Balogh Mary - Georgian 01 - Bez serca.pdf

(1095 KB) Pobierz
Balogh Mary - Georgian 01 - Bez
MARY BALOGH
BEZ SERCA
1
Zaprawdę, moje dziecko - powiedziała lady Sterne do swojej chrześnicy -
musisz teraz poważnie pomyśleć o sobie. Zawsze myślałaś o rodzinie, najpierw o
mamie, świeć Panie nad jej duszą, potem o ojcu, świeć Panie nad jego duszą, a potem
o bracie i siostrach. Teraz Wiktor jest pełnoletni i odziedziczył należną mu spuściznę,
Charlotte wyszła za mąż, Agnes jest piękna jak wiosna o poranku i gdy tylko
znajdziemy jej jakiegoś godnego dżentelmena, chętnie wyjdzie za mąż, a Emilia...
Nie możesz, dziecko, zadręczać się swoją najmłodszą siostrą. Najwyższa pora, żebyś
pomyślała o własnych sprawach.
Lady Anna Marlowe obserwowała swoją siostrę z drugiego końca salonu
mody. Zwoje materiałów, jedwabiu i błyszczącego atłasu, leżały na stołach, niektóre
jeszcze nierozpakowane. Musiała przyznać, że było w tym coś ekscytującego;
wyobrażanie sobie, jak będą wyglądały nowe suknie, jak się będzie w nich chodzić,
sprawiało jej niemałą przyjemność.
- Agnes ma osiemnaście lat, ciociu Marjorie - powiedziała - a ja dwadzieścia
pięć, i właściwie nie mam już widoków na zamążpójście. Stoję, że się tak wyrażę, w
kącie.
- I niestety jestem przekonana, że odpowiada ci ten „kąt” - rzekła ostro lady
 
Sterne. - Życie, moje dziecko, szybko mija, a z upływem lat biegnie coraz szybciej,
wierz mi. Ogarnia cię coraz większy żal na myśl, co mogłaś zrobić, a czego nie
zrobiłaś. Na znalezienie męża nie jest jeszcze za późno, ale za rok, dwa mogą być z
tym trudności. Mężczyźni nie szukają matek dla swoich dzieci wśród kobiet
dobiegających trzydziestki - bo oni tym właśnie się kierują. Masz w sobie, Anno, tyle
ciepła i miłości. Powinnaś szukać mężczyzny, którego obdarzysz tą miłością i który ją
odwzajemni. Nie mówię już o pozycji społecznej i poczuciu bezpieczeństwa.
Rozmowa zeszła na sprawy domowe. Wiktor, jedyny brat Anny, obchodził
niedawno dwudzieste pierwsze urodziny. Po skończeniu uniwersytetu i otrzymaniu
rodowego tytułu, z którym jeszcze nie zdążył się oswoić, stał się prawowitym hrabią
Royce. Ojciec zmarł przed rokiem i Wiktor wróci niebawem do domu i przejmie
pełną odpowiedzialność za rodzinę. Niedawno się zaręczył. Gdzie ona, Anna, się
podzieje? - zastanawiała się. A Agnes i Emilia? Nagle ten dom przestanie być ich
domem. Nie sądziła, by Wiktor czy Konstancja chcieli się ich pozbyć. Lecz żadne
młode małżeństwo nie lubi lokatorów we własnym domu, zwłaszcza gdy tym
lokatorem jest stara panna.
A ona była starą panną. Wsparła o kolana splecione mocno dłonie. Nie mogła
wyjść za mąż. Na myśl o tym jej oddech stał się szybszy, a w skroniach poczuła ból.
Walczyła z zawrotem głowy.
- Spełniając, ciociu, twoje życzenie, sprowadziłam Agnes do Londynu -
powiedziała. - Tutaj zapewne szybciej niż w okolicach Elm Court znajdzie
odpowiedniego męża. Będę rada, jeśli przynajmniej ona będzie szczęśliwa.
- O Boże, moje dziecko - rzekła matka chrzestna - nalegałam, żebyście obie tu
przyjechały i znalazły sobie mężów. Ty przede wszystkim. Jesteś moją chrześniaczką
- jedyną zresztą. Agnes to tylko córka mojej drogiej Lucy. Ale cieszę się, że
nazywasz mnie ciotką, choć nią nie jestem. Widzę, że pani Delacroix skończyła
właśnie zdejmować miarę. - Ciotka wstała. - Chciałabym, żebyś i ty zamówiła trochę
eleganckich strojów. Wybacz mi moją bezceremonialność, ale wyglądasz trochę
prowincjonalnie. Nawet twoja spódnica na obręczach powinna być dwukrotnie
szersza.
- Większe obręcze wyglądają po prostu śmiesznie - powiedziała Anna.
Śmiesznie, ale nadzwyczaj kobieco i ładnie, pomyślała.
Matka chrzestna nie omieszkała przypomnieć Annie, że z Agnes nie łączy ją
właściwie żadna rodzinna więź. Czy można zatem liczyć na to, że ciotka wprowadzi
 
Agnes na salony, gdzie dziewczyna będzie miała szansę poznać odpowiedniego
kandydata na męża? Czy nie jest to zadaniem jej, Anny? Och, jakby to było cudownie
ubrać się w te modne stroje i choć parę razy wystąpić w nich na londyńskich
salonach.
„Wrócę. I oczywiście zastanę cię tutaj. Pamiętaj, Anno, że jesteś moja. Duszą
i ciałem”. Te słowa huczały jej w głowie, jakby wypowiadał je ktoś stojący obok.
Przed rokiem padły z ust pewnego mężczyzny w Elm Court. To było dawno, dawno
temu. I daleko stąd. Nie wrócił. Mam dopiero dwadzieścia pięć lat, pomyślała Anna...
i doprawdy, tak mało radości zaznałam w życiu. Prawie wcale... Poza tym nie
zamierzałam szukać męża. Nie, nigdy nie wyjdę za mąż, cóż więc szkodzi, jeśli się
trochę zabawię...
- Może masz rację - rzekła wstając. - Sprawię sobie parę nowych strojów,
żeby nie przynieść ci wstydu, gdy raz czy dwa będę ci towarzyszyć.
- O Boże, moje dziecko - westchnęła matka chrzestna. - Jesteś tak ładna, że
trudno byłoby się ciebie wstydzić. Ale moda to rzecz bardzo ważna. Chodź. - Wsparła
się o jej ramię i ruszyła w drugi koniec sali. - Kujmy żelazo póki gorące, zanim
opadną cię wątpliwości.
Agnes stała w pąsach, oczy jej błyszczały, choć wykrzykiwała jednocześnie,
że nie potrzebuje aż tylu strojów. Madame Delacroix obstawała jednak przy swoim:
dla młodej damy z jej sfery, która zaczyna bywać w wielkim świecie, strój jest rzeczą
pierwszorzędnej wagi.
Anna cieszyła się z całego serca radością siostry. Agnes miała osiemnaście lat
i od dwóch lat była w żałobie - najpierw po śmierci mamy, potem taty. Długo żyli w
ubóstwie i Agnes nie miała zbyt wielu powodów do radości.
- Moje dziecko - powiedziała do Agnes lady Sterne - nie możesz przecież
pokazać się kilka razy w tej samej sukni. Madame zna się na rzeczy. Ponadto ściśle
stosuje się do moich instrukcji. No, a teraz kolej na Annę.
Lady Sterne zapowiedziała, że pokryje wszystkie koszty związane z pa-
romiesięcznym pobytem sióstr w Londynie. Ziszczą się jej marzenia, oznajmiła, gdy
będą jej towarzyszyły dwie młode damy, które wprowadzi w świat. Nie miała
własnych dzieci. Anna przywiozła ze sobą trochę pieniędzy - Wiktor nalegał na to,
albowiem, jak twierdził, upłynie sporo lat, zanim doprowadzi majątek do kwitnącego
stanu.
A może nigdy mu się to nie uda, jeżeli... - Anna odrzuciła od siebie te czarne
 
myśli. Postanowiła, że przez te dwa miesiące nie będzie się tym trapić. Zamierzała
odpocząć, oderwać się od wszystkiego, co przykre.
Oznajmiła swojej matce chrzestnej, że będzie zapisywać każdy grosz, jaki
ciotka wyda na nią i Agnes; będzie to pożyczka, którą spłaci, kiedy tylko będzie
mogła.
Tak czy owak, stało się: madame Delacroix wzięła ją w obroty. Zdjęła miarę,
obracała, kłuła szpilkami, drapując fałdy sukni. Jednocześnie omawiała z dwiema
innymi klientkami rodzaje materiałów, ozdoby, halki, wykończenia stanika, zapięcia,
rozpięcia. Wszystko to wprawiało Annę w oszołomienie. Zasznurowano ją znacznie
mocniej, niż do tego przywykła, i z pewnym zakłopotaniem, ale i fascynacją patrzyła
na swoje piersi - dzięki gorsetowi uniosły się, stały się pełniejsze i bardziej kobiece.
Obręcze do sukni, które dopasowała krawcowa, były tak duże, iż Anna obawiała się,
że nie przejdzie przez drzwi.
Wszystko to sprawiało jej jednak ogromną radość.
Jakie to cudowne, myślała, czuć się młodą i wolną. Bo w gruncie rzeczy nie
zaznała ani jednego, ani drugiego. Młodość jakby ją ominęła. Co do wolności... no
tak. Gdyby on wrócił z Ameryki, tak jak przysięgał...
Nie chciała przecież być wolna przez całe życie, tylko przez parę miesięcy!
Na pewno nie będzie miał jej tego za złe - zdecydowała.
Wspaniałe uczucie - przez całe dwa miesiące sycić się młodością i wolnością.
- Bądź pewna, moje dziecko - powiedziała lady Sterne, gdy wybieranie sukien
dobiegło końca - że ani się obejrzysz, a będziesz czuła brzemię lat. Miałaś ciężkie
życie i bez reszty poświęciłaś się rodzinie. Teraz nadszedł twój czas. Nie jest jeszcze
za późno. Przebóg, zamierzam znaleźć ci pierwszorzędnego męża, jedynego w swoim
rodzaju.
- Wystarczy, jeśli zabierzesz mnie na parę balów i koncertów, ciociu. - Anna
roześmiała się. - Nie zapomnę ich do końca życia. Mąż nie jest mi potrzebny.
- Tam do licha! - burknęła gniewnie matka chrzestna.
- Na Boga, dziś wieczór zadziwiłeś wszystkich - rzekł lord Teodor Quinn,
klepiąc się z zachwytem po udach. Siedział w fotelu, w bibliotece swego siostrzeńca;
powiedział te słowa, rzecz jasna, po wyjściu kamerdynera, który podał mu szklankę
brandy. Lord roześmiał się serdecznie. - Wachlarz. Ludzie po prostu oniemieli.
Lucas Kendrick, książę Harndon, stał, opierając się o marmurowy gzyms
kominka. Uniósł w górę wachlarz, o którym mówił wuj; niewielkie cacko z kości
 
słoniowej i złota. Rozłożył go i zaczął z wolna wachlować sobie twarz.
- Służy do chłodzenia czoła, gdy w pokoju jest za ciepło - powie dział. -
Bardzo praktyczna rzecz, drogi wuju.
Wuj był w dobrym nastroju, skory do żartów. Roześmiał się ponownie.
- Daruj sobie, Luke, to zwykły rekwizyt, jak puder, róż i czernidło.
- Chciałbyś, Teo, żebym pokazał się w towarzystwie do połowy obnażony? -
zapytał.
- Nie, w żadnym razie, chłopcze - odrzekł lord Quinn. Łyknął solidny haust
brandy i przez parę chwil rozkoszował się jej smakiem.
- Sporo czasu spędziłem w Paryżu i wiem, jak ubierają się tam mężczyźni i jak
się zachowują. O ile mi wiadomo, nawet tutaj masz reputację eleganta
wyprzedzającego modę. Na szczęście również opinię celnego strzelca i wytrawnego
szermierza i nie można cię podejrzewać...
- Słucham? - Siostrzeniec lekko zmrużył oczy. - Co mianowicie mógłby ktoś
podejrzewać?
Jego wuj uśmiechnął się nieznacznie i z błyskiem uznania w oczach zmierzył
go od stóp do głów. Przyglądał się z rozbawieniem jego upudrowanym włosom,
zwiniętym równo w dwa wałki po obu stronach głowy, z tyłu zaś, na karku,
związanych w węzeł ozdobiony czarną jedwabną wstążką tworzącą kokardę.
Popatrzył na jego ładną, upudrowaną z lekka, skupioną twarz, cienką warstwę różu na
policzkach i mały czarny pieprzyk. Ciemnoniebieski jedwabny surdut, oblamowany
srebrną materią, wyhaftowany srebrną nicią i odpowiednio usztywniony leżał
nienagannie. Srebrna kamizelka zdobiona błękitem, obcisłe szare pludry do kolan,
białe pończochy, pantofle ze srebrnymi sprzączkami na wysokich czerwonych
obcasach tworzyły harmonijną całość. Książę Harndon był niewątpliwie uosobieniem
paryskiego szyku. U jego boku wisiała szpada z rękojeścią wysadzaną drogocennymi
szafirami. Broń, trzeba przyznać, dodawała mu godności i wyróżniała spośród innych.
- Nie odpowiem ci, mój chłopcze, na to pytanie - odparł lord Quinn po
dłuższej chwili milczenia - albowiem ostatnia rzecz, o jakiej marzę, to zginąć z twojej
ręki. Postąpiłeś bardzo uprzejmie, że dziś wieczór tak wcześnie opuściłeś klub. Dzięki
temu goście będą mieli o czym rozmawiać przez resztę nocy - zachichotał. - Ten
wachlarz, Luke. Na rany Boga, gotów jestem przysiąc, że Jessop na widok wachlarza
w twoim ręku połknął porto razem z kieliszkiem.
- O ile pamiętasz, Teo - powiedział Luke z powagą, wachlując się
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin