!Małgorzata Nawrocka - Anhar - Powieść antymagiczna.doc

(726 KB) Pobierz

Małgorzata Nawrocka

Anhar

powieść antymagiczna

 

ŚWIĘTY PAWEŁ

Redakcja:

Małgorzata Wilk

Projekt okładki:

Agnieszka Koćwin-Twarożek

ISBN 83-7168-846-6

© Edycja Świętego Pawła, 2004

ul. Siwickiego 7, 42-221 Częstochowa tel. (034) 362.06.89, fax(034) 362.09.89 www.paulus.pl • e-mail: edycja@paulus.pl

Druk i oprawa: DWN SA - ŁÓDŹ

m ROZDZIAŁ I m

a czarnym, pałacowym dywanie niecierpliwie tupał kró-

lewski pantofel:

-              Nie bądź nudziarzem, Gordoneo! Jego Książęca Mość skończył wczoraj szesnaście lat i ja nie widzę powodu, aby zamykać przed nim Bramy Ostatecznego Poznania.

-              Ale racz zauważyć, panie, że dawniej Bram Ostatecznego Poznania uchylano wybranym młodzieńcom dwudziestoletnim! Jeżeli okaże się...

-              Już się okazało, Gordoneo! Mój syn jest geniuszem! Tak jak wszyscy jego przodkowie... I zapewniam cię - niedługo ujrzysz dzień, kiedy zostanie największym magiem, potężniejszym niż Kode, Brazdenot i Or. To mój syn przełamie pieczęcie na tajemnicy Gedesa i zdobędzie jej owoc! A teraz... zejdź mi z oczu!

Mistrz Gordoneo wiedział, jak wiele ryzykuje pozostając chwilę dłużej w towarzystwie swego władcy, ale, wstrzymując oddech, postanowił zadać ostatnie pytanie:

-              Czy jest możliwe, Magissimusie, abym nadal raz w tygodniu odbywał lekcje śpiewu z Jego Książęcą Mością, chociaż będzie on - wedle twego, wszechpotężny, życzenia - świadom Ostatecznego Poznania?

-              Lekcje śpiewu? A dlaczegóż to mój syn miałby zaprzestać zgłębiania tajników jednej z najszlachetniejszych i najbardziej pożytecznych sztuk? Co ma jedno z drugim wspólnego? Niech... czaruje również śpiewem! - roześmiał się głośno król, rad ze swego dowcipu - Nawet dwa, dwa razy w tygodniu, Gordoneo!

3

Jeszcze na korytarzu dźwięczał w uszach starca królewski śmiech: huczący i zimny jak śnieżna lawina schodząca co dzień z Gór Północnych.

- Na życie mej matki... - mówił do siebie, przemykając pod drzwiami Komnaty Straceń - to kwestia tygodni, a w najlepszym razie miesięcy i on na pewno spróbuje zamienić mnie w jaszczurkę albo jakiś rodzaj deszczu! Pod warunkiem oczywiście, że te wszystkie bzdury z zamienianiem, to nie tylko dziecinne bajki...

***

W niewielkiej izbie za pomieszczeniami kuchni płonął w kominku ogień. Gordoneo opadł zmęczony na starą jak on kanapę i przymknął oczy. Od ponad pięćdziesięciu lat mieszkał tu wśród ksiąg, map, szklanych kul, worków suszonych ziół i dziwnych urządzeń, służących nieskrępowanemu uprawianiu każdego rodzaju magii. Gdyby jednak jakiś bystry gość dokładnie się wokół rozejrzał, przekonałby się, że poza jedną księgą - do nauki śpiewu - i grubym notesem oprawionym w złotą skórę, wszystkie te przedmioty pokrywa tak gruba warstwa kurzu, jakby od wieków nie były używane, a nawet dotykane.

Dlatego właśnie Gordoneo nie zapraszał gości.

W pałacu uważany za nieszkodliwego dziwaka i nudziarza, siedział na łaskawym chlebie, ucząc śpiewu gadające ptaki, a ostatnio nawet syna królewskiego! Pomysł ten podsunięto królowi żartem w czasie jakiejś biesiady. Był na tyle zabawny, że Magissimus postanowił niezwłocznie wcielić go w życie. W świecie, w którym wszystko jest możliwe, gdzie nawet służba używa czarów, kiedy się jej pozwoli - wszelka nowość i świeżość ma swoją cenę! Jego Wszechmoc pochwalił nawet publicznie pomysłodawcę... Od tej pory Gordoneo rozpoczął udzielania lekcji śpiewu młodemu władcy, a to, co miało stać się powodem kpin

-4-

i hańbą starca, stało się jego ulubionym zajęciem i zjednało mu przychylność dworu.

Właściwie istniał jeszcze jeden powód, dla którego trzymano Gordonea w zamku i omijano z daleka, ale tę historię znało dokładnie tylko kilku najdostojniejszych magów i sam Magissimus... Ponieważ jednak królowie, jak powszechnie wiadomo, niechętnie spłacają wobec poddanych długi wdzięczności, należało przypuszczać, że ta kuratela kiedyś się skończy... Co prawda pieczęć królewskiej przysięgi strzegła dotąd nietykalności głowy i magicznych przedmiotów Gordonea, jednak plany, jakie zamierzał zrealizować w najbliższych dniach, na pewno zwolniłby Najciemniejszego ze wszelkich zobowiązań.

Właśnie o tym rozmyślał czarodziej, leżąc na kanapie z przymrużonymi oczami.

Za drzwiami zadźwięczał przyciszony gong dzwonka.

- Wejdź, Tereso! - zawołał prawie wesoło, siadając tak gwałtownie, jakby mu nagle lat ubyło.

„Teresa" - dziwnie to zwyczajne imię brzmiało w pałacu Najwyższego Maga, gdzie rzeczami zwykłymi i pospolitymi pogardzano od lat. Może dlatego służba, pokojowe i kucharki nazywały ją „Aseret" - czytając imię od końca, twierdząc, że tak jest ładniej i... bezpieczniej. Gordoneo jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zawsze, kiedy byli sami, mówił do niej TERESO, upajając się brzmieniem tego imienia jak ulubionym naparem z berodea vicus minerale...

Właśnie to imię dziewczyny sprawiło, że zwrócił uwagę na małą pomywaczkę, którą kiedyś była, i wyjednał u króla pozwolenie, aby została jego osobistą służącą. W rzeczywistości traktował ją jak córkę, najtroskliwiej opiekując się nią i chroniąc przed licznymi zasadzkami pałacu. Jako Wtajemniczony Mag i członek Najwyższej Rady nie miał bowiem prawa zakładać rodziny, ani - pod przysięgą - wiązać się nigdy więzami

-5-

miłości z żadną ludzką istotą. Jego żoną, córką i ostatecznym przeznaczeniem była zawsze i jedynie magia... Przelał na Teresę zatem wszystko to, co krył w sobie najlepszego: cały głód nie-ukojonego niczym, ludzkiego serca.

Weszła teraz, jak zwykle pogodna, niosąc na tacy dzban pełen morskiej wody i talerz czegoś, co wyglądało niezwykle apetycznie, ale smakiem nie przypominało potraw, o których można by z czystym sumieniem powiedzieć, że są „niebiańskie"...

-              Dobrze... Dobrze... chodź, dziecko! Nie przeszkadzasz mi! - uprzedził jej pytanie Gordoneo, po czym gestem dłoni wskazał kanapę, a sam usiadł naprzeciw przy małym, owalnym stole.

Lubił przy posiłkach przyglądać się Teresie i z wyrazu jej twarzy domyślać się, w jakim dziewczyna jest nastroju, co robiła od rana, z kim się pokłóciła w kuchni, albo - czy spotkało ją coś niezwykłego lub miłego... Często trafiał, chociaż w zgadywance tej nie stosował nigdy magicznych sztuczek.

-              Wiercisz się, żeby przekazać mi jakąś niezwykłą nowinę, a poza tym wyglądasz, jakbyś źle spała w nocy... - powiedział po chwili milczenia.

-              Jak zwykle zgadłeś, panie! I nie uwierzę, że tym razem również zrezygnowałeś z magii, by czytać w mojej głowie! - odpowiedziała wesoło.

-              Co więcej... - uśmiechnął się tajemniczo Gordoneo - ja nawet domyślam się, z jakiego powodu spóźniłaś się dziesięć minut!

-              Spóźniłam się? Czy twoja potrawa jest zimna, panie? - Teresa była wyraźnie zmartwiona.

-              Jest ciepła. Ale dam głowę pod różdżkę Magissimusa, że dawno by wystygła, gdybyś nie ogrzała jej płomieniem swoich najlepszych chęci!

Gordoneo znów przymrużył oczy w zwykły dla niego sposób i udawał, że nie dostrzega podziwu wymalowanego rumieńcem na twarzy Teresy. Mówił, dopijając pucharu słonej wody:

-6-

-              Dziś rano, prawdopodobnie między dziesiątą a jedenastą, zaufany sługa przyniósł do kuchni wytyczne, co kucharz ma przyrządzić na obiad, ze szczególnym uwzględnieniem zachcianek Jej Królewskiej Mości. Zdziwiłaś się jak żaba w deszcz, kiedy wręczył ci osobiście pismo, zalakowane pieczęcią Magissimusa, a było tam napisane mniej więcej tak: ,Ja, Najwyższy Mag... itd., itd. (wszystkie jego siedemdziesiąt dwa tytuły) w drodze szczególnej łaski, zgadzam się na, zagwarantowane królewskim prawem, kilkudniowe opuszczenie pałacu w celu odwiedzenia... itd... itd. (tu dokładnie warunki i kary, jakim podlegają spóźnialscy). Zarządca służby winien ustawić stosowną klepsydrę następnego ranka po doręczeniu królewskiego pisma. Surowo zabroniono itd... itd...".

Teresa już klęczała u stóp Gordonea, z trudem powstrzymując szaleństwo radości:

-              Pojadę do domu, panie! Zobaczę ojca, Tomasza i małą Annę... Jestem taka szczęśliwa! A ty, a ty, panie, jesteś... największym jasnowidzem, jakiego nosiła ziemia!

-              Jasnowidzem? - obruszył się Gordoneo. - Czy ja wyglądam na szubrawcę bez sumienia, co naciąga stare dewotki, wróżąc im ze znaczonych kart pogodną przyszłość? A może jestem magistrem psychologii, przekonującym zrozpaczone, brzydkie panny na wydaniu, że im się trafi książę z bajki, jak przyjdą do mnie jeszcze trzy razy i zapłacą podwójnie za wywabienie kurza-jek końskim tłuszczem?

-              Ach, wybacz, nie miałam tego na myśli! - wyszeptała zmartwiona nie na żarty Teresa, ale Gordoneo rozchmurzył się natychmiast i z energią nadzwyczajną dla jego lat i kondycji zaczął przebiegać pokój drobnymi kroczkami, krzywiąc się przy tym komicznie i wołając zmienionym, skrzekliwym głosem:

-              Kupujcie horoskopy! Jest tam bzdur na kopy, a pochwał na tuziny dla durnia i niemoty!... Mam znaki zodiaku - dla głupców po znaku!... Mam szczęśliwe kamienie, niech kupują, jelenie!...

-7-

Tu dzielny Gordoneo zasapał się nieco, więc przystanął na chwilę, ale, napotkawszy rozbawiony wzrok Teresy, zgiął się w pół i - tym razem kobiecym głosem - jęknął:

-              Wróżka prawdę ci powie: będziesz żyła, aż umrzesz... nie będziesz chorowała, aż zachorujesz, i będziesz bardzo szczęśliwa, chyba, że cię jakieś nieszczęście spotka... Wyjdziesz za mąż za mężczyznę i powiem ci jeszcze w sekrecie, że będzie albo starszy albo młodszy od ciebie... Dzieci nie będziesz miała albo, jak będziesz miała, to jedno albo dwoje, albo troje, albo czworo, albo pięcioro, albo sześcioro, albo siedmioro, a na pewno nie siedmioro i pół! Wróżka prawdę ci powie... A koniec świata będzie przed świętami albo po świętach!

Teresa dusiła się ze śmiechu, ocierając chusteczką policzki mokre jeszcze przed chwilą od łez radości.

-              Jesteś jedną z najmądrzejszych osób, jakie spotkałem w swoim długim życiu, Tereso! - powiedział poważnie Gordoneo, zatrzymując się przy niej i podając rękę, by wstała.

-              Czy dalej raczysz żartować, panie?... - zdumiała się szczerze.

-              Ani mi to w głowie! Znam przynajmniej dwa tysiące łotrów, którzy za podobną przepowiednię zapłaciliby po worku złota każdy. A ty się śmiejesz! I dobrze, Tereso! I dobrze!... Dopóki są ci, którzy się śmieją, może nie wszystko jeszcze stracone...

Starzec stanął przy zamkniętym oknie i zapatrzył się w mgły nad królewskim ogrodem. Niebieskie światło witraża padało prosto na jego skronie.

-              Chciałabyś pojechać do domu jutro rano?

-              Ach tak! Oczywiście, jeżeli tylko ty zgodzisz się, panie -dodała cicho.

-              Czy się zgodzę? A to dobre! Jak myślisz - kto od tygodni wiercił dziurę w brzuchu Magissimusa, żeby dał swoje pozwolenie? Raz nawet zagroził, że przeniesie mnie na bezludne wyspy Tekloru razem z tym specjalistą od fruwających kluczy - Asellu-

-8-

sem, jak nie przestanę... No puszczaj... - oganiał się, niby zły, od serdecznego uścisku - Nie wypada magowi, mnie nie wolno!...

Ale Teresa, nic sobie nie robiąc z jego protestów, młynkowała już po pokoju w radosnych podskokach, po czym znów przypadła mu do stóp:

-              Więc jutro? O świcie? Czy tak, panie?...

-              Widzisz, dziecko... - odezwał się najłagodniej jak potrafił - pragnę twego szczęścia nie mniej niż własnego... Czy wierzysz mi?

-              Nigdy mnie nie zawiodłeś, panie!

-              Czy zatem mógłbym błagać cię, abyś została ze mną jeszcze dzień lub dwa, zanim pojedziesz?

-              Ty nie musisz błagać, panie. Ty rozkazujesz... - odpowiedziała po chwili milczenia, ale z drżenia głosu poznał, że zaraz się rozpłacze.

-              O, biedna! - pogładził ją po złotych, splecionych w gruby warkocz włosach... - Wolałbym raczej sam iść pieszo nad ocean po dzban słonej wody i głodować przez cały czas twojej nieobecności, niż prosić cię o zwłokę... Nie chodzi jednak o mnie, ale o sprawy... o sprawy najwyższej wagi, o których ty nie masz pojęcia, a od których zależy nie tylko twoje i moje życie...

-              Nie musisz mówić nic więcej, panie, ja rozumiem...

-              Nie rozumiesz, dziecko! Dlatego tym bardziej doceniam twoją ofiarę. Przysięgam wyjaśnić ci wszystko i wynagrodzić w stosownym czasie. A teraz, moja młoda damo, mam do ciebie prośbę: kiedy dziś po południu znowu zakradniesz się do książęcej stajni, żeby podglądać księcia Anhara czyszczącego konia po gonitwie, przekaż mu ode mnie ten oto list...

Sukno kanapy nie było w tej chwili bardziej purpurowe niż twarz Teresy.

-              Nooo... - uśmiechnął się Gordoneo. - Kto by pomyślał, że w dzisiejszych, podłych czasach są jeszcze dziewczęta, co po-

-9-

trafią tak uroczo spiec raka?! Jej Królewska Mość przed każdą ucztą wypowiada zaklęcie na rumieńce, ale przy tobie wyglądałaby jak rozgnieciony pomidor przy szkarłatnej róży!...

Teresa, nie czekając, co jeszcze powie Gordoneo, umknęła korytarzem w stronę kuchni. Starzec tymczasem zatrzymał wzrok na niewielkim lusterku, stojącym obok karafki i wyszeptał, patrząc sobie samemu w oczy:

- Teraz każda chwila w twoim życiu jest bezcenna, przyjacielu, bo sam Gedes nie wie, ile ci ich jeszcze zostało...

ROZDZIAŁ II S£

Po mglistym, dość ponurym dniu nadeszło słoneczne popołudnie. Gordoneo ucieszył się z tego powodu. Nikt przecież nie powinien okazać zdziwienia, że spaceruje teraz po Ziołowym Ogrodzie, a czyjekolwiek zainteresowanie nie było mu potrzebne.

-              Swoją drogą - mruknął - co też ta wariatka Glapinia opowiadała ostatnio? Że pracuje nad zaklęciami wywołującymi zmiany pogody? Stara czarownica, a głupia!... Jakby istniały zaklęcia kierujące pogodą, już dawno ktoś by je odkrył. Widocznie wielka magia nie jest aż tak wielka, skoro ze zwykłym deszczem nie może dać sobie rady!... Albo po prostu Gedes udziela swej wiedzy tam, gdzie sam ją posiadł, a deszczu i słońca przecież nie wymyślił... Należy kiedyś głębiej przemedytować i to zagadnienie!

Po czym Gordoneo wyjął z zakamarków szaty swój złoty notes i coś w nim szybko zapisał.

-              O czym tak rozprawiasz ze sobą, szlachetny Gordoneo?

-              O niczym ważnym, szlachetny Kreaturro - odpowiedział zaskoczony nagłym spotkaniem starzec i schylił nisko głowę, sprawdzając jednocześnie, czy ma na sobie safianowe rękawiczki. Na szczęście włożył je przed wyjściem! Trudno było oczywiście wierzyć w te wszystkie plotki, od których trząsł się często pałac Magissimusa, ale kto wie...? Może Kreaturro naprawdę posiadł sztukę czytania z zamkniętych albo odwróconych dłoni? Może naprawdę jest szpiegiem Najciemniejszego i te wszystkie dziwne wyroki ostatnich miesięcy...

-              Co robisz, o szlachetny, w Ziołowym Ogrodzie? Nie przypominam sobie, abym ciebie tu widywał ostatnio... - uśmiechnął się Kreaturro, łakomie spoglądając na safianowe rękawiczki.

-11-

Gordoneo zaryzykował:

-              Umówiłem się potajemnie z Jego Książęcą Mością!

-              Dlaczegóż to potajemnie? Macie przecież dwa razy w tygodniu spotykać się niepotajemnie na lekcji śpiewu...

„Źle! - przeleciało przez głowę Gordonea - wie już o szczegółach mojej rozmowy z królem, chociaż odbyła się zaledwie dziś rano! Bardzo mi się to wszystko nie podoba!".

Z pomocą przyszło mu jednak wrodzone poczucie humoru, zawsze odróżniające go od „rasowych" czarodziejów, którzy w miejsce poczucia humoru odznaczają się na ogół... poczuciem ironii i sarkazmu:

-              Kochany Kreaturro! - zawołał zatem - czy widziałeś kiedyś młodego adepta sztuki czarodziejskiej, który zgodziłby się przyjść na spotkanie z profesorem-nudziarzem niepotajemnie, kiedy potajemnie jest mniej zwyczajnie i bardziej ekscytująco?

-              Punkt dla ciebie, Gordoneo. Ale powiedz mi jeszcze, co będziecie tu robili?

-              Co będziemy tu robili? No właśnie... Co będziemy robili? Ach! Przypomniałem sobie... Będziemy słuchali bzyczenia owadów, których tu, w Ziołowym Ogrodzie jest, przyznasz sam, najwięcej... A potem spróbujemy przełożyć te melodie na muzykę instrumentów! Genialne, prawda? Czy sądzisz, że gdybym zaproponował to Księciu niepotajemnie, dałby się zwabić, rezygnując z czasu na ulubione lektury?

-              Nie sądzę - mruknął Kreaturro, niezadowolony z obrotu rozmowy.

-              Ja też nie sądzę! - wyznał czarodziej, przybierając naiwny wyraz twarzy.

Kiedy Kreaturro zniknął w alei, taszcząc ze sobą ziołowy wiecheć, Gordoneo usłyszał szelest za plecami. Odwrócił się bez lęku, poznając znajome szuranie płaszcza.

-12-

Stał oto na ścieżce wysoki młodzieniec o oczach zielonych jak brzozowe liście i długich, brązowawych włosach. Od dziecka uczony panowania nad wyrazem twarzy, wyglądał jak posąg, ale usta, młode i wesołe, ledwie powstrzymywały pragnienie śmiechu:

-              Witaj, mistrzu! - ukłonił się uprzejmie. - Zaczniemy od bzy-czenia pszczół, dudlenia bąków czy jazgotu much?

-              Po pierwsze, książę, nie mów do mnie „mistrzu", o co wciąż ciebie pręszę, bo taki ze mnie mistrz, jak z koziego ogona powróz, a po drugie - przyznaj się: podsłuchiwałeś! To bardzo nieładnie!

-              Nie podsłuchiwałem! Przynajmniej nie w sposób, o jakim pewnie myślisz...

-              Ach tak! Więc jeszcze gorzej! Używałeś czarów do podsłuchiwania cudzej rozmowy! Jakież to niskie, panie! Godne czeladnika albo krawca, nie króla!

-              Och... - żachnął się chłopiec - Dlaczego zawsze strofujesz mnie za używanie czarów? Mój ojciec, Degon, Asellus, Paroteo, Lupus... byliby dumni, że potrafię korzystać z nauk, które wkładają mi do głowy, a ty...

-              Też mi idole!- zaśmiał się pobłażliwie Gordeneo. (Poza twoim szlachetnym ojcem Magissimusem, oczywiście! - poprawił się prędko.) Degon - chciwiec, alchemik, Asellus - miotacz przedmiotami na odległość, Paroteo - bezlitosny wariat, rozszarpujący czarne koty w poszukiwaniu śladów kolejnych wcieleń Gedesa i wreszcie największa szuja - Lupus - pospolity truciciel, hodowca rycynusów i żmij. Przystoi ci lepsza kompania niż taka!

-              Ale to najpotężniejsi i najmądrzejsi czarodzieje w królestwie! Przynajmniej tak twierdzi mój ojciec... Od kogo zatem miałbym pobierać nauki?!

-              Najmądrzejsi powiadasz? To tylko dowodzi, w jakim stanie...

-13-

I tu zapalczywy Gordoneo ugryzł się w język, ale książę był inteligentnym rozmówcą:

-              To tylko dowodzi, w jakim stanie znajduje się nasze państwo, zarządzane przez mojego ojca - Największego Maga... -dokończył, rzucając każde słowo jak wyzwanie, chociaż tak się może tylko starcowi wydawało.

Zgięty w niskim ukłonie, Gordeneo czuł, jak pot strachu spływa mu po plecach.

-              Ach! Wybacz staremu niedołędze słowa niepotrzebne i głupie! Okazałem się oto osłem i niewdzięcznikiem większym niż Degon, Asellus, Paroteo i Lupus razem wzięci!

Kiedy jednak podniósł na księcia przerażone oczy, nie znalazł w jego spokojnej twarzy cienia gniewu.

-              O czym to rozprawialiśmy ostatnio, mistrzu? O historii pieśni rytualnych? - zapytał ten ze swobodą.

Gordeneo zrozumiał, że przed chwilą darowano mu życie.

Dalsza rozmowa nie kleiła się jednak, a im bliżej podchodzili do południowej bramy pałacu, tym starzec był bardziej niespokojny. Pod ostatnim dębem alei książę zatrzymał się nagle, pociągając Gordonea za rękaw szaty:

-              A teraz mi powiedz! - rozkazał.

Długą chwilę stali tak obaj, patrząc sobie w oczy. Gordoneo z głębi duszy podziwiał przenikliwość i bystrość umysłu chłopca.

-              Czy Wasza Książęca Mość jest już świadom, że Magissimus postanowił zezwolić ci na przekroczenie Bramy Ostatecznego Poznania cztery lata przed zwyczajowym terminem?

-              Tak! - odpowiedział książę, a w jego głosie trudno było nie usłyszeć zachwytu i podniecenia.

-              Czy wiesz, mój panie, dlaczego przyspieszono termin twojej inicjacji?

-              Ojciec twierdzi, że mimo młodego wieku jestem już dostatecznie przygotowany... Od kilku miesięcy astrologowie zapo-

-14-

wiadają jakieś nadzwyczajne wydarzenia, mające wprowadzić wielkie zmiany w życiu królestwa... A poza tym... ja sam go o to poprosiłem...!

-              Poprosiłeś?! - prawie krzyknął Gordoneo.

Książę zdziwił się zdziwieniu mistrza:

-              Czy tobie, nauczycielu, nie zdarzyło się nigdy prosić o spełnienie twoich marzeń tych, którzy mają władzę je spełnić? Po cóż innego od wieków uprawiamy magię, jeżeli nie dla spełniania swoich tajemnych pragnień?!

-              Co ty wiesz o magii, dziecko! - jęknął Gordoneo i chociaż starał się jak mógł, aby nie zabrzmiało to rozpaczliwie, jego wzruszenie wyrażało więcej, niż by sobie życzył.

-              A co ty wiesz o magii, mistrzu?

-              Ja jestem... tylko... nauczycielem śpiewu Waszej Książęcej Mości...

-              Nauczycielem śpiewu... Czy również śpiewem uratowałeś życie mojemu ojcu?

Gordoneo od zawsze czekał na to pytanie. Odkąd tylko poznał bliżej Anhara, pragnął gorąco opowiedzieć mu najdziwniejszą historię swojego życia i wyjawić skrywaną od lat tajemnicę...

-              Czy Magissimus raczył poinformować ciebie, książę, kiedy masz przekroczyć Bramę Ostatecznego Poznania?

-              Trzynastego dnia miesiąca Meget. Dokładnie za pięćdziesiąt dni.

Gordoneo wziął głęboki oddech i spytał głosem cichym, ale uroczystym:

-              Czy zgodzisz się pod jakimś pretekstem opuścić ze mną pałac na kilka dni? Powiem ci wtedy, panie, w jaki sposób uratowałem życie Magissimusa. Powiem ci również wszystko, co wiem o magii!

Gdyby z jakichś nieprzewidzianych powodów pod ostatnim dębem w alei wyrósł nagle spod ziemi sam Gedes w najdzi-

-15-

waczniejszym swym wcieleniu, nie mógłby zrobić większego wrażenia na księciu.

-              Gordoneo...! Błagam cię! Zaklinam cię - powiedz! Czy ty znasz jakieś zaklęcie, którego nie ma w Księgach? Czy wiesz więcej niż wiedzieli Or, Brazdenot i Kode?... Czy nauczysz mnie?... Czy musimy opuścić pałac, żeby nikt przed tobą nie odkrył, że... nie dowiedział się...?

-              Złe namiętności dyktują ci takie pytania, książę. Widzę w nich żądzę władzy i młodzieńczą zapalczywość, a nie jedynie chęć poznania prawdy... - przerwał stanowczo Gordoneo - nie zaklinaj mnie, a ja nie będę przysięgał. Wyjedź ze mną z pałacu. Najlepiej już za dwa dni... Jutro postaram się przekonać do tego pomysłu Jego Królewską Mość. I... na życie twej matki, a moją głowę! Postaw potrójne straże u bram własnego języka!

33 ROZDZIAŁ III

Interesujący pomysł, Gordoneo - pochwalił po chwili namy słu Magissimus, wywijając od niechcenia kryształową fajką. - Czy wystarczy wam sześć dni? Jesteś pewien, że mój syn ułoży w tym czasie najwspanialszy hymn, jaki kiedykolwiek napisano na cześć Gedesa, a przekraczając ostatnią z Bram Ostatecznego Poznania, zaśpiewa go w najwspanialszy sposób, jaki kiedykolwiek wymyślono?

-              Obaj zrobimy wszystko, aby tak się stało, o Najciemniejszy!

-              Cóż ty na to, synu?

-              Nie ma na świecie rzeczy, której pragnąłbym goręcej, ojcze! - zawołał książę, a Gordoneo pomyślał ze strachem, czy ten nagły entuzjazm do śpiewu nie wyda się zbyt podejrzany...

Magissimus oglądał jednak ze spokojem swoje paznokcie.

-              Ilu ludzi potrzebujecie do usługiwania i ochrony?

-              Ależ, panie! - próbował zażartować Gordoneo - czy Największy Mag raczył zapomnieć na chwilę, że rzeczy naprawdę niezwykłe rodzą się w samotności i z samotności? Któż zgłębiałby tajniki magii na jarmarku? Któż malowałby arcydzieła podczas uczt biesiadnych? Któż wreszcie ośmieliłby się twierdzić, że ułoży najwspanialszy hymn na cześć samego Gedesa, wydając jednocześnie polecenia kucharce, pucybutom, stajennym i żołnierzom?! Gdyby to było możliwe, po cóż proponowałbym tobie, królu, takie zmiany i po cóż narażałbym Jego Książęcą Mość na niewygody podróży i górskiej groty?!

-              Co zatem proponujesz, starcze?

-              Jeśli pozwolisz, Magissimusie, zabierzemy tylko ze sobą głuchoniemego giermka Jego Książęcej Mości i moją wierną

-17-

sługę Aseret, której szczodrobliwie pozwoliłeś na kilkudniowe odwiedzenie rodziny... To wystarczy.

-              Dlaczego głuchoniemego giermka? - zainteresował się nagle król i wwiercił swoje bystre spojrzenie w skronie Gordonea.

Już wiem, po kim książę odznacza się taką jasnością umysłu" - zdążył pomyśleć z rozpaczą czarodziej, ale właśnie z tej strony nadciągnęła natychmiastowa pomoc:

-Jeśli pozwolisz, ojcze... n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin