Historia O-Pauline Reage-1.doc

(806 KB) Pobierz
KOCHANKOWIE Z ROISSY

HISTORIA  O     

 

                                                  PAULINE  REAGE             

 

        Pewnego dnia kochanek zabiera O na przechadzkę do dzielnicy, gdzie nigdy dotąd razem nie byli - do parku Montsouris, a może Morceau. W zakątku parku, tuż przy narożniku alejki, gdzie nie spotyka się nigdy taksówek, gdy zmęczeni spacerem przysiedli na ławce opodal trawnika, dostrzegają samochód z licznikiem, wyglądający na taksówkę.

- Wsiądź - - mówi kochanek.

O wsiada. Pora jest przedwieczorna, a rzecz dzieje się jesienią.

Ubrana jest jak zwykle: pantofle na wysokich obcasach, kostium z plisowaną spódnicą, jedwabna bluzka, nie ma kapelusza. Ma za to długie rękawiczki zachodzące na rękawy kostiumu, a także skórzaną torebkę, w której nosi puder i róż. Taksówka rusza wolno, choć nikt nie powiedział słowa kierowcy. Kochanek natomiast opuszcza rolety w oknach i na tylnej szybie. O zdejmuje rękawiczki przekonana, że chce ją objąć i pocałować lub może oczekuje tego od niej. Słyszy jednak jego słowa:

 

- Torebka ci przeszkadza, daj mi ją.

Oddaje, on zaś odstawia ją gdzieś i mówi dalej:

- Masz na sobie zbyt wiele rzeczy. Odepnij pończochy i spuść je prawie do kolan: tu masz podwiązki.

 

Nie jest to dla niej łatwe, gdyż taksówka jedzie zbyt szybko, poza tym boi się, żeby kierowca się nie odwrócił. W końcu udaje się jej opuścić pończochy, czuje się trochę dziwnie dotykając gołymi nogami jedwabiu spódnicy. Luźne zapinki od pończoch ślizgają się na udach.

 

- Odepnij pas i zdejmij majtki.

 

To jest na szczęście łatwe, wystarczy tylko nieco się pochylić i zrobić niewielki ruch rękoma poniżej pleców. On odbiera od niej pas i majtki i chowa je do jej torebki, potem zaś mówi:

 

- Nie powinnaś siedzieć na spódnicy, unieś ją i usiądź wprost na siedzeniu.

Siedzenia auta obite są moleskinem, który jest gładki i zimny, a przy tym klei się do ciała.

 

- A teraz włóż z powrotem rękawiczki - słyszy. Taksówka mknie bez przerwy, ona zaś nie ma śmiałości zapytać, dlaczego Renę nie rusza się i nic nie mówi, ani jakie może mieć to dla niego znaczenie, żeby siedziała tak bez ruchu i w milczeniu, półrozebrana i gotowa, za to w starannie wciągniętych rękawiczkach, w tym ciemnym samochodzie mknącym nie wiadomo dokąd. Nie żądał tego od niej ani nie zabronił, nie śmiała jednak również skrzyżować nóg, ani nawet złączyć kolan. Siedziała, opierając się z dwóch stron rękoma o fotel auta.

 

-Jesteśmy na miejscu - mówi naraz Renę.

 

Taksówka zatrzymuje się oto w pięknej alei, pod drzewem - rosną tam platany - przed wejściem do niewielkiego pałacyku, za którym znajduje się pewnie dziedziniec i ogród - takie domy spotyka się na starych przedmieściach Saint-Germain. Latarnie są dość daleko, w dodatku w samochodzie panuje ciemność, a na zewnątrz pada.

 

- Nie ruszaj się - mówi Renę. - Nie ruszaj się zupełnie.

 

Wyciąga rękę w stronę kołnierzyka jej bluzki, rozwiązuje kokardę u szyi, a potem rozpina guzik po guziku. O pochyla się odrobinę, sądzi, że Renę chce pieścić jej piersi. Bynajmniej. Renę wkłada rękę pod bluzkę tylko po to, by odszukać ramiączka jej biustonosza, które przecina nożykiem, potem zaś zdejmuje biustonosz i chowa. Teraz jej piersi pod bluzką, którą na powrót zapiął, są swobodne i obnażone, tak samo swobodne i obnażone jak jej pośladki i brzuch - jest naga od pasa do kolan.

 

- Posłuchaj - mówi. - Teraz już jesteś gotowa. Zostawiam cię samą. Wejdziesz teraz po tych schodkach i zadzwonisz do drzwi. Pójdziesz za osobą, która ci je otworzy i zrobisz wszystko, co rozkaże. Jeśli nie wejdziesz od razu, zostaniesz tam zaprowadzona siłą. Twoja torebka? Nie, nie, torebka nie będzie ci już potrzebna. Ja jedynie dostarczam dziewczynę. Tak, tak, ja też tam będę. Idź już.

 

Według innej wersji, tenże sam początek miał znacznie brutalniejszy i prostszy przebieg: młoda kobieta w podobnym do opisanego stroju została uprowadzona samochodem przez swego kochanka i jego przyjaciela, którego wcześniej nie znała. Nieznajomy prowadził, a kochanek usiadł obok owej kobiety i to właśnie jego przyjaciel, ów nieznajomy, wyjaśnił kobiecie, że jej kochanek ma za zadanie odpowiednio ją przygotować, i że zaraz zwiąże jej ręce na plecach, w miejscu gdzie kończą się rękawiczki, następnie ściągnie jej pas od pończoch, majtki i biustonosz, i zawiąże oczy. Potem odstawiona zostanie do pałacu, gdzie dowie się co ma robić. Po prawie półgodzinnej jeździe, związaną i rozebraną wyprowadzono z samochodu, kazano wejść po schodkach, następnie przejść przez jedne, drugie drzwi - cały czas w przepasce na oczach -aż wreszcie zostawili ją samą, już bez przepaski, w jakimś ciemnym pokoju, gdzie musiała czekać pół godziny, a może nawet godzinę lub dwie, tak, czy tak, trwało to wieki. Później, gdy otworzyły się drzwi, okazało się, że był to całkiem zwykły, jakkolwiek komfortowy pokój, którego osobliwością był brak jakichkolwiek mebli, jeśli nie liczyć ściennych szaf dokoła. Podłogę wyścielał gruby, miękki dywan. Drzwi otworzyły dwie kobiety: dwie młode i śliczne kobiety wyglądające jak urocze pokojóweczki z dziewiętnastego stulecia: w długich do kostek lekkich i marszczonych spódnicach, obcisłych gorsetach uwydatniających piersi, zapinanych na haftki i sznurowanych na przodzie, ozdobionych przy szyi koronką, z rękawami do łokci. Oczy i usta miały mocno umalowane. Na szyi nosiły ciasne obroże, a na nadgarstkach coś, co przypominało bransolety. No więc wiem jeszcze, że rozwiązały ręce O, które do tej pory miała cały czas związane z tyłu na plecach i powiedziały jej, że musi się rozebrać, gdyż za chwilę ją wykąpią i zrobią makijaż. Kiedy już była naga, schowały jej ubranie do jednej ze ściennych szaf. Nie pozwoliły, żeby wykąpała się sama, a potem zajęły się jej włosami niczym w prawdziwym salonie fryzjerskim, usadziwszy ją uprzednio w pochylonym fotelu, który opuszcza się do mycia głowy i podnosi przy układaniu i suszeniu włosów. Trwa to zwykle co najmniej godzinę. Tutaj trwało to jeszcze dłużej, O zaś siedziała na fotelu zupełnie naga i nie wolno jej było skrzyżować ani nawet złączyć nóg. Ponieważ naprzeciw niej znajdowało się wielkie na całą ścianę lustro, którego nie przesłaniał żaden stolik, O widziała siebie rozwartą w ten sposób, ilekroć jej wzrok natrafiał na taflę zwierciadła. Kiedy wreszcie skończyły, oczy miała lekko podcienione, usta jaskrawoczerwone, koniuszki i otoczki piersi różowe, wargi łonowe pociągnięte czerwoną szminką, obficie wyperfumowane futerko pod pachami i na podbrzuszu, jak również wnętrze ud, dołek pomiędzy piersiami i wnętrze obu dłoni - wtedy kazano jej przejść do innego pomieszczenia, gdzie naprzeciwko siebie znajdowały się dwa lustra - jedno przymocowane było do ściany, drugie, potrójnie łamane stało na wprost pierwszego, dzięki czemu ktoś stojący pomiędzy nimi mógł oglądać się z każdej możliwej strony. Usadzono ją na pufie pomiędzy lustrami i kazano czekać. Puf pokryty był czarnym filtrem, które § trochę ją kłuło, czarny był też dywan, ściany zaś czerwone. Na nogach miała czerwone pantofelki. W jednej ze ścian tego niewielkiego buduaru znajdowało się duże okno wychodzące na wspaniały cienisty park. Przestało już padać, wiatr poruszał drzewami, wysoko, pomiędzy chmurami, mknął księżyc. Nie wiem jak długo siedziała sama w tym czerwonym buduarze, ani czy była naprawdę sama, tak jak sądziła, czy też może ktoś obserwował ją przez otwór ukryty w ścianie. Wiem natomiast, że kiedy powróciły dwie kobiety, jedna z nich niosła centymetr krawiecki, a druga koszyk. Towarzyszył im mężczyzna ubrany w długą, fioletową szatę z szerokimi rękawami zwężającymi się ku nadgarstkom, która rozchylała się poniżej pasa przy każdym jego kroku. Można było wówczas dostrzec, że pod spodem nosi on coś w rodzaju obcisłych pludrów zakrywających wprawdzie nogi i pośladki, wyciętych za to w miejscu, gdzie znajduje się męskość. To była pierwsza rzecz, którą spostrzegła O, kiedy mężczyzna wszedł, drugą był rzemienny bicz zatknięty za pasem, potem zaś zobaczyła, że twarz mężczyzny ukryta jest pod czarnym kapturem, z otworem na oczy zasłoniętym czarnym tiulem, wreszcie na koniec to, że na rękach ma rękawiczki również z czarnego szewra. Zwracając się do niej przez "ty", powiedział, żeby się nie ruszała, kobietom zaś kazał się pospieszyć. Ta, która miała ze sobą centymetr zmierzyła najpierw szyję, a potem nadgarstki O. Rozmiary te, jakkolwiek małe, nie odbiegały od normy. Nietrudno było odszukać w koszyku przyniesionym przez drugą z kobiet odpowiedniej obroży i bransolet. Wykonane były z wielu warstw skóry (każda warstwa była dość cienka, lecz razem osiągały grubość palca), zamykały się na zamki zatrzaskowe, i, tak jak niektóre kłódki, dawały się otworzyć jedynie za pomocą kluczyka. Po przeciwnej niż zamek stronie, pomiędzy warstwami skóry przymocowane było metalowe kółko, do którego można było przypinać bransolety, przy czym zarówno obroża jak bransolety przylegały bardzo ściśle, na tyle, że chociaż nie raniły zupełnie skóry, nie sposób byłoby przeciągnąć pod nimi cienkiego sznurka. Kiedy założono jej już obrożę i bransolety, mężczyzna kazał jej wstać. Sam zajął miejsce na pufie, gdzie siedziała wcześniej, rozkazał jej przybliżyć się do swych kolan, dłonią ubraną w rękawiczkę prześlizgnął się pomiędzy jej udami, obmacał jej piersi, a następnie powiedział, że jeszcze tego wieczoru zostanie przedstawiona, stanie się to jednak dopiero po obiedzie, który zresztą zje w samotności. I rzeczywiście jadła go samotnie, naga, w maleńkiej celce, do której czyjaś niewidoczna ręka wstawiła talerze przez otwór w ścianie. Kiedy skończyła, ponownie zjawiły się po nią dwie kobiety. W buduarze, dokąd wróciły, znów zapięły kółka bransolet, wysoko na łopatkach krępując ręce O. Do obroży przypięły czerwony płaszcz otulający ją wprawdzie całkowicie, lecz jednocześnie rozchylający się od dołu przy każdym kroku, na co nic nie mogła poradzić, mając ręce skrępowane na plecach. Jedna z pokojówek szła przodem otwierając przed nią drzwi, druga postępowała z tyłu i zamykała je za nimi. Minąwszy westybul i dwa kolejne salony weszły do biblioteki, gdzie czterech mężczyzn piło właśnie kawę. Wszyscy przyodziani byli w takie same szaty jak ów pierwszy, twarze ich jednak nie były zamaskowane. O nie zdążyła jednakże ich rozpoznać i nie umiała stwierdzić czy znajduje się pośród nich jej kochanek, gdyż jeden z czwórki skierował w jej stronę silną jak reflektor lampę, która zupełnie ją oślepiła. Wszyscy stali nieruchomo: kobiety po obu jej bokach i mężczyźni naprzeciw niej. Potem światło zgasło, kobiety zniknęły gdzieś. Za to oczy zawiązano jej przepaską. Rozkazano jej się zbliżyć, co zrobiła nieco niepewnym krokiem i poczuła, że stoi przed rozpalonym kominkiem, gdzie zasiadło czterech mężczyzn: czuła żar i słyszała syk płonących polan. Stała naprzeciw ognia. Czyjeś ręce podniosły jej okrycie, dwie inne przesunęły się w dół, wzdłuż jej lędźwi, sprawdziwszy uprzednio czy bransolety trzymają się mocno: te dłonie nie były odziane w rękawiczki, a jedna z nich zagłębiła się naraz w obydwa jej otwory tak gwałtownie, że krzyknęła. Ktoś zaśmiał się. Ktoś inny powiedział:

 

- Odwróćcie ją, żeby można było zobaczyć piersi i brzuch.

Odwrócono ją i teraz żar kominka ogrzewał jej pośladki. Jakaś ręka ujęła jedną jej pierś, czyjeś usta chwyciły koniuszek drugiej. I wtedy nagle straciła równowagę, przechyliła się niebezpiecznie do tyłu, prosto w czyjeś ramiona, podczas gdy ktoś inny rozwarł jej nogi i rozchylił delikatne wargi otoczone wianuszkiem włosów. Usłyszała, że trzeba ją sprowadzić na klęczki. Zaraz też to zrobiono. Na kolanach było jej bardzo niewygodnie, tym bardziej, że zabroniono jej złączyć nogi, a z powodu skrępowanych na plecach rąk jej ciało pochylało się mocno do przodu. Pozwolono jej odchylić się nieco w tył, tak, że znajdowała się w półprzysiadzie, opierając się na własnych obcasach, niczym niektórzy modlący się.

 

- Nigdy jej pan nie wiązał?

- Nie, nigdy jeszcze.

- Ani nie chłostał?.

- Nie, również nie, lecz właśnie...

Tym, który odpowiadał, był jej kochanek.

 

- Właśnie - odezwał się kolejny głos. - Niech ją pan parę razy zwiąże, trochę wychłoszcze, a ona niech czerpie z tego przyjemność. Nie, nie. Należy właśnie przekroczyć ten moment, kiedy zacznie odczuwać przyjemność i wycisnąć z niej łzy.

 

Wówczas podniesiono O z klęczek i zaczęto prowadzić zapewne po to, by ją przywiązać do jakiegoś słupa czy też do ściany, gdy jeden z mężczyzn sprzeciwił się, mówiąc, że najpierw chciałby ją wziąć i zaraz też sprowadzono ją na powrót na kolana, lecz tym razem biust miała oparty o puf, ręce w dalszym ciągu związane, a jej pośladki znajdowały się teraz wyżej niż reszta ciała, natomiast któryś z nich przytrzymał ją oburącz za biodra i wszedł w nią. Za chwilę ustąpił miejsca innemu. Trzeci postanowił skorzystać z innej, ciaśniejszej drogi, a wdarłwszy się tam gwałtownie sprawił, że O krzyknęła. Kiedy ją zostawił, jęczącą i mokrą od łez pod przepaską na oczach, osunęła się na ziemię po to, by poczuć przy swojej twarzy czyjeś nogi i żeby również jej usta nie zostały oszczędzone. Na koniec zostawiono ją związaną, leżącą na wznak na sponiewieranym czerwonym płaszczu niedaleko kominka. Słyszała jak napełniają kieliszki, piją, przesuwają jakieś siedzenia. Ktoś dorzucił drzewa do ognia. Nagle zdjęto jej przepaskę. Duży pokój ze ścianami pełnymi książek oświetlony był słabym światłem lampy stojącej na konsoli i blaskiem kominka, który teraz ożywił się trochę. Dwóch mężczyzn stało i paliło papierosy. Inny siedział trzymając szpicrutę na kolanach, tym zaś, który pochylał się właśnie nad nią i pieścił jej pierś, był jej kochanek. Posiedli ją jednak wszyscy czterej, ona zaś nie zdołała go odróżnić od pozostałych. Wyjaśniono jej, że jak długo pozostawać będzie w tym pałacyku, będzie mogła oglądać twarze tych, którzy będą ją gwałcić lub zadawać ból, lecz nigdy nocą nie będzie wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za najgorsze. Podobnie, gdy będą ją chłostać, z wyjątkiem sytuacji, gdy będą chcieli, żeby mogła się oglądać podczas chłosty. Powiedzieli jej jeszcze, że za pierwszym razem nie będzie miała przepaski na oczach, lecz oni założą maski, tak więc nie zdoła ich odróżnić. Kochanek uniósł ją i usadził, ubraną w czerwony płaszcz, na poręczy fotela opodal narożnika kominka, żeby posłuchała tego, co jej powiedzą i obejrzała to, co mają jej do pokazania. Cały czas ręce miała związane na plecach. Pokazano jej szpicrutę, która była czarna, długa i cienka, z cienkiego bambusu obciągniętego skórą, taką, jaką można zobaczyć na wystawie eleganckiego sklepu siodlarskiego. Skórzany bicz, jaki pierwszy z ujrzanych przez nią mężczyzn nosił zatknięty za pasem, był również długi i składał się z sześciu rzemieni zakończonych supłami. Był jeszcze trzeci przyrząd z dość cienkich sznurków z licznymi supełkami, które okazały się całkiem twarde, gdyż specjalnie moczono je w wodzie, o czym mogła się sama przekonać, bowiem pocierali nim o jej łono, a następnie rozwarli jej uda, żeby na wrażliwej skórze ich wnętrza mogła lepiej poczuć jak są mokre i zimne. Pozostały jeszcze klucze i łańcuchy leżące na konsoli. Wzdłuż jednej ze ścian biblioteki, mniej więcej w połowie wysokości, biegła galeryjka podtrzymywana przez dwa słupy. W jednym z nich tkwił hak, tak wysoko, że mężczyzna zdołał go dosięgnąć dopiero wspiąwszy się na palce. Kiedy kochanek wziął ją na ręce, w ten sposób, że jedną ujął ją poniżej ramion, drugą zaś wsunął pomiędzy jej uda, co sprawiło, że omal nie zemdlała z bólu, powiedziano jej, że za chwilę rozwiążą jej ręce, lecz po to tylko, żeby przypiąć ją, za te same bransolety i z pomocą stalowego łańcuszka do wspomnianego słupa. Bowiem z wyjątkiem rąk, które będzie miała unieruchomione ponad głową, będzie mogła się ruszać i patrzeć, skąd padają razy. Przede wszystkim chłostać będą pośladki i uda, krótko mówiąc od pasa do kolan, tak jak została wcześniej przygotowana w samochodzie, którym tu przyjechała, kiedy to kazano jej zasiąść obnażonej na siedzeniu. Jednakże jeden z mężczyzn będzie zapewne chciał naznaczyć jej uda za pomocą szpicruty, która pozostawia niezrównane, podłużne i głębokie pręgi, które długo nie znikają. Wszystko to odbędzie się stopniowo, będzie miała czas by krzyczeć, szamotać się i płakać. Pozwolą jej trochę odetchnąć, ale kiedy tylko trochę odsapnie, zaczną na nowo, oceniając rezultat nie na podstawie krzyków i łez, lecz odpowiednio wyrazistych i trwałych śladów bicza na jej skórze. Będzie się mogła przekonać, że taka ocena skuteczności chłosty nie tylko jest najsłuszniejsza i udaremnia wszelkie usiłowania ofiary, która krzycząc przesadnie pragnie wzbudzić litość, lecz ponadto pozwala wymierzać ją poza murami tego pałacu, w parku, gdzie często zaglądają, lub w jakimkolwiek mieszkaniu lub nawet w pokoju hotelowym, pod warunkiem posłużenia się solidnym kneblem (zaraz też jej go pokazali), który nie przepuszcza nic oprócz łez, tłumi wszelki krzyk i pozwala jedynie na ciche stękanie. Dzisiejszego wieczoru nie ma potrzeby go użyć, wręcz przeciwnie. Wszyscy pragną usłyszeć O krzyczącą i to jak najprędzej. Pycha każąca jej zacisnąć zęby i milczeć szybko minie: usłyszą za chwilę błagania by ją odwiązali, by przestali choć na chwilę, na chwileczkę. Wiła się w takim szaleństwie, by uniknąć ukąszeń rzemienia, że kręciła się niemal wokół własnej osi, gdyż łańcuch, którym przymocowana była do słupa był dość długi i luźny, jakkolwiek bardzo mocny. Skutkiem tego brzuch, przednia część ud i boki ucierpiały tyleż co pośladki. Postanowiono zatem, kiedy przyszła wreszcie chwila przerwy, żeby zacząć na nowo dopiero po przywiązaniu jej sznurem do słupa. Ponieważ sznur ściskał ją mocno w pasie, żeby lepiej przylegać do słupa, tułów musiał przechylić się nieco na jedną stronę, co sprawiło, że z drugiej strony wystawała jej pupa. Od tej chwili razy już nie chybiały, jeśli oczywiście ktoś nie robił tego rozmyślnie. Zmuszona znosić taki sposób chłosty jaki narzucił jej kochanek, O pomyślała, że błaganie go o litość byłoby najlepszym środkiem, żeby zdwoić jeszcze jego okrucieństwo, tak wielką rozkosz sprawiało mu wymuszanie na niej tych niezaprzeczalnych świadectw jego siły i władzy. I w końcu to on pierwszy zauważył, że skórzany bicz, pod którego razami jęczała na początku, zostawia zbyt słabe ślady (zmieniło się to trochę gdy użyto bicza maczanego w wodzie, a już całkiem zdecydowanie od pierwszego razu zadanego pejczem), co było dla niego pretekstem by przedłużyć czas tortury i zaczynać niemal natychmiast po każdej przerwie. Na dodatek zażądał, żeby odtąd używać wyłącznie ostatniego przyrządu. W międzyczasie jeden z czwórki, ten który lubił w kobietach jedynie to, co mają wspólnego z mężczyznami, zwabiony jej wystawionym tyłkiem (który ilekroć chciała im umknąć wypinał się jeszcze mocniej, wymykając się spod ściskającego ją powrozu) zażądał przerwy, by móc z niego skorzystać, po czym rozchyliwszy dwie jego połówki, piekące niemiłosiernie pod dotykiem brutalnych rąk, zagłębił się w nim, powtarzając przy tym kilkakrotnie, że trzeba uczynić to wejście bardziej wygodnym. Pozostali zgodzili się z nim i przyrzekli przedsięwziąć odpowiednie ku temu środki. Kiedy ją wreszcie odwiązali, słaniającą się i niemal bez czucia, okrytą czerwonym płaszczem, posadzili w fotelu przy kominku, gdzie miała wysłuchać szczegółowego regulaminu, jaki będzie ją obowiązywał podczas pobytu w pałacu, jak również potem, w normalnym życiu, kiedy opuści już jego progi (nie odzyskując jednak tym samym prawdziwej wolności). Kiedy już siedziała, zadzwoniono. Dwie młode kobiety, które przyjmowały ją na wstępie, przyniosły jej ubranie. Do ich zadań należało również zapoznanie jej z mieszkańcami pałacu, zarówno tymi, którzy byli tu przed jej przybyciem, jak i nowymi, którzy przybędą kiedy sama będzie już jego częścią. Kostium jaki przyniosły, przypominał ich własne: gorset na fiszbinach, mocno ściągnięty w talii, halka z krochmalonego, lnianego batystu, na to suknia, luźna i szeroka dołem, ze stanikiem nie zakrywającym w ogóle piersi, które uniesione wysoko przez gorset byłyby zupełnie na wierzchu, gdyby nie okrywała ich cienka koronka. Halka była biała, podobnie jak koronka, gorset zaś i suknia w kolorze toni. Gdy O ubrana zasiadła ponownie w fotelu, jeszcze bledsza w jasnozielonej sukni, dwie kobiety nie mówiąc słowa oddaliły się. Jeden z mężczyzn schwycił po drodze pierwszą z nich, drugiej dał znak by zaczekała, po czym zbliżywszy się do O z tą, którą zatrzymał, obrócił ją ł jedną ręką ujął ją w pasie, drugą zaś zadarł do góry suknię i halkę, żeby zademonstrować O jak praktycznie został pomyślany ów strój. Powiedział jeszcze, że spódnice można przytrzymać na stałe za pomocą zwykłego paska, co pozwala swobodnie korzystać z tego, co zostało odsłonięte. Często zresztą każe się tu chodzić po pałacu lub po parku kobietom podkasanym w ten sposób, bądź też od przodu, w każdym razie do pasa. Potem kobieta musiała pokazać O jak należy przytrzymać suknię: zwijało się ją wielokrotnie niczym włosy na lokówce i zatykało za pasek na brzuchu, jeśli chciało się odsłonić łono, lub na plecach, jeśli odsłonięte miały być pośladki. W obu przypadkach spódnica opadała w dół kaskadą ukośnych fałd. Tak samo jak O, kobieta miała z tyłu na ciele świeże ślady pejcza. Wreszcie i ona odeszła. A oto czego jeszcze musiała wysłuchać O.

 

- Jest tu pani po to, by służyć swym panom i mistrzom. W ciągu dnia będzie pani wykonywać różne powierzone jej prace domowe, jak sprzątanie, porządkowanie książek, układanie kwiatów albo usługiwanie do stołu. Żadnych cięższych prac. Lecz na jedno słowo, jeden znak tego, kto panią zawoła, musi pani rzucić każdą pracę po to, by wypełnić swój rzeczywisty obowiązek, którym jest oddawanie się. Pani ręce nie należą do pani, ani też pani piersi, a w szczególności żaden z otworów pani ciała, który możemy penetrować i zgłębiać, gdzie możemy wchodzić bez żadnych przeszkód. Na znak, że jest pani w stałej gotowości, baczna i czujna jak to tylko możliwe, że straciła pani prawo odmowy, nie wolno pani w naszej obecności trzymać ust zamkniętych, krzyżować nóg, a nawet trzymać przy sobie kolan (poznała to już pani na samym wstępie), co zarówno dla pani jak dla nas ma oznaczać, że jej usta, łono i tyłek są dla nas wiecznie otwarte. Przy nas również ma pani nigdy nie dotykać piersi: są specjalnie uwydatnione gorsetem, do naszej dyspozycji. Zatem w ciągu dnia będzie pani chodzić w swoim stroju i na każde żądanie unosić suknię, by każdy kto tego zechce, mógł się panią posłużyć, nie zasłaniając przy tym twarzy, na taki sposób na jaki mu przyjdzie ochota, z wyjątkiem chłosty. Ta wymierzana będzie jedynie w porze od położenia się spać do wschodu słońca. Oprócz tego może pani zostać ukarana biciem wieczorem, a to za uchybienia wobec regulaminu, jakich dopuści się pani w ciągu dnia, to jest za brak natychmiastowej gotowości, za podniesienie wzroku na jednego z nas, kiedy będzie się do pani zwracał, bądź korzystał akurat z jej ciała - to również jest zabronione. W tym stroju, który zawsze przywdziewamy w nocy i w którym stoję teraz przed panią, przyrodzenie odkryte jest nie tylko dla wygody, choć i ta jest nie bez znaczenia, lecz po to, by przykuwać pani wzrok, żeby patrzyła pani tu i nigdzie indziej, pamiętając cały czas, że to jest jej rzeczywisty pan i władca, któremu służyć mają jej wargi. W dzień ubieramy się zwyczajnie, pani zaś tak jak w tej chwili, jedynym pani zmartwieniem jest to, by na pierwszy dany znak zadrzeć suknię i opuścić ją, kiedy będzie po wszystkim. W nocy będzie nam pani mogła służyć jedynie wargami i rozchylając uda, gdyż ręce będzie pani miała związane na plecach, poza tym będąc całkowicie naga, tak jak już zresztą wkrótce. Oczy będziemy pani zawiązywać tylko podczas chłosty, gdyż widziała już pani jak to przebiega oraz zadając jej inne udręki. Należy tu wyjaśnić, że to, iż powinna pani przywyknąć do bicza, a będzie on w użyciu codziennie, ma na celu nie tyle naszą rozkosz, co pani naukę. To jest najważniejsze i kiedy żaden z nas nie będzie miał akurat na panią ochoty, może pani oczekiwać, że lokaj specjalnie przeznaczony do tej roboty odwiedzi pani celę, żeby wymierzyć to, czego my zaniedbamy. Ostatecznie bowiem środek ten, jak również zaczepiony przy obroży na szyi łańcuch, którym będzie pani przykuta do łóżka, służyć ma w dużo mniejszym stopniu pani cierpieniom, krzykom i płaczom - chodzi o to, aby poprzez te cierpienia odczuła pani, że jest zniewolona, całkowicie poświęcona czemuś, co znajduje się poza nią samą. Kiedy stąd pani wyjdzie, nosić pani będzie na palcu żelazny pierścień, znak rozpoznawczy: odtąd będzie pani winna posłuszeństwo tym, którzy nosić będą ten sam znak - widząc go u pani będą wiedzieć, że pod zwyczajnym ubraniem jest pani zawsze obnażona, jeśli ktoś stwierdzi pani nieposłuszeństwo, przyprowadzi ją tu z powrotem. Teraz zostanie pani odprowadzona do swojej celi. Podczas tej przemowy, dwie kobiety, które przyniosły O ubranie, Stały po obu stronach słupa, gdzie ją wcześniej chłostano, nie dotykając jej jednak, tak jakby się go bały, albo jakby to było zabronione (i to było bardziej prawdopodobne); kiedy mężczyzna skończył mówić podeszły w stronę O, ona zaś zrozumiała, że ma wstać i pójść za nimi. Podniosła się zatem, unosząc oburącz do góry spódnicę, żeby się nie potknąć, nie była bowiem przyzwyczajona do chodzenia w długich sukniach, a poza tym trudno jej było utrzymać równowagę w pantoflach z grubą podeszwą i bardzo wysokimi obcasami, które trzymały się nóg jedynie za pomocą atłasowej tasiemki, tak samo zielonej jak jej suknia, pochyliła się nieco i odwróciła głowę. Kobiety czekały, mężczyźni nie zwracali na nią uwagi. Jej kochanek, siedząc na ziemi, oparty plecami O pufę, na którą przewrócono ją na początku, z łokciami na kolanach, zabawiał się skórzanym biczem. Przy pierwszym kroku jaki zrobiła chcąc dogonić kobiety, jej suknia musnęła go lekko. Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej, po czym wypowiedział jej imię i wstał z ziemi. Delikatnie dotknął jej włosów, koniuszkiem palca pogładził brwi, czule ucałował ją w usta. Głośno, jak gdyby nigdy nic, powiedział, że ją kocha. O, trzęsąc się cała, spostrzegła ze zgrozą, że odpowiada mu tym samym: "kocham cię" i że jest to prawda. Przycisnął ją do siebie, powiedział: "moja ukochana, najdroższa", objął i przytulił jej szyję i policzek, ona zaś oparła głowę na jego ramieniu okrytym fioletową szatą. Całkiem cicho powtórzył, że ją kocha a potem, równie cicho, dodał:

 

- Teraz uklękniesz i będziesz mnie pieścić - i odepchnął ją od siebie, dając znak kobietom, żeby się odsunęły, i żeby mógł oprzeć się o konsolę.

 

Był wysoki, konsola zaś dosyć niska, przez co nogi miał ugięte. Rozchylona szata zwisała niczym draperia, a blat konsoli uniósł odrobinę jego ciężką męskość okoloną jasnym runem. Trzej mężczyźni podeszli bliżej. O uklękła na dywanie, a suknia rozłożyła się wokół niej na kształt kwiatu. Koniuszki odkrytych piersi wytryskających z ciasnego gorsetu miała na wysokości kolan swego kochanka.

 

- Trochę więcej światła - powiedział jeden z mężczyzn.

 

Kiedy skierowano lampę tak, by jej światło padało wprost na jego męskość i na twarz jego kochanki znajdującej się tuż obok, oraz jej ręce pieszczące go jednocześnie poniżej, Renę rozkazał nagle:

 

- Powtórz: kocham pana.

 

O powtórzyła: "kocham pana" z taką rozkoszą, że zaledwie ośmieliła się musnąć koniuszek jego członka, który na razie osłaniał dłonią odzianą w rękawiczkę z delikatnej skórki. Trzej mężczyźni paląc papierosy, komentowali każdy jej gest, poruszenia jej ust zaciśniętych teraz na jego członku, wzdłuż którego ślizgały się w tę i na powrót, jej bladą twarz zalewającą się łzami ilekroć nabrzmiały członek wbijał się do samego dna jej gardła, wpychając w głąb język i omal nie powodując wymiotów. Ustami na wpół zakneblowanymi jego zesztywniałą męskością usiłowała jeszcze powtarzać: "kocham pana". Dwie kobiety stały po obu jego bokach, on zaś wspierał się oburącz na ich ramionach. O słyszała uwagi przyglądających się mężczyzn, lecz nie zważała na nie, czujna na westchnienia i jęki swego kochanka, pieściła go z nieskończonym oddaniem, uważnie i powoli, wiedząc, że sprawia mu tym rozkosz. O czuła, że jej usta są piękne, gdyż jej kochanek raczył się w nich pogrążyć, gdyż raczył pokazać te pieszczoty widzom, gdyż raczył na koniec wytrysnąć w nich. Przyjęła to od niego tak, jak mogła przyjąć jedynie od boga, słyszała jego krzyk, śmiech innych, a kiedy odebrała już wszystko, runęła na ziemię. Dwie kobiety podniosły ją i tym razem wyprowadziły z biblioteki.

 

Pantofelki stukały o czerwoną posadzkę korytarza, z rzędem drzwi, jednakowych i dyskretnych, zamykanych na maleńkie zameczki i wyglądających jak drzwi pokoi hotelowych. O nie śmiała zapytać czy w każdym z tych pokoi ktoś mieszka, ani kto, kiedy naraz jedna z towarzyszących jej kobiet, której głosu jeszcze dotąd nie słyszała, powiedziała do niej:

 

- Mieszka pani w czerwonym skrzydle, a pani lokaj ma na imię Pierre.

-Jaki lokaj? - zapytała O ujęta słodyczą głosu. -A pani jak ma na imię?.

- Nazywam się Andrée.

- A ja Jeanne - odpowiedziała druga. Pierwsza odezwała się znów:

-To lokaj, który ma klucze i będzie panią przypinał i odpinał z łańcucha, chłostał panią za karę albo wtedy, kiedy inni nie będą mieli na to czasu

.

- Mieszkałam w czerwonym skrzydle w ubiegłym roku - powiedziała Jeanne. - Pierre już tam był. Przychodził często w nocy; lokaje mają klucze i w pokojach należących do ich rewiru mają prawo posługiwać się nami.

 

O miała już zapytać jaki jest ów Pierre, lecz nie zdążyła. Na zakręcie korytarza kazano się jej zatrzymać przed jednymi z drzwi, niczym nie różniącymi się od pozostałych: na ławeczce pomiędzy tymi a następnymi drzwiami ujrzała indywiduum o twarzy rumianego wieśniaka, przysadzistego, z głową wygoloną niemal na zero, małymi, głęboko osadzonymi, parnymi oczkami i ze zwałami fałd na karku. Ów ktoś ubrany był niczym lokaj z operetki: koszula z koronkowym żabotem wystawała spod czarnej kamizelki, którą okrywał czerwony kaftan. Na nogach miał czarne spodnie do kolan, białe pończochy i lakierki. On również miał zatknięty za pasem skórzany bicz. Ręce obrośnięte miał rudymi włosami. Wyjął klucz z kieszeni kamizelki, otworzył nim drzwi i wpuścił wszystkie trzy, mówiąc:

 

- Zamykam, zadzwońcie kiedy skończycie.

 

Cela była maleńka, w rzeczywistości składała się z dwu części. Za drzwiami wejściowymi znajdował się przedpokój, z którego wchodziło się do właściwej celi. W ścianie pokoju były inne drzwi, do łazienki. Naprzeciw drzwi znajdowało się okno. Przy ścianie po lewej stronie, pomiędzy drzwiami a oknem, stało oparte wezgłowiem, duże kwadratowe łoże, niskie i pokryte czarnym futrem. Nie było żadnych innych mebli, ani nawet lustra. Ściany były jaskrawoczerwone, dywan czarny. Andrée zwróciła uwagę O, że łoże to jest nie tyle łóżkiem, co raczej rodzajem materaca, powleczonego czarną tkaniną o długim włosiu, imitującą futro. Płaska i twarda poduszeczka pod głowę była z tego samego materiału, podobnie jak przykrycie po obu stronach. Jedyną rzeczą na ścianie było, znajdujące się mniej więcej na tej samej wysokości nad ziemią co hak wbity w słup w bibliotece, błyszczące, stalowe kółko, przez które przewleczony był długi, stalowy łańcuch, który opadał na łóżko. Spiętrzone ogniwa tworzyły niewielki stos, przeciwny zaś koniec przymocowany był do haka zakończonego karabinkiem - sposób, w jaki się układał, przypominał upiętą draperię.

 

- Mamy obowiązek zająć się pani kąpielą. Teraz zdejmę pani suknię. Jedynymi osobliwościami w łazience były niski turecki sedes w rogu przy drzwiach oraz fakt, że ściany w całości pokryte były lustrami. Andree i Jeanne pozwoliły się jej rozejrzeć gdy była już całkiem naga. Schowały jej suknię do ściennej szafki przy umywalce, gdzie wcześniej włożyły już pantofelki i płaszcz, i zostały z nią również wtedy, kiedy zmuszona potrzebą przykucnęła na porcelanowym sedesie, otoczona dziesiątkami odbić swojej postaci, równie bezbronna i wystawiona na widok publiczny jak wówczas w bibliotece, gdy szarpały ją czyjeś nieznane ręce.

 

- Niech no pani poczeka jak będzie tu Pierre - powiedziała Jeanne - a wtedy pani zobaczy.

- Dlaczego Pierre?.

- Kiedy przyjdzie skuć panią łańcuchem może również kazać pani przykucnąć.

O poczuła, że blednie.

- Ale dlaczego? - spytała.

- No cóż, będzie pani zmuszona - odparła Jeanne. - Ależ ma pani szczęście.

-Ja mam szczęście, dlaczego?

- To pani kochanek przyprowadził tu panią?

- Tak - odrzekła O.

- Będą tu się z panią obchodzić brutalniej.

- Nie rozumiem...

- Prędko pani zrozumie. Dzwonię na Pierre'a. Przyjdziemy po panią jutro rano.

Andrée uśmiechnęła się wychodząc, a Jeanne, zanim poszła za nią, dotknęła pieszczotliwie koniuszka piersi O, która stała w nogach łóżka kompletnie zbita z tropu. Poza obrożą i bransoletami ze skóry, które pod wpływem kąpieli stały się twarde i jeszcze mocniej ją uciskały, była całkiem naga.

 

- To mi piękna dama - powiedział Pierre wchodząc do jej celi.

 

Zaraz potem chwycił obie jej ręce. Przełożył jedno przez drugie kółka przymocowane do bransolet, przez co miała złączone oba nadgarstki, potem zaś przewlekł obydwa kółka przez ogniwo przy obroży. W ten sposób dłonie znalazły się wysoko przy szyi, jak gdyby się modliła. Wystarczyło już tylko przykuć ją do ściany łańcuchem spoczywającym na łóżku i przewleczonym przez stalowe kółko na ścianie. Odpiął jeden koniec z haka zakończonego karabinkiem i pociągnął, aby go skrócić. O musiała się teraz przesunąć w stronę wezgłowia, gdzie Pierre kazał się jej położyć. Łańcuch podzwaniał o stalowe kółko i był na tyle krótki, że O mogła poruszać się jedynie na szerokość łóżka, chcąc zaś znaleźć się w drugim jego końcu musiałaby stanąć. Ponieważ łańcuch ściągał ją za szyję do tyłu, ręce natomiast naturalnie ciągnęły ku przodowi, ułożyła się tak, iż obie ręce miała na lewym ramieniu, w którą to stronę odchyliła również głowę. Lokaj nakrył O czarną kołdrą, zanim to jednak zrobił, podciągnął jej na chwilę nogi na wysokość piersi, żeby przyjrzeć się szparce pomiędzy jej udami. Więcej jej już nie dotknął, bez słowa zgasił światło wyłącznikiem znajdującym się pomiędzy drzwiami i wyszedł. ||Leżąc na lewym boku, sama w ciemności i ciszy, rozgrzana pomiędzy dwiema warstwami futrzanej materii i siłą unieruchomiona, rozmyślała nad tym, dlaczego tyle słodyczy miesza się w niej z uczuciem strachu, też może, dlaczego strach jest dla niej taki słodki. Zauważyła, że jedną z najbardziej dotkliwych rzeczy jest to, że odebrano jej możność posługiwania się rękami. To nie dlatego, że mogłyby ją może obronić (czy zresztą pragnęła się bronić!), lecz wolne mogłyby uczynić jakiś gest, mogłyby usiłować odepchnąć inne ręce, które ją tarmosiły, inne ciało wpychające się w głąb jej własnego, mogłyby osłonić jej lędźwie przed razami bicza. Pozbawiono ją jej własnych rąk; jej ciało pod futrzastym okryciem było niedostępne jej samej, jakże dziwne było nie móc dotknąć własnych kolan, ani własnego łona. Te wargi pomiędzy nogami, które piekły ją teraz, były jej zakazane, piekły zaś może dlatego, iż wiedziała, że stoją otworem dla tego, kto chce, dla lokaja Pierre'a, jeśli będzie miał ochotę wejść. Zdziwiła się, że wspomnienie chłosty nie w niej spokoju, podczas gdy myśl o tym, że nigdy nie dowie się z czterech mężczyzn dwukrotnie sforsował ją od tyłu, czy był to sam mężczyzna, i czy nie był to jej kochanek, przerażała ją. Przekręciła odrobinę na brzuch, rozmyślając o tym, że jej kochanek lubi rowek między jej pośladkami i że do dzisiejszego wieczoru (jeśli to był on) 5Jy tam nie wchodził. Chciała, żeby to był on. Czy go o to spyta? Ach e, nigdy! Przypomniała sobie rękę, która w samochodzie wzięła od ej pas i majtki, ściągnęła podwiązki, żeby mogła zwinąć pończochy ~> wysokości kolan. Obraz ten był tak żywy, że zapomniała na moment o związanych rękach, aż zazgrzytał łańcuch. I dlaczego, skoro wspomnienie chłosty było dla niej takie lekkie, sama nazwa, samo słowo, sam trzask bicza sprawiły, że serce waliło jej w piersi, a oczy zamykały się z lżenia? Nie poprzestała na rozważaniach czy to jedynie strach, ogarnęła ją panika: podciągną łańcuch, żeby stanęła na łóżku i będą ją chłostać, z brzuchem przyklejonym do ściany, będą chłostać i chłostać, to słowo tłukło się bez przerwy po jej głowie. Jeanne powiedziała, że Pierre będzie ją chłostał. Ależ ma pani szczęście, mówiła Jeanne, będą się tu z panią obchodzić brutalniej, co też chciała przez to powiedzieć? Czuła już tylko obrożę na szyi, bransolety i łańcuch, swoje skręcone na bok ciało i zaczynała rozumieć. Zasypiała. Pod koniec nocy, w porze gdy jest ona najciemniejsza i najchłodniejsza, tuż przed świtem, Pierre zjawił się ponownie. Zaświecił światło w łazience, zostawiając uchylone drzwi, tak że utworzyło ono jaśniejszy kwadrat pośrodku łóżka, tam gdzie drobne i skurczone ciało O rysowało się nieznacznie pod przykryciem, które po cichu odrzucił. Ponieważ O spała na lewym boku, z twarzą w stronę okna, nogi zaś miała podkurczone, jego oczom ukazała się jej pupa, olśniewająco biała na tle czarnej pościeli. Wyjął jej spod głowy poduszkę i rzekł uprzejmie:

 

 

- Zechce pani wstać - a kiedy czepiając się łańcucha zdołała podnieść się na klęczki, pomógł jej chwytając pod łokcie, tak by mogła się wyprostować i stanąć twarzą do ściany.

 

Refleks światła na łóżku, słaby, gdyż łóżko było czarne, oświetlał jej ciało, czynił zaś niewidocznymi jego ruchy. Domyślała się, choć tego nie widziała, że odpiął łańcuch z karabinka, żeby zaczepić go o inne ogniwo, i aby jej ciało było mocniej naprężone i rzeczywiście - poczuła jak łańcuch się napina. Stała teraz na tyle wygodnie, że bose stopy płasko opierały się na łóżku. Nie widziała również tego, że Pierre ma za pasem nie zwyczajny bicz, lecz czarny pejcz podobny do tego, jakim bito ją zaledwie dwukrotnie i to dość lekko, wówczas w bibliotece. Lewa ręka lokaja spoczęła powyżej jej biodra, materac rozchybotał się trochę, gdyż dla równowagi Pierre wsparł się na nim prawą nogą. W tej samej chwili kiedy usłyszała świst w mroku, O poczuła straszliwe, pałace smagnięcie przez pośladki i krzyknęła z bólu. Pierre nie żałował pejcza. Nie czekał aż przestanie krzyczeć tylko zaczynał od nowa, cztery razy, bacząc przy tym, by trafić to niżej, to znów wyżej niż poprzednim razem, tak żeby chłosta pozostawiła równe i wyraźne ślady. Przerwał kiedy jeszcze krzyczała, a łzy spływały do jej otwartych szeroko ust.

 

- Zechce się pani teraz grzecznie odwrócić - powiedział, a kiedy nieprzytomna z bólu nie usłuchała go, sam ją odwrócił, chwytając za biodra, nie wypuszczając przy tym z ręki pejcza, którego trzonek musnął jej plecy.

 

Kiedy stała już twarzą w jego stronę, cofnął się odrobinę dla lepszego zamachu, a potem z całej siły wysmagał z wierzchu jej uda. Wszystko to trwało około pięciu minut. Kiedy wyszedł, zgasiwszy najpierw światło i zamknąwszy drzwi od łazienki, O jęcząc i drżąc z bólu kołysała się na swym łańcuchu w zupełnej ciemności. Dopiero przed świtem zaczęła pchnąć i nieruchomieć przy ścianie, której lśniący perkal chłodził jej ^zszarpaną skórę. Wielkie okno, w stronę którego była zwrócona, gdyż opierała się bokiem, wychodziło na wschód. Sięgało od ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin