Mieczysław Jastrun.doc

(35 KB) Pobierz
„Podwójność”

Podwójność

Inną kobietę widział w niej, ukrytą

W tej obcej, którą znał nie znając wcale.

To może tamta (dla której miał litość

Szła cieniem klonów okryta jak szalem.

 

To może tamta, którą ona sama

Czuła jak żal, ból, jak oddalenie,

Zjawiała mu się w okrągłości ramion

Za opuszczonym ku ziemi spojrzeniem

 

Lub w liniach, co zbiegały w trójkąt ciemny

Pod gładką tarczą wypukłości brzucha,

Gdzie była jeszcze dziewczęca i krucha

I gdzie ich młodość łączył dreszcz wzajemny.

 

 

 

 

 

Własna i cudza

No cóż trzeba się pogodzić ze śmiercią

własną i cudzą mimo że czuję jej obecność

objawiającą się w niepokoju

w dreszczu nocy i w słońcu dnia

(w pokojach pod obrazami w cieniach

i w ciszy podstępny Demon

zamiata kurz pustyni przed sobą)

Mógłbym oddać mu swoją

gdyby chciał ją przyjąć gdyby

zwierzył mi się na wysokiej górze

która jest między głodem ciała

a głodem Ziemi

 

Niech będzie przeklęta – myślę –

A on odpowiada: błogosławiona.

 

 

 

 

 

***

Mówi do mnie – – – i nikt nie słyszy

Mówi do mnie – wierzę i nie widzę

Mówi do mnie  to dalej to bliżej

Mówi do mnie

                          w przestrzeń co nas dzieli

Mówi do mnie w szarości i bieli

Przekreślonej okna mego krzyżem

71/72

 

***

Cała rzecz – odejść stąd bez bólu –

Tymczasem byt jest synonimem bólu

 

Ta garść prochu miała zbyt wielkie pretensje

Nie można poznać świata – można go tylko

zgłębić cierpieniem

 

1959

 

 

Źrenica

Pamiętam takie chwile gdy mi się zdawało

że mógłbym świat wziąć za rękę

albo że mógłbym przebić się przez moje ciało

co mnie oddziela i skazuje na udrękę

Cokolwiek stanie się i będzie

przez jedną chwilę jestem niezależny

jestem sam w sobie i umrzeć nie mogę

Jak Łazarz zmartwychwstały szedłem w drogę

nikomu jeszcze nie znaną Jestem wszędzie

w przeszłości i w przyszłości w teraz które jest

dopóki jestem Jakże być nie mogę?

Gdy mogę się poruszać nawet we śnie

Po drugiej stronie zaćmienia księżyca

Tam dokąd sięga wszechgwiazd źrenica.

 

 

Sprawy senne

Jakbym stał w śmierci po głowę

obnażony

Opadły ze mnie suche liście

i szeleszczą pod moimi stopami

I nie mogę niczego przekreślić

nic ująć

za nic przeprosić

odpłacić tym, którzy mnie kochali

za nic

Około szóstej zasypiam po długim niespaniu

po raz drugi

mając głęboką przepaść za sobą

I śni mi się zima

jak zawsze bez oznaczonego miejsca

między nicością a śnieżycą życia

 

 

Odkrycia

Wtedy gdy pogrążony byłem

w odkrywaniu nowych lądów i wybrzeży słowa

i jak alchemicy usiłowałem wywieść z ziemi

rodowód kwiatów o niesłychanej sile

własności leczniczych barw i zapachów

 

w tym domu w którym nie mieszkałem nigdy

i prawdę mówiąc nie chciałem zamieszkać

Nie interesowała mnie starożytna wersja

uczuć o których wiedziałem że się nie liczą

w nowym świecie w którym komputer przekazywał

czas i imiona kochankom

 

Wybrzeża morza były znowu puste

zieleń mieniła się w liściach

błękit gdzieniegdzie zawiązywał szarfy

w unoszących je nad morzem powiewach

i brzegi życia zamykały migocącą teraźniejszość

która ubywała jak zasób lądu odepchniętego przez morze

rzucające na powierzchni błędnymi okrętami.

 

 

Okno

Zachwianą ciemność wczesnych godzin

Napełnia szumem piasek światła

Przeświecający poprzez fale

Nocy. Zdziwienie pierwsze, świt

Stworzenia. Lustro ślepe, płaskie

Na podnoszącej się podłodze

I oświetlone żółtym blaskiem:

Sześcian, romb, kula. Wszystko tylko

Przez chwilę. Potem ciemność gęstsza

Niż wszystkie noce na planecie.

Drzwi twarde. Twarde szkło. Szaleństwo

Wiedzy, że się nie będzie istnieć.

 

Istnieć! Zdejmować z ramiona lata

Owijać wokół szyi noce,

Słuchać, jak siada deszcz na kwiatach,

Jak zawęźlają się owoce,

Światło przybliża kształt daleki

I czas nie liczy się na dni

Ani godziny, ani wieki.

Jest tętnem myśli, myślą krwi.

 

Czym jest ta ściana, co nas dzieli,

To ślepe okno bez przestrzeni?

Czyżby ojcowie już wiedzieli

Wszystko co wiemy dziś dogrobnie,

Czy są na nowo narodzeni

 

Z nas, z krwawych brzuchów naszych kobiet

I mądrzy są jako wężowie,

Ci sami, choć w zmienionej skórze,

I pokolenia są jak burze,

Które przechodzą łamiąc lasy,

Paląc stronice żywej księgi,

I taka jest właściwość czasu,

Że zło podnosi do potęgi.

 

Nagle proporcje rzeczy zmienia,

Oświetla nowym słońcem miejsca

Od drzew wierzchołka do kamienia.

Nazwy nadaje im zwycięzca,

Bo on ma prawo stanowienia.

Wziął żywą prawdę, odda martwą,

Zgasi odróżniające światło.

 

I okno będzie pustą ramą,

W której zamieszkała przestrzeń wiatru.

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin