Dowody miłości 01 - Merritt Jackie - Przyłapani przez miłość.doc

(315 KB) Pobierz

 

Jackie Merritt

 

 

Przyłapani na miłości

 

Tłumaczyła Aleksandra Komornicka

 

 

 


Rozdział 1

 

Serce Maggie Sutter biło stanowczo za szybko. A przecież wiedziała, że jeżeli ma sprawnie i dokładnie przeprowadzić oględziny miejsca zbrodni, musi wziąć się w garść. Tymczasem perspektywa spotkania i współpracy z Joshem Bentonem całkowicie zdominowała jej myśli.

Jadąc windą do mieszkania Gardnera, mieszczącego się na ostatnim, trzydziestym czwartym piętrze jednego z najbardziej luksusowych apartamentowców chicagowskiego Złotego Wybrzeża, zdejmowała po drodze ciepłą kurtkę. Sprawnie była tuzinkowa: nazwisko Gardnera znał każdy, kto czytywał rubryki poświęcone biznesowi albo śledził kroniki towarzyskie w chicagowskich gazetach. Rodzina Gardnerów była wpływowa i nieprawdopodobnie bogata. Reprezentowała tak zwane stare pieniądze i żyła na takim poziomie, o jakim tylko ludzie z tej samej sfery mogą mieć pojęcie. Maggie nigdy nie marzyła o wielkim bogactwie, stąd większe wrażenie robił na niej fakt, że będzie współpracowała z Joshem Bentonem niż świadomość, że ofiarą jest Gardner.

Drzwi windy otworzyły się bezszmerowo i Maggie znalazła się w zupełnie innym świecie; ogromne, wykładane marmurem foyer i nieliczne, ale wytworne meble musiały kosztować więcej niż jej roczna pensja. Jeden z dwóch pilnujących apartamentu umundurowanych policjantów wylegitymował ją i uważnie porównał rysy jej twarzy ze zdjęciem na identyfikatorze.

– Czy ktoś już zdejmował odciski? – zapytała Maggie.

– Jeszcze nie. Ale był fotograf.

Wzrok Maggie zatrzymał się na drzwiach windy; czasami w takich miejscach zachowują się różnego rodzaju dowody.

– Pilnujcie, żeby każdy, kto korzysta z windy, trzymał ręce w kieszeniach – poleciła. – To samo dotyczy schodów – dodała i przeszła na klatkę schodową prowadzącą do apartamentu Gardnera.

Po chwili znalazła się w najpiękniejszym pokoju, jaki kiedykolwiek widziała. Takiego nie oglądała nawet na zdjęciach w kolorowych pismach ani na filmach opowiadających o życiu ludzi z tak zwanych wyższych sfer.

Na aksamitnej kanapie w kolorze kości słoniowej siedziała kobieta i szlochała, trzymając przy twarzy kłąb papierowych chusteczek. Obok stał umundurowany policjant.

Maggie podeszła bliżej i obrzuciła go inkwizytorskim wzrokiem. Policjant zareagował natychmiast.

– To Miriam Hobart. Od dziesięciu lat prowadzi tu dom – pospieszył z wyjaśnieniem. – Pierwsza natknęła się na ciało Franklina Gardnera. Coś ją obudziło... usłyszała jakiś dźwięk i wstała, żeby sprawdzić, skąd dochodzi.

Kobieta ponownie wybuchnęła płaczem.

Maggie postanowiła na razie zostawić ją w spokoju; uznała, że, po pierwsze, będąc w szoku – a na to wyglądało – i opłakując szefa, kobieta i tak nie udzieli miarodajnych odpowiedzi; po drugie, śledztwo nadzoruje Josh Benton, któremu samodzielna decyzja Maggie mogłaby się nie spodobać. To on, jako główny detektyw, ma ustalać strategię dochodzenia.

W wytwornym salonie panował nieskazitelny porządek. To oczywiste, że nie tutaj dokonano zbrodni, pomyślała Maggie, kładąc kurtkę na oparciu kanapy.

– Gdzie to się stało? – zapytała policjanta.

– W gabinecie – poinformował.

Maggie, minąwszy duże i elegancko urządzone wnętrza, dotarła do gabinetu. Kiedy stanęła w progu, fotograf policyjny robił jeszcze zdjęcia. Ofiara leżała na dywanie. Gardner miał na sobie biały frotowy szlafrok, który skojarzył się Maggie z tymi wydawanymi w ekskluzywnych klubach fitness.

– Ile jeszcze czasu ci to zajmie, Jack? – zapytała fotografa.

– Właśnie skończyłem. Możecie sobie ze mnie kpić, ale zrobiłem strasznie dużo ujęć tego pomieszczenia i... ofiary.

– Od przybytku głowa nie boli. Mógłbyś tu zostać jeszcze jakieś pół godziny? Potrzebuję zbliżeń dywanu pod ciałem denata, ale nie mogę go ruszyć, póki nie wykonam rutynowych czynności.

– Ma się rozumieć. Zaczekam w holu na dole. Masz tutaj numer mojej komórki – powiedział Jack, wręczając swoją wizytówkę. – Wrócę, jak tylko zadzwonisz, ale nie zmuszaj mnie, żebym czekał tutaj. Pracuję już dwadzieścia lat w tym fachu, a jeszcze nie przywykłem do zapachu krwi.

Wiesz, gdzie jest detektyw Benton? – zapytała niby od niechcenia.

– Kręcił się gdzieś tutaj. Ostatnio widziałem go w dużej sypialni. No dobra, na razie się zmywam, bo, jak powiedziałem, nie lubię przebywać w miejscu zbrodni. Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebowała.

Maggie pokręciła głową. Jack uznał gabinet za „miejsce zbrodni” i pewnie się nie mylił, chociaż nie mieli na to jeszcze żadnego dowodu. Czy już uznali to za pewnik? No cóż, w końcu policji kryminalnej nie wzywa się do ofiar zawału serca.

Nie wiedząc, co zdążył już zrobić Josh, czy na przykład zabrał się do badania reszty pomieszczenia, Maggie podeszła do ciała. Pod głową denata widniała niewielka kałuża krwi, a więc rana nie musiała być głęboka. Ślady krwi – sześć czy siedem plam – były także na białym szlafroku nieboszczyka. Gardner leżał z gołymi nogami, w jednym białym rannym pantoflu, drugi upadł jakiś metr od lewej stopy.

Maggie postawiła torbę, wyjęła z niej parę świeżych lateksowych rękawiczek i naciągnęła je. Obok ciała położyła kartkę białego papieru, na której uklękła.

Ofiara miała otwarte oczy. Maggie odruchowo sprawdziła puls, ale – rzecz jasna – nie stwierdziła oznak życia. Wyjęła z torby mały odtwarzacz, którym zawsze posługiwała się na miejscu zbrodni, i umocowała mikrofon tak, żeby mieć wolne ręce. Włączyła go i przystąpiła do opisu.

– Ofiarę, zidentyfikowaną jako Franklin Gardner – zaczęła – znalazła gosposia, Miriam Hobart. Ofiarą jest mężczyzna, około pięćdziesięciu lat, w dobrej kondycji fizycznej. Ma niebieskie oczy, czarne włosy i śniadą skórę. Jego rysy twarzy sugerują pochodzenie z jednego z narodów kaukaskich. Badań lekarskich jeszcze nie przeprowadzono, ale widać... – Maggie zamilkła, żeby policzyć – ... siedem plam krwi na szlafroku, na wysokości klatki piersiowej. Przejdę teraz do dokładniejszych oględzin.

Właśnie zaczęła rozwiązywać pasek szlafroka, kiedy dobiegł ją głos Josha Bentona.

– No i jak? – zapytał Josh, podchodząc bliżej.

Maggie przełknęła ślinę i wyłączyła odtwarzacz.

Podniosła głowę i spojrzała na detektywa Bentona.

– Prawdę mówiąc, dopiero zaczęłam.

Szare oczy Josha Bentona zatrzymały się na twarzy policjantki klęczącej przy zwłokach, przeniosły się na fotografię widniejącą na jej identyfikatorze, by zaraz powrócić do jej twarzy.

– Nie do wiary, Maggie Sutter! Co ty tu robisz? Nie, to głupie pytanie. Wiadomo, co robisz, ale jak to się stało... to znaczy... dlaczego nigdy się ze mną nie skontaktowałaś, nie dałaś znać, że pracujemy w tym samym miejscu?

Maggie poczuła, że się czerwieni.

– Bo... bo raz minęliśmy się na korytarzu, a ty... mnie nie poznałeś.

– Cholera, więc dlaczego nie wrzasnęłaś, nie podstawiłaś mi nogi, czy coś w tym rodzaju? – Josh nie spuszczał wzroku z dziewczyny, zauważając różnice między Maggie Sutter, którą znał przed laty, a tą dzisiejszą, która wydała mu się niezwykle atrakcyjna.

– Nie mogłabym zrobić czegoś takiego – mruknęła Maggie, skrępowana całą sytuacją; czuła się lak, jakby ją wziął pod lupę.

– Czy mi się wydaje, że wcześniej miałaś bardziej rude włosy?

– Pociemniały z latami.

– Rozumiem. A czy Tim wciąż mieszka w Kalifornii?

Pytanie o starszego brata zaskoczyło dziewczynę. Oto mają przed sobą trupa – prawdopodobnie ofiarę zbrodni – a Benton postanowił uciąć sobie pogawędkę na temat jej rodziny. Ani mi w głowie podtrzymywać tę rozmowę, pomyślała, i pominęła pytanie milczeniem.

– Właśnie zaczęłam oględziny zwłok – powtórzyła rzeczowym tonem. – Mam kontynuować czy sam to zrobisz? – Cóż, musi się podporządkować. Josh jest wyższy rangą, nawet jeśli nie jest jej szefem. Ale na pewno będzie kierował tym dochodzeniem. Złościło ją, że nie tylko nie poznał jej tamtego dnia, ale nawet nie jest mu z tego powodu przykro. Dziesięć lat temu, kiedy on i Tim byli najlepszymi kumplami, uważała go za wrażliwego chłopca.

– Nie przerywaj sobie. Rozejrzę się po pokoju. Trzeba bardzo uważać, żeby przed zdjęciem – odcisków nie dotykać niczego bez rękawiczek. – Rzucił okiem na jej ręce. – Widzę, że tobie nie trzeba tego przypominać.

Maggie opuściła wzrok; nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że Josh w ogóle nie ma zaufania do jej kompetencji zawodowych.

Josh brał przez lateksowe rękawiczki kolejne przedmioty i oglądał je uważnie, jednocześnie zerkając na Maggie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że spotkał ją tutaj, na miejscu zbrodni, i że pracuje ona w jego grupie. Ciekaw był, od kiedy właściwie zainteresowała się pracą w dochodzeniówce.

Maggie odchyliła poły szlafroka Gardnera i przekazywała swoje uwagi do miniaturowego mikrofonu:

– Siedem niedużych... nawet bardzo niedużych ran kłutych. Być może zadanych szpikulcem do lodu. Kto jeszcze używa szpikulców, skoro na rynku istnieje taka rozmaitość łatwych w obsłudze kostkarek do lodu? Nikt. Trzeba sprawdzić barek.

Josh od razu zareagował – podszedł do eleganckiego drewnianego barku, przy którym stało sześć obitych skórą stołków, wszedł za kontuar i z pewnym podziwem zarejestrował na podświetlonych półkach liczne butelki drogich trunków. Zlokalizował wbudowaną lodówkę i drugą, przeznaczoną wyłącznie na wino, a także pokaźnych rozmiarów automatyczną kostkarkę do lodu. Już miał odrzucić teorię Maggie w sprawie ewentualnego narzędzia zbrodni, kiedy, po otwarciu drzwiczek lodówki, zauważył szklany pojemnik, a w nim całą kolekcję starych szpikulców do lodu. Ustawione pionowo, tkwiły w niedużych skórzanych uchwytach, wypełniając całą przestrzeń pojemnika.

Maggie przeszła do badania tyłu głowy ofiary; wyraźne wklęśnięcie, wskazujące na możliwość uszkodzenia czaszki, wyjaśniałoby obecność krwi na dywanie.

Podniosła wzrok na Bentona, który rzucił suche pytanie:

– Czyżby dwukrotnie zabity?

– Co takiego?

Josh odniósł wrażenie, że zaszokował ją swoim spostrzeżeniem.

– Maggie, gdybyś się zajmowała takimi sprawami przez dwanaście lat, tyle co ja, ręczę, że twoje wrażliwe serduszko zdążyłoby się zahartować.

– Mam nadzieję, że nie – zaprotestowała żywo. – Skończyłam oględziny. Chcesz obejrzeć ciało, zanim zadzwonię po fotografa?

Maggie podniosła się z klęczek, a Josh zajął jej miejsce. Przyjrzał się dłoniom i paznokciom denata.

– Staranny manikiur – zauważył. Obejrzał też stopy i nogi mężczyzny, a na koniec okolice krocza. – Stłuczenia na twarzy mają dość osobliwy kształt. Na rękach i przedramionach widoczne są ślady walki, typowe obrażenia, które powstają w walce o charakterze obronnym. Sekcja zwłok pozwoli ustalić główną przyczynę zgonu, ale na pierwszy rzut oka wydaje się, że nastąpił w wyniku ran zadanych w klatkę piersiową albo od potężnego ciosu w głowę, gdy ofiara, padając, uderzyła się o stolik.

– Naprawdę? – Maggie nie musiała daleko szukać stolika. Zaczerwieniła się po cebulki włosów. Powinna była od razu po wejściu do gabinetu dostrzec ślad krwi na brzegu stolika! Benton tego nie przeoczył. Niech to szlag trafi! Czy aż tak się przejęła perspektywą pracy z nim, że zaćmiło jej umysł?

Josh wstał z podłogi.

– Wezwij Jacka i ludzi z laboratorium daktyloskopii. Niech posypią proszkiem cały ten pokój, a zwłaszcza bar. Aha, za barem, w specjalnym pojemniku tkwi kolekcja staroświeckich szpikulców do lodu. Niech włożą każdy z nich do osobnej plastikowej torebki i dokładnie je zbadają w laboratorium kryminalistycznym. Dopilnuj tego. A na razie zostań przy zwłokach, póki ich nie zabierzemy do kostnicy. Chcę jeszcze dokładnie obejrzeć resztę mieszkania.

Maggie próbowała nie dać po sobie poznać, jak bardzo czuje się upokorzona przeoczeniem czegoś tak elementarnego, jak ślad krwi na ostrym kancie stolika. Zadarła dumnie brodę i odezwała się pewnym tonem:

– Według mojej oceny śmierć nastąpiła jakieś cztery godziny temu. Zgadzasz się ze mną?

– Zgadzam – przytaknął Josh i wyszedł z gabinetu.

Maggie sięgnęła po telefon komórkowy i wybrała numer Jacka.

– Możesz wrócić i zrobić zdjęcia, Jack. A jeżeli na dole są też ludzie z laboratorium daktyloskopii, poproś, żeby tu z tobą przyszli. To polecenie Bentona.

– Robi się.

 

Gdy zabrano ciało, większość policjantów opuściła dom. Z nastaniem świtu wyjrzało blade słońce; świeciło tak słabo, że nawet nie spowodowało porannej mgły. Maggie stała przed przeszkloną ścianą i podziwiała cudowny widok na jezioro Michigan. Z niewyspania bolało ją całe ciało, a przecież czekał ją jeszcze długi dzień intensywnej pracy.

Była tak zmęczona, że nie zauważyła wejścia Josha do salonu, póki się nie odezwał.

– Co powiesz na filiżankę kawy? – zapytał. – Parę przecznic stąd jest lokal, gdzie podają wyśmienitą kawę, a jeśli jesteś głodna, możesz tam zjeść niezłe śniadanie.

– Nie chce mi się jeść, ale kawy chętnie się napiję. Nie mamy tu już nic więcej do zrobienia? Czy któreś z nas nie powinno pogadać z gosposią?

– Jeszcze nie wiem, kto ją przesłucha, ale nie ma powodu do obaw, gosposia się nie ulotni. Podobnie jak inni mieszkańcy tego domu. Dotrzemy do każdego z osobna, ale na razie musimy napić się porządnej kawy. Chodźmy.

Coffeehouse Cafe okazała się nieduża i bardzo uczęszczana. Znaleźli wolny stolik i usiedli. Josh usiłował namówić Maggie na zjedzenie śniadania, ale odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, że nie byłaby w stanie nic przełknąć. Za to kiedy podano gorącą, aromatyczną kawę, od razu sięgnęła po swoją filiżankę.

– Miałeś rację – powiedziała, kiedy wypiła solidny łyk. – Kawa jest wyśmienita.

Josh, który oprócz kawy delektował się jajkami na bekonie z grzanką i porcją jarzyn, podniósł wzrok znad talerza.

– Jak pobędziesz ze mną dłużej, przekonasz się, że na ogół miewam rację.

– Coś takiego! Skąd ta metamorfoza? Nie przypominam sobie, żebyś był taki nieomylny w czasach, kiedy nie rozstawaliście się z Timem. – Co było nieprawdą, bo wówczas sama uważała go za chodzącą doskonałość.

– Poważnie? Hmm... No, a co teraz porabia nasz Tim?

– Nasz Tim ma się świetnie. Pewnie wiesz, że się ożenił.

– Ano, wiem.

– I że ma dwóch synków?

– A, tego nie wiedziałem. Dwóch synów, powiadasz? Masz ich zdjęcie?

– Nie przy sobie.

– Powiedz, jak to się stało, że poszłaś w moje ślady, a nie Tima? Czy on nadal siedzi w branży komputerowej?

Maggie uniosła brwi.

– Tak, i wyjątkowo dobrze na tym wychodzi. Natomiast nie widzę żadnego podobieństwa między tobą i mną, poza tym, że oboje pracujemy w policji.

– Byłem gliną, kiedy ty bawiłaś się jeszcze w piaskownicy.

– Nie przesadzaj. Mam dwadzieścia sześć lat, więc jesteś ode mnie tylko o dziesięć lat starszy. A to, że oboje jesteśmy glinami, nie oznacza jeszcze, że myślimy i postępujemy jednakowo.

– Czyżbym wyczuwał nutkę dezaprobaty w twoim głosie?

– No cóż, chyba nie zawsze i nie we wszystkim musisz mieć rację. Podobno nie ma ludzi nieomylnych.

– Mola, hola, nie powiedziałem, że zawsze – i we wszystkim mam rację, tylko że często mi się to zdarza... poza tym żartowałem. Nie znasz się już na żartach? Jeśli dobrze pamiętam, dawniej było inaczej.

– Kiedy widzieliśmy się ostatnio, byłam naiwną szesnastolatką, ale to było już dawno.

Josh skończył jeść, oparł łokcie na stole, ujął filiżankę w obie dłonie i obrzucił Maggie uważnym spojrzeniem.

– Nie da się ukryć, że wydoroślałaś, i to pod każdym względem.

Maggie nie potrafiła zgadnąć, czy jego niepokojące szare oczy wyrażają podziw, czy pożądanie. Przeszedł ją dreszcz. Josh był dziś jeszcze przystojniejszy niż wtedy, kiedy przeżywała katusze z jego powodu. Durzyła się w nim bez pamięci, a on traktował ją jak dziecko i nawet nie podejrzewał, że jest głównym bohaterem jej dziewczęcych fantazji.

Ale by się ubawił, gdyby wiedział, że jej doświadczenie z mężczyznami jest równie nikłe jak przed dziesięcioma laty! Fakt, dziewictwo w jej wieku nie było powodem do szczególnej dumy, ale naprawdę nie spotkała jeszcze faceta, który by ją wystarczająco pociągał. Zresztą nie miała na to czasu. W college’u prawie nie podnosiła głowy znad książek, a po zrobieniu dyplomu harowała jak wół, żeby dostać pracę w chicagowskiej komendzie policji.

A Josh nadal działał na nią jak dawniej. Nie stracił nic ze swojego uroku. Od samego patrzenia na niego działy się z nią dziwne rzeczy. Ale nie mogła przecież pozwolić sobie na szybki romansik z jedynym mężczyzną, którego mogłaby obdarzyć prawdziwą miłością... gdyby kiedykolwiek była taka szansa.

– Może powinniśmy pogadać o śledztwie – zasugerowała.

Josh uśmiechnął się lekko. Nie dość, że jest śliczna, pomyślał, to jeszcze bystra i potrafi trzymać faceta na dystans, co najwyżej dopuści go na wyciągnięcie ramienia. A w dodatku jest siostrą Tima, i to jest jeszcze jeden powód, żeby traktować ją z szacunkiem. Kiedyś Josh mógł sobie stroić żarty z Maggie Sutter, ale nigdy nie posuwał się za daleko.

– Na razie mamy zbyt mało danych – wyjaśnił. – Wiesz, jaka jest procedura... sekcja zwłok i ustalenie przyczyny zgonu... niekończące się przesłuchania... badania laboratoryjne i tak dalej, i tak dalej.

– Jasne. Ale to ty wydajesz rozkazy, więc chciałabym usłyszeć, co masz mi do powiedzenia.

– Zabezpieczyłaś ewentualne dowody, które należy zbadać, więc posiedź dzisiaj w laboratorium kryminalistycznym. Jeśli o mnie chodzi, zamierzam porozmawiać z patologiem. Prześladuje mnie pytanie, co nastąpiło najpierw: rany – kłute czy uderzenie w głowę. Uważam to za klucz do całego dalszego postępowania.

Maggie była pod wrażeniem logicznego myślenia Josha, a jednocześnie trochę mu zazdrościła. Chciałaby mu dorównać, pragnęła wykazać się większą przenikliwością, ale taką umiejętność pewnie można nabyć dopiero po latach pracy w tym zawodzie.

– Zgoda. Jeżeli mnie wysadzisz pod domem Gardnera, przesiądę się do swojego samochodu. Chcesz, żebym się z tobą skontaktowała w ciągu dnia?

– Jeśli odkryjesz coś, o czym powinienem wiedzieć, to tak. – Josh sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął wizytówkę. – Masz tu wszystkie numery telefonów, pod którymi możesz mnie złapać.

Maggie zrewanżowała mu się własną.

– Na wypadek, gdybyś mnie potrzebował – powiedziała.

– Dobra, więc będziemy w kontakcie.

Bliższym niż myślisz, uznała Maggie. Zła, że takie myśli chodzą jej po głowie, postanowiła nie dać poznać po sobie, że inteligencja i męska uroda Josha działają na nią tak samo jak dawniej. Musi uważać w jego obecności, bo gdyby Josh uświadomił sobie, jak silnie na nią działa i że daje mu to nad nią przewagę, nie wiadomo, do czego by doszło. A może wiadomo i to aż za dobrze?

Maggie wstała od stolika i spokojnie szła u boku Josha, jakby był jednym z wielu gliniarzy, z którymi przyszło jej pracować. Nikt nie mógł domyślić się, że nogi ma jak z waty...

To straszne, co się ze mną dzieje, pomyślała. Po jednym zaledwie spotkaniu...

 


Rozdział 2

 

Jednym z zadań eksperta kryminalistyki jest rekonstrukcja zbrodni będącej przedmiotem badań. Ma do dyspozycji notatki i zdjęcia z miejsca zbrodni, a także zabezpieczone dowody rzeczowe. Maggie rozmyślała nad sprawą, jednocześnie badając i analizując wszystkie próbki – od włókien dywanu po substancje wydobyte spod paznokci – które zebrała w gabinecie Franklina Gardnera. Jak zwykle skrupulatnie opatrzyła etykietką każdą torebkę, jakby to właśnie w niej miał znajdować się bezcenny dowód, który naprowadzi na trop zabójcy i przyczyni się do przekazania go w ręce sprawiedliwości.

Około drugiej po południu burczenie w żołądku przypomniało Maggie, że nie miała nic w ustach od wczorajszego wieczoru, ale chciała jeszcze skończyć testy i zapisać wyniki, więc zadowoliła się batonem energetycznym z automatu. Do siódmej zrobiła wszystko, co można było zrobić przez jeden długi dzień pracy, po czym zaniosła cały materiał do pokoju, w którym gromadzono dowody.

– Każda torebka jest oznakowana – poinformowała dyżurnego zupełnie niepotrzebnie, bo i tak każdy wiedział, że było to jej obowiązkiem. – W ciągu kilku dni dostarczę resztę. – Miała na myśli głównie szpikulce do lodu. Podejrzany był fakt, że nie znaleziono na nich żadnych odcisków palców. Prawdopodobnie zostały usunięte przez zabójcę. Za to na dwóch wykryto ślady krwi. Na ich zbadanie Maggie potrzebowała więcej czasu.

Idąc do samochodu, uświadomiła sobie z żalem, że Josh Benton nie zatelefonował. Dzisiejsza praca sprawiła jej dużo satysfakcji, nic więc dziwnego, że chciała być na bieżąco w prowadzonej sprawie i dlatego interesowały ją także pozostałe wątki śledztwa. Zamiast do domu, pojechała więc do wydziału dochodzeniowo-śledczego, zaparkowała samochód i weszła do środka. Najczęściej to miejsce przypominało istny dom wariatów, ale tego wieczoru ruch był zaskakująco niewielki.

Przechodząc obok oficera dyżurnego, Maggie odebrała po drodze pozostawione dla niej wiadomości. Szybko przebiegła je wzrokiem, nie odnotowując niczego, co nie mogłoby poczekać, po czym udała się do ciasnej i zagraconej salki, gdzie dwa miesiące temu wyznaczono jej miejsce. Z trudem mieściły się tu szafy z kartotekami i mniej więcej dwadzieścia biurek. Na jej biurku stał jedynie telefon i wygaszony komputer.

Maggie minęła je i nie zatrzymując się, podążyła na poszukiwanie detektywa Bentona, który pracował w innej części lokalu, w pomieszczeniu podzielonym na małe boksy. Nie wyglądało to na Ritza, nawet przy maksymalnie bujnej wyobraźni, ale Maggie bardzo by chciała awansować do tej salki. Wiedziała, że nieprędko to nastąpi, ale co szkodzi sobie pomarzyć.

Drzwi zajmowanego przez Josha boksu były otwarte. Maggie zerknęła do środka i zobaczyła, że detektyw rozmawia przez telefon. On też ją zauważył i pomachał ręką, zapraszając ją do środka. Usiadła na krześle i czekała.

Wreszcie skończył i odłożył słuchawkę.

– Jak poszło w laboratorium? – zapytał.

– Normalnie. Rutyna – odpowiedziała i położyła na biurku szefa plik kartek papieru. – To raport ze wstępnego badania ofiary. Jeszcze nie mam nic konkretnego na temat tych szpikulców do lodu poza tym, że brakuje na nich odcisków palców. Przypuszczam, że zostały dokładnie wytarte, a jednak na dwóch z nich są ślady krwi. Na jednym...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin