Krentz Jayne Ann - Zrządzenie losu.rtf

(685 KB) Pobierz
Krentz Jayne Ann

Jayne Ann Krentz

ZRZĄDZENIE LOSU

PROLOG

W nocy znowu śniła mi się wyspa. Dziwne, jak wyraziste są wspomnienia po tylu latach. Może równie dobrze zapamiętujemy przełomowe chwile w swoim życiu. Pielęgnujemy je w sobie, utrzymujemy w doskonałej formie po to, by czerpać z nich siłę i energię.

Wciąż potrafię przypomnieć sobie dreszcz towarzyszący odkryciu. Wydarzenia, które nastąpiły później, również głęboko zapadły mi w pamięć. Niczego nie żałuję, ale czasem, późną nocą, wciąż nasuwają mi się pytania.

Nigdy nie poznam na nie odpowiedzi, dokonałam wyboru, jednakie nie pozostawiam po sobie pustki. Chciałabym dowiedzieć się, na co zdecyduje się Hanna. Na swój sposób jest najsilniejsza z nas wszystkich.

Z „Dzienników Elizabeth Nord”

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzięki niesłychanie udanej iluzji niemal dało się uwierzyć, że mechanizmy kontrolujące olbrzymi kompleks hotelowo - rozrywkowy w Las Vegas mają także wpływ na temperaturę powietrza na zewnątrz. Niemal.

Hanna Jessett stała po klimatyzowanej stronie szklanych drzwi i patrzyła na hotelowy basen o dziwnym kształcie, ozdobiony mnóstwem maleńkich mostków. Woda lśniła w pełnym słońcu. Różnica pomiędzy piekłem w kasynie a piekłem na zewnątrz, na pustyni, wynosiła mniej więcej dwadzieścia stopni.

właściwie Hanna wolałaby zostać w środku. Nie przepadała za pustynią, pochodziła z Seattle. Czas jednak uciekał.

Laska pośliznęła się na kamyku przyniesionym przez wiatr, kiedy Hanna pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Jej lewą nogę przeszył dotkliwy ból, Hanna chwyciła za barierkę z kutego żelaza, prowadzącą do basenu. Na moment zacisnęła powieki z bólu, a potem odetchnęła głęboko.

- A niech to cholera - wymamrotała. Niecierpliwie czekała, aż pulsowanie minie. Popełniła błąd, nie łykając po południu tabletki.

Oparta o ozdobną barierkę, dość długo zastanawiała się, czy środek przeciwbólowy oszołamiałby ją bardziej niż sam ból. Nie miała pojęcia. Tymczasem pozostawało jej tylko się cieszyć, że tak niewiele osób nad basenem było świadkami tego niezbyt udanego entree. Dwie tancerki o idealnie umięśnionych nogach i imponujących biustach drzemały pod parasolami. Hanna popatrzyła na nie i doszła do wniosku, że albo nie dotarło do nich, że opalenizna nie jest dobra dla skóry, albo po prostu zupełnie nie przejmowały się zmarszczkami ani rakiem. Zaczęła się zastanawiać, jaka przyszłość może czekać tancerkę rewiową w Las Vegas. Kariera w tym zawodzie zapewne trwała bardzo krótko - za to najprawdopodobniej mieli tu gigantyczne zapotrzebowanie na dobrego doradcę zawodowego.

Zmusiła mięśnie do relaksu. Na jej ustach znowu pojawił się nieco wymuszony, chłodny uśmiech, który wcześniej na moment z nich zniknął. Do diabła z tancerkami, teraz najważniejsze było przedostanie się na drugą stronę basenu, gdzie pod parasolem siedział pewien mężczyzna. Nawet z tak daleka Hanna wyraźnie widziała, że cierpiał. Poluzował krawat, rozpiął górny kołnierzyk koszuli i podwinął rękawy, ale upał i tak dawał mu się we znaki. Mężczyzna miał dziwnie zdeterminowaną minę i pochylał się nad stosem gazet. Hanna odniosła wrażenie, że tkwił po uszy w obowiązkach zawodowych i gotów był robić swoje nawet w temperaturze sięgającej niemal czterdziestu stopni. Typ zaangażowanego pracownika.

Nagle skupione spojrzenie zniknęło, mężczyzna podniósł głowę i ściągnął brwi. Pewnie od razu się domyślił, kim była. Niespecjalnie przypominała tancerkę rewiową, nie miała też na sobie bikini. Wstał i ruszył w kierunku Hanny.

Jej noga niechętnie podjęła współpracę, gdy Hanna z wahaniem oparła się na lasce i zrobiła kilka kroków. Przebyła mniej więcej połowę drogi i przystanęła. Odpoczywała, czekając jednocześnie, aż mężczyzna podejdzie do niej. Nie chciała go zniechęcić wykrzywioną z bólu twarzą. Ludzie czuli się niezręcznie w towarzystwie osób ewidentnie cierpiących, a bardzo jej zależało na tym, żeby akurat Gideon Cage nie czuł się przy niej niezręcznie. Jakoś da sobie radę z nogą. Obiecała sobie, że już po wszystkim wróci do pokoju hotelowego i połknie tabletkę, której wcześniej nie wzięła.

Pocieszała się tą myślą, gdy podszedł. Teraz wyraźnie widziała pot na jego czole. Biała koszula była z przodu całkiem wilgotna.

- Pan Cage? - Przywołała na twarz prawdziwie olśniewający uśmiech i obdarzyła nim mężczyznę z niedużym brzuszkiem.

- Jestem dyrektorem administracyjnym pana Cage'a. Steve Decker. Panna Jessett, jak mniemam?

Zdjął okulary w rogowych oprawkach i machinalnie zaczął polerować szkła, czekając uprzejmie na odpo­wiedź. Miał około trzydziestu pięciu lat i najwyraźniej nic sobie nie robił z obowiązującego wśród ambitnych pracoholików trendu, który nakazywał utrzymanie znakomitej kondycji i szczupłej sylwetki. W epoce szaleństwa fitness taka sylwetka mogła przekreślić jego szansę na karierę albo na awans. Hanna miała ochotę wyjaśnić Deckerowi, że smażenie się w upale nie pomoże mu zrzucić wagi, niezależnie od ilości wydalonego z organizmu potu, ale ugryzła się w język.

Czasem z trudem powstrzymywała się od udzielania dobrych rad. Przypomniała sobie jednak, że fakt, że była urodzonym doradcą, nie przekładał się automatycznie na wdzięczność słuchaczy. W końcu mnóstwo łudzi potrafiło grać na grzebieniu z wirtuozowską precyzją, tyle że nie wszyscy chcieli ich słuchać. Darmowe popisy gry na grzebieniu oraz darmowe rady, zwłaszcza dotyczące wyboru drogi zawodowej, były mniej więcej równie nisko cenione. Sekret polegał na tym, by skłonić ludzi do płacenia za jedno i drugie.

Hanna z miejsca wyliczyła informacje, jakie Decker przekazywał o sobie swoim wyglądem, zachowaniem, stanowiskiem. Zręcznie zaczęła komponować układankę, która po ewentualnym ukończeniu pomogłaby jej dokładnie przewidzieć jego zachowanie. Z takim talentem przyszła na świat i dlatego świetnie sobie radziła w swojej dziedzinie. Szeroki uśmiech Hanny był teraz całkiem szczery. Lubiła ludzi pokroju Steve'a Deckera. Byli porządni, pracowici, lojalni. Na swoje nieszczęście, potrzebowali szefów. Ten typ potrafił radzić sobie z or­ganizacją, ale nawet nie śniłoby mu się zarządzanie. Stanowisko „dyrektora administracyjnego” wiązało się z bliżej nieokreślonymi obowiązkami, różnymi w różnych firmach, jednak w tym wypadku Hanna miała przeczucie, że spogląda na cenny trybik w potężnej maszynerii Gideona Cage'a. - Hanna Jessett. Mam spotkanie z panem Cage'em. Decker popatrzył na jej laskę, po czym wsunął okulary na nos.

- A, tak. Gideon pani oczekuje. Tędy, proszę. A zatem mówili sobie z Cage'em po imieniu. Interesujące. Sugerowało to, że Decker mógł być jednym z tych porządnych, pracowitych i lojalnych typów, którym poszczęściło się na tyle, że szef ich docenił. To mówiło coś również o samym Cage'u.

Gdy Decker odwrócił się, żeby poprowadzić ją do stolika, przy którym siedział, Hanna dostrzegła łysinkę na czubku jego głowy. Wciąż mógł ją zamaskować sczesanymi na bok włosami, ale zapewne wkrótce przestanie to wystarczać.

- Gideon będzie wolny za kilka minut, panno Jessett. Proszę zaczekać tutaj, pod parasolem.

Z basenu nie dobiegał żaden dźwięk. Dopiero po chwili Hanna uświadomiła sobie, że ktoś w nim pływa - jakiś mężczyzna, głęboko pod powierzchnią wody. Żałowała, że nie umówiła się z nim w klimatyzowanej recepcji. Słońce Nevady wyciskało z niej siódme poty. Nie wiedziała, czy ślady wilgoci na koszuli khaki, którą włożyła do dżinsów, to skutek upału czy nerwów. Powinna była wybrać oliwkową koszulę safari, na takim tle plamy z potu nie były aż tak widoczne. Postanowiła to zapamiętać, gdyby jeszcze kiedykolwiek znalazła się w podobnej sytuacji.

- Proszę wybaczyć, ale muszę iść. Właśnie się zbierałem, kiedy pani się zjawiła. - Steve Decker uśmiechnął się do niej uprzejmie i z troską popatrzył na laskę. - Chyba że pani czegoś potrzebuje?

Hanna pokręciła głową.

- Wszystko w porządku, dziękuję. - Ruszyła do stolika pod parasolem.

Usiłowała iść miarowym krokiem i za żadną cenę nie zdradzać słabości - na przykład nie zacząć głośno krzy­czeć do kelnera z baru przy basenie, że chętnie strzeliłaby sobie drinka, żeby przytępić ból w nodze. Uznała, że poradzi sobie w dobrym stylu. Gideon Cage należał do ludzi, którzy żerowali na słabości innych, i dlatego nie mogła jej okazać.

- Do widzenia panu - powiedziała do Deckera.

Skinął głową. Zawahał się, jakby miał wątpliwości co do tego, czy pozostawiać ranne stworzenie sam na sam z drapieżnikiem w wodzie, ale odszedł. Hanna skupiła uwagę na barze pod markizą po drugiej stronie basenu. Wszystko w swoim czasie, pomyślała. Ostrożnie usiadła na ażurowym krześle i uniosła rękę w swobodnym, jak miała nadzieję, geście. Kelner w białych szortach i koszulce polo oderwał się od baru i ruszył w jej kierunku. Hanna liczyła na to, że Gideon Cage tak szybko nie wyjdzie z wody.

- Poproszę dwie margarity - oznajmiła z promiennym uśmiechem, gdy młody człowiek z baru podszedł do stolika. - Na świeżym soku, z dużymi kostkami lodu, a nie pokruszonym lodem, i z prawdziwą limonką, nie tym ohydnym słodkim syropem. - Położyła trzy dolary na blacie. - Jakiś problem?

Młody człowiek odpowiedział jej przyjaznym uśmiechem i schował banknoty.

- Nie ma problemu. Barman zwykle leje syrop i kruszy lód, ale pewnie zdołam go przekonać, żeby poświęcił ze dwie limonki.

- Dziękuję. Proszę dopisać drinki do mojego rachunku. - Pokazała mu klucz do hotelowego pokoju. Młody człowiek skinął głową i ruszył z powrotem do baru. Hanna patrzyła za nim, czując narastającą radość.

Wręczała hojne napiwki, jak większość ludzi, którzy mieli za sobą epizod kelnerski - dwukrotnie zdarzyło jej się przepracować całe wakacje w restauracji. Po raz pierwszy jednak zastosowała otwarte przekupstwo i za­fascynowało ją, że najwyraźniej zdało egzamin. Słyszała wcześniej, że wystarczy wydać parę groszy, żeby dostać w Vegas wszystko, czego się pragnie. Hanna martwiła się tylko tym, czy trzy dolary za margarity to przypadkiem nie za mało. A może wręcz przeciwnie? Może dwa dolary załatwiłyby sprawę? Zdecydowanie pewne niuanse były jej jeszcze obce.

Kilka minut później na stoliku pojawiły się dwie idealne margarity. Hanna spróbowała swojej z wręcz nieprzyzwoitym pośpiechem, kiedy nagle uświadomiła sobie, że jest obserwowana. Odruchowo uniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy Gideona Cage'a. Wpatrywał się w nią, stojąc w wodzie do piersi, z rękami skrzyżowanymi na betonowym obramowaniu basenu. Woda lśniła na jego ramionach i spływała mu po ciemnych włosach.

Hannę uderzyło, że nie wydawał się tak potężny, jak tego podświadomie oczekiwała. Drapieżniki zawsze kojarzyły jej się z dużym rozmiarem, chociaż wiedziała, że przez takie myślenie niepotrzebnie lekceważy na przykład pająki lub węże. Chociaż była to maleńka niezgodność z psychologicznym portretem Cage’a, Hanna i tak się zdenerwowała. Drobne pomyłki, brakujące fragmenty układanki mogły prowadzić do znacznie większych i znacznie groź­niejszych błędów.

- Ta laska to interesujący dodatek, panno Jessett. Nieco teatralny, niemniej interesujący. Przynajmniej jego głos pasował do jej oczekiwań. Był łagodny, ale chropowaty - idealny dla mężczyzny, który nie musi krzyczeć, żeby przekonać firmę telekomunikacyjną, że źle wyliczyła jego miesięczny rachunek. Hanna uniosła kieliszek.

- Cieszę się, że pan to docenia. Moim celem na dzisiejsze popołudnie jest wzbudzenie pańskiego zainte­resowania. - Upiła spory łyk odświeżająco cierpkiego drinka, zastanawiając się, ile alkoholu potrzeba, by za­działał tak jak tabletka przeciwbólowa.

Znowu niebezpieczne myślenie - podobnie jak koncentrowanie się na wizerunkach wilków oraz lwów i jed­noczesne lekceważenie pająków i węży..

- Powinna pani nieco lepiej się przygotować. Jestem prostym człowiekiem, bez perwersyjnych upodobań seksualnych. Perspektywa damy z laską w łóżku nieszczególnie mnie rajcuje.

- Chyba czegoś pan nie zrozumiał. To nie pańskie zainteresowanie seksualne zamierzam wzbudzać.

- A co? Współczucie?

- Nie. - Umilkła, zastanawiając się nad tym. - Jest pan do niego zdolny?

- Do współczucia? Nigdy nie dopuszczam go do głosu w interesach.

Usatysfakcjonowana, skinęła głową.

- To pasuje.

- Do czego?

- Do pańskiego portretu, który sobie stworzyłam. Jestem doradcą zawodowym. Tworzę portrety psycho­logiczne ludzi i dzięki nim zyskuję wiarygodne informacje dotyczące ich funkcjonowania oraz potrzeb.

- Zdradzi pani, czego mi potrzeba?

Znowu upiła łyk margarity, nim odpowiedziała. Było jasne, że trzeba by mnóstwa takich drinków, by zadziałały jak jedna z jej tabletek. Hanna uśmiechnęła się do Cage'a. - Proszę wyjść z basenu. Nie może się pan tam kryć w nieskończoność.

W jego oczach błysnęło coś niemiłego. Hanna domyśliła się, że sugestia, iż się przed nią chował, nie przypadła mu do gustu. Musiała być ostrożna, nie drażnić go, inaczej plan mógł obrócić się przeciwko niej . Wciąż brakowało jej zbyt wielu elementów w układance, którą stanowił Gideon Cage.

Woda zachlupotała, gdy Cage zignorował schodki i postanowił opuścić basen w nieco utrudniony sposób. Hanna szybko pojęła, że nie próbował się przed nią popisywać, zapewne zawsze tak wychodził z basenu. Po chwili szedł już ku niej. Po drodze schylił się po puszysty, biały ręcznik, rzucony na leżak.

Nie tylko miał poniżej metra osiemdziesięciu - około metra siedemdziesięciu sześciu - i raczej smukłe, nienapakowane ciało, do tego był znacznie mniej atrakcyjny, niż się spodziewała. Człowiek, który zarządzał tak potężnym finansowym imperium, powinien chyba przypominać absolwenta Harvardu? Nastawiła się na wytwornego bogacza ze Wschodniego Wybrzeża, a tymczasem spoglądała teraz na surowe, z gruba ciosane rysy oraz mocno owłosione ręce i nogi. Hanna ponownie wprowadziła poprawki do psychologicznego portretu tego człowieka. Grunt to elastyczność.

- No dobrze, panno Jessett - powiedział cicho Cage, siadając na krześle naprzeciwko niej. Uniósł krzaczastą brew na widok drugiej margarity, po czym sięgnął po kieliszek. - Miejmy to już za sobą. Po co brat panią przysłał?

- Nie przysłał mnie. Sama przyleciałam . Z pełną powagi miną skłonił głowę, jakby chciał jej pogratulować umiejętności samodzielnego wsiadania do samolotu.

- Zapytam raz jeszcze: dlaczego? Hanna uśmiechnęła się i odstawiła kieliszek.

- Ma pan szczęście, panie Cage. Przybywam, żeby zaoferować panu zbawienie.

- Chryste Panie!

- Nie, nie chodzi mi o tego rodzaju zbawienie. My, doradcy, staramy się trzymać tego, na czym się znamy. Proponuję profesjonalne doradztwo, nie teologię.

Ciemne jak noc oczy Cage'a wpatrywały się w nią nieufnie. Potem skosztował drinka, który trzymał w dłoni. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie..

- Jak, u diabła, zdołała ich pani zmusić do przyrządzenia porządnej margarity?

- Przekupstwo.

- Moje gratulacje. - Pokiwał głową. - Wypróbuje pani tę samą taktykę na mnie?

- Nie. Nie będę pana przekupywać. Nic by to nie dało.

- Drażni się pani ze mną, Hanno Jessett. Byłoby lepiej, gdyby pani tego nie robiła.

- Lepiej dla kogo? Ja nie mam nic do stracenia, podobnie jak mój brat. Grupa pańskich inwestorów rzuciła się na jego firmę niczym Hun Attyla. Jasno dał pan do zrozumienia, że zamierza przejąć Rapidoprojekt.

Cage wzruszył ramionami i rozparł się na krześle.

- A niby dlaczego nie miałbym tego zrobić? Firma ma trochę znakomitego i świetnie się sprzedającego oprog­ramowania, ale finansowo jest niewydolna. Pani brat ma zaledwie dwadzieścia dziewięć lat. Może i świetnie zna się na oprogramowaniu, ale na pewno nie na zarządzaniu firmą. Rapidoprojekt to dla mnie łatwy cel.

- Właśnie o to mi chodzi. - Noga zaprotestowała, gdy Hanna zmieniła pozycję na krześle. Zacisnęła palce na kieliszku. Panowanie nad bólem wymagało czegoś więcej niż margarity.

- Proszę wybaczyć, ale chyba nie zrozumiałem, o co pani chodzi.

- Łatwy cel. Po co panu jeszcze jeden łatwy cel, panie Cage? Na pewno ma pan większe ambicje, prawda? Jaką pan będzie miał satysfakcję z przejęcia małej, kiepsko zarządzanej firmy w rodzaju Rapidoprojektu? Po prostu ma pan swoje nawyki, czy też przyzwyczajenia, i to jest właśnie pański problem.

Cage zamyśli! się, a po dłuższej chwili powtórzył bardzo cicho:

- Przyzwyczajenia?

- Uhm. Robi pan to już od dziewięciu lat. Odkąd zniszczył pan tamtą firmę w Killifornii. Jak ona się nazywała? Pamiętam, że niedawno czytałam o tym w „Wall Street Journal”, kiedy kreśliłam pański portret psychologiczny.

- Ballantine Kreacja. Hanna podziwiała jego idealnie obojętny ton. To, co się wydarzyło w związku z Ballantine Kreacją, z pewnością nie spłynęło po nim jak po kaczce. Wyznaczyło kurs, którym nieugięcie podążał od dziewięciu lat.

- Wtedy miał pan tylko trzydzieści albo trzydzieści jeden lat, prawda? Najwyraźniej po tym incydencie nic nie było w stanie pana zatrzymać.

- Odniosłem umiarkowany sukces.

- Idzie pan po trupach do zwycięstwa. To moim zdaniem subtelna różnica.

- Bynajmniej, proszę pani. Nie ma żadnej różnicy. Sukces w mojej branży polega na konsekwentnym dążeniu do celu.

- Jako doradca zawodowy pozwolę się nie zgodzić. Pan po prostu przywykł do brutalnych ataków na firmy takie jak firma mojego brata. To nawyk, panie Cage. Nie robi pan tego z konieczności. Firma Nicka jest panu zbędna. Po prostu dostrzegł pan łatwy cel i postanowił go zdobyć. Wydaje mi się, że potrzebuje pan nieco trudniejszych wyzwań, no ale to pański problem. Nie przyleciałam tu, żeby zmieniać pańskie podejście do robienia interesów.

- Szczęściarz ze mnie.

Hanna zazgrzytała zębami, czując nagły ból w nodze, ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy. - Przyleciałam jedynie po to, by wyperswadować panu przejęcie Rapidoprojektu. Sam pan powiedział, że mój brat jest młody. Potrzebuje czasu, żeby znowu zapanować nad zarządzaniem firmą. Jeśli pan ją przejmie, mój brat zostanie na lodzie. Panu dostanie się firma z interesującymi produktami, fakt, ale przecież tak naprawdę wcale nie jest panu potrzebna. Ma ich pan mnóstwo.

- Mam pozwolić, żeby taka okazja przeszła mi koło kosa tylko dlatego, że przyleciała pani błagać o łaskę dla brata?

- Ależ skąd, proszę pana. Nawet nie śmiałabym odwoływać się do pańskiego współczucia czy litości. Już pan udowodnił, że brak panu jednego i drugiego, zapomniał pan?

Na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech.

- Doskonale pamiętam. Wobec tego co chce mi pani zaproponować? Co skusi mnie na tyle, żebym zapomniał o Rapidoprojekcie?

Hanna zebrała się na odwagę.

- Chciałam panu zaproponować pewną ryzykowną grę.

- Ryzykowną grę. - Upił odrobinę margarity i popatrzył na basen. - Nie tego się spodziewałem, Hanno Jessett.

- Tak, wiem. Mówiłam, że jest pan niewolnikiem swoich przyzwyczajeń. Nawykł pan do zwycięstwa, wszystko jedno, czy w interesach, czy tutaj, w Vegas. Pozwolę sobie wysunąć przemądrzałą sugestię, że po dziewięciu latach łatwych sukcesów czuje się pan nieco wypalony. Wszystko wydaje się panu zbyt proste. Przejęcie firmy mojego brata nie będzie dla pana niczym nowym, tylko tym samym nudnym i krótkotrwałym zastrzykiem adrenaliny. Potrzebuje pan prawdziwej podniety w życiu, a ja zamierzam ją panu zapewnić. - Hanna urwała, czując, jak adrenalina krąży w jej własnych żyłach.

- Podnieta. Interesująca myśl. Rozumiem, że zna pani jakieś fajne sztuczki z tą laską, prawda?

- Mówiłam o ryzyku, prawda? Chodziło mi o karty, panie Cage. Proponuję, żeby zdał się pan na łut szczęścia. Każdego lata przylatuje pan na kilka dni do Las Vegas, ale czy cokolwiek ważnego w pańskim życiu zależało od zrządzenia losu? Czy kiedykolwiek załatwiał pan interesy za pomocą zakładu? Proszę zrozumieć, że to dla pana nowe wyzwanie.

Wpatrywał się w nią ze zdumieniem, po czym parsknął śmiechem. - Tak, właśnie dostrzegam to nowe wyzwanie. A jeszcze wyraźniej idiotyzm tego, co mi pani proponuje. Kobieto, chyba upadłaś na głowę. Mówi pani poważnie? - Jak najpoważniej.

- Nawet doradca zawodowy nie może być aż tak naiwny. Hanna pochyliła się ku niemu.

- Hazard to dla pana forma rozrywki, panie Cage. Zjawił się pan tutaj, jak co roku o tej porze, żeby się rozerwać. Jest pan w nastroju na hazard, a ja oferuję panu bardzo interesującą stawkę. Zdoła się pan oprzeć? Będziemy ciągnęli najwyższą kartę. Ciągniemy po trzy, wygrywa ten, kto będzie miał dwie najwyższe. Jeśli ja wygram, zrezygnuje pan z planów przejęcia firmy mojego brata. Jeśli pan wygra... - Niespokojnie poruszyła ramieniem.

- Przejmę firmę? Przecież i tak mogę to zrobić. Jakkolwiek by na to patrzeć, w najlepszym razie osiągnę status quo. Powoli pokręciła głową.

- Nie. Przynajmniej wyrwie się pan z monotonii ubijania interesów w ten sam sposób. No i z nawyku odprężania się zawsze w ten sam sposób. Proponuję panu grę o bardzo wysoką stawkę. Widzi pan, kiedy mój brat rozkręcał firmę, pożyczyłam mu sporą sumę pieniędzy. Oddał dług w akcjach. Mam ich całkiem sporo. Jeśli przegram, oddam je panu, dzięki temu przejęcie będzie dla pana znacznie tańsze i mniej kłopotliwe, bo będzie pan miał dość akcji, żeby wszystko znalazło się pod pańską kontrolą. Chyba to bardziej interesująca propozycja niż partyjka blackjacka w kasynie?

Zapadła cisza, po czym Gideon Cage odezwał się:

- Pozwolę sobie spytać - z czystej ciekawości - skąd dowiedziała się pani o moich wyjazdach do Las Vegas?

- Po prostu wiem, że przyjeżdża pan tu latem, czasem nawet dwukrotnie. Osobiście nie mam pojęcia, po co ktoś opuszcza latem Tucson, by zawitać do Vegas. I tu, i tu jest pustynia. Pan jednak robi to od wielu lat. Mój brat słyszał o tym od kogoś z zarządu Rapidoprojektu. Ten ktoś mówił, że wyjeżdża pan tylko raz lub dwa w roku, i zatrzymuje się tu na kilka dni. Podobno ostro pan gra. Nie tak sobie wyobrażam wymarzone wakacje, ale w końcu o gustach się nie dyskutuje.

- Dziękuję za wspaniałomyślność. Zresztą wakacje to odpowiednie słowo. Vegas nie ma nic wspólnego z interesami. W interesach zachowuję się inaczej niż na wakacjach. - Mówił bardzo powoli, jakby Hanna była niezbyt rozgarnięta.

Zignorowała tę impertynencję.

- Proszę to przemyśleć. Proszę przemyśleć wyjątkową okazję, jaką panu zaoferowałam. Czy ktoś jeszcze z pańskich łatwych celów proponował panu zwycięstwo lub przegraną w zależności od tego, jaką kartę pan wyciągnie?

- Nie, nikt nie był aż takim idiotą - przyznał Cage. - Co na to wszystko pani brat?

- Nie zdradziłam mu swoich planów.

- Dlaczego mnie to nie dziwi? Hanna uśmiechnęła się chytrze.

- O nic więcej nie proszę. Niech się pan założy. Niech to będzie ważny zakład. Proszę zaryzykować, kto wie, może się to panu spodoba. Przynajmniej wyrwie pana z monotonii. Taka odskocznia jest panu potrzebna. - Sięg­nęła po laskę i wstała.

Cage machinalnie również się podniósł i chwycił ją za ramię. Lekko zmarszczył brwi, widząc na jej twarzy grymas bólu, którego nie zdołała ukryć.

- Jak noga? - zapytał. Zdumiona tym zainteresowaniem, spojrzała na niego. - Kiepsko - odparła krótko. - Kilka tygodni temu miałam wypadek samochodowy. Pojutrze czeka mnie operacja kolana.

- I co potem? Uśmiechnęła się do niego.

- Terapia potrwa przez jakiś czas, a potem wyjadę na wakacje. Będę spacerowała po karaibskiej plaży i pły­wała, ile wlezie. To podobno bardzo dobrze działa na odzyskanie pełnej sprawności w nodze.

- Rozumiem. Czyli nie spędza pani wakacji w Vegas?

- Nie, proszę pana. Hazard nieszczególnie mnie bawi. Jest w pańskim stylu, nie w moim. Gdybym miała spekulować, powiedziałabym, że hazard pana pociąga, gdyż stanowi alternatywę dla precyzji i wyrachowania, którymi posługuje się pan na co dzień. Wątpię jednak, żeby dzięki temu mógł pan zmienić tempo. Na dłuższą metę pewnie nie sprawdza się nawet jako forma rekreacji.

- Dlaczego pani tak mówi?

- Bo zapewne gra pan tak samo, jak pracuje, zręcznie i nie tracąc koncentracji. To nie jest prawdziwa odskocznia od interesów. Hazard zapewnia panu tylko jedno - więcej niewiadomych. Ale nawet to należy modyfikować. Moja propozycja da panu więcej, bo i ryzyko jest większe.

Kiedy szli ku wejściu do hotelu, trzymał ją pod ramię. Puścił, kiedy delikatnie usiłowała wyswobodzić rękę, nadal jednak jej towarzyszył.

- Rozumiem, że pani, to... hm, ryzyko, nie zapewni takiego przyjemnego dreszczyku adrenaliny, jak, co pani sugeruje, mnie?

- Rzeczywiście, obawiam się, że nie. Popatrzył na nią uważnie.

- Moim zdaniem pani kłamie. Jestem pewien, że to panią r...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin