Davis Justine - Dowody miłości 02 - Druga strona medalu.doc

(308 KB) Pobierz

 

Justine Davis

 

 

Druga strona medalu

 

 

Tłumaczyła Aleksandra Komornicka


Rozdział 1

 

– Franklin Gardner? Z tych Gardnerów? Gardner Corporation?

Colin Waters nie lubił takiego początku dnia.

– Tak, z tych Gardnerów. Dlatego komendant osobiście zadzwonił o pierwszej w nocy do detektywa Bentona.

– Skąd pewność, że to zwłoki samego Gardnera?

– Tak mówi Benton. I specjalnie prosił, żeby mu ciebie przydzielono. Zanim udasz się na miejsce zbrodni, masz się z nim spotkać na posterunku.

Rozmawiając z dyspozytorem przez swój telefon komórkowy, Colin zamilkł na moment, po czym ciężko westchnął. Był już w drodze, bo miał nadzieję, że im wcześniej znajdzie się na miejscu, tym większe będą szanse na znalezienie świeżych śladów. Teraz jednak, słysząc, że Benton już się tym zajął, doszedł do wniosku, że pewnie niewiele wskóra. Jeżeli Josh Benton, doświadczony detektyw, mówi, że ofiarą jest Gardner, to tak musi być; ten człowiek się nie myli.

– Świetnie – mruknął do siebie Colin. Tylko tego mu brakowało: zamordowanego biznesmena, faceta ze świecznika.

Zakończył rozmowę i swoim gruchotem, nadającym się tylko do jazdy po mieście, ponownie włączył się do ruchu. Ledwie wjechał na lewy pas, kiedy znów zadzwonił telefon. Tym razem był to komendant okręgowy, Eliot Portman.

– Jedziesz na miejsce? – zapytał bez zbędnych wstępów.

– Tak.

– To dobrze. Liczę na to, że nie dopuścisz do przecieków tak długo, jak się da. Nie chcę, żeby prasa zaczęła się kręcić i węszyć, zanim będziemy gotowi.

Założę się, że te sępy już zaczęły krążyć, pomyślał Colin. Media wyczuwają morderstwo znanych osobistości nie gorzej niż rekiny zapach świeżej krwi w oceanie.

– Wkrótce dołączy tam do ciebie Wilson. Colin skrzywił się.

– Wilson?

– To ta nowa, a od dzisiaj także twoja partnerka.

To szczyt wszystkiego, pomyślał Colin. Nie dość, że ma przed sobą sprawę dotyczącą jednej z najznaczniejszych rodzin w stanie, nie mówiąc już o samym Chicago, to na domiar wszystkiego podrzucają mu do współpracy nieopierzoną panienkę.

Nie przyłączył się do ogólnej nagonki na Wilson. To inni wygadywali, że dziewczyna wkręciła się na stanowisko detektywa, o którym całymi latami marzą gliniarze patrolujący ulice, podczas gdy ona miała za sobą tylko kilka lat pracy w wydziale nieporównywalnie mniejszym od głównego wydziału policji w Chicago. Wiedział, że Wilson, jak mało kto w wydziale, znała się na komputerach, co powstrzymało go przed przyłączeniem się do chóru niezadowolonych z jej awansu. To jednak wcale nie oznaczało, że uznał to za dobry pomysł.

Zwłaszcza że będzie miał do dyspozycji kompletnie zieloną funkcjonariuszkę w sprawie o zabójstwo, zapowiadającej się na trudną.

– Jakiś problem, Waters? – zapytał Portman, uprzytamniając Colinowi jego przedłużające się milczenie.

– Nie, po prostu lawiruję między samochodami – skłamał gładko. – Będę pana informował na bieżąco.

– Sprawa jest naprawdę cholernie ważna, więc bądź w kontakcie.

– Jakbym sam o tym nie wiedział – mruknął – do siebie Colin. – Tak jest, szefie – powiedział na głos.

Zanosiło się na bardzo długi dzień.

– Strasznie wyglądasz, chłopie – zauważył Colin z dziecięcą bezpośredniością.

– A czuję się jeszcze gorzej – mruknął Josh Benton, przygładzając ręką czarne włosy.

Benton był tylko o sześć lat starszy od Colina, ale nieporównanie bardziej doświadczony, co było widać w jego oczach. Colin był ciekaw, czy oczy, które ogląda codziennie w lustrze, będą kiedyś wyglądać podobnie. Oddał Bentonowi swoją kawę.

– Potrzebujesz jej bardziej ode mnie.

– Nie będę się spierał – przyznał Benton i sięgnął po filiżankę. – To była długa noc.

– Może byś usiadł i zapoznał mnie ze szczegółami sprawy?

– Mowy nie ma. Jeśli teraz usiądę, mogę już nigdy nie wstać – skrzywił się Benton i popatrzył uważnie na Colina. – Za to ty możesz sobie usiąść i odpocząć. Coś mi się zdaje, że nieprędko będziesz miał ku temu następną okazję.

– Tak, też tak uważam. Więc na czym stoimy i co aktualnie wiemy?

– Gosposia, Miriam Hobart, znalazła go koło pierwszej po północy. Kobieta pracuje u Gardnerów od ponad dziesięciu lat i jest naprawdę zrozpaczona.

– Jakieś ślady walki?

– Owszem. Na twarzy Gardnera widnieją stłuczenia o dość dziwnym rysunku, zauważyliśmy też dużą ranę z tyłu głowy, która być może powstała przy upadku od uderzenia o kant stolika. To mogło być nawet przyczyną śmierci, jeśli chcesz wiedzieć. Ale także nieduże, ale głębokie rany kłute, widoczne na piersi, mogły spowodować zgon.

– Zadane nożem?

– Raczej szpikulcem do lodu. A na miejscu zbrodni znaleźliśmy całą kolekcję szpikulców.

Dziwne upodobania kolekcjonerskie, pomyślał Golin, ale zachował tę uwagę dla siebie.

– To było włamanie?

– Nie. Brakuje paru cennych rzeczy, ale większość, włącznie z plikiem gotówki, pozostała nietknięta.

Colin skrzywił się, ale nic nie powiedział. Z pewnością Benton ma te same co on wątpliwości. Obaj są dostatecznie doświadczeni, żeby wiedzieć, co mogą znaczyć takie szczegóły.

– Od czego chcesz, żebyśmy zaczęli?

– My? – zdziwił się Benton.

– No tak – mruknął pod nosem Colin. – Szef powiadomił mnie właśnie, że przydziela mi nową partnerkę. Mamy się spotkać na miejscu zbrodni.

Benton przyglądał mu się przez chwilę.

– To ta maniaczka komputerowa?

Colin wzdrygnął się na to dosadne określenie.

– Jak to odgadłeś?

– Ona jedna nie miała przydziału, a ty byłeś jedynym detektywem bez partnera – wyjaśnił Benton.

– I wołałbym, żeby tak zostało.

– Przynajmniej będziesz miał na co popatrzeć.

Słaba rekomendacja jak na glinę, pomyślał Colin i na tym poprzestał. Pewnie podobnie myślał Benton, gdy ponownie wrócił do sprawy.

– Dostaniemy zdjęcia, gdy tylko wyschną, i wstępne raporty z oględzin miejsca zbrodni. Gardner miał dwudziestotrzyletniego syna, Stephena, który mieszka w rezydencji Gardnerów. I matkę, Cecelię. Rzuć okiem na strony kronik towarzyskich, a od razu ją zobaczysz.

– W tym celu wystarczy popatrzeć pięć minut na wieczorne wiadomości – dodał ironicznie Colin. – Co z resztą rodziny?

– Jeszcze jest starszy brat, Lyle.

– Kto z nich został powiadomiony?

Na twarzy Bentona pojawił się grymas.

– Matka. Osobiście, przez dwóch kapitanów, specjalnie oddelegowanych przez szefa.

Teraz z kolei skrzywił się Colin; to było ustępstwo na rzecz pozycji społecznej denata, ale również zmarnowana okazja i strata dla śledztwa. Żeby czegoś się dowiedzieć od rodziny ofiary mordu, detektyw stara się zawiadomić ją pierwszy. Nie robi tego bynajmniej z sadystycznej przyjemności; wie, jak ważne są reakcje najbliższych – czy na przykład ktoś tylko udaje zaskoczonego, czy w głębi ducha się cieszy i tylko udaje smutek po stracie bliskiej osoby.

– Jeżeli nawet została zaskoczona, to w ocenie łych policjantów nie dała tego po sobie poznać. Mogła być w szoku.

Benton niczego więcej nie dodał, więc Colin doszedł do wniosku, że nie doniesiono mu o żadnej reakcji, która wzbudziłaby jego zainteresowanie. Benton był jednym z najlepszych w zawodzie i – pomimo zmęczenia życiem widocznego w oczach – nie przeoczyłby niczego ważnego.

– Kto sprawdza budynek? – zapytał Colin.

– Na początek posłaliśmy tam patrol mundurowych, a teraz będziesz musiał dalej sam po węszyć.

– Co jeszcze?

– W holu i na korytarzach są rozmieszczone kamery. Dozorca, niejaki Carter, powiedział, że urządzenie nagrywające znajduje się w podziemiu. Skontaktowaliśmy się z firmą ochroniarską, żeby ich także przepytać. Mają wysłać na miejsce faceta nazwiskiem Bergen.

– Zaraz się za to weźmiemy – oznajmił Colin.

Taśmy wideo z wind i korytarzy powinny wiele wyjaśnić i to dość szybko. Z drugiej strony doskonale wiedział, że to nie wystarczy; gdy chodzi o morderstwo, sprawy bywają pogmatwane. Bardzo pogmatwane. A często przy okazji wypływają na wierzch różne brudy.

 

Darien zaparkowała samochód tak daleko od wskazanego adresu na Złotym Wybrzeżu, że z obawy przed spóźnieniem zaczęła biec. Przecież obecne zadanie powierzył jej sam komendant okręgowy.

Dobiegła na miejsce i przystanęła na chwilę, żeby przed wejściem do środka trochę się ogarnąć. Wiedziała, że powinna wyglądać stosownie do sytuacji – w końcu zamordowano tu szanowanego obywatela, kochanego członka rodziny – ale jakaś maleńka cząstka Darien cały czas była radośnie podniecona z powodu udziału w pierwszym w życiu śledztwie w sprawie morderstwa. Musi się pilnować; okazywanie niestosownego entuzjazmu – choć zrozumiałego w przypadku nowicjuszki – mogłoby ją skreślić na zawsze.

Nie powinna także zwracać uwagi na fakt, że najbardziej seksowny facet w wydziale będzie jej partnerem.

Marcowe słońce nie dawało zbyt wiele ciepła, za to malowało kamienną elewację budynku złocistokremową barwą, pasującą do bursztynowego szkła okien. Trzydzieści kondygnacji, a nawet więcej, pomyślała, zadarłszy głowę do góry. Nic dziwnego. Skoro, według komendanta, ofiara była bogata i znana z ekstrawaganckiego trybu życia, prawie na pewno mieszkała na ostatnim piętrze albo w osobnym apartamencie wybudowanym na dachu budynku, zwanym penthouse'em.

Stanowczo odrzucając wszelkie wahanie, Darien wyprostowała plecy i weszła do środka. Już od progu zaskoczyło ją bogactwo błyszczących marmurów głównego holu. Jej rodzinne Springfield może i było stolicą stanu, ale ludności miało dwadzieścia pięć razy mnie niż Chicago; w tym bogatym, luksusowym miejscu Darien poczuła się znowu jak małomiasteczkowa dziewczynka zagubiona w wielkiej metropolii.

No i co z tego, pomyślała. Człowiek mieszkający na samej górze tego luksusowego apartamentowca nie żyje, a do niej należy wykrycie lego, kto to spowodował.

Opanowała się i już po chwili pewnym krokiem przecięła marmurową posadzkę holu, kierując się do rzędu wind. Po drodze starała się rozluźnić mięśnie. Przed wejściem do jednej z wind stał umundurowany policjant i Darien szybko się zorientowała, że to pewnie winda prowadząca bezpośrednio do mieszkania Gardnera. Podeszła do funkcjonariusza i okazała swój identyfikator. Policjant skrupulatnie go zbadał i porównał zdjęcie z jej twarzą, jakby wątpił, czy dokument jest prawdziwy. Winda była bardzo elegancko urządzona, cala w złoceniach i marmurze, więc Darien nastawiła się na jeszcze większe luksusy w apartamencie Gardnera. Orientując się w wielkości budynku, łatwo się domyśliła, jak duże musi być to mieszkanie wybudowane na samej górze.

Drzwi windy otworzyły się bezpośrednio na hol dwupoziomowego apartamentu. Od razu po wyjściu Darien wpadła na mundurowego, któremu musiała pokazać swoją odznakę, żeby w ogóle móc przejść i udać się dalej. Przez długą chwilę policjant przyglądał się jej sceptycznie, a ona się zastanawiała, czy to się kiedyś skończy.

– Słuchaj, mam się tu spotkać z detektywem Watersem – odezwała się wreszcie. – Jesteśmy partnerami. W tej sprawie – dodała po namyśle, nie mając pojęcia, czy to partnerstwo przetrwa.

W oczach gliniarza pojawił się krótki błysk, a wargi mu drgnęły.

– Jest w kuchni. – To była cała informacja.

Wreszcie mogła odejść. Postanowiła nie zastanawiać się, co sobie o niej myślał policjant. Teraz musi tylko zorientować się, gdzie jest kuchnia. Idąc, nie mogła się powstrzymać od gapienia się na ostentacyjny przepych mieszkania – ogromne orientalne dywany, bliźniacze kanapy, z których każda mogła pomieścić z tuzin gości, rzeźby na podświetlonych postumentach i obrazy na ścianach, z których każdy pewnie nadawał się do muzeum.

Szła, dopóki nie usłyszała głosów. Zatrzymała się i stwierdziła, że dochodzą z dwóch różnych kierunków – z pomieszczenia na wprost i z jej lewej strony. Nadstawiła uszu, aż usłyszała niski, głęboki baryton detektywa Colina Watersa. Był nie do pomylenia z żadnym innym głosem. Skręciła w lewo.

– ... potrzebuję wideokaset z wind tylko z tego okresu – mówił Waters.

– Zaraz je dostarczę, detektywie – padło zapewnienie, po czym Darien usłyszała czyjeś kroki i uznała, że to najodpowiedniejsza chwila, żeby wejść.

– Zajmij się tym – zlecił komuś Waters. – Będę ci wdzięczny.

Kiedy weszła do kuchni, która bardziej by pasowała do pięciogwiazdkowej restauracji niż do prywatnego mieszkania, wychwyciła króciutką przerwę w wypowiadanych przez Watersa słowach, chociaż nawet nie zerknął w jej stronę. A może jej się wydawało? Drugi z mężczyzn, niższy i masywniejszy, zauważył ją, stracił wątek i wlepił w nią wzrok.

– Wreszcie... o... detektyw Wilson – Waters wypunktował pierwsze słowo, na co Darien omal się nie zaczerwieniła. Powinien chyba wiedzieć, ile trwa dojazd tutaj z centrum miasta, po co więc...

– Detektyw? – zdziwił się drugi mężczyzna, – a Darien poczuła się głupio. Po chwili dotarło do niej, że może przykra uwaga Watersa skierowana była nie tyle do niej, co do jego towarzysza. Może chciał go poinformować, kim ona jest, żeby nie palnął czegoś niestosownego. Popatrzyła na wysokiego, wspaniale zbudowanego partnera taksującym wzrokiem, zastanawiając się, czy rzeczywiście za fasadą szorstkości – bo tak go oceniała – kryje się taktowny i wrażliwy człowiek.

Wreszcie doszła do wniosku, że nie ma sposobu, żeby to teraz stwierdzić, a zresztą to i tak nie miało znaczenia. Drugi facet wymknął się już innymi drzwiami. Więc nie zamierzała komentować krzywdzącej uwagi partnera. Wygłupiłaby się, potwierdzając swoją nową opinię o Watersie, ale jeśli rzeczywiście ją skrytykował, tym bardziej nie zasługiwał na odpowiedź.

Zacznij tak, jak zamierzałaś od początku, zwykł mawiać jej ojciec, a ona właśnie zamierzała jak najlepiej zacząć to partnerstwo.

– Co tu mamy? – zapytała energicznie.

Odpowiedź Watersa padła dopiero po krótkiej przerwie, podczas której nie odrywał wzroku od Darien. Zrobiło to na niej wrażenie. Trudno, żeby było inaczej; miał wyjątkowo piękne, złocistobrązowe oczy. Wreszcie się odezwał:

– My – podkreślił to słowo – mamy tu przypadek zabójstwa, który może okazać się wyjątkowo koszmarny.

– Rozumiem, że ofiara jest ważną osobistością – odpowiedziała Darien najbardziej obojętnym tonem, na jaki mogła się zdobyć.

– Jeszcze jaką. Cała rodzina jest bardziej znana i popularna niż sam burmistrz. W dodatku mają przyjaciół i znajomych na najbardziej eksponowanych stanowiskach.

– Czuję się tak, jakbyśmy stąpali po kruchym szkle – westchnęła.

Ku jej zdumieniu Colin Waters uśmiechnął się szeroko.

– W dodatku po bardzo drogim szkle – skomentował.

Nie wiadomo dlaczego Darien poczuła zadowolenie. Postanowiła od razu postawić sprawę |, jasno i pokazać, że zna swoje miejsce.

– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała.

Tym razem obrzucił ją spojrzeniem, którego nie potrafiła zinterpretować.

– Czekasz, żebym ci mówił, co masz robić, Wilson?

Nie była pewna, co odpowiedzieć, więc postawiła na szczerość.

– Wiem, co jest do zrobienia. Wiem też, w czym jestem dobra, więc domyślam się, że mam sprawdzić jego komputer. Ale jako nowicjuszka wolałabym spytać, czego konkretnie ode mnie oczekujesz.

Po krótkiej chwili Waters pokiwał głową, jakby Darien udzieliła prawidłowej odpowiedzi w teleturnieju.

– Benton i Sutter zbierają dowody, więc pod koniec dnia powinniśmy dostać od nich wstępne raporty. Zabierzemy komputer jako dowód. Jest tylko laptop, innego nie znalazłem, więc nie musimy czekać na transport, pod warunkiem, że od wyjścia z mieszkania do zarejestrowania go na liście dowodów nie spuścimy go z oka.

– Czy Benton i Sutter wyciągnęli jakieś wstępne wnioski?

– Bardzo ograniczone. W tego rodzaju sprawie, kiedy ofiara pochodzi z wyższych sfer, trzeba dmuchać na zimne. Na razie wiemy na pewno tylko to, że Franklin Gardner nie żyje, że nie zrobił tego sobie sam i że nie ma śladów włamania.

– Czy coś zginęło?

– Parę dość wartościowych przedmiotów. Ale ktokolwiek to był, nie tknął gotówki i różnych łatwych do wyniesienia, a także do upłynnienia, cennych rzeczy.

– Czy to mogło być przerwane włamanie?

– Może.

– Przez ofiarę?

– Niewykluczone – przyznał Waters. – W gabinecie, gdzie go znaleziono, widoczne są ślady walki. Zaraz ci pokażę.

– Ale to nadal nie wyjaśnia braku śladów włamania.

– Ano nie wyjaśnia.

– Nikt niczego nie słyszał?

– Mieszkająca tu na stałe gosposia, która go znalazła, była jedyną osobą obecną w domu. Ale, jak twierdzi, gabinet jest dźwiękoszczelny, żeby nikt nie przeszkadzał w pracy Gardnerowi.

– Rozmawiałeś z nią?

– Jeszcze nie. Jest pierwsza na liście, ale ciągle jest kompletnie rozkojarzona.

– Gardner miał jakichś wrogów? – Na ustach Darien pojawił się cierpki uśmiech. – Głupie pytanie... jakby można było nie narobić sobie wrogów, osiągając taką pozycję!

– To więcej niż pewne – przyznał Waters. – Ale nie mamy żadnych nazwisk.

– To co... zaczynamy przesłuchania?

– Jasne.


Rozdział 2

 

– Rozumiem, że to dla pani straszne przeżycie, pani Hobart – powiedział Waters.

– To było potworne! – Miriam Hobart wstrząsnął dreszcz. Siedząc na wytwornej kanapie swojego chlebodawcy, wyglądała na wykończoną, a Darien podejrzewała, że chyba nie spała przez większą część nocy. Z notatek wynikało, że kobieta ma pięćdziesiąt trzy lata, a teraz wyglądała co najmniej o dziesięć lat starzej.

– Jestem pewny, że zechce nam pani pomóc odnaleźć tego, kto zabił pana Gardnera. – Waters mówił wyjątkowo ciepłym tonem.

– Już powiedziałam innym detektywom, że nic nie wiem. Usłyszałam hałas, a potem znalazłam ciało na podłodze w gabinecie.

– I niczego pani nie widziała?

Na twarzy kobiety pojawił się na chwilę wyraz podejrzliwości.

– Nie, jak już powiedziałam tamtym detektywom, obudził mnie hałas.

– Jaki to był rodzaj hałasu?

– No, po prostu hałas – wzruszyła niecierpliwie ramionami. – Poszłam do holu i zobaczyłam światło. Znalazłam pana Gardnera, wezwałam policję i to wszystko.

Brzmi to trochę tak, jakby kobieta się broniła, pomyślała Darien i w tej samej chwili zauważyła, że Waters przechyla głowę, jakby ton pani Hobart wzbudził również jego zainteresowanie.

– Rozumiem. W tej sytuacji nie będziemy zabierać pani czasu – oznajmił, na co gospodyni wyraźnie się odprężyła. – Potrzebne nam będą tylko nazwiska wszystkich osób, które były tu wczoraj w ciągu dnia i wieczorem. A także każdego, kto regularnie bywa w tym domu.

Pani Hobart znowu się spięła. Darien zaobserwowała, że to także nie uszło uwagi Watersa.

– Obawiam się, że nie będę mogła tego zrobić. To by było niezgodne z umową, jaką zawarłam z panem Gardnerem.

– Z umową? – Waters wyglądał na zaintrygowanego.

– Zastrzeżenie o zachowaniu dyskrecji? – zapytała Darien, odzywając się po raz pierwszy od początku przesłuchania.

Kobieta spojrzała na nią.

– Właśnie. Nie zawiodłam niczyjego zaufania przez dziesięć lat i nie zamierzam zrobić tego teraz.

Darien zawahała się, a po chwili powiedziała łagodnym tonem:

– Osoba, której obiecała pani dyskrecję, nie żyje. Czy ten fakt pani nie zwalnia od zobowiązania, zwłaszcza gdyby to miało pomóc w schwytaniu mordercy pana Gardnera?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin