Aurobindo Szri - Przygoda podświadomości.doc

(1699 KB) Pobierz

220

 

                                                                                    Satprem

 

 

                                                                      Sri Aurobindo

                                                                                                  albo

 

 

PRZYGODA SWIADOMOSCI

 

 

 

 

                                                            PRZEDMOWA

 

             

              Wiek przygód jest już za nami. Jeśli nawet wyprawimy się do siódmej galaktyki, polecimy tam w skafandrach i skomputeryzowani; I nic się tak naprawdę nie zmieni, będziemy dokładnie tym, czym jesteśmy: bezbronnymi dziećmi w obliczu śmierci, żyjącymi istotami, które nie są nawet pewne jak i dlaczego żyją i dokąd zmierzają. Co do samej ziemi, dobrze wiemy, że czasy Corteza i Pizarro już przeminęły. Ta sama Maszyna nas otacza, pułapka zamyka się ze wszystkich stron. Ale, jak zwykle, nasze najciemniejsze przeszkody okazują się być naszymi najlepszymi sposobnościami; trudny moment przejściowy, w którym właśnie się znajdujemy okazuje się jedynie być przejściem do większego światła. Tak więc stajemy murem przed ostatnią eksploracją, która nam pozostaje – nami samymi.

 

              Oznaki się mnożą; są one proste i oczywiste. Najważniejszym wydarzeniem lat sześćdziesiątych nie jest wyprawa na księżyc, ale narkotyczne “podróże”, studenckie niepokoje na całym świecie oraz migracje hippisów – ale gdzież to w końcu mieliby oni pójść ! Nie ma już miejsca na rojących się plażach, nie ma miejsca na zatłoczonych drogach, nie ma miejsca w rosnących mrowiskach naszych miast. Musimy więc znaleźć wyjście gdzieś indziej.

 

              Ale istnieje wiele rodzajów  “gdzieś indziej”. Te na narkotykach są niepewne i niebezpieczne; ponad wszystko, zależą one od środków zewnetrznych – zaś doświadczenie powinno byc możliwe na mocy woli, gdziekolwiek, w sklepie spożywczym równie dobrze, jak w zaciszu własnego pokoju - albo też nie będzie ono doświadczeniem, ale anomalią lub zniewoleniem. Owe, należące do psychoanalizy są ograniczone  w tym momencie do poziomu ciemno oświeconych jaskiń; co najważniejsze, brak im  owej przekładni świadomości, która umożliwia człowiekowi poruszanie się na mocy woli, z pełną kontrolą, zamiast bycia bezsilnym świadkiem lub chorowitym pacjentem. Religijne natomiast bywają bardziej oświecone, ale również zależą one od boga, czy dogmatu; przede wszystkim zaś, zamykają nas w doświadczeniu jednego typu; A jest równie możliwe – a faktycznie nawet bardziej – być więźniem innych światów, niż tego tu obecnego. W ostatecznej analizie, wartość doświadczenia mierzona bywa przez jego zdolność do transformowania życia; inaczej jest ono po prostu próżnym snem lub halucynacją.

 

              Ze Sri Aurobindo prowadzeni jesteśmy w podwójnie witalne odkrycie, które nie tylko pozwala nam znaleźć zrozumiałe znaczenie dusznego chaosu, w którym  żyjemy, ale również przekształcić nasz świat. Idąc za nim krok po kroku w jego niezwykłych badaniach, prowadzeni jesteśmy do najważniejszego odkrycia ze wszystkich, do przejścia do Wielkiego Sekretu, który zmieni oblicze tego świata, a dosłownie do faktu, że świadomość jest potęgą.  Zahipnotyzowani przez “nieuniknione” warunki naukowe, w których przyszliśmy na świat, wierzymy, że naszą jedyną nadzieją jest coraz to większe mnożenie maszyn, które będą  widzieć lepiej od nas, słyszeć lepiej od nas, kalkulować lepiej od nas, leczyć lepiej od nas – a może i w końcu – żyć lepiej od nas. Faktycznie, musimy sobie najpierw zdać sprawę z tego, że możemy czynić o wiele więcej, niż nasze instrumenty i że ta potworna Maszyna, która nas dławi, zapadnie się tak szybko, jak szybko powstała, pod warunkiem, iż uchwycimy przekładnię prawdziwej potęgi i zejdziemy w nasze własne serca, jako metodyczni, rygorystyczni i jasno myślący odkrywcy.

 

              Wówczas może odkryjemy, iż nasz wspaniały wiek dwudziesty jest wciąż Erą Kamienia Łupanego psychologii, że wbrew wszelkim naszym naukom, nie weszliśmy jeszcze w prawdziwą naukę życia, rzeczywiste mistrzostwo nad światem i nami samymi i że otwierają się przed nami horyzonty doskonałości, harmonii i piękna, w porównaniu z którymi nasze największe odkrycia są ciągle podobne do próbnych szkiców czeladnika.

 

                                                                                                                Satprem,

                                                                                                  Pondicherry, 27 stycznia 1970

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              „Staję się tym, co widzę w sobie; wszystko, co myśli me sugerują — mogę uczynić i wszystkim, co myśli me objawiają — mogę się stać. To powinno być niezachwianą wiarą człowieka w siebie, ponieważ mieszka w nim Bóg…”1

 

WPROWADZENIE

 

 

 

 

 

              Był sobie raz niegodziwy Maharadża, który nie mógł znieść myśli, że ktoś mógłby być wyższym od niego. Zebrał on więc wszystkich mędrców swego królestwa, jak to było w praktyce przy wielkich okazjach, i zadał im to jedno pytanie:  „Kto z nas dwojga jest większy — ja czy Bóg?” Mędrcy zaczęli trząść się ze strachu. Będąc mądrymi, z racji samego zawodu, poprosili o czas na przemyślenie; bo tak już z nałogu lgnęli do swych pozycji i życia. Ale będąc również wartościowymi ludźmi, nie chcieli obrażać Boga. Gdy tak lamentowali nad swym losem, najstarszy z nich rzekł uspokajająco:”Pozostawcie to mnie, jutro ja przemówię do Księcia w imieniu wszystkich”.              Następnego dnia, kiedy już cały dwór zebrał się, w uroczystym durbar — stary człowiek przybył spokojnie, ze złożonymi  pokornie rękoma i czołem pomazanym popiołem. Skłonił sie nisko i wyrzekł te słowa: „O, Panie! Niewątpliwie Ty jesteś większym.” Książę podkręcił swego długiego wąsa trzykrotnie i dumnie podniósł głowę.”Ty jesteś większym, o Królu, gdyż Ty możesz wypędzić nas ze swego królestwa, podczas gdy Bóg nie może. Bo zaprawdę wszystko jest Jego Królestwem i nie ma gdzie iść poza Nim”.

 

 

              Ta hinduska opowieść rodem z Bengalu, gdzie urodził się Sri Aurobindo, nie była mu nieznana — jemu, który powiedział, że wszystko jest Nim: bogowie, diabły, ludzie, ziemia — a nie tylko niebo — i którego całe doświadczenie prowadzi do boskiej rehabilitacji Materii. Przez ostatnie pół wieku psychologia nie uczyniła nic, za wyjątkiem ponownej integracji demonów w człowieku. Jest jednak możliwe, jak wierzył AndrJ Malraux, że zadaniem drugiej połowy wieku będzie reintegracja bogów w człowieku. Albo raczej, jak to ujmował Sri Aurobindo, reintegracja Ducha w człowieku oraz Materii i stworzenie „boskiego życia na Ziemi”. „Nieba poza nami są wielkie i cudowne, ale jeszcze większe i cudowniejsze są nieba wewnątrz was; To te Edeny, które oczekują boskiego pracownika”.2  

 

              Jest wiele sposobów, aby rozpocząć tę pracę. Każdy z nas ma swoje własne, szczególne podejście: dla jednego może to być dobrze wykonane dzieło lub dobrze wykonana praca, dla innego zaś — wzniosła idea lub całościowy system filozoficzny, a dla jeszcze innego — harmonia utworu muzycznego, przepływająca rzeka, odblask słońca w morskich falach. Wszystko to są sposoby wdychania Nieskończoności. Ale te momenty są ulotne, podczas gdy my wolelibyśmy stałość. Są to umykające chwile, będące produktem wielu nie kontrolowanych warunków, podczas gdy my szukamy czegoś stałego, niezależnego od warunków i okoliczności: okna wewnątrz nas, które już się nigdy nie zamknie z powrotem.

 

              Ponieważ takie warunki trudno osiągnąć na ziemi, mówimy o „Bogu”, o „duchowości”, o Chrystusie czy Buddzie, albo o całym szeregu założycieli wielkich religii — są to drogi znajdowania stałości. Ale może my nie jesteśmy religijnymi lub uduchowionymi, ale znużonymi już dogmatami ludźmi, którzy pokładają wiarę w Ziemi i odnoszą się podejrzliwie do wielkich słów. Być może nawet jesteśmy zmęczeni tym całym naszym superinteligentnym myśleniem i wszystko, czego pragniemy, to tej naszej małej rzeczki bytu płynącej w Nieskończoność. Był raz wielki święty w Indiach, który lata wcześniej, zanim znalazł prawdziwy spokój, zapytywał każdego, kogo spotkał: „ Czy widziałeś Boga?”…” Czy oglądałeś Boga?” Za każdym razem odchodził rozczarowany i zły, ponieważ ludzie opowiadali mu fantastyczne historie. On tylko chciał widzieć. Nie mylił się, zważywszy całe oszustwo, którym ludzie ozdobili ten świat i wiele innych światów. Dopiero gdy cos raz zobaczymy, możemy o tym mówić - choć bardziej prawdopodobne jest, że pozostaniemy  w milczeniu. Nie, nie chcemy okłamywać się przy użyciu słów; Chcemy rozpocząć z tym, co posiadamy; tutaj, gdzie akurat jesteśmy — w naszych zabłoconych butach i z małym promykiem słońca w dobre dni; bo taka jest nasza prosta wiara. Potem zauważamy, że świat wokół nas nie jest aż tak wspaniały i chcielibyśmy go zmienić na lepszy, ale staliśmy się już sceptykami wobec uniwersalnych panaceów, ruchów, partii i teorii. Zaczynamy więc w punkcie wyjściowym, tzn. od nas samych. Jest to wprawdzie niewiele, ale to wszystko, co mamy do dyspozycji. Będziemy próbowali zmienić ten maleńki kawałeczek świata zanim wyprawimy się ratować ten większy. I może w końcu nie jest to aż taki głupi pomysł, bo kto wie, czy zmiana tego kawałeczka świata nie jest bardziej efektywnym sposobem zmiany pozostałej części?

 

              Co na tej bezpiecznej wysokości może dla nas zrobić Sri Aurobindo?

 

              Jest Sri Aurobindo — filozof, Sri Aurobindo — poeta, którym był w esencji  - wizjonerem ewolucji. Ale nie każdy jest filozofem czy poetą, a jeszcze rzadziej — jasnowidzem. Bylibyśmy chyba zadowoleni, gdyby dał nam po prostu sposoby uwierzenia w nasze własne możliwości, nie tylko te ludzkie — ale i nasze superludzkie oraz boskie. I nie tylko wiarę w nie, ale i sposób odkrywania ich przez nas samych, krok po kroku, jasnowidzenia dla siebie i rozprzestrzeniania się tak rozległego jak ziemia, którą kochamy, i wszystkie te lądy i oceany, które są wewnątrz nas. Bo istnieje też Sri Aurobindo — badacz,  który był również joginem. Czyż nie powiedział on:  „Joga jest sztuką świadomego odkrywania siebie samych” …?3 Jest to bowiem odkrywcza podróż w świadomość, w którą chcielibyśmy was z nim zabrać. Jeśli wyruszymy w nią spokojnie, cierpliwie i ze szczerością, odważnie stawiając czoła wszystkim przeszkodom na drodze — a Bóg wie, że wystarczająco trudna to droga — nie ma wtedy powodu, aby pewnego dnia nie otworzyło się to okno, by pozwolić słońcu świecić w nas na zawsze. Prawdę mówiąc — nie istnieje jedno tylko okno w nas, ale kilka, które otwierają się jedno po drugim, za każdym razem na szersze horyzonty, nowe wymiary naszego własnego królestwa i oznacza to zawsze zmianę świadomości tak radykalną, jak — powiedzmy — przejście ze snu do stanu rozbudzenia. Prześledzimy główne stadia tych zmian świadomości, tak jak Sri Aurobindo ich doświadczał i opisywał je swoim uczniom w „integralnej jodze” aż do punktu, w którym doprowadzi to do jeszcze nowszego, ciągle nieznanego doświadczenia, które może mieć potęgę zmiany samego życia.

              Sri Aurobindo jest bowiem nie tylko podróżnikiem w świadomość, jest budowniczym nowego świata. Rzeczywiście, jaki byłby pożytek ze zmiany naszej własnej świadomości, jeżeli świat wokół nas miałby pozostać taki sam? Bylibyśmy niczym cesarz chiński z baśni Jana Christiana Andersena, spacerujący nago po ulicach swej stolicy. Przeszukawszy najdalsze granice świata, nie będący obcy starożytnej mądrości, Sri Aurobindo odkrył inny świat, nie znajdujący się na żadnej z map, który nazywał Superumysłem, czy światem Supramentalnym, i który starał się ściągnąć w dół, na ziemię. Zaprasza nas, byśmy się trochę przyłożyli do tego „ściągania w dół” razem z nim i wzięli udział w pięknej opowieści, jeżeli takie opowieści lubimy. Bo Superumysł, jak mówi nam Sri Aurobindo, przyniesie dramatyczną zmianę w ewolucji świadomości na Ziemi. To jest ta zmiana świadomości, która będzie mieć potęgę transformacji naszego fizycznego świata i zrobi to — na lepsze, mamy nadzieję — tak jak dokładnie i trwale uczynił to Umysł, kiedy po raz pierwszy pojawił się w żywej Materii. Zobaczymy, jak integralna joga prowadzi do jogi supramentalnej, albo do Jogi ziemskiej transformacji, której zarys postaramy się tutaj naszkicować. Jedynie naszkicować, ponieważ opowieść jeszcze trwa. Jest zupełnie nowa i trudna, i nie wiemy dokąd nas zaprowadzi — a nawet czy uda nam się zwyciężyć.

 

              A to, faktycznie,  zależy już trochę od nas samych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ  1 : ZNAKOMITY CZŁOWIEK  ZACHODU

 

 

 

              Mówiąc najprościej — Sri Aurobindo jest nam bliski. W końcu, gdy już raz skłoniliśmy się z szacunkiem przed „mądrością Wschodu” i dziwnymi ascetykami, którzy wydawali się kpić z naszych doskonałych praw, odkryliśmy, że nasza ciekawość została rozbudzona, ale nie nasze życie. Potrzebujemy praktycznych prawd, na których możemy przetrwać nasze ostre zimy. Sri Aurobindo znał  dobrze nasze zimy; doświadczał ich jako uczeń i student, od siódmego do dwudziestego roku życia. Przenosił się z jednej stancji na inną, ciągle na łasce kaprysów bardziej lub mniej łaskawych gospodyń, o jednym posiłku dziennie i nawet bez cieplejszego palta na grzbiecie, ale za to zawsze obładowany książkami francuskich symbolistów, Mallarme, Rimbaud, których czytywał w oryginale na długo przed przeczytaniem Bhagavad Gity w tłumaczeniu. Dla nas Sri Aurobindo reprezentuje unikatową syntezę.

 

              Urodził się w Kalkucie 15 sierpnia 1872 — w roku „Iluminacji” Rimbaud’a, zaledwie kilka lat przed Einsteinem. Współczesna fizyka zobaczyła już światło dnia z Maxem Planckiem, Juliusz Verne zajmował się wyprawami w przyszłość. Z drugiej zas strony, Królowa Wiktoria miała się stać cesarzową Indii i podbój Afryki nie był jeszcze zakończony- był to moment zwrotny pomiędzy dwoma światami. Z punktu widzenia historii wydaje się, że narodziny nowego świata zawsze są poprzedzane okresami prób i destrukcji, ale może jest to po prostu pomyłka; Może tak się wydawać dlatego, że nowe ziarna już żyją, podczas gdy wywrotowe moce ( lub czyszczenie gruntu) są w pełni rozpętane. W każdym razie, Europa była właśnie na szczycie swej chwały; wydawało się, że cała gra  rozgrywa się na Zachodzie. Tak przynajmniej wydawało się ojcu Sri Aurobindo, dr. Krishnadanowi Ghose, który studiował medycynę w Anglii i powrócił do Indii totalnie zanglikanizowany. Nie chciał, aby jego synowie - a miał ich trzech, z których Sri Aurobindo był najmłodszy - zostali w najmniejszym choćby stopniu zarażeni przez „duszny i wsteczny” mistycyzm, w którym jego kraj wydawał się rozpadać w ruinę. Nie chciał nawet, aby cokolwiek wiedzieli o tradycjach i językach Indii. Sri Aurobindo wyposażono więc nie tylko w angielskie imię Akroyd ale i w angielską guwernantkę miss Pagett, a nastepnie wysłano w wieku 5 lat do irlandzkiej szkoły przyklasztornej w Darjeeling razem z synami brytyjskich administratorów. Dwa lata później trzej chłopcy pana Ghose wyjechali do Anglii. Sri Aurobindo miał siedem lat. Swego ojczystego języka (Bengali) nie nauczył się aż do dwudziestego roku życia, ani tez już nigdy nie zdołał zobaczyć swego ojca, który zmarł tuż przed jego powrotem do Indii. Nie można też powiedzieć, aby spotkał się z matką, która była już zbyt chora, aby go rozpoznać. Tak więc był dzieckiem, które rosło niezależne od wszelkich wpływów rodziny, kraju czy tradycji — prawdziwy wolny duch. Pierwszą lekcją, którą nam daje Sri Aurobindo, jest może właśnie lekcja wolności.

 

              Opieka nad Sri Aurobindo i jego dwoma braćmi została powierzona anglikańskiemu pastorowi z Manchesteru „ze ścisłymi instrukcjami, iż nie powinni być zapoznawani z żadnym innym Hindusem lub podlegać jakimkolwiek hinduskim wpływom”.1 Doktor Ghose był naprawdę osobliwym człowiekiem. Nakazał on również pastorowi Drewettowi nie udzielać jego synom jakichkolwiek religijnych instrukcji, tak aby mogli sami wybrać jakąś religię, gdyby sobie tego życzyli dochodząc do pełnoletności. Doktor Ghose mógłby się wydawać człowiekiem o dość twardym sercu, ale faktycznie tak nie było; oddawał on za darmo nie tylko swoje medyczne usługi, ale również i pieniądze biednym wieśniakom Bengalu (podczas gdy jego synowie ledwo mieli co jeść lub w co się odziać w Londynie) i zmarł doznawszy szoku gdy pomyłkowo zawiadomiono go, że jego ulubiony syn, Aurobindo, zginał w wypadku morskim. Ale wierzył, że jego synowie powinni być mężczyznami z charakterem..

             

              Pierwsze pięć lat w Manchesterze miały niejakie znaczenie dla Sri Aurobindo, gdyż nauczył się tam francuskiego (angielski był oczywiście jego „ojczystym językiem”) i odkrył w sobie spontaniczną sympatię dla Francji: „Byłem przywiązany do angielskiej i europejskiej myśli i literatury, ale nie do Anglii jako kraju. Nie miałem z nią żadnych więzi… Jeśli żywiłem jakiś sentyment, w znaczeniu innego kraju na europejskiej ziemi, to był on w zakresie intelektualnym i emocjonalnym skierowany do kraju, którego ani nie widziałem, ani nie żyłem w tym życiu — do Francji”.2 Zaczynał się w nim budzić poeta; już wtedy wsłuchiwał się w „kroki niewidzialnych rzeczy”, jak to ujął w jednym z wczesnych swoich wierszy. Jego wewnętrzne okno już się otworzyło, choć religia nie wywarła na nim specjalnego efektu, jak to ewidentnie wynika z relacji o jego „nawracaniu”; jak łatwo przewidzieć, matka pastora Drewetta zapragnela uratować dusze trzech heretyków, albo choćby najmłodszego z nich i zabrała raz Sri Aurobindo ze sobą na spotkanie z nonkonformistycznymi przedstawicielami kleru. „Gdy modły się zakończyły — pisze Sri Aurobindo — prawie wszyscy się rozeszli, ale dewoci pozostali nieco dłużej i w tym czasie nastąpiło owo nawrocenie. Byłem kompletnie znudzony. Potem pastor podszedł do mnie i zadał mi parę pytań. (Miałem wtedy ok.10 lat). Nie odpowiadałem. Potem wszyscy wykrzyknęli: — On jest zbawiony! on jest zbawiony! — i zaczęli modlić się za mnie, ofiarowując dzięki Bogu”.3 Sri Aurobindo, jasnowidz, nigdy nie miał się stać człowiekiem religijnym, a w Indiach nie prędzej niż na Zachodzie — i bardzo często podkreślał, że religijność i duchowość są niekoniecznie synonimami. „Prawdziwą teokracją — napisał później — jest Królestwo Boże w człowieku, a nie królestwo papieża czy klerykalnej klasy”.4

 

              Startując w Londynie, w wieku lat 12. Sri Aurobindo znał już łacinę i francuski. Kierownik szkoły Św. Pawła, gdzie Sri Aurobindo zapisał się na nauki, był tak zdumiony umiejętnościami swego ucznia, że sam z własnej chęci zaczął go uczyć greki. W trzy lata później Sri Aurobindo mógł już opuszczać połowę normalnych lekcji i spędzać większość czasu na swym ulubionym zajęciu: czytaniu. Wydawało się, że nic nie może uciec temu łakomemu podrostkowi (poza grą w krykieta, oczywiście, bo ta go tyle interesowała, co niedzielna szkółka). Shelley i „Prometeusz Uwolniony”, francuscy poeci, Homer, Arystofanes i wkrótce cała myśl europejska — gdyż szybko nauczył się niemieckiego i włoskiego, aby móc czytać w oryginale Dantego i Goethego — wypełniały mu samotność, o której nigdy nic nie wspomniał. Nigdy nie szukał żadnych znajomości, podczas gdy Manmohan — jego drugi brat — grasował po Londynie w towarzystwie swego przyjaciela Oskara Wilde’a i zaczynał zdobywać nazwisko w angielskiej poezji. Faktem jest, że każdy z trzech braci wiódł swoje własne, odrębne życie. Ale nie było nic z pustelnika w Sri Aurobindo i oczywiście — nic z purytanina (nazywał ich the prurients5 = lubieżnikami); był jedynie zawsze „gdzieś” i jego świat był wypełniony. Miał nawet ów swoisty dowcip — przy jednocześnie poważnej twarzy — który go nigdy nie opuścił. „Poczucie humoru? Jest ono solą egzystencji. Bez niego świat wypadłby ostatecznie z równowagi — choć jest już wystarczająco niezrównoważony   —  i spłonąłby w płomieniach już dawno temu”.6  Bo istnieje również  Sri Aurobindo humorysta i tenże Sri Aurobindo jest może ważniejszy od filozofa, o którym tak uroczyście wspominają zachodnie uniwersytety;  dla Sri Aurobindo filozofia była jedynie środkiem komunikowania się z pewnym typem ludzi, którzy nie mogliby niczego zrozumieć bez obszernych wyjaśnień — była ona tylko językiem, tak jak poezja była innym, jaśniejszym i prawdziwszym dla niego językiem. Ale humor był samą esencją jego bytu. Nie ów sarkastyczny humor tak zwanego dowcipu, ale ten rodzaj radości, który nie może się oprzeć, aby nie tańczyć gdziekolwiek przechodzi. Czasem — w olśnieniu błyskawicy, która pozostawia nas w lekkim oszołomieniu — możemy wyczuć poza największą tragedią, poza najgorszą z ludzkich sytuacji ów prawie rubaszny śmiech, jakby dziecko odgrywało tam  tragedię i nagle, w środku poważnej sceny zrobiło grymas, ponieważ ma ono tendencje do śmiechu i ponieważ nikt i nic w świecie nie może przezwyciężyć pewnych małych szczelin w nas samych, tam gdzie zawsze jesteśmy królewscy. Może to jest prawdziwą ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin