Dębski Eugeniusz - Tatek przyjechał.doc

(154 KB) Pobierz
Autor: Eugeniusz Dębski

Autor: Eugeniusz Dębski

Tytul: Tatek przyjechał...

 

Z "NF" 9/94

 

 

   PS. Przyjechał Holling. Jego matka i ciotki robią piknik

nad Potokiem Z Dziurawego Wiadra. 

   - Rufi, chłopie! To jest najdziwniejszy potok świata. 

Wypływa z płaskiej skały, która rzeczywiście wygląda jak

wiadro. I on płynie, mówię ci, tylko ze trzysta metrów,

potem nagle wsiąka w ziemię i koniec. Kapujesz?  Jakbyś

nawet chciał, nie możesz w nim utonąć. Ciotki już przeglądają

namioty, mamy cztery. To co? 

   Kszyczał do mnie, podskakiwał na siodełku roweru, cały

czas naciskał i puszczał pedał. Musiałem kręcić stale głową,

bo inaczej bym go stracił z oczu. On jest taki sam na

lekcjach. Panna Sim mawia, że obserwując Hollinga ma darmową

gimnastykę.

   - Zapytam mamę - powiedziałem.

   - Dobra. - Pociągnął nosem i na chwilę znieruchomiał. - No?

Na co czekasz? Idź!

   - Teraz?! Zgłupiałeś? Zapytam wieczorem. Moja mama nie

lubi, jak ją zaskakuję, muszę ją przygotować. 

   - Niby jak?

   - Och, tego się nie da wytłumaczyć.  Po prostu zadzwonię

do ciebie wieczorem i ci powiem... 

   - A dlaczego ona ciebie nigdy nigdzie nie puszcza?

   Sam bym to chciał wiedzieć, wzruszyłem ramionami, niech

pomyśli, niech się pomęczy. Ale Holling lubi, jak się mu

wszystko powie. 

   - Przecież nie jesteś taką fujarą jak Lui? Jego sam bym

nigdzie nie wziął, bo natychmiast by sobie złamał rękę, nogę

czy co innego, prawda? 

   - Holly, nie dręcz, co? Bardzo chcę pojechać z wami, ale

muszę pogadać z mamą. Zadzwonię. 

   Znowu pociągnął nosem, coś do mnie powiedział, ale

równocześnie ruszył i  zagłuszył go szurgot opony.  Stałem

chwilę przed domem rozglądając się na boki. Pani Leufer jak

zwykle męczyła swoje róże, chcąc je zmusić do przerośnięcia

róż panny Holtzwig, ale - to nawet ja wiedziałem i każdy,

kto ma trochę oleju w głowie - róż panny Holtzwig nikt nie

przeskoczy, ona ma po prostu królewskie róże. Ma rękę do

róż, mówi mama. Mówi, że Heidi Holtzwig może wziąć

spleśniały bakłażan, zakopać go, podlać kilka razy i

wyrośnie z tego wspaniała róża.  No, przesada, dorośli

czasem chcą coś ładnie opisać, to się nazywa obrazowo. Tak,

jak na przykład, że ktoś ma nogi do samej szyi!  Przecież to

by była jakaś oskubana z sześciu nóg ośmiornica! 

   Wróciłem do domu i od razu wiedziałem, że mama wie, że

rozmawiałem o czymś z Hollingiem. Niby nie patrzyła przez

okno, niby wieszała pranie na sznurach z drugiej strony

domu, ale miała taką swoją minę "Czekam na...". Spróbowałem

ją przetrzymać, skubnąłem odstającą skórkę stygnącego

bochenka chleba, wsadziłem do ust i poszedłem do schodów

zamierzając schować się przed jej spojrzeniem, ale nie dało

się. 

   - Ru-uf?

   - Tak, mamo?

   Uśmiechnęła się z lekkim wyrzutem i politowaniem.

Westchnąłem.

   - Mamo!  Dlaczego Sprawiedliwość daje przestępcom szansę,

wyznaczając do przesłuchań jakichś durnych drabów, którzy

jedyne, co potrafią, to podłączyć podejrzanego do prądu?

Przecież wystarczyłoby napuścić na takiego zbira ciebie i po

dwudziestu minutach wszystko wyśpiewa. 

   - A ty?

   - Już śpiewam. Nie chciałem ci mówić, bo i tak się nie

zgodzisz... 

   Spróbowałem tej starej zagrywki, ale nie - mama nie daje

się naciągnąć na rzadne takie numery. Jest dokładna i

niezmienna jak tabliczka mnożenia. Widzę, że nic z tego nie

wyjdzie, więc powiedziałem, co mi zaproponował Holling, i

stało się, jak myślałem:

   - Kochanie... - Wiadomo: jak mama mówi "kochanie", to to

ma osłodzić odmowę. - Wiesz, że nie potrafię żyć nie mając

ciebie na widoku. 

   - Jak jestem w szkole, to wytrzymujesz!

   Taka rozmowa jest jak zgrana płyta. Każde z nas wie, co

za chwilę powie to drugie, a już ta moja riposta o szkole

jest głupia i nielogiczna jak żadko... Napisałem "żadko" i

teraz się zastanawiam czy "rzadko" czy "żadko". Nieważne,

będę na razie pisał, jak mi podejdzie.

   - Ruf, proszę natychmiast podejść do swojej matki,

uścisnąć ją i pocałować. Chyba że czujesz się

pokrzywdzony... 

   Podszedłem i przytuliłem się do niej. Westchnąłem głośno,

żeby słyszała. 

   - Nie, nie czuję się pokrzywdzony. Nie potrafię się na

ciebie gniewać. 

   Poczułem, jak jej brzuch zatrząsł się od śmiechu.

Klamerki do bielizny w kieszeni fartucha rozklekotały się,

palce mamy wpiły się w moje włosy. 

   - Debbie McGovern w "Spadając jak jesienne liście"?

   - Zgadza się. - Oderwałem się od niej. - A swoją drogą,

kiedy dzieci przestają być dziećmi?

   - Nigdy.

   Mama powiedziała to cicho i bez specjalnego nacisku, ale

poczułem, że tak właśnie myśli i że pewnie nigdy nie będę

mógł sam decydować o swoim losie. No to co? Pewnie, czasem

leciutko zazdroszczę innym dzieciom. Dziewczyny mają w ogóle

lepsze życie, większość chłopaków też. To znaczy: lepsze w

sensie - swobodniejsze, tylko moja mama i jeszcze może

grubego pryszczatego Richarda z szóstej są takie ostre.

Tylko tamten ma przewalone okrutnie, też ma ojca gdzieś na

cholernym drugim końcu świata, ale jego matka czeka na niego

pod szkołą z punktualnością zegara kolejowego. Jak zobaczysz

przez okno panią Mittelbrach, możesz, bracie, chować zeszyty

do torby - za dziesięć sekund dzwonek. Jak bum-bum!  Może

woźny nawet nie patrzy na swój zegarek, tylko czeka na nią,

nie wiem. 

   Ale się rozpisałem, żeby krócej, bo już mnie palce bolą -

wcale nie pragnę urwać się spod opieki mamy. Często

wyjeżdżamy na wycieczki sami, albo z kimś z chłopaków, albo

z ciotką Carmen i jej córkami, albo w jeszcze jakimś innym

składzie. Warunek jest jeden - mama musi być. Lubi

kwoczkować, tak kiedyś powiedziała Carmen.  Mama coś jej

na to powiedziała o moim garniturze, ale powiedziała takim

tonem, że ciotka tylko pisnęła coś i spokój. Nawet ja,

chociaż byłem okropnie ciekaw, co to miała być za

uroczystość, na którą miałbym się wbijać w "garnitur", nie

zapytałem o to mamy. No, wystarczy, nic się nie stało, a

rozpisałem się, jakby odwiedził nas burmistrz miasta co

najmniej. Pojutrze sprawdzian z gegry. 

 

   PS 2. Jest trzecia w nocy! Nie zasnę i nic dziwnego -

przyjechał Tatek!!!!!! Rany, ręce mi się trzęsą. Jest taki,

jak go pamiętam - wysoki, ciemnowłosy, w skórzanym płaszczu,

z tą samą torbą w wytłaczane jodły. Wydaje mi się niższy,

ale przecież to ja urosłem! Mocno mnie wyściskał, pokłuł

zarostem. Mama... 

   Po kolei. I tak nie zasnę, będę pisał, aż zadzwoni budzik.

   Była siódma piętnaście, może dwadzieścia. Akurat brzęknął

dzwonek piekarnika i mama - jak zwykle - westchnęła: -

Strasznie jestem ciekawa, co też tym razem ten złośliwy

piecyk mi wykręci?  - i poszła do kuchni. Ja wiem, że

piecyk, kiedy się już go dobrze rozpali, piecze znakomicie,

w każdym razie mama nie daje mu szans...  Mama wyszła,

zgrzytnęły dżwiczki, zacząłem węszyć - dwuwarstwowy placek

jabłkowo-wiśniowy. Mmmmm! Coś tam szczękało w kuchni,

postukiwało, nie odzywałem się, żeby nie zalać śliną spodni.

Mama jęknęła do "siebie": "Aj-jaj-jaj! Cały popękał i chyba

zakalec, prawie na pewno...". Znam jej odzywki, musiałem

przełknąć ślinę jeszcze raz i jeszcze. Mama weszła do salonu

i jak gdyby nigdy nic usiadła w fotelu udając, że nie widzi

mojego rozpaczliwego spojrzenia. Po chwili jednak nie

wytrzymała i roześmiała się:

   - Musi wystygnąć, od gorącego można dostać skrętu jelit.

   Akurat, jakbym nie zjadał po pół gorącego placka! Ale

nic, twarz - blacha, kiwnąłem głową i już wyciągałem spod

siebie nogi, żeby wstać i tak od niechcenia przejść się do

kuchni, kiedy ktoś energicznie zakręcił dzwonkiem u drzwi.

Oboje drgnęliśmy, mama - dziwne - rzuciła spłoszone

spojrzenie na kalendarz, pewnie wystraszyła się, że to pani

Jaegger od spłaty rat, potem poderwała się i sztywno

pomaszerowała do drzwi. Mnie nawiedziły egoistyczne myśli o

morderstwie, jeśli zjawi się ktoś, kto będzie pretędował do

placka. No nic, mama idzie do drzwi, przystaje i pyta - jak

na siebie - słabym głosem:

   - Kto tam?

   - To ja! - mówi jakiś facet. - Może nie w porę?

   Mama obejrzała się na mnie, ja pomyślałem nieśmiało

"Tatek?" i wytszeszczyłem na mamę gały, a ona - zamiast

otwierać szybko drzwi - wpatrywała się we mnie chwilę,

uśmiechnęła się nieśmiało i kiwnęła głową. Dopiero potem

otworzyła te nieszczęsne drzwi. Tatek! 

   Wszedł niosąc przed sobą tę torbę, właściwie popychając

ją przy każdym kroku kolanem nogi, omal nie grzmotnął nią

mamy w brzuch. Ominął ją, cisnął torbę na podłogę i

odetchnął głęboko. 

   - No, to jestem!

   Mama patrzyła na niego chwilę, potem przysunęła się i

wzięła go za ręce, a potem przytuliła. Tatek głaskał ją

jedną ręką po plecach, drugą wsunął pod włosy na karku, a nos

wtulił gdzieś pod mamy ucho. Dopiero po chwili popatrzył na

mnie, jakoś tak, jakby mnie oceniał, szacował, że tak

powiem. Prawie się obraziłem, ale zaraz sobie przypomniałem,

ile nie widziałem tatka i pomyślałem również, że też uważnie

mu się przyglądam, też go taksuję. Zsunąłem się cały ze

swojego fotela, podskoczyłem na nodze - druga mi ścierpła. 

   - Ruf? - powiedział tatek. - Ty stary byku! Aleś urósł!

   - Nie tak bardzo - chciałem powiedzieć. Zamiast tego wys

krzypiało się ze mnie coś jak: "Chje-chi-ż je-gho!". Nawet

nie mogłem odchrząknąć, bo zaraz zakrztusiłem się, chyba

śliną. To musiało być dziwne, bo mama oderwała się gwałtownie

od tatka i popatrzyła na mnie. - Nie tak bardzo -

powtórzyłem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. - Od

zeszłego roku trzy centymetry... 

   - Ale widzieliście się ponad cztery lata temu... - szybko

wtrąciła mama, co wyglądało jakby broniła moich trzech

centymetrów albo słabej pamięci tatka. - ...Widzieliśmy się

ponad cztery lata temu - dodała poprawiając poprzednie

zdanie. 

   Ja zrobiłem krok do tatka, on puścił mamę a ja, jakbym

zapomniał o swoich dwunastu latach, rzuciłem mu się na

szyję. Nie wiedziałem, jak się zachować, więc tylko

przytuliliśmy się policzkami. Kłuł. Czułem jego ręce na

moich łopatkach i trochę niżej, mocno mnie przyciskał,

czułem mocny zapach tytoniu, jakąś wodę kolońską. Mocno też

pachniała skóra jego kurtki i to był najprzyjemniejszy

zapach. Po chwili uznałem, że wystarczy tego wiszenia na

tatku, zjechałem po nim na podłogę zaczepiając łokciem o

kieszeń. Ten łokieć tak mi jakoś dziwnie wpadł, że przez

chwilę nie mogłem go uwolnić z obszernej kieszeni. Tatek

parsknął śmiechem, ja się szarpnąłem i nagle nogi w

skarpetach podjechały mi na śliskiej podłodze, przejechałem

obok tatka i byłbym hrymnął plecami o podłogę, gdyby nie

mocny chwyt tatka. Podciągnął mnie, w końcu wyszarpnąłem ten

swój łokieć i miałem zamiar się obrazić za ten śmiech, ale

mama roześmiała się, poza tym zobaczyłem, że zaczynają mu

błyszczeć oczy i przemknęło mi przez myśl, że wcale nie musi

mu być lekko i machnąłem ręką na swoje obrażanie.

Roześmiałem się też. No, ze dwie minuty tak się śmialiśmy.

Potem mama "się znalazła":

   - Za chwilę miałam podawać ciasto, taki tam zakalczyk,

wiesz - ten z wiśniami i jabłkami. Zaparzę kawy, prawda? Czy

herbaty? 

   - Dużo mocnej kawy, OK? Ja szybko spłuczę się pod

prysznicem... 

   - Świetnie. - Mama pokazała mu schody, jakby sam nie

wiedział, dokąd ma pójść, rzuciła niepewne spojrzenie na

torbę. - Już parzę. Chodź, Ruf. 

   Zamierzałem pomóc tatkowi, ale zobaczyłem, że porwał

bagaż i ruszył do góry, więc poszedłem z mamą do kuchni. 

Nazywało się to, że jej pomagałem, ale w gruncie rzeczy, nie

wiem, chyba tylko się pętałem odskakując jej z drogi.

Udało mi się tylko podać peterę na ciasto. Oprócz tego

nuciła coś, a to żadkie zjawisko, przez chwilę nawet

wydawało mi się, że chce mnie zagłuszyć, ale przecież nic

nie mówiłem. W każdym razie zaparzyliśmy tę kawę,

pokroiliśmy - ciągle piszę w liczbie mnogiej - ciasto,

przenieśliśmy do pokoju. Ściszyłem telewizor i przestawiłem

fotel tatka. No i już nie było nic więcej do roboty. 

Czekaliśmy w milczeniu, coś mi mówiło, że lepiej, żebym mamy

w tej chwili nie nagabywał, bo... Nie wiem, ale tak mi

wyszło.  Trwało to kilka minut, potem tatek zszedł na dół. 

Miał mokre "rozkudlone" włosy. Nie wytrzymałem i

powiedziałem mu, że ma dłuższe włosy niż kiedyś. 

   - Pewnie!  Znalazłem dobry preparat na porost - roześmiał

się, ale trochę niepewnie. 

   Postanowiłem, że nikomu-nikomu nie powiem, że tatek używa

jakiegoś płynu na porost włosów i jeszcze postanowiłem

podtrzymać go na duchu:

   - To mi powiesz, jaki to, dobrze? Pan Michaelson ciągle robi

sobie tego patryka na głowie...

   - Patryka?

   - No wiesz, ten Święty Patryk z mojego obrazka, nie

pamiętasz?  Tak jest namalowany, jakby miał włosy sczesane

z tyłu aż na czoło. 

   - A, ten! - roześmiał się. - Już wiem. - Zawęszył głośno i

wytrzeszczył oczy na stół. - Wiem też, że jak będziemy tak

się zagadywać i odkładać zjedzenie ciasta na później, to

zjemy je w końcu zimne, tracąc szanse na ból brzuszka. 

   Puścił do mnie oko, a ja - oho, czekałem na to już od

dawna - odstrzeliłem mu je natychmiast. I zabraliśmy się do

pałaszowania ciasta. Świetne, wyśmienite-nite! 

   - Opowiesz? - zapytałem po trzecim kawałku, kiedy moje

tempo nieco spadło.

   Kiwnął  głową, że tak, ale zaraz pokazał niedokończony

kawałek ciasta i resztę na paterze. Boziu, ten to może!..

   - Czy mógłbym prosić... - powiedział do mamy oblizując

wargi. ... o powtórkę w najbliższych dniach?

   - Jutro?

   - Nie chciałem tego sugerować - uśmiechnął się szeroko.

   Mama uśmiechnęła się również i ja dołączyłem do nich.

   - Co teraz robisz?

   - To, co i wcześniej - nawadniam.

   - Już tyle lat? - zdziwiłem się.

   - A co ty myślisz!? Te osiem lat suszy po odwiedzinach

komety Fenix niemal uśmierciło ludzkość, dlatego wszyscy

mężczyźni walczą o wodę dla nowych pustyń, przy okazji dla

starych pustyń i tak dalej. 

   - A gdzie teraz jesteś?

   - Teraz, bąbelku, holuję eisbergi do Australii. Chociaż

akurat tego nie pochwalam - tam po prostu nie ma nic i nic

chyba nie będzie. Ale to nie mój interes. Trzeba, to trzeba. 

   - A kiedy skończysz?

   Parsknął przez nos, zwalił się na oparcie fotela i

sięgnął do kieszeni koszuli. Oczekiwałem, że wyciągnie swój

ulubiony "Four Star", ale nie była to ta paczka. Chyba

"Canyon". Zapalił, popatrzył na mamę i to jakby uruchomiło

ją:

   - Fuj! Znowu trzeba będzie wietrzyć firanki przez całą noc.

   - Od kiedy cię znam, zawsze tak mówisz.

   - A ja od kiedy cię znam, zawsze zasmradzasz całe

mieszkanie. 

   - A ja... - włączyłem się do tej ich gry w głuchy telefon

,.. od kiedy was znam, muszę wysłuchiwać tego samego

tekstu. 

   - He-ej? Przemądrzałek  nam tu rośnie - powiedział tatek z

dziwnym niezadowoleniem w głosie.

   - Nie jestem przemądrzałek! - zaprotestowałem. Chciałem mu

udowodnić, że tak nie jest, ale mama się włączyła i nie

dopuściła mnie do głosu:

   - Ruf, nastaw wodę na wrzątek, dobrze?

   Poszedłem do kuchni, nalałem wody i zawróciłem do pokoju.

O krok od drzwi usłyszałem czyjś szept i odruchowo, naprawdę

odruchowo zatrzymałem się tuż przed drzwiami. Usłyszałem

jak mama mówi:

   - Nie, wszystko w porządku.

   Acha, pomyślałem, pewnie tatek pyta, jak mi idzie w

szkole albo czy jestem grzeczny, czy coś w tym stylu.

Wachałem się, czy podsłuchiwać dalej, ale zrezygnowałem.

Odskoczyłem od drzwi, a potem głośno tupiąc wróciłem do

salonu. Przypatrywali mi się z napięciem i nagle mama

przygryzła wargę, zamrugała oczami i zawołała:

   - Och, woda!

   Wybiegła do kuchni. A przecież założyłem gwizdek na

czajnik i go nie słyszałem? 

   Tatek przez trzy godziny opowiadał o wyszukiwaniu gór

lodowych, ich holowaniu, cięciu. Zrobiło mi się zimno

jak przy czytaniu książek Shermana. Potem

mama pognała mnie do pokoju, myślałem, że zasnę na schodach,

ale kiedy położyłem się, sen nagle odfrunął. Słuchałem, jak

tatek gwiżdże rozpakowując się do szafy, a potem rozmawiali

o czymś z mamą, cicho i poważnie...

 

   Środa, popołudnie, 26 września, 2203. Zostałem ukarany.

Jak bum-bum - nie wiem za co. Pani Pentwisk powiedziała, że

za arogancję. No, ludzie - jak ja jestem arogancki, to co

powiedzieć o Katherine albo o Hansie, albo o Peterze? Oni

poszli sobie do domu, a ja, któremu najbardziej zależy na

tym, żeby już być z rodzicami - siedzę w pustej klasie.

Trudno. To znaczy - trudno się z tym pogodzić. 

   Powiedziałem rano Hollingowi, że przyjechał tatek. Holly od

razu rozprzestszenił to po całej klasie, a Peter natychmiast

zameldował pani Pentwisk. 

   - Naprawdę  uważasz, że powinieneś się tym chwalić,

Schurman?

   - Ja się nie chwalę, ja...

   - Świetnie wiesz, ile dzieci ma na stałe ojca -

powiedziała zupełnie nie słuchając mnie. - Niemal wszyscy

mężczyźni walczą dla nas o życie całej planety. Nie mamy

słów uznania za ich poświęcenie i wytrwałość.  Ale ich

wizyty, choć prawnie usankcjonowane zapewne, odrywają ich

od pracy... 

   - Mój  tata w normalnych czasach miałby już osiem lat

urlopu! - wtrąciłem się.

   - Ale nie mamy normalnych czasów, prawda, dzieci? Być

może nawet godzina może rozstrzygnąć walkę z przyrodą na jej

korzyść. 

   Oczywiście, paru lizusów nie straciło okazji - Karen,

Georg, Paula zaczęli potakiwać na wyścigi. Nie mam im tego

za złe - do mnie przyjechał tatek, oni muszą czekać. 

Zwłaszcza dziewczyny, te, które nie mają ojców na miejscu,

niemal nie mają odwiedzin, co prawda, więcej jednak

dziewczyn ma ojców tutaj niż chłopaków. Kiedyś to policzyłem

i pokazałem pannie Klein, a ona powiedziała mi, że

statystyka może okropnie sfałszować rzeczywistość, a kiedy

nie zrozumiałem, powiedziała, że jeśli człowiek stanie jedną

nogą na rozpalonej płycie pieca, a drugą wsadzi do

zamrażalnika, to statystyk powie, że przeciętnie ten facet

czuje się nieźle. Mnie to bardzo rozśmieszyło, ale gdy

opowiedziałem to mamie, to się nie śmiała. 

   Pamiętam, jak zazdrościłem Hugonowi, kiedy miał ojca w

domu, tylko że ja bym się nie poniżył... A, niech im

będzie. I tak się czuję wspaniale. Tatek będzie z nami całe

dwa t...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin