Beckford William - Wathek.pdf
(
568 KB
)
Pobierz
WILLIAM BECKFORD
WATHEK
TYTUŁ ORYGINAŁU: WATHEK
PRZEKŁAD: ANNA JASI
Ń
SKA
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1975
Wathek, dziewi
ą
ty kalif z rodu Abbasydów, był synem Mutasyima, a wnukiem Haruna
ar-Raszida. Wst
ą
pił na tron w kwiecie swego wieku. Wielkie przymioty, jakie ju
ż
posiadł,
napełniały lud nadziej
ą
,
ż
e panowanie jego b
ę
dzie długie i szcz
ęś
liwe. Oblicze władcy było
łagodne i majestatyczne; ale kiedy był w gniewie, jedno oko stawało si
ę
tak straszliwe,
ż
e nie
mo
ż
na było znie
ść
jego spojrzenia: nieszcz
ę
sny, w kim zostało ono utkwione — padał na
wznak, a niekiedy nawet w tej samej chwili ducha wyziewał. Tote
ż
z obawy wyludnienia
pa
ń
stw swoich i uczynienia pustyni z pałacu, ksi
ążę
nader rzadko w gniew wpadał.
Był on bardzo dbały o kobiety i rozkosze stołu. Hojno
ść
jego była bez granic, a rozpusta
bez umiarkowania. Nie wierzył, jak Omar ben Abd al-Aziz,
ż
e nale
ż
ało stworzy
ć
sobie piekło
na tym
ś
wiecie,
ż
eby raj zdoby
ć
na tamtym.
W przepychu przewy
ż
szył wszystkich swych poprzedników. Pałac al-Karimi, zbudowa-
ny przez ojca jego Mutasyima na Wzgórzu Srokatych Koni i góruj
ą
cy nad całym miastem
Samarr
ą
, wydał mu si
ę
nie do
ść
obszerny. Dorzucił mu pi
ęć
skrzydeł, albo raczej pi
ęć
innych
pałaców, a ka
ż
dy z nich przeznaczył dla dogodzenia innemu z pi
ę
ciu zmysłów.
W pierwszym z tych pałaców stoły stale były zastawione najbardziej wykwintnymi da-
niami. Zmieniano je dzie
ń
i noc, w miar
ę
jak stygły. Najdelikatniejsze wina i najlepsze likiery
spływały szerokimi strugami ze stu fontann, które nigdy nie wysychały. Pałac ten nazywał si
ę
Wieczna Uczta albo Nienasycenie.
Drugi pałac nazwano
Ś
wi
ą
tyni
ą
Melodii albo Nektarem Duszy. Zamieszkiwali go
najlepsi muzycy i poeci tamtych czasów. Po wyszkoleniu swych talentów w tym miejscu, roz-
pierzchali si
ę
w gromadkach, sprawiaj
ą
c,
ż
e wszystko wkoło pie
ś
niami ich rozbrzmiewało.
Pałac zwany Rozkosz
ą
Oczu albo Podpor
ą
Pami
ę
ci był nieustannym zachwyceniem.
Znajdowały si
ę
tam, w obfito
ś
ci i w ładzie wielkim, osobliwo
ś
ci zgromadzone z wszystkich
ś
wiata zak
ą
tków. Mo
ż
na było zobaczy
ć
tam galeri
ę
obrazów słynnego Mani, i pos
ą
gi, które
wydawały si
ę
o
ż
ywione. Tam perspektywa pi
ę
knie obmy
ś
lana wzrok zachwycała, tu magia
optyczna zwodziła go mile, ówdzie znale
źć
mo
ż
na było wszelkie skarby natury. Jednym sło-
wem, Wathek, najciekawszy z ludzi, nie pomin
ą
ł w tym pałacu niczego, co mogłoby zaspoko-
i
ć
ciekawo
ść
tych, którzy go zwiedzali.
Pałac Wonno
ś
ci, zwany równie
ż
Bod
ź
cem Rozkoszy, podzielony był na kilka sal. Po-
chodnie i lampy aromatyczne płon
ę
ły tam nawet w biały dzie
ń
.
Ż
eby rozproszy
ć
stan miłego
upojenia, jakie miejsce to wywoływało, schodziło si
ę
do rozległego ogrodu, gdzie nagroma-
dzenie wszelkich kwiatów pozwalało wchłania
ć
powietrze słodkie i pokrzepiaj
ą
ce.
W pi
ą
tym pałacu, który zwał si
ę
Przybytek Rado
ś
ci albo Niebezpieczny, znajdowało si
ę
kilka gromadek młodych dziewcz
ą
t. Były pi
ę
kne i pełne stara
ń
jak hurysy, i nie nu
ż
yły si
ę
nigdy miłym przyjmowaniem tych, których kalif zechciał do ich towarzystwa dopu
ś
ci
ć
.
Mimo wszystkich tych rozkoszy, w jakich pogr
ąż
ał si
ę
Wathek, ksi
ążę
ten nie był przez
to mniej przez swój lud kochany. Uwa
ż
ano,
ż
e władca, który przyjemno
ś
ciom si
ę
oddaje, jest
co najmniej tak zdatny do rz
ą
dzenia jak ten, który wrogiem ich si
ę
ogłasza. Ale charakter je-
go, ognisty i niespokojny, nie pozwolił mu na tym poprzesta
ć
. Za
ż
ycia swego ojca tak wiele
dla rozp
ę
dzenia nudy studiował,
ż
e sporo wiedział; ale chciał zna
ć
wszystko, nawet te nauki,
co nie istniej
ą
. Lubił prowadzi
ć
dysputy z uczonymi, nie trzeba im było jednak zbyt daleko w
sprzeciwie si
ę
posuwa
ć
. Jednym usta prezentami zamykał, a tych, których zawzi
ę
to
ść
szczo-
dro
ś
ci jego si
ę
opierała, wysyłał do wi
ę
zienia dla ochłodzenia zbyt gor
ą
cej krwi; lekarstwo,
które cz
ę
sto skutkowało.
Wathek wtr
ą
cał si
ę
równie
ż
do sporów teologicznych, a nie była to strona ogólnie za
ortodoksyjn
ą
uznawana, po której zwykł si
ę
był opowiada
ć
. Obrócił przez to przeciw sobie
wszystkich dewotów: wówczas zacz
ą
ł ich prze
ś
ladowa
ć
, bowiem, za jak
ą
kolwiek by to cen
ę
by
ć
miało, zawsze chciał mie
ć
racj
ę
.
Wielki Prorok Mahomet, którego kalifowie s
ą
wikariuszami, oburzony był bezbo
ż
nym
post
ę
powaniem jednego ze swoich nast
ę
pców. Zostawmy go w spokoju, powiadał do du-
chów, co stale na jego rozkazy czekaj
ą
: zobaczmy, jak daleko posunie si
ę
jego obł
ę
d i blu-
ź
nierstwo; je
ś
li zajdzie za daleko, potrafimy ukara
ć
go jak trzeba. Pomó
ż
cie mu zbudowa
ć
t
ę
wie
żę
, któr
ą
, za przykładem Nimruda, wznosi
ć
zacz
ą
ł; nie jak ten wielki wojownik,
ż
eby uj
ść
przed nowym potopem, ale w zuchwałej ciekawo
ś
ci przenikni
ę
cia tajemnic Nieba. Mo
ż
e ro-
bi
ć
, co zechce, nie odgadnie nigdy losu, jaki go czeka!
Duchy usłuchały; i kiedy robotnicy w ci
ą
gu dnia wznosili wie
żę
o jeden łokie
ć
, one
dorzucały dwa podczas nocy. Szybko
ść
, z jak
ą
budowla ta została postawiona, pochlebiła
pró
ż
no
ś
ci Watheka. My
ś
lał,
ż
e nawet martwa materia do planów jego si
ę
naginała. Ksi
ążę
nie
brał pod uwag
ę
, mimo całej swej wiedzy,
ż
e powodzenie szale
ń
ca i niegodziwca to pierwsze
rózgi, jakie dostaj
ą
.
Pycha jego doszła do szczytu, gdy wspi
ą
wszy si
ę
po raz pierwszy na jedena
ś
cie tysi
ę
cy
stopni swej wie
ż
y, na dół popatrzył. Ludzie wydali mu si
ę
jak mrówki, góry jak muszle, a
miasta jak ule z pszczołami. Wyobra
ż
enie o własnej wielko
ś
ci, jakie dała mu taka wysoko
ść
,
do reszty w głowie mu zawróciło. Ju
ż
miał sam siebie zacz
ąć
uwielbia
ć
, kiedy oczy wznosz
ą
c
zorientował si
ę
,
ż
e gwiazdy oddalone były od niego tak samo jak z powierzchni ziemi. Z
mimowolnego poczucia swej mało
ś
ci pocieszał si
ę
jednak my
ś
l
ą
,
ż
e wydaje si
ę
wielkim w
oczach innych; pochlebiał sobie zreszt
ą
,
ż
e
ś
wiatła jego umysłu przebij
ą
granice wzroku, i
ż
e
zmusi gwiazdy do zdania mu sprawy z wyroków jego przeznaczenia.
W tym celu sp
ę
dzał on wi
ę
kszo
ść
nocy na szczycie swej wie
ż
y i, uwa
ż
aj
ą
c si
ę
za wta-
jemniczonego w sekrety astrologii, wyobra
ż
ał sobie,
ż
e planety cudowne przygody mu zwia-
stowały. Człowiek niezwykły miał przyby
ć
z kraju, o którym nigdy dot
ą
d nie słyszano, a
którego on miał by
ć
heroldem. Wówczas podwójn
ą
uwag
ę
zacz
ą
ł cudzoziemcom po
ś
wi
ę
ca
ć
, i
kazał po ulicach Samarry roztr
ą
bi
ć
,
ż
e
ż
aden z jego podwładnych nie ma prawa zatrzymywa
ć
ani przyjmowa
ć
u siebie w
ę
drowców, gdy
ż
wszystkich ich chciał sprowadza
ć
do swego pała-
cu.
W jaki
ś
czas po tym obwieszczeniu zjawił si
ę
człowiek, którego twarz była tak straszna,
ż
e stra
ż
nicy, którzy go zgarn
ę
li, zmuszeni byli zamkn
ąć
oczy prowadz
ą
c go do pałacu. Sam
kalif zdawał si
ę
by
ć
zdziwiony jego okropnym wygl
ą
dem; ale wkrótce po tym mimowolnym
przera
ż
eniu rado
ść
nast
ą
piła. Nieznajomy rozło
ż
ył przed ksi
ę
ciem takie osobliwo
ś
ci, jakich
ten nigdy jeszcze nie widział, i jakich istnienia nawet nie podejrzewał.
W istocie, nic w nadzwyczajno
ś
ci dorówna
ć
nie mogło towarom cudzoziemca. Klejnoty
jego były w wi
ę
kszo
ś
ci równie pi
ę
knie oszlifowane, jak i wspaniałe. Posiadały one ponadto
wła
ś
ciwo
ść
szczególn
ą
, wypisan
ą
na rulonie pergaminu, jaki do ka
ż
dego z nich był przywi
ą
-
zany. Mo
ż
na było ujrze
ć
tam pantofle, które pomagały stopom w chodzeniu; no
ż
e, co bez ru-
chu dłoni rozcinały; szable, które przy najmniejszym ge
ś
cie cios zadawały; wszystko wzboga-
cone było drogocennymi kamieniami, jakich nikt nie znał.
W
ś
ród wszystkich tych osobliwo
ś
ci znajdowały si
ę
szable, których ostrza o
ś
lepiaj
ą
ce
błyski rzucały. Kalif chciał je mie
ć
, i obiecywał sobie do woli odcyfrowywa
ć
nieznane litery,
jakie na nich były wyryte. Nie pytaj
ą
c kupca o cen
ę
, kazał poło
ż
y
ć
przed nim wszystkie złote
monety swego skarbca i polecił mu wzi
ąć
tyle, ile mu si
ę
spodoba. Ten wzi
ą
ł niewiele, wci
ąż
gł
ę
bokie milczenie zachowuj
ą
c.
Wathek nie w
ą
tpił wcale,
ż
e milczenie nieznajomego spowodowane było szacunkiem,
jaki wzbudzała w nim jego obecno
ść
. Łaskawie zbli
ż
y
ć
mu si
ę
kazał i zapytał go uprzejmie,
kim był, sk
ą
d przybywał i gdzie nabył tak pi
ę
kne rzeczy. Człowiek, albo potwór raczej, za-
miast odpowiedzie
ć
na te pytania, potarł trzy razy swe czoło, bardziej ni
ż
heban czarne, cztery
razy uderzył si
ę
po brzuchu, którego obwód był olbrzymi, otworzył szeroko oczy, zdaj
ą
ce si
ę
by
ć
dwoma płon
ą
cymi w
ę
glami, i wybuchn
ą
ł
ś
miechem o okropnych d
ź
wi
ę
kach, ukazuj
ą
c
z
ę
by w kolorze bursztynu zielono pr
ąż
kowanego.
Kalif poruszony troch
ę
powtórzył swe pytanie; ale nie otrzymał
ż
adnej odpowiedzi.
Wówczas ksi
ążę
zacz
ą
ł si
ę
niecierpliwi
ć
i wykrzykn
ą
ł:
— Czy wiesz, nieszcz
ę
sny, kim jestem? I czy pomy
ś
lałe
ś
, z kogo
ż
arty stroisz sobie?
A zwracaj
ą
c si
ę
do swych stra
ż
ników zapytał, czy słyszeli go, jak mówił. Ci odrzekli,
ż
e
słyszeli, ale
ż
e to, co powiedział, niewiele znaczyło.
— Niech wi
ę
c mówi jeszcze — odparł Wathek — niech mówi, jak potrafi, i niech
ż
e
powie mi, kim jest, sk
ą
d pochodzi i sk
ą
d przynosi dziwne osobliwo
ś
ci, jakie mi zaofiarował.
Przysi
ę
gam na osła Balaama,
ż
e je
ś
li dalej milczał b
ę
dzie, zmusz
ę
go do po
ż
ałowania swego
uporu.
Te słowa mówi
ą
c, Wathek nie mógł si
ę
powstrzyma
ć
od rzucenia nieznajomemu jedne-
go ze swych gro
ź
nych spojrze
ń
: ten ani nie drgn
ą
ł nawet; oko straszliwe i zabójcze
ż
adnego
na nim wra
ż
enia nie uczyniło.
Trudno wprost byłoby wyrazi
ć
zdziwienie dworzan, kiedy spostrzegli,
ż
e gburowaty
kupiec zniósł tak
ą
prób
ę
. Rzucili si
ę
twarz
ą
do ziemi, i byliby tak pozostali, gdyby kalif nie
rzekł im z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
:
— Powsta
ń
cie, tchórze, i złapcie tego n
ę
dznika! Niech zostanie zawleczony do wi
ę
zie-
nia i pilnie strze
ż
ony przez najlepszych moich
ż
ołnierzy! Mo
ż
e wzi
ąć
ze sob
ą
pieni
ą
dze, które
dałem mu przed chwil
ą
; niech je zachowa, ale niech przemówi.
Na te słowa z wszystkich stron rzucono si
ę
na cudzoziemca; skr
ę
powano go grubymi
ła
ń
cuchami i wtr
ą
cono do wi
ę
zienia w wielkiej wie
ż
y. Siedem kr
ę
gów pr
ę
tów
ż
elaznych, o
szpicach tak długich i ostrych jak ro
ż
na, z wszystkich stron go otaczało.
Kalif trwał jednak nadal w stanie gwałtownego wzburzenia. Ani słowa nie wypowie-
dział; zaledwie zechciał usi
ąść
do stołu, i spo
ż
ył tylko trzydzie
ś
ci dwa dania na trzysta, jakie
codziennie mu podawano. Ta dieta, do której nie był przyzwyczajony, sama w sobie prze-
szkodziłaby mu w u
ś
ni
ę
ciu. Jaki
ż
zatem skutek jej by
ć
musiał ł
ą
cznie z niepokojem, w które-
go był mocy! Tote
ż
zaledwie za
ś
witało, pobiegł do wi
ę
zienia,
ż
eby wznowi
ć
wysiłki przeła-
mania uporu nieznajomego. Ale w
ś
ciekło
ść
jego stała si
ę
nie do opisania, gdy ujrzał,
ż
e go
ju
ż
tam nie było,
ż
e
ż
elazne kraty były wyłamane, a stra
ż
e bez
ż
ycia. Nie spotykany dot
ą
d
szał go ogarn
ą
ł. Z całej siły kopa
ć
zacz
ą
ł otaczaj
ą
ce go trupy i przez cały dzie
ń
nie przestał
bezcze
ś
ci
ć
ich w ten sam sposób. Dworzanie i wezyrowie zrobili, co mogli,
ż
eby go uspokoi
ć
,
ale widz
ą
c,
ż
e nie mog
ą
si
ę
z tym upora
ć
, wszyscy razem wykrzykn
ę
li: „Kalif oszalał! Kalif
oszalał!”
Okrzyk ten został wkrótce powtórzony na wszystkich ulicach Samarry. Dotarł on wre-
szcie do uszu ksi
ęż
ny Karatis, matki Watheka. Przybiegła bardzo zaniepokojona, by wypró-
bowa
ć
władzy, jak
ą
posiadała nad umysłem swego syna. Jej łzy i u
ś
ciski zdołały wreszcie ka-
lifa poskromi
ć
, a wkrótce jej pro
ś
bom usilnym ulegaj
ą
c, pozwolił zawie
ść
si
ę
do swego pała-
cu.
Karatis ani my
ś
lała syna swego samemu sobie zostawi
ć
. Wydawszy rozkaz,
ż
eby poło-
ż
y
ć
go do łó
ż
ka, usiadła przy nim i słowami swymi starała si
ę
pocieszy
ć
go i uspokoi
ć
. Nikt
lepiej osi
ą
gn
ąć
by tego nie zdołał. Wathek kochał j
ą
i szanował nie tylko jako matk
ę
, lecz
tak
ż
e jako niewiast
ę
wy
ż
szymi talentami obdarzon
ą
. Była ona Greczynk
ą
, i wprowadziła go
we wszystkie systemy i nauki ludu tego, b
ę
d
ą
cego w czci wielkiej u dobrych muzułmanów.
Jedn
ą
z tych nauk była oczywi
ś
cie astrologia, a Karatis znała j
ą
na wylot. Pierwsz
ą
jej
trosk
ą
zatem było przypomnie
ć
synowi o tym, co gwiazdy mu przyobiecały, i zaproponowała,
by jeszcze si
ę
ich poradził.
— Biada mi — rzekł jej kalif, gdy tylko głos odzyskał — szaleniec ze mnie, nie dlate-
go,
ż
e dałem czterdzie
ś
ci tysi
ę
cy kopniaków moim stra
ż
om, które głupio dały si
ę
pozabija
ć
,
ale dlatego,
ż
e nie pomy
ś
lałem, i
ż
ten człowiek niezwykły jest tym, którego planety mi zwia-
stowały. Zamiast go
ź
le traktowa
ć
, winienem był łagodno
ś
ci
ą
i przymilaniem si
ę
pozyska
ć
go
sobie.
— Przeszło
ś
ci nie odwróci si
ę
— odpowiedziała Karatis — trzeba my
ś
le
ć
o przyszło
ś
ci.
Mo
ż
e ujrzysz jeszcze, panie, tego, za kim ubolewasz; mo
ż
e te napisy, co s
ą
na klingach
szabli, dostarcz
ą
ci o nim jakich
ś
wiadomo
ś
ci. Jedz i
ś
pij, synu drogi; jutro zobaczymy, co
czyni
ć
nale
ż
y.
Wathek usłuchał tej m
ą
drej rady, wstał w lepszym stanie ducha i natychmiast kazał
sobie przynie
ść
cudowne szable.
Ż
eby nie da
ć
si
ę
ich blaskiem o
ś
lepi
ć
, patrzał na nie poprzez
szkło kolorowe, i usiłował odczyta
ć
wyryte na nich napisy, ale na pró
ż
no: zachodził w głow
ę
,
lecz nie rozpoznał ani jednej litery. Przeciwno
ść
ta rozp
ę
tałaby w nim jego wcze
ś
niejsze ataki
w
ś
ciekło
ś
ci, gdyby Karatis w por
ę
nie wkroczyła.
— Uzbrój si
ę
w cierpliwo
ść
, mój synu — rzekła do niego — znasz przecie
ż
wszelkie
nauki. Władanie j
ę
zykami to drobiazg b
ę
d
ą
cy spraw
ą
bakałarzy. Obiecaj godne ciebie wyna-
grodzenie tym, co wyja
ś
ni
ą
te barbarzy
ń
skie słowa, których ty nie rozumiesz, i których rozu-
mienie jest poni
ż
ej twej godno
ś
ci: wkrótce woli twej zado
ść
si
ę
stanie.
— To by
ć
mo
ż
e — rzekł kalif — ale tymczasem dr
ę
czy
ć
mnie b
ę
dzie tłum niedouków,
którzy podejm
ą
si
ę
tej próby zarówno, by mie
ć
przyjemno
ść
wygadania si
ę
, jak i z ch
ę
ci
otrzymania nagrody.
Po chwili namysłu dorzucił:
— Chc
ę
tej niegodno
ś
ci unikn
ąć
. Ka
żę
zabi
ć
tych wszystkich, co mnie nie zadowol
ą
,
gdy
ż
, Niebu dzi
ę
ki, do
ść
mam zdrowego rozs
ą
dku, by widzie
ć
, czy kto
ś
tłumaczy, czy te
ż
zmy
ś
la!
— Och! Co do tego, wcale w to nie w
ą
tpi
ę
— odparła Karatis. — Ale zabijanie nieu-
ków to za surowa troch
ę
kara, która mo
ż
e mie
ć
niebezpieczne skutki. Poprzesta
ń
na rozkazie
spalenia im brody; brody nie s
ą
tak niezb
ę
dne w pa
ń
stwie jak ludzie.
Kalif raz jeszcze uznał racje swej matki i kazał przywoła
ć
swojego pierwszego wezyra.
— Murakanabadzie — zwrócił si
ę
do niego — ka
ż
ogłosi
ć
obwoływaczowi, w Samarze
i we wszystkich miastach mojego cesarstwa,
ż
e ten, co odczyta litery, które zdaj
ą
si
ę
by
ć
nie
do odcyfrowania, b
ę
dzie miał dowody tej hojno
ś
ci, w całym
ś
wiecie znanej; ale je
ś
li mu si
ę
to
nie powiedzie, broda zostanie mu a
ż
do najmniejszego włoska spalona. Niech b
ę
dzie te
ż
obwieszczone,
ż
e dam pi
ęć
dziesi
ą
t pi
ę
knych niewolnic i pi
ęć
dziesi
ą
t skrzynek moreli z wy-
spy Kurmuth temu, kto dostarczy mi wiadomo
ść
o tym dziwnym człowieku, którego znów
chc
ę
zobaczy
ć
.
Podwładni kalifa, za przykładem swego pana, przepadali za kobietami i morelami z
wyspy Kurmuth. Obietnice te wyostrzyły im apetyt, ale pragnieniem tylko musieli si
ę
obej
ść
,
gdy
ż
nikt nie wiedział, co si
ę
stało z cudzoziemcem.
Inaczej było z pierwszym zadaniem kalifa. M
ę
drcy, półm
ę
drcy i wszyscy ci, którzy ani
jednym, ani drugim nie byli, przybyli odwa
ż
nie brod
ę
sw
ą
ryzykowa
ć
, i wszyscy j
ą
stracili.
Eunuchowie nie robili nic innego, tylko brody palili; co przydało im woni spalenizny, któr
ą
niewiasty z seraju tak były zniecierpliwione,
ż
e innym trzeba było zaj
ę
cie to ofiarowa
ć
.
Wreszcie którego
ś
dnia stawił si
ę
starzec, którego broda o półtora łokcia przewy
ż
szała
te wszystkie, jakie dot
ą
d widziano. Urz
ę
dnicy pałacowi, wprowadzaj
ą
c go, mówili jeden do
drugiego: Co za szkoda! co za wielka szkoda równie pi
ę
kn
ą
brod
ę
spali
ć
!
Kalif my
ś
lał to samo; ale nie przejmował si
ę
tym. Starzec bez trudu odczytał litery i
słowo po słowie obja
ś
nił, jak nast
ę
puje: „Zostali
ś
my stworzeni tam, gdzie wszelkie dobro po-
wstaje; jeste
ś
my najmniejszym z cudów krainy, gdzie wszystko jest cudowne i godne najwi
ę
-
kszego Ksi
ę
cia ziemi”.
— Och! doskonale to przetłumaczyłe
ś
— wykrzykn
ą
ł Wathek — znam tego, kogo napis
ten ma oznacza
ć
. Niech wydane b
ę
dzie temu starcowi tyle szat honorowych i tyle tysi
ę
cy
cekinów, ile słów wypowiedział; oczy
ś
cił on serce moje z cz
ęś
ci przygn
ę
bienia, jakie go spo-
wijało.
Po tych słowach Wathek zaprosił go na obiad, a nawet na sp
ę
dzenie kilku dni w swym
Plik z chomika:
edmund144
Inne pliki z tego folderu:
Kimura Rei - Motyl na wietrze.rar
(1865 KB)
Gębarski Stefan - Z życia Adama Mickiewicza 1900.pdf
(11054 KB)
Garcia Eric - Naciągacze.pdf
(1053 KB)
Mrówczyński Bolesław - Leśna drużyna 02 - Leśna Drużyna.pdf
(958 KB)
Mrówczyński Bolesław - Leśna drużyna 01 - Plama Na Złotej Puszczy.pdf
(798 KB)
Inne foldery tego chomika:
! Książki
!! Książki e book itd
!! Książki EPUB(1)
!Paczka 300 Ebook'ów
#Terry Pratchett
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin