Ringo John - Posleen 04 - Doktryna piekiel.rtf

(767 KB) Pobierz
-

 

John Ringo

 

DOKTRYNA PIEKIEŁ

Hell’s Faire

Tłumaczenie: Przemysław Bieliński

Dziedzictwo Aldenata 4


Ćmom Barowym.

Proszę.

Gotowe.

A teraz dajcie mi święty spokój!

 

- J.


˛ Prolog ˛

Wielebny Nathan O’Reilly musiał przyznać, że stanowisko konsultanta prezydenta Stanów Zjednoczonych miało swoje dobre i złe strony. Jedną z tych dobrych – wprost nieocenioną – był wręcz nieograniczony dostęp do posiadanych przez prezydenta informacji na temat „dobroczyńców” ludzkości. Bane Sidhe i bez tego znała większość owych informacji, przypuszczalnie dzięki penetracji ludzkich sieci komputerowych. Société wolała jednak się upewnić – nie przestając wspierać swoich odwiecznych „sprzymierzeńców” – czy nikt nie próbuje jej wykołować.

Negatywnym aspektem sytuacji były teorie spiskowe głoszone przez różnych niedouczonych ćwierćprofesjonalistów, że jezuita jako doradca prezydenta jest dowodem istnienia jakiejś tajemnej intrygi związanej z piramidami, Atlantydą, obcymi i wiedzą starożytnych. Oficerowie FBI, CIA, NASA i innych agencji uważali, że nie ma żadnych starożytnych spisków. Każdy, kto by otwarcie stwierdził, że wielebny doktor Nathan O’Reilly, Doradca Prezydenta ds. Galaktycznej Antropologii i Protokołu, jest zamieszany w tysiącletnią intrygę, natychmiast trafiłby do pokoju bez klamek.

I dobrze, ponieważ akurat w tym przypadku owi „popaprańcy” mieli rację.

Stanowisko konsultanta cieszyło się jednak również autorytetem, co było bardzo przydatne w kontaktach z pewną kategorią ludzi, do której zaliczał się obecny gość wielebnego.

Przed zdezerterowaniem z Dowództwa Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych porucznik Peter Left był mężczyzną średniego wzrostu, jasnowłosym i niebieskookim, przypominającym wyglądem i charyzmą półboga albo filmowego gwiazdora. Teraz gość O’Reilly’ego miał ciemne włosy, piwne oczy i szczupłą budowę ciała, a standardowe procedury identyfikacyjne przy wejściu do Cheyenne Mountain potwierdziły również inne odciski palców, inny głos, inną siatkówkę, a nawet inny kod genetyczny. Mimo to wielebny O’Reilly nie miał wątpliwości, że rozmawia z trzecim co do ważności dowódcą Cyberpunków.

Jak dotąd rozmowa nie szła im najlepiej. Niezależnie od tego, że ich interesy były zbieżne z interesami Société, Cybersi istnieli po to, by bronić konstytucji Stanów Zjednoczonych przed Darhelami i sprzymierzonymi z nimi politykami. Przymierze to i wynikający z niego tryb wydawania i przyjmowania poleceń nie miały żadnego oparcia w owym dokumencie – w ani jednym traktacie, w ani jednej poprawce – a więc stały w sprzeczności z konstytucją zarówno z punktu widzenia prawa, jak i ducha ustawy, co Left właśnie ze złością wyjaśniał.

              Kiedy przedstawiliśmy naszym przełożonym dowody przeciwko Darhelom, stało się jasne, że zostali przez nich skaptowani i że musimy sami działać, gdyż nie ma już od kogo przyjmować rozkazów. Jeśli teraz zaczniemy wykonywać polecenia jakiejś grupy kontrolowanej przez Galaksjan, będziemy gorsi od tych, z którymi walczymy. Prawdę mówiąc, propozycja ojca nas obraża.

              Société nie jest „kontrolowana przez Galaksjan” – odparł z uśmiechem O’Reilly. – Działamy niezależnie od Bane Sidhe, jedynie nawzajem się wspieramy. Bane Sidhe udostępnia nam dane wywiadu i zapewnia dostęp do galaksjańskich technologii...

              A wy za to dostarczacie im zamachowców. – Left niemal wypluł te słowa. – Darhelowie przynajmniej nie ukrywają swoich zamiarów pod wzniosłymi hasłami. To, że Galaksjanie sami nie potrafią zabić, kogo trzeba, to jeszcze nie powód, żebyśmy byli ich chłopcami na posyłki.

O’Reilly zmierzył Cyberpunka gniewnym spojrzeniem.

              Dobrze, ty arogancki matole. Chcesz znać prawdę? Proszę. Wy z waszą drogocenną konstytucją już jesteście martwi, jeśli nie odciągniemy od was elfów. Szukacie po omacku odpowiedzi, które my mieliśmy, kiedy jeszcze Gilgamesz nosił pieluchy! Mogę pokazać ci osobisty dziennik Marka Antoniusza, starszego centuriona Czternastego Legionu Rzymu, w którym służyli bezlitośni mordercy, jakich wolelibyście nie oglądać nawet z daleka. Pisał, że ludzie zbyt często ze sobą walczą, podczas gdy powinni połączyć swoje siły przeciwko Darhelom, czyli Odwiecznym, jak ich wtedy nazywano. Chcecie bronić Ameryki i jej cennej konstytucji, którą przecież pisali także członkowie Société. Société stawia przed sobą tylko jedno, jedyne zadanie: sprawić, by ludzkość mogła rozwijać się wolna od jarzma Darhelów! W obecnej chwili to właśnie Darhelowie są największym zagrożeniem dla waszej konstytucji. A więc będziecie z nami współpracować czy będziemy działać po omacku, skłóceni ze sobą? Innego wyjścia nie ma. To układ binarny. Pogódźcie się z tym.

Left przez chwilę spokojnie mu się przyglądał, potem pokiwał głową.

              Czego chcecie i co jesteście skłonni nam dać w zamian?

              Macie rację co do tego, że najbardziej potrzeba nam personelu do bezpośrednich działań – odparł O’Reilly. – Wojna pochłonęła wielu naszych ludzi, a potrzebujemy zespołów szybkiego reagowania...

Left pokręcił głową.

              Nie możemy występować bezpośrednio przeciwko Darhelom. To by pogwałciło Układ. Chociaż być może nie jest zgodny z konstytucją, uważamy, że w dłuższej perspektywie będzie leżał w interesie nas wszystkich.

              To właśnie Układ i wasze starania, by go stworzyć, zrobiły na mnie wrażenie. Moim zdaniem jednak za szybko daliście sobie spokój. Pięciu Darhelów za generała Taylora to kiepski przelicznik. Piętnastu, dwudziestu, stu, jeśliby się dało...

              Jestem skłonny się zgodzić – powiedział Left z nikłym uśmiechem. – Jednak pięciu to wszystko, co mogliśmy zrobić. Jeśli... kiedyś będziemy musieli to powtórzyć, pięciu to chyba wszystko, co jesteśmy w stanie zagwarantować. Ponieważ Darhelowie mogą nie zawahać się przed zabiciem jakiegoś wysokiego stopniem żołnierza za cenę pięciu swoich, uznaliśmy, że jeśli będzie to osoba szczególnie chroniona, zamach na nią można będzie potraktować jako wypowiedzenie wojny. Generalnie jednak my sami nie możemy wystąpić przeciwko Darhelom. A więc do czego potrzebowalibyście ludzi?

              Są pewne przedsięwzięcia, które wymagają „ludzkiej” ręki. Na przykład nie rzucająca się w oczy ochrona wybranych osobników. Mamy bardzo dobre informacje na temat zamiarów Darhelów i często jesteśmy w stanie nie dopuścić do zamachu. Do tego jednak potrzebni nam są kontrzamachowcy. Poza tym od czasu do czasu potrzebujemy kogoś, kto zabrałby naszych ludzi z miejsc, w które sam diabeł boi się zapuszczać.

              Wiedzieliście wcześniej o zabójstwie generała Taylora? – spytał cicho Left.

O’Reilly pokiwał głową.

              Pewne komórki zostały o tym poinformowane, ale ostrzeżono nas, że wykorzystanie tej informacji zdradzi źródło jej pochodzenia, a jego utrata nie byłaby korzystna ze strategicznego punktu widzenia. Pozwoliliśmy więc na zamach.

Left zacisnął usta.

              Jak Churchill i Coventry. Rozumiem taką logikę, ale Cybersi nie godzą się na tak daleko posuniętą realpolitik. Szczerze mówiąc, być może powinniście jeszcze raz rozważyć sprawę sojuszu z nami. Jeśli połączymy siły, będziemy od was oczekiwać przestrzegania zasad moralnych, jezuito. Wprawdzie jesteśmy paladynami, ale jeśli w ramach waszej realpolitik zdradzicie jeden z naszych zespołów albo pozwolicie na śmierć naszego agenta, wyrżniemy was co do jednego albo sami zginiemy. A więc wciąż jesteście zdecydowani?

              Tak – westchnął O’Reilly. – Dużo rozmawialiśmy na temat Cyber Credo, jak to nazywamy, i pojawiły się głosy, że jakoś to obejdziemy. Niektóre źródła informacji będą bardziej narażone, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, wycofamy je. Stracimy wówczas dostęp do bieżących informacji, ale nie samo źródło.

              Przykro mi, ale nie możecie traktować ludzi jak pionki – stwierdził zimno Left. – To właśnie politycy, którzy tak robili, sprowadzili na nas to wszystko.

              Inni uważali – ciągnął O’Reilly – że nie powinniśmy się z wami sprzymierzać właśnie ze względu na ryzyko utraty informacji. Takie stanowisko reprezentowały głównie pewne frakcje Bane Sidhe, Tongowie i Franklini. Jeśli chodzi o cynizm i realpolitik, w porównaniu z Franklinami Darhelowie to pluszowe przytulanki. Z kolei jeszcze inne frakcje Bane Sidhe, Société i różne grupy w Kościele uważają, że to moralnie odnawiające podejście i że długoterminowe korzyści przeważają nad doraźnymi konsekwencjami.

              Jezu – zaśmiał się Left. – Ile wy macie u siebie tych grup?

              Jak widać, całkiem sporo. Jeśli tylko istnieje jakaś cywilizacja, zawsze znajdzie pan w niej Bane Sidhe.

              Dobrze, potrzebujecie zamachowców i kontrzamachowców. A co my będziemy z tego mieli?

              Och, będziemy was prosić jeszcze o wiele innych rzeczy – przyznał O’Reilly. – To, że facet ścigany listem gończym może wejść do siedziby Najwyższego Dowództwa, dowodzi, jak dobrze sobie radzicie.

W zamian za to O’Reilly proponował czyste przekaźniki, które Cybersi mogliby u siebie zbadać, dostęp przez kontakty Indowy do baz danych Floty oraz generatory profilów, usprawniające identyfikację kandydatów do rekrutacji, a także możliwość korzystania z sieci kryjówek Société we wszystkich ocalałych większych miastach, a nawet poza planetą.

              Ponadto broń, pieniądze, dokumenty. Co tylko chcecie, my możemy wszystko załatwić.

              A my musimy tylko zabijać nie znanych nam ludzi – powiedział Left, kręcąc głową. – Przedstawię waszą propozycję dowództwu. Ale nie podoba mi się to, że tak wiele waszych komórek jest znanych Indowy. Nie zgodzimy się na żaden kontakt z nimi; jeśli spotkam chociaż jednego Indowy, uznam, że mosty zostały spalone. Zrozumiano?

              Zrozumiano. – Wielebny pokiwał głową, a po chwili się uśmiechnął. – Mam jedno pytanie: czy w waszej organizacji wciąż macie kobiety?

              Kilka. Trening Cybersów jest bardzo wyczerpujący, i dotyczy to zarówno ciała, jak i umysłu. Czemu ojciec pyta?

Och, coś mi przyszło do głowy. – O’Reilly parsknął śmiechem. – Société wybiega spojrzeniem w przyszłość, a mówiliśmy o naborze. Tak się składa, że stoi przed nami zadanie o wysokim priorytecie. Wspominałem już o miejscach, w które sam diabeł nie pójdzie, prawda?


˛ 1 ˛

Przechodniu, powiedz Sparcie,

Iż wierni jej prawom

Tutaj spoczywamy.

Symonides z Ceos

Inskrypcja w Termopilach

Niedaleko Asheville, stan Północna Karolina,
Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
02:15 czasu wschodnioamerykańskiego letniego,
poniedziałek, 28 września 2009

Major Michael O’Neal spojrzał na holograficzny wykres, który wywołał, i pokiwał głową. Banshee przechylił się na prawo i zaczął opadać w dół; zapowiadała się niezła zabawa.

Prom, którym leciał, wyglądał jak czarny sejmitar tnący zachmurzone appalachijskie niebo. Połączenie technologii ludzi, Indowy i Himmitów dało w efekcie statek, który był trochę niewykrywalny, trochę opancerzony, trochę zwrotny i trochę szybki.

Oczywiście w porównaniu z jakąkolwiek maszyną zbudowaną tylko według ludzkiej technologii Banshee III był cudem techniki.

Niewykrywalne nieprzyjacielskie promy bez przygód doleciały do rejonu południowego Shenandoah. Tam posleeńscy najeźdźcy, w których rękach znajdowały się praktycznie całe wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku, przedarli się w rejon Staunton, to zaś zmusiło statki w kształcie sejmitarów do zejścia poniżej linii horyzontu i rozpoczęcia manewrów unikowych.

W ciągu ostatnich pięciu lat Posleeni lądowali falami na całym świecie, przełamując praktycznie wszystkie linie obrony. Nieliczni ocalali w Zachodniej Europie schronili się w górskich dolinach w Alpach. Bliski Wschód, Afryka i większa część Ameryki Południowej były albo w rękach Posleenów, albo panowała tam taka anarchia, że nie dochodziły stamtąd nawet sygnały radiowe. Australijczycy ocaleli jedynie na zachodnich rubieżach swojego kontynentu i w pustynnym interiorze. Chiny padły dopiero po odpaleniu blisko tysiąca głowic jądrowych podczas długiego odwrotu w górę doliny Jangcy. Cywilizacje całej planety jedna po drugiej upadały, atakowane przez bezlitosnego najeźdźcę. Z jednym małym wyjątkiem.

W Stanach Zjednoczonych dzięki położeniu geograficznemu – Posleeni lądowali zazwyczaj na nadbrzeżnych równinach, gdzie pełno było naturalnych zapór – oraz logistyczno-politycznemu przygotowaniu rządowi udało się utrzymać kontrolę nad kilkoma rejonami. W najważniejszych z nich, w nieckach Cumberland i Ohio, były ośrodki potężnego przemysłu i bogate rolnictwo. Rozległe równiny środkowej Kanady wciąż były bezpieczne, ponieważ obcy nie potrafili walczyć w śniegu. Jednak te równiny oraz rejony na zachodzie, od Sierra Madre do kanadyjskich Gór Skalistych, były w stanie wyprodukować jedynie niewielką ilość zbóż. Co więcej, tamtejsza infrastruktura przemysłowa była bardzo skromna w porównaniu z przemysłem Cumberland czy Ohio.

Tak więc Cumberland, Ohio i rejon Wielkich Jezior były centrum obrony Stanów Zjednoczonych. Utrata samego Cumberland otworzyłaby najeźdźcom drogę do podboju.

Pierwszy batalion pięćset pięćdziesiątego piątego pułku piechoty wraz z innymi batalionami bronił miast rozrzuconych wzdłuż łańcucha Appalachów, z których każde co jakiś czas było atakowane przez siły wroga. Zaledwie kilka tygodni wcześniej żołnierze brali udział w mrożącej krew w żyłach bitwie na Równinie Ontario. Tym razem Posleeni wszystkich zaskoczyli, uderzając na słabo broniony sektor, i postawili na nogi całą obronę wschodnich Stanów Zjednoczonych.

O’Neal i jego batalion przelecieli nad południową Pensylwanią i zachodnią Wirginią bez żadnych przygód. Teraz jednak, kiedy zbliżali się do Północnej Karoliny i Tennessee, przyszła pora, aby zejść niżej i wziąć się do roboty.

Posleeni naciskali na Mur Appalachijski, a w niektórych miejscach nawet już go przerwali. Oprócz szturmu na Gap, obcy nacierali dwiema flankami na Asheville. Gdyby udało im się dojść od tyłu do oblężonego miasta, to byłby już koniec.

O’Neal znów pokiwał głową, wyczuwając kolejny przechył. Promy wykorzystywały minimalną kompensację inercyjną, by zredukować wstrząsy spowodowane korektą kursu. Gdyby użyto zbyt dużej mocy, stałyby się dla Posleenów widoczne jak zapalone żarówki, a gdyby moc była za mała, rozgniotłyby swoich pasażerów na miazgę. Mike przełączył się na widok zewnętrzny. Statki leciały krętą doliną i od czasu do czasu widział w świetle woskowego księżyca przemykające nad jego głową góry.

Niedługo potem zaczęli nabierać wysokości, lecąc z prędkością ponad pięciuset węzłów. Promy wystrzeliły ponad krawędź następnej przełęczy, a potem wykonały niezwykle trudny manewr i opadły z drugiej strony, idealnie równolegle do zbocza. W żadnym momencie ani nie przyspieszyły, ani nie zwolniły – utrzymywały prędkość o pięćdziesiąt kilometrów na godzinę poniżej prędkości dźwięku.

Mike zaznaczył następny punkt kontrolny i spojrzał w lewo. Gdzieś tam było Asheville, wciąż zamieszkane przez ponad milion cywilów i sześć dywizji piechoty. Za nim rozciągały się dwa Podmieścia, które skrywały łącznie pięć milionów osób. A wszystko to znalazło się jak w uchwycie imadła.

Mike westchnął i wyświetlił listę piosenek; w takich chwilach jak ta muzyka wydawała mu się jak najbardziej na miejscu.

* * *

              Co to jest, do cholery? – zapytał porucznik Tommy Sunday, kiedy na częstotliwości dowodzenia rozbrzmiała dziwna klawiszowa muzyka.

              Don’t pay the ferryman – odparł starszy kapral Blatt. Jego pancerz Kosiarza miał na przodzie holograficznego purpurowo-różowego misia; kiedy zaczęła się piosenka, miś zerwał się na nogi i zaczął tańczyć, potrząsając w rytm muzyki tłustym brzuszkiem. – Stary musi być w niezłym dołku.

Kosiarze byli operatorami ciężkiej broni piechoty mobilnej. Ich pancerze, zaprojektowane do dalekiego ognia pośredniego albo ciężkiego ognia bliskiego wsparcia, zazwyczaj wyposażone były w cztery sztuki broni (w przeciwieństwie do jednego standardowego karabinu Bandytów), poczynając od przeciwokrętowych ciężkich działek grawitacyjnych, przez automatyczne moździerze dalekiego zasięgu, a na działkach fleszetkowych wypluwających miliony pocisków na minutę kończąc. Były jednak cieńsze, więc angażowanie się w bezpośrednie starcia z Posleenami było z reguły złym pomysłem.

              Chryste – jęknął kapral McEvoy, trąc prawie łysą głowę. – Mam nadzieję, że to nie jest ta jego playlista pod hasłem „wszyscy ZGINIEMY!”. Jak usłyszę jeszcze raz Veteran of the psychic wars, chyba się porzygam.

Promy były małe, zaprojektowane do przewożenia bez specjalnych wygód trzydziestu sześciu żołnierzy i dwóch dowódców. Każdy segment pancerza był usztywniony, wyposażony w klamry chroniące zbroję w czasie wykonywania manewrów i zaprojektowany tak, by obracać się wokół własnej osi i wystrzeliwać żołnierzy wprost we wrogie środowisko.

              Nie – powiedział Blatt. – Teraz będzie James Taylor. Zakład o piątaka.

              Frajerski zakład – odparł McEvoy. – Słyszałem, że w Gap była córka Starego.

              O, ja pierdolę. – Blatt potrząsnął głową. – Kiepsko.

              Jest twarda – powiedział McEvoy, nachylając się, żeby splunąć do hełmu. – Z tego, co słyszałem, tak samo jego stary. Mogli dać sobie radę.

              Wątpię. – Sunday podniósł wzrok znad swojego hologramu. – Według odczytów sejsmograficznych i elektromagnetycznych, w rejonie Gap doszło do wielokrotnych detonacji ładunków jądrowych. Zresztą my sami zaraz dorzucimy jeszcze trochę swoich.

              Chyba jeszcze nie odpaliliśmy atomówek, sir – rzekł Blatt. Zaczął naciągać rękawice, kiedy zegar jego pancerza zapiszczał. – Dwadzieścia minut.

              Niedawno odpaliliśmy – odparł Tommy, zakładając hełm. – Ale tam, to chyba były wtórne eksplozje.

              Och, w takim razie w porządku – powiedział Blatt. – Dopóki nie są wycelowane w nas...

              Aha – zgodził się McEvoy. – Ostatni raz martwiłem się o atomówki, kiedy mnie nimi trafili.

              Macie jakieś propozycje? – spytał porucznik.

              Płasko na ziemię – odparł ze śmiechem Blatt.

              Tak, najgorsze jest to, jak człowieka wyrzuca w powietrze.

              Myślałem, że najgorsze jest to, jak obrywa człowiekowi ręce i nogi – zauważył Tommy.

              No, jedynym człowiekiem, który to przeżył, jest Stary – przypomniał Blatt. – Nie radzę być tak blisko; urwanie ręki boli jak cholera.

              Zgadza się – powiedział Tommy.

Porucznik był nowicjuszem w pancerzach wspomaganych, ale nie w kwestii bitew; jeszcze kilka tygodni temu był podoficerem w Dziesięciu Tysiącach, najbardziej elitarnej jednostce, nie licząc piechoty mobilnej. Dziesięć Tysięcy było uzbrojone w sprzęt zdobyty na Posleenach i przerzucano ich z jednej sytuacji kryzysowej do drugiej, dlatego też w swoim czasie Tom Sunday Junior widział więcej niż jakikolwiek żołnierz spoza jednostek pancerzy. Do tego udało mu się przeżyć i dosłużyć stopnia starszego plutonowego. Wszystko to świadczyło o jego umiejętności znajdowania sobie osłony, kiedy robiło się niewesoło.

              Którą, panie poruczniku? – spytał McEvoy. Oficer był u nich nowy i nie mieli zbyt dużo czasu, by go poznać.

              Prawą, tuż nad łokciem – odparł Sunday. Miał na głowie hełm, więc trudno było stwierdzić, gdzie patrzy, ale McEvoy był prawie pewien, że prosto na niego.

              Aha. Tak tylko pytam – powiedział.

              Macie rację, boli – podjął porucznik. – Tak samo jak oberwanie śrutem ze strzelby w pierś. Albo wyrwanie prawej nerki przez trzymilimetrówkę, która na szczęście leciała za szybko, żeby narobić więcej szkód. A dostać się pod ogień moździerzy własnej kompanii to dopiero zabawa. Tak samo jak dostać postrzał w plecy od zielonego radiowca, który spanikował. Wyobrażam sobie, że kiedy człowieka wyrzuca w powietrze eksplozja jądrowa, musi być bardzo nieprzyjemnie.

              Pewnie tak, sir – powiedział strzelec, przesuwając ciężkie działko grawitacyjne, żeby sprawdzić, czy się naprowadza płynnie na cel. – Ogólnie rzecz biorąc, chyba zbroja to jest to.

              Niech to diabli – zaklął Blatt, zmieniając temat. – Wygląda na to, że miałeś rację. Leci Veteran of the psychic wars.

              Stary jest wkurzony na tych Posleenów – zauważył McEvoy.

              Jestem pewien, że nie on jeden – dodał cicho Sunday.

* * *

Kapitan Annie Elgars spojrzała na siedzącą wokół małego ogniska grupkę ludzi i westchnęła. Wyglądała na jakieś siedemnaście lat, miała mocno umięśnione ciało i długie blond włosy, jednak w rzeczywistości bliżej jej było do trzydziestki niż do dwudziestki i jeszcze niedawno pogrążona była w śpiączce. Jej przebudzenie, umiejętności i cechy osobowości to były tajemnice, które dopiero zaczynały się wyjaśniać.

Przy ognisku, które rozpalono w małym zadrzewionym zagłębieniu w górach północnej Karoliny, siedziały dwie dorosłe kobiety, dwóch żołnierzy i ośmioro dzieci. Kobiety i dzieci przebywały w Podmieściu, kiedy Posleeni uderzyli na dolinę Rabun i jednym natarciem odepchnęli obrońców. Na szczęście trzem kobietom udało się dotrzeć do najgłębszych rejonów Podmieścia, gdzie uciekając przez sektory serwisowe, przypadkiem trafiły na ukrytą tam instalację. Tam właśnie zrobiły sobie „upgrade”, wyleczyły rany, nabrały sił i nabyły umiejętności posługiwania się bronią.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin