Dragonlance_Antologia_Smoki chaosu.rtf

(2559 KB) Pobierz
Smoki Chaosu *DRAGONLANCE*

 

SMOKI CHAOSU

 

 

Pod redakcją Margaret Weis i Tracy'ego Hickmana

 

 

Przełożyła Ewa Hiero


OCZY CHAOSU

 

Sue Weinlein Cook

 

 

Ostatni olbrzym ciężko uderzył o wypaloną słońcem ziemię. Leżał nieruchomo obok ciał swoich towarzyszy. Po chwili odu­rzona istota bezsilnie próbowała oddalić się od miejsca masakry.

Błękitna smoczyca wyciągnęła pazury; jeszcze raz zamierza­ła uderzyć na swoją ofiarę, jednak zawahała się. Zmrużyła oczy; była zmęczona tą zabawą.

Oddychała głęboko, delektując się ostrym, płomiennym od­dechem w każdej chwili gotowym do eksplozji.

Smoczyca patrzyła, jak olbrzym bezskutecznie starał się wy­swobodzić spod stosu przygniatających go ciał. Wciągnęła po­wietrze i jak najdłużej trzymała je w płucach. Ogień z paszczy błękitnego potwora gwałtownie pchnął żałosnego olbrzyma, wy­rzucając go w górę na wysokość piętnastu stóp. Wylądował na szczątkach nie wykończonego, drewnianego mieszkania. Upadł na ziemię, jego ciało drżało w spazmatycznych drgawkach, a po­czerniała twarz wyrażała przerażenie, gdy przed oczami zamigo­tały mu iskry. Nić gryzącego zapachu dymu unosiła się z suchego drzewa i w mgnieniu oka całą konstrukcję pochłonęły trzeszczą­ce płomienie.

Olbrzym nie podniósł się więcej.

Rogaty nos smoczycy wzniósł się ku chmurom i ryknęła donośnie. Uwielbiała brzmienie swojego głosu. Uwielbiała, kie­dy odbijał się echem w opustoszałej, ogarniętej kryzysem ziemi. Zrobiła kilka kroków do przodu i zanurzyła pazury w stercie ciał olbrzymów, które były już tylko gromadą padliny. Zrobiła jesz­cze kilka kroków, po czym napięła mięśnie kończyn i poderwała się do lotu.

Machała skrzydłami coraz gwałtowniej, aż sięgnęła chmur na późnoletnim niebie. Clamor uwielbiała prędkość. Rozkoszowała się jej dźwiękiem. Szybkość i odgłos lotu nasycały ją rozkoszą. Napędzana nagłym przypływem energii i podekscytowana falą zimnego, otulającego jej błękitną skórę powietrza Khalkist, le­ciała coraz szybciej. Poleciwszy jeźdźcowi, aby trzymał się mocno, smoczyca zaczęła się stopniowo spadać. Skuliła długi pysk, zwinęła silne skrzydła i uderzyła o ziemię. Jak elfia strzała wślizgnęła się do osmalonej wioski olbrzymów.

— Jak ci się podobało, Jerne?

Zachwycając się swoim dziełem, Clamor nie zauważyła na­wet, że jeździec nie odpowiedział.

Oszacowawszy zniszczenie, którego była sprawcą, zadowo­lona smoczyca wydała z siebie przeraźliwy gardłowy jęk, próbu­jąc z całych sił upodobnić swój śmiech do śmiechu partnera, Rycerza Ciemności. Poruszała głową w tył i przód, chciała objąć wzrokiem zgliszcza domów zburzonych i dogasających po poża­rze. Patrzyła na surowe kamienie pozostałe po wysadzonych w powietrze mieszkaniach. Zapach zwęglonych ciał unosił się dookoła, drażniąc jej nozdrza. Spojrzała na szczątki, dopalające­go się ciała olbrzyma. Niełatwo było je zidentyfikować. Więcej ciał było rozrzuconych w centrum wioski. Tamte zwłoki nie zostały uszkodzone. Obok nich spoczywały kosze i narzędzia; najwyraźniej wypadły z rąk właścicieli, zanim ci zemdleli. Rów­nież świnie i jaszczurki hodowane przez mieszkańców na poży­wienie, leżały nieprzytomne w klatkach.

— Pamiętasz te wspaniałe chwile, kiedy byliśmy tutaj razem po raz ostatni, Jerne? — zapytała chłodno Clamor. — Czy to nie miesiąc temu razem z resztą skrzydlatych rycerzy zrównaliśmy tę krainę z ziemią, werbując wcześniej wszystkich zdolnych do walki do szeregów Pani Ciemności? Od tamtej pory dużo się wydarzyło. Nasza inwazja...

Zamyślona smoczyca jeszcze raz okrążyła wioskę. Rozpięła skrzydła, aby nabrać powietrza. Ożywiona tryumfem ostatnich tygodni lata, najgorętszego w pamięci smoków, leciała wzdłuż wybrzeża. Armie Rycerzy Takhisis uformowały przerażający oddział i wraz z sojuszniczymi smokami zrównali z ziemią cały kontynent, dokonując podboju, jakiego nie znano w całej Wspa­niałej Erze Ansalon.

— Pamiętasz, państwa upadały jak suche patyki łamane pod naszymi stopami. Pokazaliśmy światu prawdziwy honor i strach. Wszyscy bili pokłony Jej Ciemnej Wysokości...

Clamor się zawahała. Nie chciała przywoływać ostatniego rozdziału opowieści tamtego doniosłego lata. Krew pulsowała jej w głowie. Nadęła wypełnione gorącym powietrzem skrzydła i ponownie się wzniosła. Kiedy osiągnęła odpowiednią wyso­kość, jeszcze raz wykręciła szyję i po raz ostatni rzuciła okiem na swoje dzieło. Coś, co wyglądało jak grupa olbrzymów powra­cających z polowania, właśnie wkroczyło do wioski.

Clamor uśmiechnęła się z wyższością. Wyobraziła sobie ich zdziwienie, kiedy zobaczą zgliszcza domów.

Zakazuje się rycerzowi angażowania w bój z bezbronnym przeciwnikiem. To tylko dogasające ruiny.

Jeden z włochatych potworów spojrzał w górę i wskazał na Clamor. Pozostałe olbrzymy skuliły się ze strachu. Stojący wśród ruin zamarłego świata wyglądali jak małe, bezbronne istoty.

— Biedne stworzenia! — zakpiła głośno smoczyca, po czym zniknęła w bieli chmur.

Biedna Clamor!

Smoczyca zadrżała, kiedy nagle poczuła ból w prawej koń­czynie, która teraz pociemniała i bezwładnie zwisała. Kapała z niej zielona posoka. Clamor przeklinała olbrzyma, którego pozostawiła daleko za sobą, wiedząc, że przerwa w Blode pogor­szyła jej ranę. Szarpiący ból przywołał wspomnienie bitwy, w której została zraniona. Czuła, że jej serce bije coraz szybciej i pomimo zimnego południowego wiatru skóra staje się gorąca. Tak bardzo chciała wyrzucić te wspomnienia z pamięci. Miała wrażenie, że wszystko wydarzyło się wczoraj... nie, to było wczoraj.

Clamor była niebywale dumna. Wraz z Jerne dostąpili za­szczytu zastępczego lotu do dzielnego rycerza Steel Brightblade, który był astride Flare. Ich skrzydło oddzieliło się od ruin Wyso­kiej Wieży Clerist, aby na własną rękę dotrzeć do kształtującej się szczeliny Oceanu Turbidus. Lecieli dalej i dalej, aż Clamor się upewniła, że w każdym momencie mogą wydostać się na drugą stronę świata. Wreszcie pojawili się w Abyss, gdzie smoczyca dostrzegła swojego wroga.

Niewiele rzeczy było w stanie zastraszyć błękitną smoczycę, ale widok olbrzyma zwanego Chaosem przeraził ją. Ogromna, pokaźna figura zaryczała jak wybuchający wulkan. Potwór drwił z tych, którzy przybyli, aby stanąć z nim do walki. Już odrażające brzydotą oblicze olbrzyma wystarczało, aby smok zawahał się przed atakiem, a kiedy się weźmie pod uwagę jego rozmiary, nawet czerwony smok mógłby stchórzyć. Clamer pomyślała, że naj gorsze są oczy. Pozbawione powiek otwory w twarzy potwora wchłaniały w swą nicość wszystko, co pojawiło się przed nimi. Clamor czuła, że przerażające czarne źrenice mogą pochłonąć jej duszę.

Miejsce dookoła Smoka zajęły ogniste smoki — okrutni słudzy Chaosa. Istoty będące żywą magmą zionęły na przeciw­ników parzącym, śmierdzącym siarczanym oddechem. W tym samym czasie z obsydianowych łusek i ognistych skrzydeł sypa­ły się iskry, które miały oparzyć błękitną smoczycę i jej jeźdźca.

Steel wydał rozkaz ataku na obrzydliwe potwory, wojowni­ków daemon. Clamor i Steel stanowili zgrany zespół, doświad­czony wieloletnimi treningami i niezliczoną ilością najazdów w czasie letniej inwazji. Z zaciekłością uderzyli na wroga. Wtó­rowali im pozostali niebiescy i srebrni, towarzysze bitwy z Ry­cerzami Solamnii. Smoczyca wiedziała, że była to walka o wszyst­kie dzieci Krynnu.

W uciążliwym upale Abyss bitwa rozpętała się na dobre i wycie smoków mieszało się ze śmiertelnymi westchnieniami tych, którzy ginęli. Nastąpiło to, kiedy Clamor i jej rycerz zdążyli już pokonać kilku przerażających wojowników daemon.

Jerne uniósł pobłogosławiony przez Jej Naj wyższą Ciemność miecz, który otrzymał w dniu, kiedy stał się jej rycerzem, po czym dał znać Clamor, aby przybliżyła się trochę do wroga.

Clamor, chociaż wyczerpana zmaganiami w tej nie kończącej się bitwie, odważnie wyraziła zgodę. Wojownik daemon wyszcze­rzył zęby w dzikim uśmiechu, kiedy jego ognisty smok przybliżał płomienne skrzydła ku Clamor.

Stój!, pomyślała z przerażeniem błękitna. Jerne nie siedzi prawidłowo w siodle! Próbowała zmniejszyć dystans, ale było już za późno. Z ostatnim uderzeniem o jej pachwinę Jerne osunął się do tyłu, po czym wydając bojowy okrzyk i wymachując zaciekle mieczem, rzucił się w samobójczym ataku na przeciw­nika daemon. Pozbawiona równowagi Clamor zmagała się ze swoim ciałem, aby wrócić do poziomu. Przerażona patrzyła, jak Jerne przewraca wojownika daemon i spada razem z nim na ziemię.

— Jerne! Nie! — Jej rozpaczliwy krzyk zamienił się w jęk bólu, kiedy pozbawiony jeźdźca ognisty smok zaatakował, pa­rząc jej prawą kończynę. Rozwścieczona Clamor obróciła się w powietrzu, a utkwiwszy wzrok w oczach ognistego smoka, wystrzeliła ognisty piorun, oświetlając bagno bezładu. Za ude­rzeniem posypały się widoczne na zewnątrz łuski obsydianu, które pchnęły ognistego smoka prosto na lance atakującego Rycerza Solamnii i jego srebrnego wierzchowca.

Pozbawiona sił i okaleczona Clamor zwolniła, aby uchronić się przed gwałtownym uderzeniem o ziemię. Ból osłabiał jej ostrość widzenia. Jak przez mgłę widziała zwłoki wojownika daemon, a na nich ciało ukochanego Jerne. Clamor spojrzała w górę. Śledziła zmagających się z Chaosem Flare i Steel, pa­trzyła, jak przebili go sztyletem, wysączając jedną kroplę krwi, która spadła na ziemię niedaleko Clamor. Zajęta śledzeniem ciosów Flare, ledwie dostrzegła niewielką srebrnowłosą istotę, która dwoma kawałkami błyszczącego kamienia grzebała za­wzięcie w miejscu, gdzie przed chwilą spadła kropla krwi. Po chwili, bliska płaczu, odbiegła.

Z trudem powstrzymując pulsujący ból oparzonej kończyny, okaleczona Clamor spróbowała się podnieść. Potykając się, zro­biła kilka kroków do przodu, po drodze nadeptując ranną stopą skrawek ziemi zabarwiony na czerwono fluidem życia Chaosa.

Błękitna smoczyca nagle opuściła pole bitwy, gdy krew Ojca Wszystkiego i Nicości złączyła się z jej własną. Mimo że pamię­tała słowa Jerne, mówiącego, że od rezultatu bitwy zależy prze­trwanie Krynnu, nie potrafiła stawić oporu głosowi, który rozka­zywał jej wznieść się wysoko poza granice Abyss. Pozbawionej rozsądku Clamor zdawało się, że widzi wlepione w nią przera­żające pustką otwory — oczy Chaosa. Zanim bitwa została daleko za nią, Clamor usłyszała donośne rechotanie tytana.

Dzieci Chaosa!

Clamor potrząsnęła głową, próbowała pozbyć się wspo­mnień, które nie dawały jej spokoju.

Jerne, jak mogłeś mnie opuścić? — wyszeptała.

Nie pamiętasz?

Nie chcę tego pamiętać! — smoczyca wrzasnęła w chmurach.

Jakby w odpowiedzi na to powrócił ból w lewej kończynie. Clamor syknęła, czując jak ból powoli przechodzi wzdłuż jej kończyny, obejmując całe podbrzusze. Wiedziała, że przed mrocz­ną prawdą nie ma ucieczki. On mnie pożera, myślała przera­żona, ta rana jest samym Chaosem, który odbiera mi życie! Jerne, co mam robić? Jedyne, co może mi pomóc, to...

Nagła myśl wyciszyła skumulowany w niej strach. W jednej chwili zrozumiała, jak może zaspokoić płynącą w niej nienasyconą krew Chaosa. On chce życia, więc mu je dam, ale nie moje własne.

Zadowolona ze swego pomysłu radośnie cisnęła piorunem. Ogień rozświetlił niebo, zabarwiając chmury na czerwono. Serce waliło jej jak młotem. Zacisnęła mocno skrzydła i wynurzyła się z chmur. Obserwowała znajdującą się poniżej, soczyście zieloną krainę.

— W twoje imię, Sir Jerne Stormcrown, podbiję całą ziemię! — oświadczyła błękitna smoczyca, zwracając się do nieobecne­go jeźdźca. — Wszystko to dla twojej chwały, aby pokazać światu najdzielniejszego z rycerzy!

honorhonorhonorhonorhonor

Clamor leciała na skraju lasu, szukając śladów cywilizacji.

Nie była w południowych stronach Ansalon od wielu lat, od kiedy elfy przywróciły Zmorę, która po Wojnie Lanc przeklęła Las Silvanesti. Smoczyca wdychała zapach świeżych rozrosłych drzew. Tylko elfy były zdolne do uprawiania ziemi w czasie takiej suszy, pomyślała z bólem, tęskniąc za chłodem na wyspie, gdzie mieszkali i trenowali z Jerne przez wiele lat.

W jej oczach pojawił się błysk na widok polany wśród drzew. Gdy się zbliżyła, przed jej oczami pojawił się obraz nietkniętej od lat wojenną pożogą osady. Podobni do poprzednich, pomy­ślała, mrucząc z zadowolenia. Wyobraziła sobie, jak bardzo byłyby wściekłe mieszkające tu elfy, gdyby wiedziały, kim są w porównaniu z olbrzymami pod jakimkolwiek względem.

Błękitna smoczyca okrążyła wioskę i opadła na nią. Powie­trze zaświszczało dookoła jej ciała.

— Dla ciebie, Jerne! — ryknęła, posyłając błyskawicę na zgromadzone wokół sadzawki w centrum osady elfy, Silvanesti. Wybuch położył pół tuzina elfów, niektórych okaleczył, wielu z nich wpadło do wody. Reszta zaskoczona rozpierzchła się z przerażającym piskiem. Clamor biegła za grupką delikatnych białych stworzeń, które skryły się w nieodległej, zbawiennej dla nich iglicy. Schronienie formowały ciasno porośnięte drzewa. Bali się, smoczyca czuła ich strach w powietrzu.

Clamor zbliżyła się do ich sanktuarium. Utkwiwszy w nich wzrok, prowokowała, aby się odwrócili i stawili jej czoło. Zasko­czona smoczyca patrzyła mocnym wzrokiem i zastanawiała się, co będzie dalej. Powoli cienkie, srebrne kosmyki wyrzynały się z ciał elfów i sterczały w powietrzu.

Niesamowite, pomyślała, widząc srebrne włókienka. Bezlitoś­nie przybliżała się do nich. Wilkołaki zbrązowiały. Nieustępliwy wzrok Clamor coraz mocniej ssał subtelną energię życia elfów. Srebrzysty blask prawie ją oślepił. Czuła, jak wzbiera w niej wściek­łość, która przyprawiała ją o szaleństwo. Przerażona spojrzała na twarz jednego z umierających Silvanestyjczyków. Wyobraziła sobie, że takie samo przerażenie miała w oczach, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Chaosa... Nagle przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Elfy jak miniaturki opadły nieruchomo na ziemię.

Clamor szybko oczyściła resztę wioski. Jednym dmuchnię­ciem wysadzała w powietrze mieszkania elfów, pożerając ich dusze, aby nasycić krew Chaosa. Widziała, że kilku Silvanestyjczykom udało się uciec do lasu. Czując się dziwnie odmłodzona, odleciała do centrum osady i zadowolona położyła się nad brze­giem stawu.

Nagle w gładkim lustrze wody zobaczyła swoje odbicie. Odsunęła się. Jednak po chwili nachylając się mocniej, spróbo­wała jeszcze raz zajrzeć w zwierciadło wody.

Patrzyła na siebie z obrzydzeniem. Jej skóra wyglądała na chorą. Czarny pas biegł z przodu ciała, przez całe piersi aż do stóp. Odbarwione płaty pokrywały wstrętne krosty i zrakowaciałe czyraki. Oparzona kończyna zaschła i wyglądała jak znie­kształcony kikut. Clamor ledwie przypominała smoka.

Najgorsze były jednak oczy. Wpatrując się w nie, czuła, jak strach zaciska jej gardło. Te oczy przypominały jej własne w je­szcze mniejszym stopniu niż reszta odrażającego ciała. Otwory bez powiek nie miały w sobie ani inteligencji, ani komizmu, ani oddania dla jeźdźca, cech, które zdobyła, będąc partnerką Jerne. Oczy te nie należały do niej. Wypełniała je nieprzebrana ciem­ność. Nicość.

Jaki ojciec, taka córka.

Clamor zawyła i gwałtownie wzniosła się. Nieważne, jak bardzo trzepotała skrzydłami, nie mogła uciec od gromkiego śmiechu pulsującego w jej uszach.

Po godzinie karkołomnego lotu, w trakcie którego całą uwagę skupiała na pompowaniu powierza, smoczyca oczyściła głowę z kłębiących się myśli i zdołała wyklarować pewną ideę. Silvanestyjczycy, pomyślała i już po chwili leciała prosto w kierunku promienistej stolicy odzyskanej przez elfy. Na myśl o tysiącach żywych istot zabłysły jej oczy. Kiedy pochłonie tak wielu, z pew­nością zadowoli to żądnego krwi Chaosa.

Szalone tempo nie polepszyło samopoczucia i tak osłabionej już Clamor. Lot na złamanie karku nadwerężył jej skrzydła. Bolało ją całe ciało. Nigdy nie zdoła dolecieć do stolicy w takim tempie.

— Króciutka przerwa — poinformowała nieobecnego jeźdź­ca, chwiejąc się lekko i próbując się wyprostować. — Krótka drzemka nie zaszkodzi. Po niej, świetlisty skarbie, wyniosę cię na wyżyny!

Smoczyca jeszcze kilka razy okrążyła okolicę, po czym zni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin