Cyprian Kamil Norwid - Wstęp do Pism wszystkich.docx

(30 KB) Pobierz

Wstęp do Pism wszystkich, opracował J.W. Gomulicki.

Odkrycie Norwida tak późno było spowodowane jego nowatorstwem w sztuce poetyckiej wyprzedzającą rówieśników, a także ograniczeniem ówczesnych krytyków zapatrzonym w najbardziej konwencjonalne wzory literatury romantycznej. Uparcie twierdzono, że jest ciemna, niezrozumiała bez próby  pojęcia jej idei. Jego wielkim marzeniem było na nowo zorganizować wyobraźnię narodową, ale w pewnym momencie naraził się możnym oponentom ideowym, ściągając uwagę na osobliwą formę stanowiącą potem ulubiony element drwin. Z tego powodu poezja polska straciła szansę rozwojową – poezja Norwida mogła nawet przegonić poezję europejską, była bardzo uniwersalna.

Norwid był związany przed wyjazdem z kraju z młodymi twórcami warszawskimi, którzy niemal zawsze pozytywnie odnosili się do jego utworów. Także w pierwszej fazie emigracji krytyka spoglądała nań przychylnym okiem  - w wielu europejskich krajach miał swoich orędowników. Nawet Słowacki i Krasiński wyrażali się pochlebnie, choć czuli ową inność jego poezji. Jednak jego reputacja zachwiała się dopiero po przyjeździe od Paryża w 1849. Jego wiersz Jeszcze słowo  krytykujący ruchy Wiosny Ludów nie spodobał się Władysławowi Bętkowskiemu, który zamiast polemizować nad problemami ideowymi zarzucił poecie niejasność myśli. Później to samo oskarżenie padło ze strony Krasińskiego i  Jana Koźmiana. Otrzymują niezadowalającą odpowiedź nastawili całe towarzystwo przeciw Norwidowi i czekali na możliwość pogrążenia go. Okazja nadarzyła się w 1851 z okazji wydania Promethidiona – niemal wszyscy, nawet ci, co nie przeczytali utworu wyszydzali i drwili z niego poczytując za niezrozumiały, martwiąc się o zdrowie psychiczne Norwida itp. Nawet Zalewski z coraz mniejszym entuzjazmem wypowiadał się o sowim młodszym koledze, by w końcu ograniczyć Siudo stwierdzenia, że to „poczciwy dziwak”. Po tym incydencie miał ogromne problemy z drukowanie swoich pisk, dlatego pozostawił tak ogromną spuściznę rękopiśmienniczą.

Pierwszym odkrywcą był Wiktor Gomulicki , zachwycony poezję Norwida już w czasach studenckich, ale zaczyna gromadzić ją dopiero w 1894 r. Jednak jego poszukiwana  nie odniosły sukcesu, dopiero Zenonowi Przesmyckiemu udało się coś znaleźć – wiosną 1897 roku poznał i zafascynował się Norwidem, a potem pojechał do Paryża, gdzie odnowił znajomość z Gasztowttem, który był w posiadaniu rękopisów Norwida, które Przesmycki przywiózł od Warszawy w 1900 r. poświęcając się tylko swojemu ulubionemu poecie. Jednak nie zaprzestał szukania pozostałych rozproszonych tekstów.  

Ad leones!

Razem ze Stygmatem i Tajemnicą lorda Singelworth wchodzi w skład tzw. "trylogii włoskiej" Norwida, grupy nowel, których akcja toczy się we Włoszech. Narrator jest zdystansowany wobec wydarzeń, często posługuje się ironią. W utworze występuje duże nagromadzenie dynamicznych, plastycznych opisów. Problematyka koncentruje się wokół roli sztuki i artysty w świecie współczesnym i ich stosunku do rzeczywistości kapitalizmu – podobne problemy poruszała często literatura Młodej Polski, stąd duże zainteresowanie, jakim nowela cieszyła się w tym okresie. Utwór jest trudny w interpretacji, wywołuje też liczne kontrowersje interpretacyjne.

Utwór powstał prawdopodobnie pod wpływem odczuć związanych z panujących na ówczesnych paryskich salonach (1881) gdzie zachwycano się tylko malarstwem akademickim i prace były uzależnione od pieniądza. Wykorzystał w tym utworze wymowę paraboliczną. Miriam, Konrad Górski, Juliusz Wiktor Gomulicki, Jacek Trznadel uważają, że winę za zmianę dzieła ponosi autor i nacisk społeczeństwa. Kazimierz Wyka oskarża wymogi epoki, a bierność artysty ma wymiar ironiczny. Natomiast Zofia Stefanowska mówi o artyście we współczesnym świecie - z jednej strony konieczny konflikt z publicznością, z drugiej konieczność finansowania sztuki przez publiczność. Ad Leones!" może być interpretowany jako ten utwór Norwida, w którym problematyka konfliktu artysty i współczesnego społeczeństwa ujawnia się najwyraźniej. Została wydrukowana przez Miriama w pierwszym numerze Chimery. Nowela stanowiła rodzaj suplementu do wyidealizowanej biografii Norwida – Norwid, "zapomniany geniusz", "poeta przeklęty" został przez Miriama ostro przeciwstawiony artyście-bohaterowi noweli. Życie Norwida kończy się pośmiertnym tryumfem zapomnianego, ale bezkompromisowego twórcy – życie artysty z "Ad Leones!!" kończy się zdradą ideału. Miriam nazywa więc Norwida kimś, kto zostaje "Bogiem", artystę z noweli kimś, kto "zniżywszy trochę loty" zostaje "Bożyszczem". Ostatecznie Miriam odczytał więc nowelę jako opowieść o upadku moralnym artysty. Do wydania Pism zebranych utrzymywano tą opinię, ale później zaczęło to budzić niepokój krytyków, jako zbyt związane z estetyką młodopolską. Klęskę artystyczną i moralną, jaką była przemiana rzeźby Chrześcijanie dla lwów w Kapitalizację ponosił zresztą według krytyków nie tylko sam rzeźbiarz, ale też zakłamany redaktor i całe otaczające rzeźbiarza środowisko – rolę otoczenia rzeźbiarza podkreślał zwłaszcza Konrad Górski. Według Wyki rzeźbiarz góruje moralnie nad swoim otoczeniem – jego bierność w czasie przekształcania dzieła jest aktem "doskonałego ironisty, który przez pozorne przyznanie słuszności daje dowód swojej przewagi" skoro "tylko w ten sposób może zwyciężyć jako ironista". Zarazem Wyka wyraża jednak wątpliwość, czy Norwid dostatecznie wyraźnie przedstawił motywacje rzeźbiarza.

 Treść:

Zaczyna się od opisu psa – a właściwie charcicy – rudobrodego rzeźbiarza, który  przychodził niemal codziennie do Coffe-Greco. Wzbudzała zachwyt w sporej części gości kawiarni. Rudobrody rzeźbiarz miał swoją grupę przyjaciół, z którymi zawsze siedział przy jednym stoliku. To wszystko każdy mógł zinterpretować – było to oczywiste, a także gdzie każdy pracuje i czym się zajmuje w danym momencie. Redaktora można było poznać po ruchliwym spojrzeniu i atrybutach redaktorskich, Śpiewaka po nutach pod pachą, płaszczu i po tym, że cały czas nucił. Guwernera trochę trudnie, ale też po szybkiej mowie, ale sepleniący nieco i śliniący się, nadużywający słowa scjentyficzny. Natomiast rudobrody (chodzi w czarnych aksamitach) przychodzi do kawiarni odpocząć po całym dniu pracy, w miejscu skąd było blisko do Placu Hiszpańskiego – tam zbierali się artyści. Wiadomo wśród nich było, że rzeźbiarz zabrał się za duży projekt – dwójka chrześcijan rzuconych na pożarcie lwom. Z tego powodu często wołano na niego po prostu „ad leones!”.

Bohater przychodzi do kawiarni po listy i podchodzi do siedzących już tam, mimo wczesnej pory, Redaktora i rzeźbiarza. Dostał zaproszenie do pracowni, by obejrzał rzeźbę, pragnąc za to wiedzieć, co robi bohater. A on też rzeźbi – dwie twarze jedna zwrócone oczy ma ku niebu, druga też w górę, ale nieco niżej na jakiś świecznik. Wyszedł z kawiarni i spotkał guwernera, który powiedział mu ,ze zaproszenie dostali wszyscy znajomi, i że prawdopodobnie rzeźba zostanie sprzedana do Ameryki. Nadszedł dzień prezentacji , rzeźba wzbudziła podziw, szczególnie młodego turysty. Natomiast rzeźbiarz podszedł do niej i ją kopnął, tak że odpadł kawał marmuru.  Śpiewak od razu ułożył o tym piosenkę, a potem wszyscy przyjaciele usiedli i debatowali nad tym jak najlepiej sprzedać rzeźbę. Każdy według swojego pomysłu zaczął ja zmieniać i interpretować. Odarto rzeźbę z wymiaru chrześcijańskiego, stwierdzono, że to nie poświęcenie tylko walka . Wtedy charcico oznajmiła szczekaniem przybycie gościa -  amerykańskiego monitora, który decydował o kupnie pracy. Zażądał dokłądej interpretacji, która była diametralnie inna od pierwotnej – mężczyzna to energia czynu, kobieta to oszczędność. Wprowadza masę poprawek, ale w końcu zamawia rzeźbę przedstawiającą Kapitalizację. (xD) Bohater jest zdruzgotany taką decyzją rzeźbiarza, który według niego sprzedał to za trzydzieści srebrników.  

 Milczenie

Znaczenie milczenia – ono jako znacząca część mowy, ale i dialektyczny element rozwoju historycznego. Jest pochwałą Platońskich Dialogów – dialogu ludzi zwykłych poszukujących nieznanego Boga, prawdy i cnót wśród doczesnych i potocznych bytu warunków.

Zastanawiając się nad dziejami nauki sięgnął do starożytności, starając się odróżnić treść od instytucjonalnych form. Potępiał krytyków kierujących się w swoich ocenach jedynie modą swojego czasu. Takim ocenom przeciwstawił ponadczasowy wymiar prawdy zawarty w skupionych wyłącznie na poznawaniu Dialogach Platońskich. Protestuje przeciwko zalewowi ustnej i drukowanej informacji ulotnej, przemijającej treści. Mówi o imponującym „gwarze” wielkich stolic europejskich cywilizacji, która pozostawia po sobie poznawczą pustkę.

Jednym z charakterystycznych rysów jest opis miasta-metropolii. Opisuje on w nich ludzi kultury, którzy dzielą się na dwa rodzaje – osobników o umyśle konserwatywnym i pragmatycznym – nie dopuszczają nic poza interesem swojej pasji.  Nazwał ich także nieustannie rozwijającym się personalizmem. Natomiast druga grupa to osoby podążające za modą i chcące się podobać, zawsze stara sie powiedzieć to co zadowoliło by rozmawiającego – to bezświadoma albo przemysłowa asymilacja.  I te dwie cechy – personalizm i asymilacja określają życie jemu współczesnej metropolii. Stefanowska twierdzi, ze u Norwida pojawiły się problemy wyznaczone przez sytuacje pisarza w społeczeństwie cywilizacji przemysłowej – odegrały one dużo rolę w jego historiozofii. Dla Norwida historia to rozwojowy cykl następujących po sobie faz, w których jedna zapowiada następną, a która później staje się wygłosem poprzedniej. Jego własną epoka zapowiadała w ukryciu epokę rewolucji. Rewolucja jest dla niego o tyle przewrotem, o ile powraca do punktu wyjścia i o tyle odrodzeniem, o ile ustanawia nową epokę heroizmu, będącą dal niej wzrostem. Z tej logiki wynik powściągliwość w ocenie swojej epoki – Norwid wolał ograniczyć się do artystycznego milczenia, sugeruje mówienie nie wprost za pomocą paraboli. Wybiera formę paraboli, aby przemówić skuteczniej, bardziej stosownie od warunków epoki, w której tworzy i bardziej wymownie niż czyni to anegdota i romans. Określił Biblię jako „cała jedną literaturę w jednej książce”.

Czarne kwiaty

Poetycka suita nekrologiczna notująca ostatnie chwile Stefana Witwickiego, Fryderyka Chopina, Juliusza Słowackiego, nieznanej kobiety płynącej na okręcie, Adama Mickiewicza i malarza Pawła Delaroche.

Kpina z romantyczno-sentymentalnego kultu pamiątek. Autoironiczny stosunek Norwida do salonowej wersji oś miernych zabiegów wokół sławnych ludzi.

Treść:

Poprzedza to uwagą, że nie ma żadnego stylu, który mógł by to oddać – ani klasyczny, ani reporterski. Pierwszą z tych osób jest Stefan Witwicki. Autor spotyka go trzy razy – pierwszy raz widzi tylko zgarbioną sylwetkę niegdyś bardzo przystojnego młodziana, z którym czas obszedł się dość dotkliwie : „spotkałem był zstępującego ze Schodów Hiszpańskich, pochylonego jako starca i kijem pomagającego chodowi swemu Stefana Witwickiego: śliczna, młodości jakiejś wiecznej pełna twarz jego i włosy, jak z hebanu mistrzowsko wyrzezane ornamentacje, w grubych partiach na ramiona spływające, szczególniej wyglądały przy tym sposobie wleczenia się o kiju, bardzo zgrzybiałym starcom jedynie właściwym”. Drugi raz spotyka starca u niego w domu, na tydzień przed śmiercią: widzimy tutaj schorowanego człowieka który z trudem ogromnym oddycha i usiłuje coś powiedzieć do swojego gościa . Następnie Norwid opisuje jak starzec wpada w jakiś obłęd i zaczyna majaczyć, iż widzi w pokoju (w rzeczywistości pustym) wiele różnych kwiatów i pyta o ich nazwy. Jego pytania pozostają bez odpowiedzi. - trzecie spotkanie z Witwickim to spotkanie niemal na łożu śmierci: „Potem – już odwiedzałem Witwickiego, kiedy leżał zdefigurowany panującą podówczas ospą i już nic nie mógł mówić”. Można śmiało określić to wspomnienie jako krótkie studium śmierci i starości. Norwid obserwuje tego wielkiego człowieka, gdy jest jeszcze młodzieńcem, kiedy może on jeszcze wiele dokonać. Naturalną koleją rzeczy jest, iż na każdego z nas przychodzi starość – z każdym obchodzi się ona inaczej – nie omija ona także wielkiego człowieka. Obchodzi się z nim mało delikatnie zsyłając na niego niedołężność i chorobę. Ostatnim stadium życia ludzkiego jest śmierć – ta też nie omija nikogo i nie liczą się dla niej żadne zasługi nikogo. Norwid ponownie uświadamia sobie, że literackie próby opisania odejścia znajomych mu osób byłby - w ten, czy inny sposób - krzywdzące, dlatego decyduje się na wierność w oddaniu całej sytuacji: „dlatego właśnie w daguerotyp [obraz fotograficzny] raczej pióro zamieniam, aby wierności nie uchybić”. Drugie spotkanie jakie odbywa Norwid to spotkanie ze znanym polskim muzykiem i kompozytorem pianistą Fryderykiem Chopinem. Spotkanie ma miejsce w Paryżu. Autor z najdrobniejszymi szczegółami opisuje jak wygląda mieszkanie zajmowane przez muzyka oraz zwraca uwagę na jego niedołężność: „w tym salonie jadał też Chopin o godzinie piątej, a potem zstępował, jak mógł, po schodach i do Bulońskiego Lasku jeździł, skąd wróciwszy, wnoszono go po schodach, iż w górę sam iść nie mógł”. Norwid wspomina, iż był stałym gościem muzyka – razem z nim jadał posiłki i razem z nim podróżował, aż do chwili, kiedy schorowanego twórcy nie miał kto wnieść na górę do mieszkania jednego z odwiedzanych przez nich osób. Wówczas to być może zawstydzony Norwid jedynie dowiadywał się od jego siostry oraz od innych o stanie zdrowia Chopina. Wreszcie odważył się go odwiedzić, ale wówczas Fryderyk był już w tak złym stanie, iż nie chciał podejmować gości. Usłyszawszy jednak kto go odwiedził, zgodził się przyjąć Norwida u siebie wyrażając przy tym ogromną radość oraz zadowolenie. Przy tej okazji Norwid podkreśla, jak majestatycznie wygląda stary już i schorowany muzyk: „On, w cieniu głębokiego łóżka z firankami, na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo, tak jak zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś monumentalnie zarysowanego... coś, co albo arystokracja ateńska za religię sobie uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej – albo to, co genialny artysta dramatyczny wygrywa np. na klasycznych tragediach francuskich, które lubo nic są do starożytnego świata przez ich teoretyczną ogładę niepodobne, geniusz wszelako takiej np. Racheli umie je unaturalnić, uprawdopodobnić i rzeczywiście uklasycznić... Taką to naturalnie apoteotyczną skończoność gestów miał Chopin, jakkolwiek i kiedykolwiek go zastałem... Chopin zdawał się być świadom tego, iż są to jego ostatnie dni i chwile na tej ziemi: Wynoszę się! i począł kasłać...”. Norwid przerodził w żart przeczucie żałosne muzyka twierdząc, iż ten wynosi się rok rocznie, a to nieprawda. Jednak tym razem Norwid się pomylił – kilka dni później okazało się, iż była to ostatnia ich rozmowa. To wspomnienie kryje w sobie pewną niewypowiedzianą dokładnie przestrogę, iż na śmierć należy być zawsze przygotowanym i że nie należy sobie z niej drwić, gdyż nigdy nie wiadomo kiedy przyjdzie ta ostatnia godzina na człowieka. Kolejne spotkanie Norwida to spotkanie z zacnym pisarzem ówczesnej epoki Juliuszem Słowackim. Norwid widział się z poetą tylko dwa razy. Za pierwszym razem odbył z nim i z ich wspólnym przyjacielem długą rozmowę o sztuce, omawiając wiele wybitnych dzieł. Rozmawiali także o niedawnej podróży Norwida do Rzymu. Na zakończenie rozmowy Słowacki prosił gorąco Norwida by ten przybył w przyszłym tygodniu ale nie wcześniej ani nie później, gdyż przeczuwa on swoją śmierć: Pod koniec rozmowy mówił mi: „Piersi, piersi nadwerężone mam, każą mi już tylko cukierki jeść, co chwilowo łagodzi kaszel, żołądkowi za to o tyleż szkodząc. Przyjdź jeszcze w przyszłym, w zaprzeszłym tygodniu, potem... czuję, że niezadługo i odejść z tego świata przyjdzie mi.” Gdy nadszedł tydzień wyznaczonej wizyty Norwid spotyka po drodze do Juliusza jednego z jego wiernych uczniów, który twierdził, iż Słowacki jest w bardzo złej kondycji i sam go wyprosił. Uczeń poradził, by Norwid przełożył swoją wizytę na inny dzień, co też Norwid czyni. Niestety następna wizyta stała się niemożliwą gdyż w noc przed przybyciem Norwida Słowacki zmarł. Jest to w moim odczuciu jedno z cieplejszych wspomnień zawarte w całym dziele. Autor wypowiada się tutaj z wyjątkowym ciepłem o swoim przyjacielu. Podkreśla także, iż Słowacki przeczuwał doskonale i jakby znał datę swojej śmierci. Wzruszające jest moment, gdy Norwid nie zdążył się pożegnać ze swoim przyjacielem. Kolejne wspomnienie dotyczy obcej osoby, która nie zasłynęła niczym wyjątkowym. Norwid widział ją jeden raz w życiu i jak można domniemywać – zakochał się od pierwszego ujrzenia tej tajemniczej cudnej urody Irlandki. Autor wspomnień natrafił na kobietę całkiem przypadkowo gdy znajdował się na statku płynącym przez Ocean Atlantycki. Pech chciał, iż jak wspomina autor: „O świcie ruch był jakiś niezwykły na okręcie – wstałem i wyszedłem na pokład. Ta osoba młoda i piękna, którą obiecałem był innym razem uważać i widzieć, nagle umarła w nocy. Zwyczaj jest, że w takim razie przeznaczonym na to czarnosafirowym żaglem, w wielkie białe gwiazdy obrzuconym, przykrywają to miejsce, gdzie zwłoki leżą – taka plama czerniła na środku pokładu o wschodzie słońca...” Następną wspominaną osobą przez Norwida był Adam Mickiewicz. Norwid bardzo ciepło i z pewnym rozrzewnieniem mówił o poecie, gdyż ten wspomniał o Norwidzie w czasie jego nieobecności w Europie. Norwid odwiedził Mickiewicza w którąś pogodną niedzielę w gmachu biblioteki. Poeta przywitał swego gościa bardzo serdecznie i z wielką radością. Rozmawiali aż do zachodu słońca. Następne spotkanie obu panów przebiegło w atmosferze bardzo przytłaczającej i smutnej otóż Mickiewicz pochował swoją najdroższą żonę. Mickiewicz z wielką czułością i miłością wyrażał się o swej żonie oraz opowiedział bardzo szczegółowo moment jej śmierci. To co utkwiło z tego spotkania w pamięci Norwida to brzmiące mu ciągle w uszach słowo : „No adie!” co można tłumaczyć jako „Bez pożegnania”. Tak też Norwid pożegnał Mickiewicza – nigdy więcej się już nie spotkali. Ostatnim wspomnieniem jakie opisuje Norwid to spotkanie z wielkim florenckim artystą panem Delaroche. Artysta malarz pokazywał jak zwykle Norwidowi swój kolejny najnowszy obraz a mieli oni w zwyczaju, iż Norwid zawsze był pierwszym który widział dany obraz i wypowiadał o nim swoje sądy. Tak samo było i teraz. Obraz jaki namalował tematyką nawiązywał do motywów biblijnych. Było na nim mnóstwo postaci takich jak Jezus Chrystus i jego najwierniejszy uczeń św.Piotr. Tak o tym obrazie wyrażał się Norwid: „W zaułku jerozolimskim dawało się więcej c z u ć, niż w i d z i e ć przez podobną do okna szczelinę, iż człowiek, którego zwano Mistrzem, Rabbim, Mesjaszem, królem i prorokiem, i uzdrawiającym, pewnym lekarzem, a który był Chrystus, syn Boga żywego, właśnie że jest wzięty przez straże i prowadzony od urzędu do urzędu, a może właśnie na Górę Trupich Głów. Piotr Święty, najbliżej okna owego stojąc, porywa się jak człowiek szabli szukający, a Jan Święty, na piersiach kładąc mu ręce swe, uspokaja księcia apostoła i sam zań, przezeń czuwając, w okno patrzy.” Norwid wypowiedział po raz kolejny swój sąd na temat malowidła które go zachwyciło. Stwierdził, iż jest ono piękne i należałoby je kontynuować. Wówczas mistrz stwierdził, iż właśnie zamierza z dzieła tego stworzyć całą malowniczą trylogię. Powtarzał też iż jak tylko je namaluje to pokaże je Norwidowi – niestety malowidła nigdy nie powstały, bo na przeszkodzie stanęła im śmierć twórcy. To spotkanie z mistrzem było ostatnim. Na koniec sam tytułuje utwór Czarnymi kwiatami – jako wieczne literackie ślady upamiętniające znajomych.

Bransoletka

Dedykacja dla A.Z.

Utwór krytykujący cywilizację i kulturę XIX w. szczególności etycznej degeneracji, formalizmu moralnego i zewnętrzności życia salonowego. Legenda (taki podtytuł nosi utwór) odsłania ,,tartuffowskie" oblicze współczesnej cywilizacji, ulegającej modom, nie szanującej norm moralnych, popadającej albo w egzaltację, albo w cyniczną praktyczność. Dowód na tą tezę przeprowadził Norwid, ukazując stosunek bohaterów relacjonowanych zdarzeń do świętych sakramentów. Misterna konstrukcja tego niewielkiego utworu, przynoszącego na pozór błahą anegdotę o niedoszłym małżeństwie pięknej i płochej Eulalii (wcale praktycznie wpadającej w ramiona bankiera), na malowniczym, florenckim tle sprawia, że opowieść nabiera cech paraboli. Decyduje o tym motyw siedmiu sakramentów. Pierwszy fragment otwiera scena kontemplacji obrazu, przedstawiającego sakrament komunii - niebawem kontrastowanego z lekkomyślnym stosunkiem salonu do sakramentu pokuty (zabawa jest huczna, bo wkrótce post), sakramentu chrztu (imię nadane dla kaprysów mody) i bierzmowania (imię wybrane przez Eulalię, aby przypodobać się Edgarowi). W drugim fragmencie znowu posłuży się Norwid zasadą kontrastu: z jednej strony ukaże lekkomyślny sposób traktowania symbolu sakramentu małżeństwa (zgubiona bransoletka, symbolizująca narzeczeństwo), z drugiej solenne traktowanie przez ubogą rodzinę ostatniego sakramentu. Fragment trzeci wreszcie przynosi krótką informację o motywach ślubów kapłańskich (Edgar z gniewu mnichem chciał zostać) i ironiczny komentarz do wszystkich ukazanych faktów zlekceważenia powagi sakramentów: Potem wszyscy poszliśmy na kazanie - a te było ,,O sakramentach w ogólności". Krytyka cywilizacji, jaką przeprowadza Norwid, nie jest jednak tu natarczywa, mimo sarkazmu dokonuje się niemal mimochodem – narrator unika wszelkiego komentarza, zacierając nawet dystans między nim a krytycznie odmalowanym światem salonu. Ironia: Poprzez pryzmat siedmiu sakramentów obraża religijność sobie współczesnych. Chce ja uwolnić od fałszywej tradycji i bezmyślnej konwencji, zasłaniające najważniejsze. Raziła go ograniczona do uczucia i emocji. Motyw koła jako ramienia Boga.

Eulalia – kobieta bezwolna, bezradne wobec nacisku konwencji światowe, pozwala się „sprzedać”, wychodzi za mąż bez szczerej miłości. Krytyka mody, przywiązanie od tradycjonalizmu, co ujawnia się m.i. w niechęci do nadawania imion modnych, a raczej w oparciu o kalendarz.  

Treść:

Akcja zaczyna się w salonie na przyjęciu gdzie główny bohater przyszedł wraz z przyjacielem, który zapoznaje go z Eulalią (Barbarą herbu Strzemię). Działo się to w karnawale, a potem nadszedł post – czas pokuty, otrzeźwienia z uroku panny Eulalii. Bohater wychodzi na spacer bez planu, po wąskich uliczkach miasta, znajduje bransoletkę Eulali- podarek od narzeczonego Edgara, przeszedł obok ogrodu swojego znajomego poety. Po drodze spotkał proboszcza, który spieszył do chorego z Eucharystią. Wiele ludzi klękało przed nim po drodze, a zmierzał do małej chatki, gdzie czekał na niego chory śmieciarz, ojciec chłopca, które bohater wcześniej spotkał. Śmieciarz umierał, a bohater chciał poratować tą biedną rodzinę, więc oddał im bransoletkę Eulali, by oddali właścicielce. Przechodząc znów obok ogrodu znajomego spotkał się z nim i został zaproszony na śniadanie i przy okazji znajomy odczytał mu kilka wierszy, po czym okazało się, że tam przebywa Eulalia i biada nad zgubą. Więc Boh. Mówi im gdzie się takowa znajduje.  Później spotkał się ze swoim znajomym i dowiedział się , że zerwała zaręczyny, no bransoletka nie zginęła na darmo. Mówi o omenie. Edgar ze złości chciał zostać mnichem.  A sama Eulalia wyszła za Bankiera i są szczęśliwi.

Vade-mecum

 

Obszerny (88 elementów) cykl poetycki , jeden z najgenialniejszych i najoryginalniejszych dzieł poezji XIX w. Korzeniami tkwił w Odysei i Nie-boskiej komedii a strukturą przypominał Kwiaty  zła. Tytuł oznacza chodź za mną. Wezwanie miało sie odnosić do koncepcji poezji i zadań poety-wieszcza, który objawi prawdy życia i który pragnie spełnić swe powołanie tłumacza znaków – przewodnika, ale to w pełni Mozę zrealizować sie tylko wtedy, gdyz będą w niej uczestniczyć odbiorcy.  

Wiersz LXXXII Śmierć – można ten wiersz określić jako poetyckie studium śmierci. Na początku zarysowuje dwie sytuacje  - motyw gałęzi tłoczonej przez czerw oraz motyw piosenki i śpiewania. Obydwa są wpisane w ramy zdania czasowego, więc nic ich nie ogranicza ani przestrzennie, ani czasowo. W dalszym rozwoju sytuacji  również nie ma ograniczania, a wręcz przeciwnie – skierowanie uwagi na ogólne znaczenia i problemy. Uogólnienie początkowych sytuacji nie polega jedynie na zatarciu granic czasowych i przestrzennych. Nabierają znaczenia symbolicznego – czerw toczący gałąź (symbol życia) to znak wszystkiego, co przemija obumiera i kona. Natomiast ktoś nucący piosenkę lub grający to w tym kontekście symbol pogody i radości. Zestawiono tu przeciwstawne zdarzenia, być może miało to na celu zagłuszyć piosenką niszczące, groźne zjawisko, odbierające człowiekowi ochotę do działania – śmierć. Odsunąć nadciągającą świadomość końca, staraj się żyć i cieszyć się każdą chwilą. Nie wiadomo jak to interpretować, dopiero w drugiej zwrotce mamy jakieś wskazówki. Mówi o starożytnych, przed chrześcijańskich, a przecież aktualnych poglądach na życie i śmierć, ironicznie nazywając je błogimi. Ironię, tak charakterystyczną dla tego autora zawiera także semantyczny kontrast miedzy życia pojętego jako „lekkie rekreacje” i  „ciężką wiarą” w śmierć( w znaczeniu poważna, uparta, nieco ograniczona, bezwzględna, tępa). Ta wieloznaczność wydobyta przez zestawienie z lekkimi rekreacjami zarysowuje ironiczną postawę wobec przytoczonego poglądu na śmierć. Jest to jeszcze uwypuklone rozstrzeleniem fragmentu „tyka osób, Nie sytuacje- -”. Mamy też tu do czynienia z zmianą znaczeń w stosunku do utartych przyzwyczajeń. Osobą Norwid nazywa to, co w człowieku najistotniejsze, o sytuacji duchowej, a sytuacja to, co z istotą duchową jest najściślej zespolone, ale nie jest koniecznym warunkiem istnienia. W ostatniej zwrotce upewnia nas, że to właśnie chodzi o te desygnaty, tyle, że zamienia osobę - sytuację na istotę – tło. Jasne się staje, że śmierć niszczy jedynie ciało, tło, sytuację. Zamykając utwór znów zmienia znaczenia, istnieje tu opozycja  słowa „starszy” w kontekście, że człowiek jest starszy niż śmierć, bo przecież człowiek był pierwszy, śmierć jest konsekwencją narodzin. Jest starszy to znaczy godniejszy, ważniejszy niż śmierć.  Człowiek jest w stanie „przeżyć” śmierć, będzie dalej trwał po niej. Nawiązuje tu Norwid do znaczenia obecnego w niektórych językach obcych czy w języku staropolskim – jest to określenie trwania w czasie , dopiero sąsiadujące liczebniki odmierzają ten czas.        

Finis(XCVII): Jest to wiersz jawnie autotematyczny („pod sobą samym wykopawszy zdradę, cóś z życia kończę, kończąc mecum-vade”), jest jak gdyby „streszczeniem” podstawowego wątku cyklu – śmierci i śmiertelności, a także jest „wykładnią” zasady kompozycyjnej dzieła („Złożone ze stu perełek nawlekanych Logicznie w siebie – jak we łzę łza – wciekłych”). Aluzja do łacińskiego stwierdzenie finis koronat opus – koniec wieńczy dzieło, al. Także finem facere – umrzeć.  

Już sam tytuł jest wieloznaczny – od łac. Finis – granica, koniec, śmierć. Może odnosić się do końca tomu, ale przyjmijmy, że to oznacza znak graniczny, ale nie jest to utwór kończący Vade-mecum.

Finis mówi o śmierci tworów, obejrzenie się na to, co było, na życie autora. Sam podmiot liryczny stwierdza, że już kończy cały cykl złożony ze „stu perełek” logicznie w całość złożonych. Już zamyka zeszyt niczym drzwi celi – tutaj odwołanie do pierwszego wiersza Vade-mecum. Porównuje się do botanika, który ukończył kompletować zielnik. 

Vade-mecum (I): Wiersz wcześniejszy niż reszta utworów z VM, to że jest tworem pierwszym potwierdza numeracja samego Norwida, ale i  nośnik konstrukcyjny – wizja wędrówki artysty, którego plonem jest ten przewodnik-pamiętnik. Jest to już trzeci wstęp, a zarazem stanowisko i „program” artystyczny. Jako, że pełni funkcję przewodnika odsyła do rozległego kontekstu pism Norwida. Wprowadza charakterystyczną dla całego tomu nutę uczuciową. Jest to wiersz autotematyczny i autokomentatorski. Łączy się ściśle z wierszem epilogowym – Do Walentego Pomiana Z.

Lud domaga się o czyny, a nie tylko o wspominanie dawnej chwały i oklaskiwanie pokrzepiających utworów. A w ojczyźnie było laurowo i ciemno – można się domyślać, ze było wiele piór piszących bardzo dobrze, a także zbierały się chmury nad Polską. Właśnie w ten czas Bóg zsyła natchnienie i zmusza do podróży, która ma być miejscem dojrzewania do bożej służby. Jest też symbolem opuszczenia i samotności, ponieważ podmiot liryczny błądzi po niej sam – nie mógł zabrać nic z ojczyzny, nawet listka z laurowego wieńca. W kolejnych zwrotkach spogląda w przeszłość, co powoduje w pewnym stopniu duchowe skamielinie i martwotę. Wspomina walki, kobiety, które spotkał na swej drodze, ale wszystkie były niczym z marmuru – nie potrafiły go rozgrzać, niczego od nich się nie nauczył. Przejął tylko od nich pozę grzeczną i bezwładną, bezbarwną - przychodzi się tylko przywitać i pożegnać . Usprawiedliwia od razu swoja twórczość, że pisze być może rzeczy obłędne, ale przynajmniej wiernie oddają jego odczucia. Mówi wprost, że współcześni  mu raczej nie zrozumieją jego twórczości, ale wyraża nadzieję, iż być może następne pokolenia dostrzegą jego twórczość w tym ogromie teraz drukowanym i zrozumieją.

W Weronie (VI): Wiersz nawiązujący do utworu Szekspira „Romeo i Julia”, a także do ballady Romantyczność Mickiewicza. Stawia tu naprzeciw dwie siły – cywilizację i naturę.  Z jednej strony natura patrzy przyjaźnie- „Łagodne oko błękitu”- na gruzy dawnych domostw Kapuletich i Montekich i jako znak „gwiazdę, zrzuca ze szczytu”, która wedle cyprysów jest „łzą znad planety”, co „w groby przenika”. Z drugiej strony dla ludzi wykształconych to tylko kamienie, na które nikt „nie czeka”.  Można nadmienić, że cyprysy tutaj to symbol śmierci. Podmiot liryczny jest zdecydowanie po stronie natury – widać to nawet w stosunku zwrotek z których trzy traktują o naturze, a tylko jedna o ludziach. Interpretując można powiedzieć, że „łagodne oko błękitu” to Bóg patrzący na nasze ziemskie sprawy z perspektywy czasu – patrzy tylko na gruzy pozostawione przez rodziny, które wolały poddać się popularnej w czasach Norwida idei materialnego zysku i głupiego honoru, niż pielęgnować to, co mogło by przynieść kontynuację ich rodów – miłość młodych ludzi. Teraz mogą mówić tylko cyprysy – kwiaty nagrobne. Natura nas nie „wyparła” – sami pozwoliliśmy jej wejść w życie. Odzieramy je z całej magii i poetyczności w pogoni za materią. Zdanie takich ludzi umieszcza na końcu, zaznaczając smutny dla niego fakt dominacji tego w ich życiu i podkreśla swój sprzeciw wobec takiego stanu rzeczy.  Aniela Kowalska mówi: „W Weronie to nie tylko hołd złożony potędze i prawdzie wielkich uczuć, pozostawiających po sobie ślad nieprzebrzmiałej harmonii, jest tu także filozoficzna zaduma -poetycko wyrażona jako zaduma nieba- nad ziemskimi dziejami ludzkości, triumfującej nad rodową nienawiścią i nad niszczącym działaniem czasu, nieubłaganym wobec wszystkiego, co kłamane pozorną ważnością”.

8

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin