MAGAZYN z 3 lutego 12 (nr 24).pdf

(2668 KB) Pobierz
NA OKŁADCE XIXWIECZNA KARYKATURA „BISMARCK USUWA OPORNYCH NIEMCÓW” AFP/EAST NEWS
779167047.028.png 779167047.029.png 779167047.030.png 779167047.031.png 779167047.001.png 779167047.002.png 779167047.003.png 779167047.004.png 779167047.005.png 779167047.006.png 779167047.007.png 779167047.008.png 779167047.009.png
m2
Niespodziewany
atak mąką
To zdarzenie z pewnością wywołało uśmiech
zadowolenia na twarzy prezydenta Francji
Nicolasa Sarkozy’ego. Jego największy rywal
w nadchodzących wyborach, socjalista Fran-
cois Hollande, został obrzucony mąką.
Do ataku na kandydata lewicy doszło we wto-
rek podczas wystąpienia w Paryżu na temat
polityki mieszkaniowej. Tuż po rozpoczęciu
przemowy podeszła do niego kobieta, która
– przy braku jakiejkolwiek reakcji ze stro-
ny ochroniarzy – rzuciła w Hollande’a torbą
z mąką. Napastniczką okazała się Claire Se-
guin, 45-letnia mieszkanka Lille.
Polityk socjalistów był całkowicie zaskoczo-
ny atakiem, ale zachował spokój. Po lekkim
otrzepaniu się z białego pyłu kontynuował
przemowę, w której oskarżał urzędującego
prezydenta o doprowadzenie do mieszkanio-
wego kryzysu. Później na swoim koncie na
Twitterze zamieścił wpis: „Są inne sposoby
okazywania swojego sprzeciwu. A ja zawsze
pozostaję otwarty na dialog”.
Walka o Pałac Elizejski rozstrzygnie się wio-
sną. Pierwsza tura wyborów prezydenckich
została zaplanowana na 22 kwietnia.
pc
Pojedynek na miny
obserwacje
to za mało
EkoNomia
ParyskiEgo burdElu
Jan Wróbel
dziennikarz i publicysta
lach czy zaplecza sklepów kosztowały według
stawek: 1 frank za 10 minut. 3 franki za noc,
9 franków tygodniowo. Na dodatek panie na
ulicach ryzykowały aresztowanie przez policję
lub inne szykany ze strony oicjalnych burdeli.
Rafał Woś
XIX-wieczny Paryż był nie tylko europejską
stolicą literatury czy malarstwa, lecz także...
prostytucji. Współczesne badania dwóch pary-
skich doktorantów Simona Porchera i Alexan-
dra Frondiziego to nie lada gratka pozwalająca
spojrzeć na świat wprost z obrazów Toulo-
use-Lautreca oczami nie tylko historyka, lecz
także ekonomisty.
Mimo tych niedogodności szeregi prostytu-
cyjnych freelancerek ciągle rosły. Badacze
sugerują, że działo się tak głównie z powo-
du osiąganych przez nie korzyści skali. Wy-
chodząc na ulicę, można było złowić więcej
klientów, którym podobało się, że niczym na
targowisku mogą sami wybrać sobie „towar”,
podczas gdy w oicjalnym burdelu byli zdani
na nudną ofertę stałą. Na ulicy na porząd-
ku dziennym było też negocjowanie ceny,
co wobec doświadczonej madame raczej nie
wchodziło w rachubę.
„Porażka”/„Wielki sukces” polskiego rządu w sprawie paktu
iskalnego... Media zachodzą w głowę, czy Polska będzie
dopuszczona do prawdziwych rozmów na temat kryzysu
euro. Odpowiedź jest prosta. Nie będzie, bo takich rozmów
się nie prowadzi. W negocjacjach z Niemcami i Francją
odnieśliśmy – tak, tak – sukces, ale nie napawa on wiel-
kim optymizmem.
Pakt iskalny, jak każdy bat, który wisi nad premierem, ma-
jący powstrzymać rząd przed zadłużaniem się, jest słuszny.
Nie ma się co jednak oszukiwać, nie jest on odpowiedzią na
problemy strefy euro. Zdecydowana większość członków
Eurolandu nie spełnia założeń paktu dotyczących limitu
zadłużenia. Nie spełnia ich ani jedno z państw, z myślą
o których był on podpisany – a zatem państw w opałach.
Wyjaśnieniem tej zawiłości ma być to, że pakt nie doty-
czy obecnego kryzysu, lecz broni przed przyszłym. Ale
kary nakładane za nadmierny deicyt w wysokości mak-
symalnie 0,1 proc. PKB? Co ma powstrzymać rządzących,
by zamiast ustalić deicyt na 5 proc. PKB, zadłużyć na 5,1
proc.? Problem z nieodpowiedzialnymi premierami (tro-
chę ich chyba jest, inaczej tyle państw UE nie leżałoby
na łopatkach) polega na tym, że wpędzają kraj w długi,
z góry zakładając, że spłacą je ich następcy. Co miałoby
ich powstrzymać przed pożyczeniem jeszcze paru mi-
liardów na spłatę kar?
Jednym z głównych problemów Eurolandu jest możliwość
zadłużania się ponad miarę i przerzucania odpowiedzial-
ności na resztę krajów strefy. Na ten mechanizm pozwa-
la sam strażnik euro – EBC. Nie doczekaliśmy się jednak
rozwiązania problemu, a raptem pozornego kroku mają-
cego podnieść morale społeczeństwa przekonywanego,
że rządzący coś robią.
Udział Polski w tej grze jest zatem bez znaczenia. Wbrew
pozorom Unia nie debatuje nad przyczynami kryzysu.
Wciąż milczy, co zrobić z takimi państwami jak Hiszpania
czy Irlandia, które mimo że nie były w połowie tak zadłu-
żone w relacji do PKB jak Grecja, są jednymi z najbardziej
zagrożonych bankructwem. Jak je wyratować? EBC stosu-
je wciąż te same, zgrane, keynesowskie chwyty – tyle że
nazywa je coraz efektowniej. I co w takim towarzystwie
Polska miałaby ugrać? Moglibyśmy siedzieć i ładnie się
uśmiechać – Donald Tusk jest w tym świetny, Nicolas Sar-
kozy też nie najgorszy, nie mówiąc o mistrzach z Grecji,
ale Unia potrzebuje czegoś innego niż pojedynku na miny.
Gdy działająca z oświeceniowych pobudek
administracja Napoleona Bonaparte podej-
mowała pierwsze próby uregulowania ryn-
ku na najstarsze usługi świata, przyświecał
jej jeden cel: uczynić go ekonomicznie efek-
tywniejszym. Istniejące dotąd na pograniczu
legalności domy publiczne (prowadzone przez
byłe prostytutki, czyli tzw. madame) otrzy-
mały oicjalne państwowe błogosławieństwo,
a w zamian były zobowiązane do poddawania
swojej kadry regularnym (dwa razy w tygo-
dniu) kontrolom lekarskim (walka z syili-
sem) i świadczenia usług w swoich czterech
ścianach (walka ze zgorszeniem).
W efekcie wolne prostytutki były zazwyczaj
lepiej sytuowane. Również dlatego, że ich siła
robocza była alokowana w sposób bardziej ela-
styczny. Oicjalne podopieczne madame za-
rabiały wprawdzie więcej, ale była to dla nich
zwykle jedyna „etatowa” praca. Tymczasem
córy Koryntu z szarej strefy były prostytutka-
mi często tylko okazjonalnie. Zazwyczaj przez
cały tydzień lub większą część roku (bo w XIX-
-wiecznej gospodarce nisko wykwaliikowa-
na damska siła robocza pracowała sezonowo)
miały zatrudnienie na przykład w manufak-
turach. A na ulicę wychodziły tylko w week-
endy – dorabiając sobie do pensji.
Z badania Porchera i Frondiziego wynika jed-
nak, że ta próba włączenia prostytucji do nor-
malnego ekonomicznego krwiobiegu szybko
doprowadziła do efektów odwrotnych do za-
mierzonych. To znaczy do gwałtownej eks-
pansji czarnego rynku płatnej miłości. Według
szacunków paryskiej prefektury we francuskiej
stolicy było w 1878 roku 3991 licencjonowa-
nych pań lekkich obyczajów. Ale oprócz nich
na ulicach pracowało aż... 23 tys. nielegalnych
prostytutek. Czyli mniej więcej tyle, ile dziś
w całej Francji. W efekcie i syilisu, i zgorsze-
nia było więcej niż poprzednio.
Oczywiście właściciele państwowych burdeli
mocno uskarżali się na nieuczciwą konkuren-
cję szarej strefy. Wszelkie interwencje na nic
się jednak zdawały. Głównie dlatego, że rów-
noważyły je naciski innego potężnego lobby,
które na nielegalnej prostytucji korzystało.
Byli to właściciele hotelików, sklepikarze czy
szynkarze, którym łowienie klientów na uli-
cy przynosiło dochód, w przeciwieństwie do
seksu oferowanego za zamkniętymi drzwiami
przez legalne burdele. Efekt mógł być więc tyl-
ko jeden: czarny rynek krok po kroku wypierał
oświeceniowy napoleoński model burdel-biz-
nesu. To nie pierwszy i nie ostatni w historii
ekonomii przykład na tzw. prawo Greshama (u
nas zwane też prawem Kopernika) stanowią-
ce, że produkt gorszy nieuchronnie wypiera
z rynku ten lepszy.
Na pierwszy rzut oka rozwój wypadków może
się wydawać wielkim paradoksem. Etat li-
cencjonowanej ladacznicy wiązał się przecież
z dużo niższymi kosztami stałymi. Zwyczajowa
działka dla madame wynosiła ok. 0,5 franka,
czyli 1/3 – 1/4 oicjalnej ceny jednego stosun-
ku seksualnego (która przez cały okres niskiej
inlacji lat 1870 –1914 kształtowała się na po-
ziomie 1,5 do 2 franków). Tymczasem pracują-
ca na czarno ulicznica musiała sama opłacić
miejsce, w którym dochodziło do świadczenia
usług. Najczęściej takie małe pokoiki w hote-
Próba włączenia
prostytucji
do normalnego
ekonomicznego
krwiobiegu szybko
przyniosła efekty
odwrotne
do zamierzonych.
Zadziałały żelazne
prawa rynku
779167047.010.png 779167047.011.png 779167047.012.png 779167047.013.png
 
gospodaRka
Unia Europejska
magazyn
3 – 5 lutego 2012 nr 24 (3162) gazetaprawna.pl
Niemieckie nadwyżki
handlowe z krajami
Eurolandu to odwrotna
strona problemów
zadłużeniowych południa
Jak niemcy
zarabiaJą na kryzysie
uchronne straty w wypadku dalszej eskalacji
kryzysu zadłużeniowego, branże takie jak IT,
budownictwo, maszynówka czy lotnictwo za-
powiadają wręcz, że będą prowadzić w tym
roku dalszą biznesową ekspansję i zatrud-
niać nowych pracowników. Nic dziwnego,
że gdy z początkiem roku Federalny Urząd
Pracy opublikował dane dotyczące bezrobo-
cia, Niemcy wpadli w euforię. Okazało się
bowiem, że w ubiegłym roku jego poziom był
najniższy od... 1981 r. Pod koniec 2011 r. bez
pracy było za Odrą 2,9 mln osób (na 80 mln
mieszkańców), co w porównaniu z 4,8-mi-
lionowym bezrobociem z 2005 r. robi duże
wrażenie. Podobnie wyglądają dane dotyczą-
ce zatrudnienia, które sięgnęło 41 mln. I to
znów rekord, a tym razem nawet absolutny:
jeszcze nigdy w historii tylu dorosłych Niem-
ców nie mogło się pochwalić stałą pracą. „Cud
w pośredniaku” kłuł w oczy jeszcze bardziej,
gdy zestawiło się go z tym, co dzieje się w po-
zostałej części Europy: 10,4 proc. bezrobocia
w całym Eurolandzie, 19 proc. w Grecji i 23
proc. w Hiszpanii.
Nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii, by
wiedzieć, że w systemie gospodarczych na-
czyń połączonych strefy euro tak świetne
wyniki jednego silnego uczestnika integra-
cji i głęboka mizeria większości pozostałych
muszą być ze sobą ściśle skorelowane. Nie-
sprawiedliwością byłoby oczywiście twierdzić,
że Niemcy świadomie dorobili się na kryzysie.
Przeraża ich on podobnie jak wszystkich in-
nych. Kto wie, może nawet bardziej, bo prze-
cież politycznie i inansowo to na Berlinie
spoczywa odpowiedzialność za wyprowadze-
nie Europy na prostą. Nie zmienia to jednak
tego, że rzetelne oszacowanie prawdziwego
„niemieckiego rachunku za kryzys i za euro-
Berlin chętnie podkreśla swoje
zaangażowanie w ratowanie strefy euro.
Tymczasem zawirowania w obszarze
wspólnej waluty przynoszą mu
olbrzymie zyski
1 proc. wzrostu (oicjalne dane Eurostatu nie
są jeszcze znane). Również w trudnym roku
2012, gdy Europę ma nawiedzić druga fala
recesji, niemiecka lokomotywa zapewne nie
wypadnie z szyn, pozostając na kursie wzro-
stu rzędu 0,5 proc. Czego nie można powie-
dzieć o reszcie Eurolandu, gdzie większość
analityków wieszczy spadek PKB o 0,2 proc.
Wzrost gospodarczy to rzecz jasna nieje-
dyny przykład na nieoczekiwaną żywotność
niemieckiej gospodarki. Nie ma właściwie
dnia, by niemieckie media nie miały w za-
nadrzu jakiejś dobrej wiadomości. Jeszcze
przed nowym rokiem grudniowy wskaźnik
monachijskiego instytutu IFO (który uchodzi
za najbardziej miarodajny probierz nastrojów
wśród niemieckich przedsiębiorców) poka-
zał, że po jesiennej fali pesymizmu biznes za
Odrą znów widzi przyszłość w jasnych bar-
wach. Trend potwierdziły raporty Instytutu
Niemieckiej Gospodarki (IW) w Kolonii oraz
Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej.
Zapytana o widoki na rok 2012 ponad poło-
wa niemieckich przedsiębiorców wyraziła
głębokie przekonanie, że spodziewa się dal-
szego wzrostu produkcji i obrotów. Wyjąwszy
sektor bankowy, który już szykuje się na nie-
Rafał Woś
W zmagającej się z potężnym kryzysem za-
dłużeniowym Europie jest tylko jeden kraj,
który wiedzie dziś prawdziwe dolce vita. Nie
musi ani specjalnie ciąć inwestycji, ani roz-
pędzać demonstracji sfrustrowanej młodzie-
ży, ani oszczędzać na emerytach. To Niem-
cy. Największa gospodarka Europy od kilku
miesięcy bez konieczności większych wyrze-
czeń co rusz melduje znakomite wyniki na
wszystkich polach. Tak znakomite, że wielu
obserwatorów drapie się w głowę i stwierdza:
ten kryzys wyszedł im na dobre. Berlin, tak
chętnie podkreślając, jak wiele miliardów
euro wyłożył (i jeszcze wyłoży) na ratowanie
wspólnej waluty, przemilcza rubrykę „zy-
ski z tytułu chaosu w obszarze wspólnego
pieniądza”.
Niemcy są dziś w klasie dużych unijnych
gospodarek jedyną prawdziwą zieloną wy-
spą. W 2011 r. ich PKB urosło o dumne 3 proc.
– zdecydowanie bijąc na głowę Francję (1,7
proc. PKB) czy Wielką Brytanię (0,9 proc.). Nie
mówiąc już o balansującym na granicy rece-
sji Południu: Hiszpania i Włochy zanotowały
w ubiegłym roku zapewne nie więcej niż po
W systemie
gospodarczych
naczyń połączonych
strefy euro świetne
wyniki silnego
gracza i głęboka
mizeria pozostałych
są ze sobą mocno
powiązane
779167047.014.png 779167047.015.png 779167047.016.png 779167047.017.png 779167047.018.png
 
m4
gospodarka
Unia Europejska
by zyski związane z samym uczestnictwem
w europejskiej integracji walutowej. widać
to na przykładzie rynku pracy. Niewiele jest
w Niemczech osób, które rozumieją problem
lepiej niż Heinz Fischer. 64-letni ekonomi-
sta przez lata zajmował się zarządzaniem
zasobami ludzkimi w działających ponad
granicami państwowymi korporacjach ta-
kich jak Hewlett-Packard czy Deutsche Bank.
wchodził też w skład tzw. komisji Hartza,
która za czasów kanclerza Gerharda schro-
edera przygotowała pakiet reform mających
na celu uelastycznienie niemieckiego rynku
pracy, a dziś bada europejskie przepływy siły
roboczej na renomowanej Hochschule Pforz-
heim. – Gdy widzę, że obecny cud jest przed-
stawiany jednostronnie, jako efekt żywot-
ności niemieckiej gospodarki, mam ochotę
uderzyć pięścią w stół – mówi w rozmowie
z DGP. Jego zdaniem niemiecki rynek pracy
ma się dobrze właśnie dlatego, że istnieje
euro. Bez wspólnej waluty nigdy nie spadłoby
do obecnego poziomu 6,5 – 7 proc. – Przecież
to dzięki euro niemieckie towary są tańsze,
irmy mogą więc eksportować więcej, ozna-
cza to więcej zamówień, a w konsekwencji
więcej miejsc pracy. Kto tego nie dostrzega,
po prostu nie chce widzieć rzeczywistości
takiej, jaką ona naprawdę jest – dodaje Fi-
scher. A niższe bezrobocie to nie tylko mniej
niezadowolonych obywateli. to również ol-
brzymie oszczędności dla budżetu państwa,
zwłaszcza w społecznej gospodarce rynkowej,
gdzie nawet po reformach z lat 2003 – 2005
(wspomniane już reformy Hartza) zasiłki nie
są małe i stanowią 131 mld euro.
Aby wytłumaczyć, jak bardzo niemieckiej
gospodarce opłacało się stworzenie obszaru
wspólnej waluty, Martina Metzger, szefowa
Berlińskiego Instytutu Badań nad Rynkiem
Finansowym (BIF), chętnie posiłkuje się kil-
koma wykresami. Na jednym z nich widać
wiązkę kilku kolorowych linii. Każda z nich
obrazuje konkurencyjność krajów Eurolandu
w ciągu ostatnich dwudziestu lat. wszystkie
linie przecinają się w tym samym punkcie:
dokładnie w latach 1999 – 2000, czyli w mo-
mencie, gdy członkowie obszaru wspólnego
pieniądza zrezygnowali z możliwości stero-
wania kursem własnej waluty. – Już przed
rokiem 2000 niemieckie towary cieszyły się
wzięciem w pozostałych krajach Europy. Były
jednak relatywnie drogie. Produkty „made in
Italy, spain czy Portugal” – odwrotnie, były
dla Niemców relatywnie tanie. Działo się tak
dlatego, że Lizbona, Ateny czy Rzym mogły
podnosić konkurencyjność swoich towarów,
dewaluując własną walutę względem silnej
i mającej wzięcie marki niemieckiej. wtedy
produkty Boscha czy BAsF stawały się droż-
sze, mniej konkurencyjne i bilans handlowy
się równoważył – mówi nam Metzger. w mo-
mencie wprowadzenia euro sytuacja uległa
jednak radykalnej zmianie.
Na efekty nie trzeba było długo czekać.
widać to na kolejnych wykresach prezento-
wanych przez szefową BIF. Kiedy porównu-
jemy bilans obrotów handlowych pomiędzy
Niemcami a którymkolwiek z europartne-
rów, nasuwa się jeden wniosek. Żelazne pra-
wa podaży i popytu sprawiały, że w każdym
przypadku Niemcy zaczynali sprzedawać im
coraz więcej i kupować od nich coraz mniej.
to dlatego aż 60 proc. PKB naszego sąsiada
zza Odry stanowią dochody z eksportu. Jed-
nak cena za taką ekspansję okazała się bar-
dzo wysoka. Niemieckie nadwyżki handlowe
z niemal wszystkimi krajami strefy euro to
nic innego jak odwrotna strona problemów
zadłużeniowych Południa i niskiej konku-
rencyjności.
Co ciekawe, Niemcy nie osiągnęli sukcesu
przez jakiś szczególny dumping płacowy. Z ze-
stawień Międzynarodowej Organizacji Pracy
(ILO) wynika, że nasi zachodni sąsiedzi są
wśród krajów, gdzie praca kosztuje najwięcej.
wystarczyło jednak, że dzięki schroederow-
skiej liberalizacji rynku zatrudnienia płace
w Niemczech w ostatniej dekadzie przestały
rosnąć. w tym samym jednak czasie reszta
strefy euro nie wykazała się podobną powścią-
gliwością i pensje poszły tam w górę średnio
o 12 proc. Efekt? „Niemiecki eksport okazał się
zbyt silny dla reszty Europy. Po prostu udusił
gospodarki słabszych krajów ze strefy euro”
– głosi opublikowany kilka dni temu raport
ILO. w tej sytuacji coraz częściej słyszy się, że
jedynym sposobem na uratowanie spoistości
strefy euro jest... podniesienie pensji w Niem-
czech. Na przykład poprzez podwyższenie
płacy minimalnej albo zachęcanie związków
zawodowych do wywierania większej presji
na pracodawców. – wtedy niemiecki eksport
stanie się droższy i mniej konkurencyjny,
potanieje zaś import z zadłużonych krajów
Niemcy nie czują
się bynajmniej,
jakby wygrali los
na ekonomicznej
euroloterii. rząd
angeli Merkel,
zamiast odcinać
kupony, chyli się ku
upadkowi
integrację” ma dziś coraz bardziej kluczowe
znaczenie dla spokoju społecznego wewnątrz
Europy i politycznej przyszłości całego unij-
nego projektu.
wartość niemieckich oszczędności może być
zresztą jeszcze wyższa, bo w swoich szacun-
kach Mill nie wziął pod uwagę obligacji pół-
rocznych i trzydziestoletnich. Oraz tego, że
oprocentowanie bundów od początku 2012
r. nadal idzie w dół, co ma związek na przy-
kład z utratą przez Francję i Austrię najsolid-
niejszego ratingu AAA. tylko w czasie dwóch
ostatnich aukcji trzydziestoletnich bundów
(w październiku i styczniu) oprocentowanie
wynosiło ok. 2,6 proc. – znacząco mniej niż
jeszcze na początku 2011 r., gdy Berlin mu-
siał oferować za te same papiery 3,75 – 4 proc.
I tak będąc przekonanym, że to okazyjna cena.
Nie chodzi jednak tylko o rynek obliga-
cji. Kryzys wychodzi na dobre również wie-
lu gałęziom realnej gospodarki. Zrzeszenie
Niemieckiego Przemysłu Budowlanego po-
chwaliło się w ubiegłym tygodniu, że w 2011 r.
obroty branży skoczyły o 9,5 proc. (największy
wzrost od 1994 r., gdy ruszyła fala rządowych
zamówień na odbudowę wschodnich lan-
dów). A w następnych 12 miesiącach wzro-
sną o kolejne 2,5 proc. Oznacza to, że Niemcy
wreszcie przeżywają budowlany boom, który
ominął ich w ostatniej dekadzie, gdy interes
kręcił się na potęgę w Hiszpanii, Grecji czy
na wyspach Brytyjskich. Dlaczego właśnie
teraz? – to w dużej mierze efekt kryzysu za-
dłużeniowego w streie euro. Zagraniczne
fundusze inwestycyjne odkryły niemiecki
rynek nieruchomości jako bezpieczną przy-
stań, w której można przeczekać obecne tur-
bulencje – przyznaje przewodniczący zrze-
szenia homas Bauer. Dość powiedzieć, że
w ubiegłym roku ilość pieniędzy ulokowanych
w niemieckich immobiliach przez zagranicz-
nych inwestorów, głównie tych z południa
Europy, skoczyła o 14 proc. Podobne przykła-
dy z innych branż można mnożyć. wszędzie
działa ta sama zasada. – Rynki nie szukają
obecnie okazji. szukają pewności i minima-
lizacji strat na wypadek pęknięcia strefy euro
i nowej fali inansowego chaosu. to dlatego
niemiecka gospodarka tak bardzo na tym kry-
zysie korzysta – mówił stephen King, głów-
ny ekonomista największego europejskie-
go banku HsBC w rozmowie z dziennikiem
„Frankfurter Allgemeine Zeitung”.
Niemcy, zwycięzca kryzysu
Najlepiej ten korzystny dla Niemiec kryzy-
sowy rozwój wypadków widać dziś na rynku
obligacji rządowych. 9 stycznia niemieckie-
mu skarbowi państwa udała się niebywała
sztuka. w czasie zorganizowanej wówczas
aukcji Berlin w jednej chwili sprzedał warte
3,9 miliarda euro sześciomiesięczne papiery
dłużne. wyjątkowość sytuacji polegała na
tym, że Niemcy nie tylko nie musieli zapła-
cić za tę pożyczkę ani centa odsetek. Oni na
tej transakcji jeszcze... zarobili. w sumie 242
tys. euro. w normalnych warunkach to za-
dłużający się rząd musi płacić za możliwość
pożyczenia pieniędzy od inwestorów. tym
razem jednak – po raz pierwszy w historii
– niemieckie bundy miały tzw. negatywne
oprocentowanie. Mówiąc wprost: to rynki
płaciły Niemcom ekstra za możliwość ulo-
kowania u nich swoich pieniędzy. – sytuacja
jest bardzo niestabilna, a rynki, cóż, muszą
gdzieś przecież inwestować. w tej sytuacji
przestały szukać klasycznego „return on
money” (czyli zwrotu z inwestycji). Były tak
zdesperowane, że wystarczyła im gwarancja
„return of money” (czyli tego, że pieniądze
w ogóle do nich wrócą). takie mamy czasy
– komentował Kornelius Purps, ekonomista
włoskiego UniCredit.
taka sytuacja trwa już od połowy 2010 r.,
gdy inwestorzy tracili zaufanie do greckich,
portugalskich, irlandzkich, włoskich czy hisz-
pańskich papierów. Można więc już mówić
o poważnych oszczędnościach dla niemiec-
kiego budżetu z tytułu niezwykle korzyst-
nego reinansowania. Dość wspomnieć, że
w latach 2000 – 2008 niemiecki skarb pań-
stwa płacił średnio za obligacje oprocentowa-
niem w wysokości 3,42 proc. (dziesięcioletnie)
i 4,27 (dwuletnie). Od czasu wybuchu kryzysu
zadłużeniowego oprocentowanie bundów
spadło do odpowiednio 1,11 proc. i 2,91 proc.
Na tej podstawie Markus Mill z kolońskiego
Instytutu Niemieckiej Gospodarki w opubli-
kowanym właśnie raporcie wyliczył, że Berlin
zaoszczędził w ten sposób w ciągu dwóch lat
aż 45 mld euro. to więcej niż roczna obsłu-
ga niemieckiego długu publicznego, który
wyniesie w 2012 r. 35 mld euro i jest drugą
najwyższą po wydatkach socjalnych pozy-
cją w 350-miliardowym budżecie państwa.
Niemiecki eksport
okazał się zbyt silny
dla Europy. Jedynym
sposobem na
uratowanie spójności
strefy euro może
stać się podniesienie
pensji w Niemczech.
Ceny niemieckich
towarów wzrosną,
potanieje zaś import
z krajów Południa
Niemcy, wygrany euro
Oprócz tych najłatwiejszych do oszacowania
korzyści, jakie niemiecki budżet osiąga dzię-
ki obecnym gospodarczym zawirowaniom,
rachunek za kryzys musi zawierać jeszcze
inne, nieco mniej oczywiste pozycje. Jak choć-
779167047.019.png 779167047.020.png
magazyn
3 – 5 lutego 2012 nr 24 (3162) gazetaprawna.pl
południa, a w efekcie równowaga handlowa
w obszarze wspólnego pieniądza zostanie po
części przywrócona – uważa ekkehard ernst,
ekonomista iLo i współautor wspomnianego
raportu. Narazi to niemiecką gospodarkę na
wymierne (choć na razie trudne do oszaco-
wania) koszty w postaci niższych wpływów
z eksportu i spowolnienia gospodarczego.
taki krok wydaje się dziś jednak jedyną sen-
sowną alternatywą wobec dokładania przez
Niemców do kasy krajów południa europy
poprzez kredyty ratunkowe europejskiego
instrumentu stabilizacji Finansowej (eFsF),
europejski mechanizm stabilizacyjny (esm)
czy kupowanie przez europejski Bank Cen-
tralny obligacji krajów piiGs. wszystko to
razem kosztuje dziś Niemców (łącznie z gwa-
rancjami) prawie 400 mld euro. w gotówce ta
niemiecka zrzutka na kryzys nie przekracza
dziś jednak 35 – 40 mld euro (łącznie z pro-
gramami pomocowymi mFw).
Niemiecki realizm
jest godNy NaśladowaNia
Warto w Unii wyjść
poza podziały
narodowe i wybrać
rozwiązanie
najlepsze
dla wszystkich.
Takie właśnie są
propozycje Berlina
że w przyszłości przyniesie to wymierne
efekty. wszystkie landy mają także dosko-
nale opracowany system kształcenia zawo-
dowego. No i jeszcze wydajność pracy.
Niemcy, oiara własnego sukcesu
paradoks polega na tym, że Niemcy – mimo
bardzo pozytywnego dla nich rozwoju wypad-
ków – nie czują się bynajmniej, jakby wygrali
los na ekonomicznej euroloterii. rząd angeli
merkel, zamiast odcinać kupony, chyli się
ku upadkowi: przegrywa wszystkie kolejne
wybory lokalne i gdyby Niemcy mieli dziś
wybrać na nowo Bundestag, kierowana przez
chadeków koalicja bezapelacyjnie utraciłaby
większość.
Jednym z powodów tak niskich notowań
jest właśnie... kryzys euro. ten sam, który
pozwala kwitnąć tamtejszej budowlance i do-
prowadził do jakże korzystnego negatywne-
go oprocentowania bundów. i nie chodzi tu
nawet o to, że pod rządami kanclerz merkel
republika Federalna jest głównym gwaran-
tem trzech bailoutów dla Grecji, irlandii oraz
portugalii i żyrantem europejskiego mecha-
nizmu stabilizacyjnego. Niemieckich wybor-
ców mierzi raczej to, że nie widać końca tego
kryzysu, który coraz bardziej zagraża całemu
procesowi eurointegracji. większość społe-
czeństwa uważa bowiem, że projekt euro-
pa to obok społecznej gospodarki rynkowej
najważniejsze niemieckie osiągnięcie ostat-
niego stulecia. prawdziwa przeciwwaga dla
rozpętania dwóch wojen światowych i zbrod-
ni ludobójstwa, których Berlin dopuścił się
w pierwszej połowie XX wieku. Do tego do-
chodzi paraliżujący strach przed kosztami
upadku strefy euro (lub choćby tylko opusz-
czenia jej przez jednego z członków). Dlate-
go gdyby Niemcy mogli wybierać pomiędzy
przedłużaniem tego kryzysu (i dalszym żero-
waniem na przykład na tanim sprzedawaniu
bundów) a powrotem do przedkryzysowej
„normalności”, zdecydowana większość wy-
brałaby bez wątpienia to drugie rozwiązanie.
Niemcy są zakładnikiem własnego sukce-
su również w znaczeniu ogólnoeuropejskim.
przyczyniła się do tego faktycznie mało for-
tunna antykryzysowa polityka europejska
rządu merkel. Zarzuty egoizmu i myślenia
wyłącznie w narodowych kategoriach płynące
z południa europy (ostatnio szczególnie moc-
no wypowiada się w tym duchu na przykład
były premier włoch i przewodniczący Komi-
sji europejskiej romano prodi) nie są tylko
przejawem histerii południowców. podziela je
nawet wielu Niemców. – problem polega na
tym, że merkel stosuje wobec Niemiec i euro-
py dwie miary. Nie wahała się w latach 2008
– 2009 rzucić na szalę kilkusetmiliardowych
gwarancji, by ratować zagrożone niemiec-
kie banki, i kolejnych 150 mld euro na pro-
gramy nakręcania koniunktury. Nie cofnęła
się przed wprowadzeniem keynesowskich
narzędzi w postaci dopłacania przez pań-
stwo do miejsc pracy, byleby tylko nie zostały
zlikwidowane (tzw. kurzarbeit – red.). teraz
jednak wobec Grecji czy portugalii pozuje na
nieugiętego liberała. Chce ciąć wydatki i za
wszelką ceną równoważyć budżety, choć to
podminowuje wzrost gospodarczy. słowem,
forsuje za granicą dokładnie to, przed czym
udało jej się uciec u siebie – podsumowuje
martina metzger.
mimo tych wszystkich napięć i wychodzą-
cego Niemcom na plus rachunku za kryzys,
cała europa patrzy dziś właśnie na Berlin jako
prawdziwe centrum gospodarczej i politycz-
nej władzy, które może wyprowadzić konty-
nent z obecnych zawirowań. Być może najle-
piej to przekonanie wyraził podczas swojego
listopadowego wystąpienia w niemieckiej
stolicy szef polskiej dyplomacji radosław si-
korski. „Największa odpowiedzialność za po-
wodzenie projektu europejskiego spoczywa
na tych, którzy najbardziej na nim skorzy-
stali” – mówił wówczas polski minister. Czy
Niemcy staną na wysokości zadania?
Sprawy związane z Grecją nie znalazły się
w programie szczytu, ale według nieoficjalnych
doniesień doszło do wstępnej ugody z prywat-
nymi pożyczkodawcami. Grekom uda się do 20
marca spłacić 14,4 mld euro?
Kondycja Grecji z pewnością zajmowała
wiele miejsca dyskusjach kuluarowych. Jej
zadłużenie w stosunku do pKB wynosi 163
proc., a dzięki restrukturyzacji ma spaść
do 120 proc. w 2020 r. Niestety, sami Grecy
zdają się w to nie wierzyć, utrudniając ne-
gocjacje i sprzeciwiając się często jedynym
rozsądnym propozycjom.
Grecy przez długie lata korzystali z pie-
niędzy pochodzących z różnych funduszy
pomocowych, ale nie potraili ich efektyw-
nie wykorzystać. Zwłaszcza w porówna-
niu z tym, jak spożytkowały je kraje europy
wschodniej i Centralnej, wśród których
polska może służyć za przykład do naślado-
wania – wasza gospodarka mimo kryzysu
zanotowała w zeszłym roku wzrost o ponad
4 proc. pKB. Unia europejska nie jest dojną
krową, z której można wyciągać, ile się da,
nie oferując nic w zamian.
Mathilde
Maurel
ekonomistka
z francuskiego CNrS
(Krajowe Centrum
Badań Naukowych),
dyrektor studiów
ekonomicznych na
Sorbonie (Centre
d’economie de la
Sorbonne, universite de
Paris i), współpracuje
z amerykańskim
instytutem the William
davidson institute
(Wdi), a wcześniej
z Bankiem Światowym
oraz Komisją europejską.
Prowadzi także wykłady
w Moskwie, Szanghaju
i Kairze. Sprawy
związane ze światową
ekonomią porusza na
swoim blogu http://
economie-globale.
dalloz.fr
Ostatni unijny szczyt zakończył się podpisa-
niem przez 25 państw Unii Europejskiej paktu
fiskalnego (wyłamały się tylko Wielka Brytania
i Czechy – red.). Czy ta umowa może skutecz-
nie przyczynić się do przezwyciężenia kryzysu
strefy euro?
tak, bo najważniejsze jest obecnie przywró-
cenie dyscypliny iskalnej, absolutne obni-
żenie deicytu inansów publicznych oraz
przeprowadzenie reform strukturalnych.
tzw. złota reguła – oznaczająca, że pod
groźbą kar deicyt inansów publicznych
nie będzie mógł przekroczyć 0,5 proc. pKB
– jest kluczowa dla walki z kryzysem.
Dla Francji, której deicyt wynosi dziś
5 proc. pKB, nie będzie to łatwe zadanie,
podobnie zresztą jak i dla innych krajów
Ue. Drukowanie przez eBC milionów euro
nie jest żadnym rozwiązaniem, gdyż takie
działanie nie spowoduje, że rynki nabiorą
zaufania do wspólnej waluty. warto też, aby
Ue jak najszybciej stała się nie tylko unią
ekonomiczną, ale też polityczną. Jak po-
kazuje dotychczasowe doświadczenia, bez
dalszej integracji nie będziemy mogli dalej
wspólnie funkcjonować.
Dlaczego Grekom tak trudno pogodzić się
z zaciskaniem pasa?
wszystko zrzuca się tam na karb międzyna-
rodowego spisku i krwiożerczych korpo-
racji w koalicji z bankami, które sprzysię-
gły się przeciwko temu krajowi. populizm
nie sprzyja wyjściu z zapaści. Zresztą wraz
z przedłużającym się kryzysem ekonomicz-
nym demagogia niektórych polityków ro-
śnie w siłę w różnych krajach. we Francji
coraz większą popularność zdobywa sze-
fowa Frontu Narodowego marine Le pen,
w wielkiej Brytanii coraz więcej wpływów
zdają się mieć eurosceptycy, podobnie jest
we włoszech czy w Hiszpanii. Na tym tle
optymizmem napawa podpisanie przez
Chorwację aktu akcesyjnego do Unii euro-
pejskiej. i to w czasach, kiedy borykamy się
z tak poważanym kryzysem. Zagrzeb zrozu-
miał, że lepiej być we wspólnocie – choćby
w trudnych czasach – niż poza nią. tylko
zjednoczona europa stanowi przeciwwagę
dla pozostałych światowych mocarstw.
Czy bez zastrzeżeń popiera pani propozycje
kanclerz Angeli Merkel, które nie podobają się
licznym politykom, i to także we Francji?
w ustach Francuzki zabrzmi to prowokacyj-
ne, ale tak to właśnie wygląda: warto w Unii
próbować wyjść ponad podziały narodowe
i wybrać rozwiązania najlepsze dla wszyst-
kich. a takie są właśnie propozycje Berlina,
które uważam za najbardziej realne.
Niemcy w czasie zjednoczenia dały przykład
hojności oraz solidarności: w latach 1991
– 2009 zachodnie landy wpompowały we
wschodnie ok. 1,3 bln euro, te jednak musia-
ły zaakceptować rynkowe reformy. w pew-
nym sensie można je porównać z obecnymi
propozycjami niemieckimi dla całej Unii.
Z dzisiejszej perspektywy trzeba przyznać,
że wprowadzone wówczas mechanizmy
zadziałały. wystarczy popatrzeć na nie-
miecką gospodarkę, która stała się najsil-
niejsza w europie. Niemcy mają ponad 150
mld euro nadwyżki w wymianie handlowej,
a Francja 75 mld euro deicytu.
Uważa pani, że będziemy się wtedy liczyć
w globalnej konkurencji?
tylko wówczas będziemy brani pod uwagę
w czasie negocjacji z wto, G20 czy Ban-
kiem Światowym. ani Francja, ani nawet
potężne Niemcy same nic nie zdziałają.
takie są reguły gry. Dlatego pomimo różnic
– politycznych, kulturowych i społecznych
– wszystkim powinno zależeć, aby na forum
światowym Unia mówiła jednym głosem.
Gospodarka strefy euro może w tym roku
ponownie wpaść w recesję. Czy uda nam się
w takich warunkach porozumieć w sprawie
podziału środków przeznaczanych na tzw.
fundusze strukturalne, które są obecnie kością
niezgody między starymi krajami UE a nowymi,
w tym Polski?
rozwiązanie z pewnością nie zadowoli
wszystkich, ale trzeba znaleźć jakiś kom-
promis. trudno jednak przelewać z pustego
w próżne. wszyscy musimy redukować wy-
datki. Do tej pory na wspieranie biedniej-
szych regionów poszły ze strony Ue olbrzy-
mie środki i myślę, że dalej będzie się tak
działo, choć na mniejszą skalę. Być może
w czasie wzrostu gospodarczego powin-
niśmy więcej oszczędzać, aby w momen-
cie spadku różnice w kwotach nie były tak
duże. Nie ma co ukrywać, że bez tych fun-
duszy strukturalnych wzrost gospodarczy
m.in. w polsce nie byłby tak spektakularny.
Dlaczego Niemcom się udało, a inni mają
problemy?
w znaczącej mierze z powodu niemieckiej
decentralizacji, z którą we Francji są pro-
blemy. warto więc uważnie przyjrzeć się,
co i w jaki sposób w Niemczech tak dobrze
funkcjonuje i przenieść te mechanizmy do
całej europy. U naszych sąsiadów moż-
na znaleźć wiele sprawdzonych rozwią-
zań strukturalnych, np. decyzje związane
z rozwojem przedsiębiorstw są podejmo-
wane w dialogu między pracodawcami
a pracownikami. we Francji ciągle obo-
wiązuje model kapitalizmu, w którym obie
strony zwalczają się nawzajem, zamiast
znaleźć rozwiązanie, z którego wszyscy
będą czerpać zyski. Niemcy od dawna in-
westują w edukację, bo uznały,
rozmawiała Kamilla Staszak
779167047.021.png 779167047.022.png 779167047.023.png 779167047.024.png 779167047.025.png 779167047.026.png 779167047.027.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin