne ładownie.
Kapitan skinął głową, wypił łyk, postawił kieliszek i zapalił podanego przez gospodarza
papierosa.
– No dobra – powiedział. – Do rzeczy. Jak statek?
– W porządku. Prawie gotowy do wyjścia. Za parę godzin może pan iść na łowisko.
– Załoga?
– W komplecie. Kubiak to dobry chief, zadbał o wszystko. Jak się zdarzyło to nieszczęście
kapitanowi Majowi, objął statek i do tej chwili tam rządzi.
– Kubiak? Jerzy Kubiak? – w głosie kapitana było coś więcej niż zdziwienie. W każdym
razie nie ucieszyła go wiadomość, że Kubiak jest chiefem na statku, który ma objąć. Zaintry-
gowany gospodarz spytał odruchowo:
– Pan go chyba zna?
– Nie.
Zapadła niezręczna cisza. Gospodarz czekał na coś więcej, ale kapitan poprzestał na tym
lakonicznym zaprzeczeniu. Po chwili więc, chcąc sprowokować swego rozmówcę, podjął
temat.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin