18. Rozdzial 16.pdf

(216 KB) Pobierz
Rozdz iał XVI
Historia mojego życia
„Wszyscy jesteśmy jednością".
„Czy nie zechciałbyś opowiedzieć mi trochę o swoim dzieciństwie?" To pytanie zadawałam wielu
moim pacjentom. Ale nie dlatego, że interesowały mnie wszystkie szczegóły. Chciałam się raczej
dowiedzieć, gdzie lub w czym tkwi podstawowy problem, z którym do mnie przychodzą. Jeżeli bowiem mają
kłopoty teraz, to wzorce, które je ukształtowały, powstały dawno temu.
Gdy byłam małym, półtorarocznym dzieckiem, przeżyłam rozwód rodziców. Ale nie wspominam tego jako
czegoś okropnego. Przerażające wspomnienie natomiast wiąże się z tym, że matka podjęła pracę jako
gosposia na stałe i musiała mnie oddać na wychowanie obcym ludziom. Z opowieści pamiętam, że
płakałam bez przerwy trzy tygodnie. Ludzie opiekujący się mną nie mogli tego znieść i matka była
zmuszona zabrać mnie od nich i ułożyć swoje sprawy inaczej. Jak tego dokonała, będąc jedyną moją
opiekunką, wzbudza dzisiaj mój podziw. Ale wszystko, co odczuwałam i co wyłącznie mnie interesowało, to
utrata troskliwej miłości, którą kiedyś mnie otaczano.
Nigdy właściwie nie potrafiłam stwierdzić, co skłoniło moją matkę do zawarcia ponownego małżeństwa: czy
kochała mojego ojczyma, czy też wyszła za mąż, żeby stworzyć nam dom. Ale nie było to dobre rozwiązanie.
Człowiek ten wychowywał się w Europie, w surowym niemieckim domu, w którym było wiele
brutalności, i nigdy nie przyswoił sobie innego sposobu postępowania wobec rodziny. Matka zaszła w ciążę
(spodziewała się drugiego dziecka - mojej siostry), a potem kryzys lat trzydziestych dotknął i nas.
Znaleźliśmy się w domu, w którym panowała przemoc. Miałam wtedy pięć lat.
Do tego scenariusza można dodać jeszcze, że mniej więcej w tym samym czasie zostałam zgwałcona
przez naszego sąsiada, starego opoja, o ile dobrze pamiętam. Wciąż jeszcze pamiętam, tak jakby to było
wczoraj, badania lekarskie, jakim zostałam poddana, i proces sądowy, w którym byłam koronnym
świadkiem. Skazano tego człowieka na piętnaście lat więzienia. Mnie zaś wielokrotnie powtarzano, że to
była moja wina. W rezultacie przez wiele lat prześladował mnie strach, że po wyjściu z więzienia człowiek
ten przyjdzie zemścić się na mnie za to, że byłam tak niedobra, iż wtrąciłam go do więzienia.
Przez większą część dzieciństwa byłam ofiarą przemocy fizycznej i seksualnej, a do tego jeszcze
musiałam ciężko pracować. Moje wyobrażenie o sobie stawało się coraz gorsze i niewiele było rzeczy, które
wydawały mi się sprzyjać. Ten wzorzec stał się moją wizytówką na zewnątrz.
Będąc w czwartej klasie przeżyłam następny incydent, jak sądzę, wówczas dla mnie typowy.
Pewnego dnia odbywała się w szkole zabawa, podczas której częstowano ciastami. Większość dzieci po-
chodziła z dobrze sytuowanych rodzin zaliczanych do klasy średniej. Ja byłam wyjątkiem. Chodziłam biednie
ubrana, miałam śmiesznie obcięte włosy „pod garnek", wysoko sznurowane buciki i śmierdziałam czosnkiem,
który musiałam codziennie jeść, ponieważ „odstrasza robaki". Nigdy nie jedliśmy ciasta. Nie mogliśmy na
nie sobie pozwolić. Mieszkająca w sąsiedztwie stara kobieta dawała mi co tydzień 10 centów, a na urodziny i
na Boże Narodzenie dolara. Owe 10 centów pochłaniał rodzinny budżet, a za dolara kupowano mi bieliznę na
cały rok w tanim sklepie.
A więc w dniu zabawy w szkole było tyle ciasta, że kiedy je krojono, dzieci, które z pewnością
dostawały ciasto codziennie, mogły brać po kilka kawałków. Kiedy wreszcie nauczycielka podeszła z tacą
do mnie (a ja oczywiście stałam na końcu) nie było już ciasta. Ani jednego kawałka.
Teraz jest dla mnie oczywiste, że to moja stuprocentowa pewność, iż nie byłam nic warta i po prostu na
nic nie ZASLUGIWAŁAM, sprawiła, iż znalazłam się na samym końcu kolejki, bez ciasta. To był MíJ
wzorzec. ONI byli tylko odbiciem moich przekonań.
Mając piętnaście lat nie mogłam już znieść wykorzystywania seksualnego i uciekłam z domu i ze szkoły.
Znalazłam pracę jako kelnerka w niewielkim zajeździe i wydawała mi się ona o wiele łatwiejsza w
porównaniu z ciężką pracą, jakiej wymagano ode mnie w domu.
Spragniona uczuć i miłości, mając jak najmniejsze poczucie własnej godności, chętnie oddawałam się
każdemu, kto tylko był dla mnie miły, i wkrótce, po skończeniu szesnastego roku życia, urodziłam dziecko,
dziewczynkę. Wydawało mi się, że nie będę mogła jej utrzymać. Udało mi się jednak znaleźć dla niej
odpowiednich, kochających opiekunów - bezdzietne małżeństwo marzące o dziecku. Mieszkałam w ich domu
przez cztery ostatnie miesiące ciąży, a kiedy poszłam do szpitala, urodzone dziecko zarejestrowałam na ich
nazwisko.
W takich warunkach nigdy nie doznałam radości macierzyństwa a jedynie poczucia straty, winy i wstydu.
Potem był tylko przykry okres przyjścia do siebie w możliwie najkrótszym czasie. Pamiętam tylko jej duże
palce u nóg, zupełnie niepodobne do moich. Jeśli się kiedykolwiek spotkamy, z pewnością ją rozpoznam, gdy
zobaczę jej stopy. Zostawiłam ją jako pięciodniowe dziecko.
Natychmiast wróciłam do domu i powiedziałam do matki, która wciąż była ofiarą swojego męża: „Chodź,
nie musisz już tego dłużej znosić. Zabieram cię stąd". Poszła ze mną, zostawiając moją dziesięcioletnią siostrę
z jej ojcem, dla którego była zawsze ukochanym dzieckiem.
Pomogłam matce znaleźć pracę w charakterze pomocy w małym hotelu i załatwiłam jej
mieszkanie, w którym mogła czuć się wreszcie swobodnie. Wtedy uznałam, że spełniłam swój obowiązek.
Wyjechałam z przyjaciółką na miesiąc do Chicago i nie wróciłam przez ponad trzydzieści lat.
W początkowym okresie przemoc, której doświadczałam w dzieciństwie, w połączeniu z poczuciem
bezwartościowości, jakie rozwijało się we mnie w miarę upływu czasu, przyciągały do mnie mężczyzn, którzy
źle mnie traktowali i często bili. Mogłabym spędzić resztę życia wymyślając mężczyznom i
prawdopodobnie doświadczać tych samych złych przeżyć. Stopniowo jednak, dzięki pozytywnym
doświadczeniom w pracy, moja samoocena poprawiała się i mężczyźni tego pokroju zaczęli znikać z
mojego życia. Nie mogli już odnaleźć mojego dawnego wzorca, podświadomie zakodowanego przekonania, że
zasługuję na grubiaństwo. Nie rozgrzeszam ich postępowania, ale gdyby nie istniał we mnie ów „wzorzec",
nie przyciągałabym ich do siebie. Teraz mężczyźni, którzy zachowują się grubiańsko wobec kobiet, nawet
nie wiedzą o moim istnieniu. Nasze wzorce już się wzajemnie nie przyciągają.
Po kilku latach wykonywania podrzędnych prac w Chicago przeniosłam się do Nowego Jorku, gdzie udało
mi się dostać do grona wziętych modelek. Ale nawet praca modelki dla wielkich projektantów nie poprawiła
w istotny sposób mojej samooceny. Dała mi tylko jeszcze więcej możliwości odkrycia swoich wad. Nie
chciałam uznać swojej urody.
W przemyśle odzieżowym pracowałam przez wiele lat. Poznałam i poślubiłam wspaniałego człowieka,
wykształconego angielskiego dżentelmena. Podróżowaliśmy po świecie, spotykaliśmy koronowane głowy, a
nawet zostaliśmy zaproszeni na kolację do Białego Domu Chociaż byłam modelką i żoną wspaniałego
człowieka, moja ocena samej siebie wciąż pozostawała niska, dopóki w kilka lat później nie zaczęłam nad
sobą pracować.
Po czternastu latach małżeństwa mój mąż powiedział mi pewnego dnia, że marzy o poślubieniu innej
akurat wtedy, gdy zaczynałam wierzyć, że to, co dobre, może być trwałe. Tak, byłam zdruzgotana. Lecz czas
mijał, a ja żyłam dalej. Czułam, że coś zmienia się w moim życiu, i pewnego dnia osoba zajmująca się
znaczeniem liczb potwierdziła to zapowiadając, że jesienią pewne niewielkie zdarzenie odmieni moje życie.
Było ono faktycznie tak drobne, że dostrzegłam je dopiero po kilka: miesiącach. Przypadkowo poszłam na
spotkanie Kościoła Religious Science w Nowym Jorku. Aczkolwiek to, co usłyszałam, było dla mnie
czymś nowym, jakiś głos wewnętrzny powiedział mi: „Posłuchaj !" I posłuchałam. Zaczęłam chodzić nie tylko
na nabożeństwa niedzielne, ale także na cotygodniowe wykłady. Uroda i świat mody powoli przestawały
mnie interesować. Przez ile lat można skupiać zainteresowanie na wymiarze swojej talii i kształcie brwi? Z
osoby, która przerwała naukę w szkole i nigdy nie przykładała się do zgłębiania wiedzy, zmieniłam się w pilną
studentkę zachłannie pożerającą wszelkie książki na temat metafizyki i uzdrawiania, które wpadły mi w ręce.
Kościół Religious Science stał się dla mnie nowym domem. Chociaż moje życie toczyło się nadal utartym
torem, zgłębianie tej nowej dziedziny wiedzy zajmowało mi coraz więcej czasu. Trzy lata później dowiedziałam
się, że mogę ubiegać się o kościelną licencję terapeuty. Przeszłam pomyślnie testy i oto od czego zaczynałam
wiele lat temu: jako pracownik poradni kościelnej.
Były to skromne początki. W tym czasie zajęłam się medytacją transcendentalną. Mój Kościół nie
wznawiał w następnym roku kursów przygotowawczych dla duszpasterzy, więc postanowiłam zrobić coś
wyłącznie dla siebie. Zapisałam się na semestralny kurs Międzynarodowego Uniwersytetu Maharishiego w
Fairfield, lowa.
Było to dla mnie wówczas idealne miejsce. Jako studenci pierwszego roku, w każdy poniedziałek
rozpoczynaliśmy nowy temat z dziedzin znanych mi dotąd ze słyszenia, takich jak biologia, chemia, a
nawet teoria względności. W soboty rano zdawaliśmy egzamin. Niedziela była dniem wolnym od zajęć, a w
poniedziałek zaczynaliśmy od początku.
Nie rozpraszały mnie tu sprawy tak typowe dla mojego życia w Nowym Jorku. Po obiedzie udawaliśmy się do
swoich pokoi na naukę indywidualną. Byłam najstarszym studentem w całym miasteczku akademickim i cieszyłam
się każdą spędzoną tam chwilą. Nie wolno było palić papierosów, pić alkoholu i zażywać narkotyków. Natomiast
cztery razy dziennie odbywaliśmy medytacje. Wyjeżdżając stamtąd, myślałam, że zemdleję od dymu papierosowego
na lotnisku.
Powróciwszy do Nowego Jorku postanowiłam kontynuować swoją poprzednią drogę życiową. Wkrótce
rozpoczęłam zajęcia na kursie duszpasterskim. Stałam się bardzo czynna w Kościele oraz jego działalności
społecznej. Zaczęłam przyjmować pacjentów i przemawiać na południowych spotkaniach z chorymi.
Wkrótce stało się to moim głównym zajęciem i źródłem utrzymania. Praca ta zainspirowała mnie do napisania
niewielkiej książeczki „Ulecz swoje ciało", a jej początkiem była po prostu lista metafizycznych przyczyn
chorób somatycznych. Zaczęłam wygłaszać prelekcje, podróżować, prowadzić szkolenia.
Pewnego dnia dowiedziałam się, że jestem chora na raka. Biorąc pod uwagę moje przeszłe doświadczenia-
to, że zostałam zgwałcona w wieku pięciu lat oraz jak byłam poniewierana w dzieciństwie - nic dziwnego, iż
guz rakowy został wykryty w okolicy pochwy.
Jak każdy, kto dowiaduje się, że jest chory na raka, wpadłam w panikę. Dzięki mojej pracy z pacjentami
wiedziałam jednak, że leczenie mentalne przynosi efekty, i właśnie miałam okazję dowieść tego. W końcu
przecież byłam autorką książki na temat wzorców myślowych i wiedziałam, że rak jest chorobą mającą
przyczynę w głębokiej urazie, która tak długo jest w nas obecna, aż dosłownie zaczyna zżerać nasze ciało.
Nie chciałam wyzbyć się złości i urazy do „nich" za moje dzieciństwo. Teraz nie było czasu do stracenia.
Miałam przed sobą dużo pracy.
Określenie NIEULECZALNY, które przeraża tak wielu ludzi, dla mnie znaczy tyle, iż danej choroby nie
da się wyleczyć metodami zewnętrznymi i że trzeba sięgnąć do wnętrza człowieka, aby znaleźć sposób
leczenia. Gdybym poddała się operacji w celu usunięcia raka, nie dokonując przy tym oczyszczenia „wzorca"
myślowego, który go spowodował, lekarze kroiliby Louisę tak długo, aż by z niej nic nie zostało. Nie
podobał mi się ten pomysł.
Jeśli rak lub inna choroba powraca, to, jak sądzę, nie dlatego, że „nie usunięto wszystkiego, co trzeba", lecz
raczej dlatego, że pacjent nie zmienił się psychicznie. Wywołuje więc u siebie ponownie tę samą chorobę,
być może tylko w innej części ciała.
Wierzyłam ponadto, iż gdybym oczyściła swój wzorzec myślenia odpowiedzialny za powstanie raka, być
może operacja okazałaby się zbyteczna. Wytargowałam trochę czasu mówiąc lekarzom, że nie mam teraz
pieniędzy, i niechętnie zgodzili się na odłożenie operacji o trzy miesiące.
Natychmiast zajęłam się sprawą mojego uzdrowienia. Przeczytałam i zbadałam wszystko, co
mogłam znaleźć na temat alternatywnych metod wspomagania procesu leczenia.
Odwiedziłam wiele sklepów ze zdrową żywnością i kupiłam każdą książkę traktującą o raku. Chodziłam do
biblioteki i dużo czytałam. Szukałam czegoś o masażu receptorów stóp i terapii okrężnicy sądząc, że mogą być dla
mnie przydatne. Po przeczytaniu książki o receptorach stóp zaczęłam szukać terapeuty. Poszłam na wykład i choć
zazwyczaj siadam w pierwszym rzędzie, tego wieczoru coś kazało mi usiąść gdzieś z tyłu. Po upływie minuty
przyszedł jakiś mężczyzna, usiadł koło mnie i zgadnijcie, kim był? Był to terapeuta od masażu stóp, który odwiedzał
pacjentów w domu. Przychodził do mnie trzy razy w tygodniu przez dwa miesiące i jego masaże bardzo mi
pomogły.
Wiedziałam również, iż powinnam okazać samej sobie o wiele więcej uczucia niż dotychczas. W
dzieciństwie doznałam niewiele miłości i nikt nie postarał się o wyrobienie we mnie dobrego stosunku do samej
siebie. Przejęłam od otoczenia zwyczaj ciągłego wytykania sobie błędów, krytykowania siebie i stało się
to moją drugą naturą. Dzięki pracy w Kościele uzmysłowiłam sobie, że jest rzeczą normalną, a nawet
pożądaną, kochać i akceptować siebie. A jednak ciągle odkładałam tę sprawę na później, tak jak dietę,
którą zawsze chce się zacząć jutro. Ale teraz nie mogłam tego już odkładać. Początkowo bardzo trudno
przychodziło mi stawanie przed lustrem i mówienie czegoś w rodzaju: „Louiso, kocham cię. Naprawdę cię
kocham". Jednakże, gdy z uporem kontynuowałam ćwiczenia, zauważyłam kilkakrotnie, że w sytuacjach, w
których dawniej zaczęłabym robić sobie wymówki, obecnie, dzięki pracy przed lustrem i innym ćwiczeniom,
zaprzestałam tego. Czyniłam postępy.
Wiedziałam, że muszę oczyścić swój wzorzec myślenia z uraz, jakie tkwiły we mnie od czasów
dzieciństwa. Odpuszczenie win było dla mnie koniecznością.
Tak, moje dzieciństwo było rzeczywiście trudne doznałam bardzo złego traktowania pod względem
psychicznym, fizycznym i seksualnym. Ale miało to miejsce dawno temu i nie było obecnie żadnego powodu,
dla którego miałabym samą siebie źle traktować. Wraz z rozwojem raka dosłownie zjadałam swoje ciało,
bo nie mogłam wybaczyć przeszłości. Nadszedł czas, aby zdobyć się na dystans do tych wydarzeń i zacząć
ROZUMIEĆ, jakiego rodzaju doświadczenia kształtują ludzi, którzy w ten sposób traktują dziecko.
Z pomocą dobrego terapeuty wyrzuciłam z siebie całą zapiekłą złość tłukąc w poduszki i wyjąc z
wściekłości. To sprawiło, że poczułam się czyściejsza. Następnie starałam się złożyć w całość zapamiętane
urywki opowieści rodziców o ich dzieciństwie. Zaczęłam dostrzegać ich życie w szerszym planie. Coraz
więcej rozumiejąc i patrząc z punktu widzenia osoby dorosłej, zaczęłam im współczuć w ich bólu, a moje
oskarżenia powoli zaczynały znikać.
Oprócz tego poszukiwałam jakiegoś dobrego specjalisty od spraw żywienia, który pomógłby mi oczyścić i
odtruć organizm zatruty niezdrowymi pokarmami spożywanymi przez wiele lat. Dowiedziałam się, że
niezdrowa żywność odkłada w organizmie toksyny i zatruwa ciało. Niezdrowe myśli też się kumulują i
powodują zatrucie umysłu. Otrzymałam dokładne zalecenia dietetyczne, w których dominowały warzywa i
zielenina. W pierwszym miesiącu stosowałam nawet 3 razy w tygodniu lewatywę.
Nie poddałam się jednak operacji - po 6 miesiącach pracy nad gruntownym oczyszczeniem ciała i umysłu
mogłam otrzymać orzeczenie lekarskie, które było zgodne z tym, co już wiedziałam - że nie ma już nawet
śladu raka! Wiedziałam teraz z własnego doświadczenia, że CHOROBA MOŻE BYĆ ULECZONA, JEŚLI
BARDZO CHCEMY ZMIENIĆ SWÓJ SPOSÓB MYŚLENIA, DZIALANIA ORAZ NASZE PRZEKONANIA!
Czasem to, co wydaje się wielką tragedią, może odwrócić się i stać się największym dobrem w naszym
życiu. Tak wiele nauczyłam się z tego doświadczenia, że zaczęłam w nowy sposób oceniać wartość
życia. Zaczęłam zwracać uwagę na to, co jest dla mnie naprawdę ważne, i ostatecznie zdecydowałam się
wyjechać z Nowego Jorku, miasta, w którym nie ma drzew i panuje okropna pogoda. Niektórzy moi pacjenci
zarzekali się, że umrą, jeżeli ich opuszczę, lecz ja zapewniłam ich, iż dwa razy w roku będę do nich wracać
i sprawdzać ich postępy, a telefonicznie zawsze można się porozumieć. Tak więc zamknęłam swój interes i bez
pośpiechu udałam się pociągiem w podróż do Kalifornii, wybierając na początek Los Angeles.
Choć urodziłam się tu wiele lat temu, prawie nie znałam już nikogo poza matką i siostrą. Obie mieszkały
teraz na obrzeżach miasta, w odległości około godziny jazdy. Nigdy nie byłyśmy bliską sobie rodziną, ani też
specjalnie otwartą. Mimo to byłam niemile zaskoczona wiadomością, iż matka od kilku lat przestała widzieć,
lecz nikt nie zadał sobie trudu, aby mnie o tym powiadomić. Moja siostra była „zbyt zajęta", by móc się ze mną
zobaczyć, więc dałam jej spokój i zaczęłam organizować sobie nowe życie.
Moja książka ULECZ SWOJE CIALO otworzyła mi wiele drzwi. Zaczęłam chodzić na wszystkie
możliwe spotkania organizowane przez ruch „New Age". Przedstawiałam się i, jeśli sytuacja na to
pozwalała, dawałam egzemplarz swojej książki. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy często chodziłam na
plażę, wiedząc, że gdy nadejdzie okres pracy, będę miała mniej czasu na odpoczynek. Powoli zaczęli
zgłaszać się pacjenci. Proszono mnie o wystąpienie tu i ówdzie i sprawy powoli zaczęły się układać,
w miarę jak Los Angeles mnie zaakceptowało. Po kilku latach mogłam wprowadzić się do pięknego domu.
Mój nowy sposób życia w Los Angeles był ogromnym skokiem w świadomości w porównaniu z moimi
wcześniejszymi doświadczeniami. Sprawy układały się naprawdę bezproblemowo. Jak szybko nasze życie
może się całkiem odmienić.
Pewnego wieczora zadzwoniła do mnie siostra, po raz pierwszy od dwóch lat. Powiedziała mi, że matka,
wówczas 90-letnia kobieta, niewidoma i prawie głucha, przewróciła się i uszkodziła sobie kręgosłup. W
jednej chwili z kobiety silnej i niezależnej zmieniła się w bezradne, obolałe dziecko.
Uszkodziła sobie kręgosłup, a jednocześnie zrobiła wyłom w murze skrytości, którym otoczyła się moja
siostra. Wreszcie zaczęłyśmy się ze sobą porozumiewać. Odkryłam, że siostra ma również poważne kłopoty z
kręgosłupem, który dokuczał jej w bardzo bolesny sposób podczas siedzenia i chodzenia. Cierpiała w
milczeniu i choć wyglądała na chorą na anoreksję, jej mąż nie wiedział, że jest chora.
Po miesięcznym pobycie w szpitalu matka była gotowa wrócić do domu. Nie mogła jednak zostać bez
opieki, a więc zamieszkała ze mną.
Mimo ufności w proces życia nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Powiedziałam więc
do Boga: „Dobrze, zaopiekuję się nią, ale Ty mi musisz pomóc i zapewnić pieniądze!"
To było prawdziwe dopasowywanie się nas obydwu. Przyjechała do mnie w sobotę, a w najbliższy
piątek miałam pojechać do San Francisco na cztery dni. Nie mogłam zostawić jej samej, a musiałam
pojechać. Powiedziałam: „Boże, załatw to. Muszę mieć odpowiednią osobę do pomocy, nim wyjadę".
W czwartek właściwa osoba „zjawiła się" i wprowadziła do nas, by poprowadzić dom mojej matce i mnie.
Było to kolejnym potwierdzeniem jednego z moich podstawowych przekonań: „Cokolwiek muszę wiedzieć,
jest mi objawione, a kiedykolwiek czegoś potrzebuję, dostaję to od Opatrzności we właściwym momencie".
Uzmysłowiłam sobie, że jest to jeszcze raz okres próby dla mnie. Oto miałam możliwość oczyszczenia się z wielu
obciążeń dzieciństwa.
Matka nie była zdolna do zapewnienia mi opieki, gdy byłam dzieckiem, jednakże ja mogłam i
chciałam się nią teraz opiekować. Rozpoczął się nowy okres życia z moją matką i siostrą.
Pomoc siostrze, o którą prosiła, była kolejnym wyzwaniem. Dowiedziałam się, że kiedy zabrałam wiele
lat temu matkę, mój ojczym cały swój ból i nienawiść skierował na siostrę. I jej także przyszło
doświadczyć jego brutalności.
Uzmysłowiłam sobie, że to, co początkowo było dolegliwością fizyczną, zostało następnie
wyolbrzymione przez strach i napięcie, połączone z przekonaniem, że nikt nie może jej pomóc. I oto zjawiła
się Louisa, nie zamierzająca występować w roli wybawiciela, a jednak pragnąca dać swojej siostrze
możliwość wyboru dla siebie dobra na obecnym etapie jej życia.
Powoli zaczęło się rozplątywanie i trwa ono nadal. Posuwamy się do przodu krok po kroku - staram się zapewnić
atmosferę bezpieczeństwa, a jednocześnie wykorzystywać różne altematywne sposoby uzdrawiania.
Moja matka natomiast reaguje bardzo dobrze. Ćwiczy, jak tylko potrafi, cztery razy dziennie. Jej ciało staje
się silniejsze i bardziej elastyczne. Zabrałam ją na badania, aby można było wspomóc jej słuch, i zaczęła się
bardziej interesować życiem. Pomimo jej przekonań wynikających z przynależności do Kościoła Christian
Science, namówiłam ją na operację usunięcia katarakty z jednego oka. Jaką radością dla niej było móc widzieć
znowu, a dla nas oglądać świat jej oczyma. I jest taka zadowolona, że może znowu czytać.
Zaczęłyśmy wraz z matką znajdować czas na wspólne rozmowy, jakich nigdy przedtem nie
prowadziłyśmy. Wytworzyło się między nami nowe zrozumienie. Dzisiaj obie czujemy się swobodniejsze
płacząc, śmiejąc się i biorąc się w objęcia. Czasami dotyka moich delikatnych spraw, co jest dla mnie
sygnałem, że są jeszcze kolejne sprawy do „wyczyszczenia".
Prowadzę swoją pracę na coraz większą skalę. Liczba personelu powiększyła się pod kierownictwem
Charlie'ego Gehrke. Mamy teraz ośrodek prowadzący zajęcia sesyjne i pobytowe.
Tak oto przedstawia się moje życie teraz, jesienią 1984 roku.
W nieskończoności życia, w której jestem,
wszystko jest doskonale, cafkowite i pelne.
Każdy z nas, ze mną włącznie,
doświadcza bogactwa i pefni życia
w sposób dla niego znaczący.
Patrzę teraz na przeszłość z milością
i chcę czerpać naukę z moich dawnych doświadczeń.
Nie ma w nich niczego wlaściwego lud niewlaściwego,
dobrego lub zlego.
Przeszlość minęla, dokonała się.
Istnieje tylko doświadczenie chwili.
Kocham siebie za to, że potrafię przejść
przez te doświadczenia przeszłości
do tej obecnej chwili.
Dzielę się tym, kim stalem się dzięki tej drodze,
bo wiem, że wszyscy jesteśmy duchową jednością.
Wszystko jest dobre w moim świecie.
W samej glebi mego bytu
jest nieskończone źródło miłości. Pozwalam teraz wyplynać jej na powierzchnię. Napełnia moje serce,
moje ciało, mój umysł moją świadomość, całą moją istotę. Promieniuje ze mnie we wszystkie strony i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin