Antologia - Harlequin na Życzenie 08 - Świąteczny prezent 01.pdf

(717 KB) Pobierz
Santa Brought a Son
Melissa McClone
Świąteczny prezent
Tytuł oryginału: Santa Brought a Son
0
162740535.003.png 162740535.004.png
PROLOG
Z głośników ukrytych pośród masy sztucznego śniegu płynęła
skoczna melodia kolędy. Timmy Wilson przyglądał się dzieciom
czekającym w kolejce do świętego Mikołaja. Timmy miał już prawie
osiem lat i był za duży, by wierzyć w świętego Mikołaja, zgodził się
jednak tu przyjść, kiedy babcia wytłumaczyła mu, jak bardzo zależy na
tym jego mamie.
- Powiedz Mikołajowi, co chciałbyś dostać na Gwiazdkę -
powiedziała babcia.
- A on nie powinien sam wiedzieć? Babcia westchnęła.
- Tak samo mówił twój tata.
Timmy bardzo tęsknił za tatą, który odszedł do nieba trzy lata temu i
który zdaniem Timmy'ego na pewno grał teraz w baseball każdego dnia.
- Chciałbym, żeby tata był z nami. I żeby nauczył mnie, jak się rzuca
podkręcane piłki.
Babcia zamrugała oczami.
- Ja też bym tego chciała, Timmy.
Dziewczyna w kostiumie elfa zaprowadziła Timmy'ego do świętego
Mikołaja siedzącego w dużym, przypominającym tron fotelu. Mikołaj miał
prawdziwą brodę, okulary w pozłacanych oprawkach, czerwony kostium
sprawiający wrażenie całkiem nowego i wypucowane do połysku czarne
skórzane buty. Chłopczyk rozejrzał się wokół z nadzieją, że nigdzie w
pobliżu nie ma jego kolegów z drużyny małej ligi. Gdyby go teraz zoba-
czyli, na pewno nie daliby mu żyć.
- Wolisz stać czy siedzieć? - zapytał Mikołaj.
1
162740535.005.png
- Wolałbym stać - wyznał Timmy. - Ale zdjęcie jest dla mojej mamy,
a ona na pewno chciałaby, żebym usiadł ci na kolanach.
- Wskakuj! - Mikołaj poklepał się po udzie. - Uwiniemy się z tym
raz-dwa.
Timmy wgramolił się na kolana świętego Mikołaja. Nie było wcale
tak źle.
- Uśmiech - zawołała pani Mikołajowa zza aparatu fotograficznego.
Timmy, oślepiony błyskiem flesza, potarł oczy.
- Co chciałbyś dostać na Gwiazdkę? - zapytał Mikołaj.
- Już wysłałem do ciebie list. - Timmy nie zamierzał wdawać się w
rozmowy.
- Zgadza się. Prosiłeś o gameboya, deskorolkę i książkę o baseballu.
- W niebieskich oczach Mikołaja pojawiły się wesołe chochliki. - Ale jest
jeszcze coś, o czym marzysz i o czym nie mówiłeś nikomu.
Niemożliwe. Mikołaj nie mógł tego wiedzieć. Chyba że jest
prawdziwym świętym Mikołajem. A jeśli jest prawdziwy...
- Chciałbym...
- To poważna sprawa - powiedział Mikołaj, zanim jeszcze Timmy
zdołał wypowiedzieć życzenie. - Zrobię, co w mojej mocy, ale przydałaby
mi się jakaś pomoc - może elfa. Albo anioła. - Mikołaj poprawił okulary. -
Boże Narodzenie to naprawdę czas cudów. Wierzysz w cuda, Timmy?
- Na pewno uwierzę, jeśli tylko dostanę nowego tatę.
2
162740535.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Reed Connors siedział przy swoim biurku, wpatrując się w leżące
pośród całej masy ważnych papierów zaproszenie na ślub. Już dłużej nie
mógł go ignorować.
Zaproszenie na ślub najlepszego przyjaciela z liceum przyszło
miesiąc temu, ale Reed był zbyt zajęty, by na nie odpowiedzieć. Wepchnął
je do aktówki i natychmiast zapomniał o całej sprawie. Aż do dziś.
Jeszcze raz odsłuchał wiadomość z poczty głosowej.
- Cześć Reed, mówi Mark Slayter - usłyszał znajomy głos. - Kopę
lat, stary. Wiem, że jesteś bardzo zajęty, ale daj znać, czy przyjedziesz na
wesele, bo musimy wiedzieć ostatecznie, na ile gości przygotować
przyjęcie. Będzie cała nasza paczka. Nie widzieliśmy się od dawna, więc
wszyscy bardzo chcieliby się z tobą spotkać. Nie wiem, czy ma to dla
ciebie jakieś znaczenie, ale będzie też Samantha Wilson. O nas mogłeś
zapomnieć, ale ją musisz pamiętać. Trzymaj się, stary, i daj mi znać jak
najszybciej.
Oczywiście, Mark musiał wspomnieć Samanthę Brown Wilson.
Tylko on wiedział o tym, co łączyło kiedyś Reeda z najpiękniejszą
uczennicą liceum w Fenwille, i nie zdradził tego sekretu nawet kumplom z
ich paczki. Reed nigdy nie miał równie lojalnego przyjaciela jak Mark. I
pewnie już nigdy nie będzie miał.
Wrócił pamięcią do przeszłości i do Samanthy - zachował się wtedy
jak dureń, chory z miłości głupiec. Nic dziwnego. Był przecież typowym
nieudacznikiem, który spokojnie mógłby napisać poradnik, jak zostać
szkolną ofermą. Wiele się zmieniło od tamtej pory.
3
162740535.001.png
Reed przejrzał rozkład zajęć na grudzień, postukując przy tym
piórem o stertę tekturowych teczek. Wyjazd do Frankfurtu, konferencja w
San José, wystawa branżowa w Las Vegas, spotkania z analitykami
inwestycyjnymi... Podróż do Fernville w stanie Wirginia na ślub Marka po
prostu nie wchodzi w grę.
- Jeszcze w pracy? Jesteś niepoprawny... - usłyszał nagle wesoły
kobiecy głos.
Nie musiał podnosić wzroku, by wiedzieć, że w drzwiach gabinetu
stoi Cannella Lopez, asystentka Lloyda Wintersa, prezesa firmy. Cannella
przypominała Reedowi uwielbianą przez wszystkich cioteczkę, która
umiała wysłuchać człowieka lepiej niż niejeden barman.
- Nie jest jeszcze tak późno. - Reed wyjrzał przez okno. Światła
bostońskich drapaczy chmur rozjaśniały wieczorne niebo. Nie tylko nie
zauważył, że zapadł już zmrok, ale w ogóle zapomniał o kolacji. -
Zupełnie straciłem rachubę czasu.
- Zdaje się, że weszło ci to już w nałóg - zauważyła Carmella,
uśmiechając się ciepło.
- I kto to mówi. A co ty tu jeszcze robisz?
- Zawsze pomagam Lloydowi, kiedy zostaje dłużej w pracy.
- Jesteś dla niego za dobra.
- Lloyd jest świetnym... szefem.
- No właśnie - Reed uśmiechnął się szeroko. - Nie chcę, żeby mój
szef uznał mnie za obiboka.
- Jak ktoś mógłby w ogóle tak pomyśleć, skoro spędzasz tu tyle
czasu. - Cannella podeszła do jego biurka i wręczyła mu teczkę. - Lloyd
4
162740535.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin