Rozdział 11.pdf

(92 KB) Pobierz
Rozdział 11
Rozdział 11
No już, Charlie. Przecież on cię nie zje – po raz kolejny skarciłam się w myślach,
wlepiając niezdecydowane spojrzenie w drzwi pokoju Speeda. Oczywiście bezskutecznie.
Wsłuchałam się w ciche pobrzękiwanie strun gitary, starając się zmotywować do
podjęcia decyzji. Naturalnie nie chciałam z nim rozmawiać i prawdopodobnie w ogóle nie
rozważałabym takiej możliwości, gdyby nie fakt, że po prostu byłam zmuszona tam wejść.
Powód jak zwykle był cholernie głupi: zwyczajnie musiałam się przebrać. Spojrzałam z
wyrzutem na swoje ubranie. Niestety krew zamordowanej Margarett rzucała się w oczy nawet
ze sporej odległości, co sprawiło, jak stwierdził Vince, że „wyglądam jak najemnik, co może
przyciągnąć do mnie typków, których nie chciałabym poznać” . Wierzyłam mu na słowo.
Westchnęłam głęboko. Nie miałam czasu na żadne gierki. Dochodziła już dwudziesta
druga i lada moment powinniśmy wychodzić. My, to znaczy Vince, Jess i Leo oraz ja i Speed.
Ach, no i Arlene. Zacisnęłam zęby jeszcze mocniej, o ile w ogóle było to możliwe. Mogłam
sobie krzyczeć i protestować ile mi się żywnie podobało, a ona i tak postawiłaby na swoim.
Zawsze stawiała. Co więcej, nie czuła się nawet trochę winna. W przeciwieństwie do mnie.
Szlag by to trafił.
Dobra, choć raz udam, że jestem odważna.
Ale wchodzenie do jaskini lwa to nie przejaw odwagi, tylko głupoty.
Więc jestem naprawdę głupia – zakończyłam tę mentalną konwersację i szybkim
ruchem zapukałam do drzwi. Gitara ucichła gwałtownie, co tylko spotęgowało nagły atak
paniki. Na litość boską, oddychaj, Charlie!
Z sercem w gardle czekałam aż coś się wydarzy. Dlatego też można wyobrazić sobie
moje osłupienie, kiedy do usłyszałam kolejne dźwięki wprawianych w wibrację strun.
On mnie ignorował.
Zapukałam ponownie z większą pewnością siebie. Tym razem nawet gitara nie
ucichła.
Do diabła z uprzejmością.
Z impetem popchnęłam drzwi i stanęłam w progu, krzyżując ręce na piersi. Speed
siedział, albo raczej prawie leżał na łóżku, szarpiąc delikatnie struny starego instrumentu.
Jego usta poruszały się bezgłośnie, powtarzając tekst nieznanej mi piosenki. Uniosłam brwi i
chrząknęłam wyczekująco. Blondyn łaskawie zwrócił na mnie swoje zielone oczy i zmierzył
mnie znudzonym wzrokiem, po czym wrócił do swojego zajęcia.
– Zdawało mi się, że słyszałem odgłos twojej uroczej piąstki, próbującej usilnie
rozwalić moje drzwi – mruknął.
– Więc dlaczego nie otworzyłeś?
– Po to właśnie wymyślono klamki.
Zmrużyłam powieki, starając się nie stracić nad sobą kontroli. Pozostawiając jego
słowa bez komentarza, ruszyłam w kierunku sędziwego biurka, na którym spoczywała moja
torba.
– Przyszłaś tu zwabiona moim bezsprzecznym talentem muzycznym, czy może to
zasługa mojej magnetycznej osobowości? – spytał bez cienia skromności, jakby oczekiwał, że
padnę na twarz i zacznę walić czołem o ziemię oddając mu cześć.
– Przyszłam się przebrać – odparłam krótko, rozsuwając zamek pierwszej kieszeni.
Wreszcie na mnie spojrzał, mierząc mnie przy okazji bezwstydnym wzrokiem. W
kącikach jego warg błąkał się tłumiony uśmiech.
– Mów dalej…
Wzniosłam oczy ku niebu, zastanawiając się za jakie grzechy mnie to spotkało.
Odpowiedź jak zwykle nie nadeszła. Dopiero po chwili zorientowałam się, co tak naprawdę
stanowiło zawartość przeszukiwanej przeze mnie torby. To chyba jakiś żart…
– Co to ma być? – jęknęłam autentycznie przerażona, wyciągając jeden ze skąpych
skrawków materiału.
– Otóż, moja wnikliwa Charlie, to jest sukienka – wyjaśnił mi niczym dwuletniej
dziewczynce. – Wy, białogłowy, lubicie je ubierać, by zapewniać nam, mężczyznom,
przyjemne doznania wzrokowe.
– Wiem przecież, co to jest – przerwałam mu wytrącona z równowagi. Nadal
próbowałam zapomnieć, że Arlene podarowała mi coś takiego z okazji ostatnich urodzin. O
ile dobrze pamiętałam, wcisnęłam ją w najgłębszy kąt szafy, nigdy nie zakładając. Już samo
patrzenie na nią wprawiało w zażenowanie.
– Pytam jak to znalazło się w torbie!
– Była w twoim pokoju, więc uznałem, że należy do ciebie – westchnął bez cienia
zainteresowania. – Mogłaś mnie uprzedzić, że twój brat jest transwestytą.
– Josh nie jest żadnym… – zaczęłam, jednak nie skończyłam. Przecież ta rozmowa i
tak do niczego nie prowadziła. – Mówił ci już ktoś, że jesteś denerwujący?
Podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
– Przystojny, zabawny, boski, czarujący, inteligentny, odważny… – wyliczał na
palcach – …nie, jeszcze nie. Ale to chyba coś między czarującym a przystojnym, prawda?
Zacisnęłam usta w wąską linię, postanawiając sobie solennie nie odezwać się więcej
ani słowem. Całą swoją uwagę skupiłam na odnalezieniu czegoś, w co mogłabym się ubrać
bez wzbudzania powszechnego zgorszenia. Najwyraźniej spodnie, które miałam na sobie,
były ostatnią parą. Speed spakował za to wszystkie spódnice, które przez lata naszej przyjaźni
wciskała mi Arlene. Świetnie, po prostu świetnie.
Kątem oka spojrzałam na blondyna. Przyglądał mi się z zaciekawieniem, niczym
interesującemu okazowi w zoo. Czując wstępujące na twarz rumieńce, szybko chwyciłam
leżącą na wierzchu zieloną sukienkę i zwróciłam się w kierunku drzwi, chcąc jak najszybciej
uwolnić się od jego wzroku.
– Nie musisz wychodzić – usłyszałam nagle tuż za swoimi plecami. Odwróciłam się
zbita z pantałyku. Stojący za mną Speed poprawił kapelusz. – I tak idę trochę pokłócić się z
Vince’em.
– Pokłócić się?
– To taka nasza forma dialogu – rozpogodził się. – Bardzo odprężająca. Przynajmniej
dla mnie.
Postanowiłam tego nie komentować. Blondyn uśmiechnął się szelmowsko i ruszył do
wyjścia.
– Speed? – zawołałam niepewnie.
Odwrócił się zdumiony.
– Przepraszam. Za to wcześniejsze.
Cholera, powiedziałam to. Nie przypuszczałam, że się na to zdobędę. Mój obrońca
uniósł brew i przyjrzał mi się z udawanym przerażeniem.
– Na Boga, upiłaś się.
Cóż, nie była to reakcja, jakiej oczekiwałam.
– Słucham?
– Żadnego bicia, krzyków, obrażania się? Po prostu mnie przepraszasz?
– No tak – stwierdziłam zażenowana. Nie miałam pojęcia jak wyglądało moje
wcześniejsze zachowanie z jego perspektywy.
Speed uderzył się ręką w czoło.
– Do diabła, że też nie mam kamery…
– Skończyłeś się nabijać? – spytałam ostro.
– To nie moja wina, że nie masz ani krzty poczucia humoru.
– Gdybym miała chociaż dziesiątą część tego, które masz ty, chyba podcięłabym sobie
żyły – stwierdziłam cierpko.
Speed otworzył usta, chcąc się zripostować, jednak zaraz zamknął je zmieszany. Jego
skonfundowany wyraz twarzy mówił sam za siebie. Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu
zwycięstwa.
– Zaraz wracam – oznajmiłam mu dumnie, po czym zatrzasnęłam drzwi,
pozostawiając go na zewnątrz. – Tylko nie podglądaj!
– A niech to, przejrzała mnie – usłyszałam jak mamrocze zrezygnowany i oddala się
korytarzem w kierunku kuchni.
Dla pewności uchyliłam drzwi, sprawdzając, czy aby na pewno sobie poszedł, a gdy
tylko potwierdziłam swoje przypuszczenia, stanęłam przed lustrem zawieszonym na szafie.
Na widok swojego odbicia głośno jęknęłam. Pomijając sfatygowane ubranie, reszta
prezentowała się równie żałośnie. Czarne loki, upstrzone gdzieniegdzie odłamkami drewna –
pamiątką po dzisiejszym spotkaniu z duchami – sterczały we wszystkie strony, niczym po
tygodniowym wypadzie do lasu. Sama twarz też nie prezentowała się lepiej. Dzięki Bogu, nie
pokrywała jej siateczka zadrapań, którą mogłam podziwiać na obu swoich dłoniach, ale mimo
wszystko wyglądała nienaturalnie blado (o ile w ogóle było to możliwe), co tylko potęgowały
podkrążone, jasnozielone oczy, otoczone wachlarzem nienaturalnie długich rzęs. Obraz nędzy
i rozpaczy.
Odetchnęłam głęboko, przyglądając się ściskanej sukience. Najwyraźniej nie miałam
wyboru. Wyciągnęłam z torby zapasową parę rękawiczek i kosmetyczkę, o której Speed
jakimś cudem nie zapomniał, po czym rzuciłam się w kierunku łazienki.
Dziesięć minut później usłyszałam nachalne walenie do drzwi.
– Leo mówi, że musimy iść. – Podekscytowanie w głosie Arlene było niemal
namacalne.
– Już wychodzę – odpowiedziałam i spojrzałam po raz ostatni w lustro. Mimo
szczerych chęci, nadal nie potrafiłam poradzić sobie z włosami, ale przynajmniej pozbyłam
się wszystkich drzazg.
Wszystko jedno. Dobrze, że zaczęłam przypominać człowieka.
Podbudowana tą myślą poprawiłam sukienkę i otworzyłam drzwi. Arlene zlustrowała
mnie wzrokiem. Jej oczy zamieniły się w spodki.
– Jezu, Charlie! Ty masz talię!
Uśmiechnęłam się cierpko.
– Miło, że po tylu latach zauważyłaś.
W jednej chwili poczułam się zupełnie naga. Sukienki nie należały do moich
ulubionych części garderoby. W przeciwieństwie do Arlene. Spojrzałam posępnie na krótką
spódniczkę, odsłaniającą długie nogi jej właścicielki. Z naszej dwójki chociaż ona wyglądała
jak pewna siebie dziewczyna, która właśnie idzie do baru. Ja mogłam co najwyżej iść na bal
przebierańców.
– Musimy się zbierać, robi się późno – chwyciła moją rękę i pociągnęła w stronę
kuchni. Posłusznie ruszyłam za nią.
Wszyscy już tam byli. Vince i Leo rozmawiali o czymś z ożywieniem w jednym z
rogów pomieszczenia, ubrana w obcisłą, czerwoną sukienkę Jess siedziała przy stole z
kwaśną miną, wyglądając jak zwykle perfekcyjnie, a zajmujący miejsce obok niej Speed dla
zabicia czasu wbijał raz po raz swój magiczny sztylet w blat stołu. Chrząknęłam znacząco,
chcąc dać im znak, że możemy ruszać. Vince i Leo spojrzeli na mnie zdumieni, nawet Jess
wbiła we mnie wzrok pełen niedowierzania. Oniemiały Speed zamarł z dłonią zaciśniętą na
rękojeści ostrza.
– Idziemy? – spytałam obejmując się ramionami. Wątpiłam, by w ten sposób udało mi
się zasłonić, ale nie szkodziło spróbować.
Vince przytaknął szybko, po czym skinął na pozostałych. Z westchnieniem ulgi
ruszyłam do wyjścia.
***
– Nawet jeśli się nie zabijesz, to i tak zamarzniesz na kość – mruknął coraz bardziej
rozbawiony Speed, po raz kolejny ratując mnie przed rozbiciem sobie nosa o chodnik. Byłam
żywym dowodem na to, że buty na obcasie mogły służyć jako broń.
– Gdybyś spakował mi coś cieplejszego, mogłabym tego uniknąć – odburknęłam
oschle, wyrywając dłoń z jego uścisku. Posłusznie schował ręce do kieszeni, jednak
widziałam, że czekał na kolejny moment, w którym stracę równowagę.
– Gdybyś sprzątała w swoim pokoju, zamiast budować ubraniowe Mount Everest, to
może coś takiego bym znalazł.
– Chcesz powiedzieć, że szybciej udało ci się znaleźć schowane głęboko w szafie kuse
sukienki i koronkową bieliznę, niż porozrzucane po całej powierzchni pokoju swetry?
Blondyn zrobił wyjątkowo nieinteligentną minę, po czym zacisnął usta w obojętnym
grymasie. Idący przed nami Vince odwrócił się słysząc naszą dziwną wymianę zdań i pokręcił
głową z politowaniem. Uśmiechnęłam się do siebie.
Leo wraz uwieszoną na jego ramieniu Arlene szli pierwsi, jakby w ogóle nie zdając
sobie sprawy z naszej obecności. Podejrzewałam, że nawet gdybyśmy poszli inną drogą, to i
tak nic by nie zauważyliby. Jess sunęła chodnikiem z gracją modelki, wspierając się na dłoni
Vince’a. Miarowy stukot jej obcasów, które były zresztą ponad trzy razy wyższe od moich,
rozchodził się echem po wszystkich zaułkach. Spojrzałam na nią z zazdrością. Nie potknęła
się ani razu. Dlaczego ja tak nie potrafię?
– Do twarzy ci w zielonym – usłyszałam nagle. Spojrzałam sceptycznie na blondyna.
– Wiem, wyglądam jak żaba – westchnęłam ciężko, mimo wszystko zadowolona, że
choć raz udało mi się ubiec jego wypaczone poczucie humoru.
– Co?
– Nie żaba? – wywróciłam oczami. – No to krokodyl, wąż, czy inne zielone cudo,
które pewnie miałeś na myśli.
Speed ściągnął brwi, jakby nie do końca pewien tego, co usłyszał, na co Vince
parsknął donośnym śmiechem, o mały włos nie przewracając Jess. Dziewczyna spojrzała na
niego z wyrzutem.
– Anubisie, ona zna mnie lepiej, niż ja sam – skomentował wreszcie blondyn.
Nie odpowiedziałam, ponieważ właśnie rzucił mi się w oczy wielki szyld baru Tryton.
Nie wyglądał zachęcająco.
– To tutaj? – spytałam niepewnie, spodziewając się raczej, że skręcimy w inną uliczkę.
– Niestety. – Jess rozwiała moje wątpliwości, choć raczej bardziej zdziwił mnie fakt,
że w ogóle postanowiła się do mnie odezwać. Pełna sprzecznych uczuć dałam się
poprowadzić do obskurnego wejścia.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg, moje uszy zalała potężna fala kaleczącej słuch
muzyki, spotęgowana przez oślepiające światła. Przystanęłam rozważając wycofanie się, ale
Speed odebrał mi tę możliwość, popychając mnie delikatnie do przodu. Kiedy w końcu moje
zmysły przyzwyczaiły się do nowych warunków, udało mi się rozejrzeć. Z całą pewnością nie
przypominało to baru, prędzej ekskluzywny klub. Sala była zadziwiająco duża, choć z
zewnątrz w ogóle nie sprawiała podobnego wrażenia. Fioletowo ściany oświetlone szeregiem
zmieniających kolory reflektorów sprawiały, że po raz pierwszy od dłuższego czasu
pozwoliłam sobie na rozluźnienie. W dole wirowały skłębione masy ludzkich ciał,
poruszające się w jednostajnym, pulsującym rytmie.
Raptownie spięłam się, czując mocny uścisk na swoim nadgarstku. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że to Speed ciągnął mnie w kierunku schodów.
– Musimy się rozdzielić, jeśli chcemy znaleźć tego faceta jeszcze dzisiaj! – Vince
usilnie starał się przekrzyczeć muzykę. – My rozejrzymy się na parkiecie, a ty i Charlie
poszukajcie go przy barze!
Blondyn skinął twierdząco głową, po czym owinął sobie rękę wokół mojej talii i
poprowadził mnie w stronę baru znajdującego się na drugim końcu sali. Widząc moje
deprymujące spojrzenie, wzruszył beztrosko ramionami.
– A jak ktoś cię porwie? Przecież nie mogę pozwolić, żeby…
Niestety nie usłyszałam na co dokładnie nie mógł pozwolić, bo właśnie minęła nas
jasnowłosa piękność w zwiewnej sukience.
– Hej, Speed – powitała go melodyjnym głosem, trzepocząc wściekla rzęsami, po
czym pomknęła dalej.
– Znasz ją? – odwróciłam się zbita z tropu, śledząc jej pełne gracji ruchy.
– Pierwszy raz ją widzę na oczy – odpowiedział bez cienia zażenowania.
Zmarszczyłam czoło zupełnie skołowana.
– Cześć, Speed! – Dwie kolejne rozchichotane panny uśmiechnęły się do niego
promiennie, ukazując śnieżnobiały wynik pracy wyjątkowo zręcznego stomatologa.
– Zakładam, że tych też nie znasz – wytknęłam mu kwaśno, kiedy tylko zniknęły w
roztańczonym tłumie. Blondyn zacisnął usta i zrobił niewinną minę w nadziei, że mu uwierzę,
a ja nie odezwałam się ani słowem, woląc nawet nie wnikać w to, jak rozwijały się te
znajomości.
Po chwili mozolnego przeciskania się między zbitymi skupiskami ludzi, udało nam się
dopchać do stołków barowych. Z westchnieniem ulgi rzuciłam się na pierwszy z brzegu,
obiecując sobie w duchu już nigdy więcej nie zakładać tych pomiotów szatańskich, jakimi
były buty na obcasie.
– Zaraz sprowadzę jakiegoś barmana. – Speed rozejrzał się szybko, namierzając
jednego na drugim końcu najdłuższej lady, jaką przyszło mi dotąd oglądać. – Gdyby ktoś cię
zaczepiał, powiedz, że jesteś ze mną.
– To zadziała?
– Nie, ale podbuduje moje ego – puścił mi oczko i już go nie było.
– Twojego ego już bardziej nie da się podbudować – wymamrotałam sama do siebie i
zacisnęłam pięści, obmyślając w myślach co mu zrobię, jeśli tylko rzeczywiście ktoś mnie
zaczepi.
Zupełnie automatycznie zaczęłam śledzić wzrokiem otaczających mnie ludzi.
Całkowicie pogrążeni w tańcu wydawali się być nieświadomi rzeczywistości, która ich
otaczała. Tacy też przecież byli. Nie mieli pojęcia, jak wielkie tajemnice przed nimi
skrywano. A może to i lepiej? Świat i tak był wystarczająco skomplikowany.
Zatrzymałam spojrzenie na bawiących się najbliżej mnie. Nawet z tej odległości
mogłam wyczuć piekącą woń alkoholu. Skrzywiłam się nieznacznie, przypominając sobie
wszystkie ofiary morderstw i nieszczęśliwych wypadków, które były jego skutkiem. Alkohol
był zdecydowanie jednym z faworytów w moim nieoficjalnym rankingu przyczyn
umieralności wśród ludzi. Ale mimo wszystko wciąż pozostawał daleko w tyle za głupotą.
Głupota. Właśnie. Poluje na mnie banda ulepszonych genetycznie wariatów, a ja
siedzę sobie bezbronna i czekam na blondyna. Rozejrzałam się nerwowo, sprawdzając, czy
nikt przypadkiem mnie nie obserwował, ale ciężko było stwierdzić cokolwiek jednoznacznie,
mając tłumy ludzi z każdej możliwej strony.
Instynkt samozachowawczy wziął górę. Szybko zsunęłam się ze stołka i niepewnie
ruszyłam w stronę drugiego końca lady, wypatrując wśród ludzi znanego mi kapelusza. Po
krótkiej chwili udało mi się dostrzec jego właściciela, rozmawiającego właśnie z posępnym
barmanem. Podeszłam bliżej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin