znasz li ten kraj.pdf

(558 KB) Pobierz
947542426.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
TADEUSZ BOY-ŻELEŃSKI
Znasz-li ¹ ten kraj?… ²
( )
  
Kiedy, z okazji przedmowy do nowego wydania ek i ćwierćwiecza Zielne alnika ,
zamyśliłem się nad dawnym Krakowem, uczułem, że temu miastu należałaby się osobna
monografia. Bo Kraków, taki jakim go splot warunków uczynił, to było najoryginalniej-
sze miasto pod słońcem, z pewnością unikat na kuli ziemskiej wszech czasów. Już pod
względem geograficznym położenie jego było osobliwe. Wciśnięty w sam kąt Galicji,
odcięty granicą od całego niemal rakskie , które mieściło się w zaborze rosyjskim,
odcięty drugą granicą od przemysłowego zagłębia na Śląsku, wydziedziczony ze swej sto-
łeczności — bodaj galicyjskiej — przez Lwów, wgnieciony w plan twierdzy austriackiej
z zatamowaniem ruchu budowlanego przedmieść, Kraków podcięte miał wszystkie moż-
liwości materialnego rozwoju. Był co się zowie małym miastem. W epoce gdy chodziłem
do szkoły, uczyłem się w statste Austrii, że Kraków ma  tysięcy mieszkańców. Z po-
czątkiem wieku XIX-go miał ich podobno osiem… Oto losy dawnej stolicy Jagiellonów.
Mimo to, nigdy Kraków nie abdykował ze swej stołecznej roli; przeciwnie, wytworzone
przez niewolę warunki bytu oblekły go w insygnia nowej królewskości; dane mu by-
ło aż do lepszych czasów przechowywać pewne wartości duchowe, zdławione w innych
dzielnicach.
Wszystko to razem robiło z Krakowa osobliwy stwór. Można by zaryzykować jedno
porównanie. Jak wiadomo, Paryż rozkłada się na dwóch brzegach Sekwany, przy czym
terminy rie ae , rie rite budzą pewne pojęciowe i wzrokowe kompleksy. Otóż,
Kraków, tak geograficznie, jak metaforycznie, był cały — lewym brzegiem. Były tam
— niby ar aint-erain — stare arystokratyczne pałace. Snuły się po nim —
jak w okolicach aint-lie — kwe, sutanny i czarne kapelusze. Były poważne mury
Akademii, birety i togi; roje młodzieży wysypywały się z uniwersyteckich gmachów. Była
i dzielnica artystów, gdzie kwitły sztuki piękne i gdzie, w zaciszach pracowni, uzbrojone
w węgiel młode dłonie kopiowały, częściej co prawda gipsowe niż żywe modelki. Były
i wąskie uliczki, ciche, cichutkie; i malownicze zakątki i stare kościoły; — to był lewy
brzeg, wcale imponujący; nie powstydziłaby się go żadna stolica. Ale na tym był koniec:
gdy na prawym brzegu Sekwany huczy cały nowoczesny, bogaty, ludny, modny Paryż, na
prawym brzegu Wisły były tylko — Dębniki.
Ale co tu wspominać Paryż. Ot, taki Lwów, to był szczęściarz! Austria zrobiła go, licho
wie za jakie zasługi, stolicą; był siedzibą Sejmu, Wydziału krajowego, Namiestnictwa, co
za tym idzie skupiał tysiące interesów. Położony w ogromnej połaci kraju, która stanowiła
jego dopływ naturalny, w żyznej ziemi podolskiej, miał w dodatku w pobliżu na okrasę
— naę! Toteż Lwów (w porównaniu z Krakowem i na miarę zabiedzonej przez Austrię
Galicji) kipiał życiem; banki i banczki wyrastały i pękały jak bańki mydlane, handel ze
wschodem, interesy, interesiki, humor, rozmach, wesołość. Lwów odznaczał się przy tym
szczęśliwym połączeniem krwi: polskiej, rsiskiej (jak wówczas się mówiło), ormiańskiej;
— śliczne i chętne życiu kobiety, śpiewność, muzykalność, ogień w żyłach. (Trzy czwarte
¹ znasz-li (daw.) — czy znasz; dziś popr. pisownia: znaszli.
² Znasz-li ten kraj?… — w wydaniu źródłowym figuruje  ilustracji. W niniejszym wydaniu ich podpisy
podano w odpowiednich miejscach w przypisach.
947542426.002.png 947542426.003.png
 
śpiewaków i śpiewaczek dawał Polsce Lwów). Toteż Lwów patrzał z politowaniem na
cichy i ubożuchny Kraków, gdy Kraków, z wyżyn swych kulturalnych świetności, patrzał
na Lwów niby podupadły wielki pan na dorobkiewicza. Ale faktem jest, że we Lwowie
był inny klimat.
Klimat… Pisząc o Krakowie w na Ziei , Przybyszewski maluje Wisłę, jak pły-
nie leniwo, powoli, i zieje zarazą malarii na miasto. Czy ta przenośnia miała jakiś realny
podkład lekarski? To pewne, że w Krakowie był jakiś organiczny smutek, jakaś, można
by rzec, inekja smutku. Czy tu działały czynniki psychiczne, czy warunki materialne,
czy w istocie jest coś w klimacie?
To przytłumione życie, bez niespodzianek, bez ryzyka i bez możliwości, wycisnęło
na Krakowie swoje piętno. To nie było miasto miłosne, jak Lwów. Gdy we Lwowie na-
wet stracenie mordercy opiewano skoczną piosenką „Widzisz Lewicki, co miłość może
— w zimnej mogile kochanki trup” (na nutę: „Ach, ta trójka”), Kraków był niemy, nie
śpiewał; co najwyżej pijany murarz, wracając z szynku, darł się fałszywie; „Idzie murarz,
idzie, walca wygwizduje — a wesz po kołnirzu — a wesz po kołnirzu — marsia śpaciru-
je”… Piszę to, aby podkreślić dziwaczność narodzin piosenki w Zieln alnik . Ten
wybuch wesołości, który poszedł na całą Polskę właśnie z tego Krakowa, był niewątpliwie
paradoksem; otóż, życie Krakowa składało się z samych takich paradoksów.
Było smutne. Ta sfera, która wówczas nadawała mu ton — arystokracja, w ubożuch-
nym Krakowie będąca zarazem jedyną ltkraj — żyła dość eksterytorialnie, w swoich
pałacach, w klubie, za granicą wreszcie. Mieszczaństwo trzymało się w stylu ieer-ajer ,
dość świętoszkowatym. Jeżeli była tak zwana „rozpusta”, to nie szumna, robiąca ruch,
dająca żyć setkom ludzi, ale wstydliwa, pokątna, brzydka. I tutaj niszcząco działała na
Kraków bliskość Wiednia. Flaszki wina nie wypił taki łyk³ l ⁴, ale jechał na nią pod
jakimś szanownym pozorem do„Widnia”. Oczywiście, ta abstynencja fatalnie działała na
życie miejscowe. Nie da się opisać, na jak niskim poziomie stał krakowski „półświatek”.
I dziewczęta wysypujące się z „cygarfabryki” niewiele doprawdy miały z Carmeny, żarła je
bieda i blednica, brak zalotności był uderzający. Może znów ten brak zalotności dziewcząt
był jedną z przyczyn biedy Krakowa; nie dawały owej podniety, która każe mężczyźnie
zdobyć pieniądz czy wydźwignąć się ponad swój stan za wszelką cenę. Jeżeli tak było, źle
spełniały swoje przeznaczenie kobiece, którym jest wywoływać ruch wstępujący klas oraz
ożywiać obrót pieniądza. Toż samo, ładne a bezposażne dziewczęta ze sfer mieszczańskich
z rezygnacją poddawały się staropanieństwu, którego panna z „dobrego domu” nie mogła
wypełnić nawet pracą zarobkową. Ach, te tragiczne pary — matka z córką — obchodzące
przez całe lata plantacje, coraz starsze, coraz kwaśniejsze!
W dzień jeszcze Kraków miał jakieś pozory życia, nie bardzo zharmonizowanego
Wieczór
zresztą z jego murami; za to w nocy mury brały władztwo nad człowiekiem. Z ude-
rzeniem dziesiątej krakowianin, oszczędny z musu, chronił się do domu przed godziną
tradycyjnej szer , oszczędzając na stróżu niemniej tradycyjną szstk . Zdąży, nie zdąży…
Zdążył: zdyszany dopadł bramy, zanim niechętnie spoglądający na ten wyścig stróż zdołał
ją zamknąć, i za chwilę już wydzwaniały ową dziesiątą cztery wieżowe zegary, otrębywał
ją hejnał mariacki na cztery strony maleńkiego świata. Na opustoszałej ulicy zostawał
jedynie policjant i ta samotna „kokotka⁵”, której — jak opiewała jedna z piosenek zki
krakskiej — nie pozostawało nic, jak rozkochać się w romantycznym pięknie tego mia-
sta umarłych. Ale niebawem wsiąkała w mury i ona, wyłaniał się stróż nocny z halabardą,
można było mniemać, że się jest, het, w wiekach średnich.
Bo zważmy, że stosunek Krakowa do swoich murów był zgoła odmienny niż w in-
Miasto, Historia
nym nowoczesnym mieście. Wszędzie odbywa się w ciągu lat walka między kamieniem
a człowiekiem, życiem a przeszłością. Miasto wykipia⁶ niejako z garnka swoich murów,
rozlewa się szeroko, tworzy sobie nowe dzielnice, zostawia zabytki na boku. Kraków do
bardzo późna cały niemal zamknięty był w przestrzeni dawnych murów, których pa-
miątką została Brama Floriańska wraz z Rondlem, wskazówką topograficzną plantacje,
³ k (daw., pogard.) — mieszczanin.
l (łac.) — na miejscu.
kktka a. kkta — kobieta lekkich obyczajów; prostytutka; tu w tekście umieszczono ilustrację z pod-
pisem: kta krakska (patrz ka ), rys. K. Frycz.
kiia — dziś popr.: kipi.
 - Znasz-li ten kraj?…
a które wypełniała siatka starożytnych ulic z węzłami kościołów. W Krakowie człowiek —
w znaczeniu życia materialnego — był za słaby, życie za wątłe, mury raz po raz zwyciężały.
Nie bez walki: och, nie. Ta stolica dziwnego nabożeństwa miała w sobie szczególną
żywotność. Nigdy, nawet w najcięższych opresjach, nie zgodziła się zostać po prostu ma-
łym miastem, tak jak dziś za nic nie godzi się zostać prowincją, wasalką Warszawy. Raz po
raz stwarzała sobie formy, czasem dziwaczne, w których manifestowała swoją odrębność,
udzielność. Ale walka z murami była trudna.
Nic w tym mieście nie było takie, jak gdzie indziej. Pory roku znaczyły się tam ob-
Obrzędy
rzędami. Groby, nabożeństwa majowe. Boże Ciało, lajkonik, wianki, pasterka, w ogóle
wszelkie uroczystości odgrywały w życiu Krakowa nieproporcjonalnie dużą rolę. Rozwi-
jał się zmysł dekoracyjny. Po rezurekcji we wszystkich salonach rozmawiało się o tym,
jak rzeliznie wyglądał biskup Dunajewski z infułą na srebrnych włosach. Mówiło się
o nim, jak gdzie indziej o aktorce. Osobliwym zbiegiem spotęgowała jeszcze tę naturalną
skłonność sytuacja polityczna Krakowa, czyniąc zeń uprzywilejowane miasto narodowych
obchodów, przedsionkiem do Skałki i Wawelu.
Przebierano się też przy lada sposobności. Jeszcze w dzieciństwie pamiętam paru lu-
dzi, którzy chodzili stale w kontuszu, przy szabli; inni w czamarach⁷. Mieszczanie kładli
insygnia cechów lub króla kurkowego, profesorowie togi, sokoli⁸ swoje dołmany⁹ i pę-
telki, ludowcy sukmany; wciąż coś święcili, grzebali, witali… To doktorat s asiiis
eratris , to Trzeci maj, to pogrzeb Mickiewicza, to przyjazd arcyksięcia. Tarnowskie-
mu przez trzy lata przedłużano rektorat, bo były w programie jakieś obchody, a nikt tak
twarzowo nie wyglądał w todze. Kiedy szkołę Sztuk Pięknych przemieniano w Akade-
mię, pierwsza rzecz, która się nasunęła, to były togi i gronostaje. Zapewne, wszędzie są
jakieś obchody, ale rozpuszczają się w strumieniu żywego życia, tutaj miasto żyło nimi jak
narkotykiem. W ogóle nigdzie tyle co w Krakowie nie żyło się wyobraźnią, a tak mało
realnie. Życie było marzeniem, gapieniem się, jeżdżeniem przez imaginację na wszystkie
koronacje.
I stosunek do przyrody był odrębny. Słońce czuło się tam nieswojo, budziło smutek.
Słońce, Księżyc
Oświetlało niedyskretnie nędzę życia, twarze kobiet zabiedzone i wyblakłe, niemodną,
nicowaną i cerowaną odzież. Za to księżyc był jak u siebie w domu, cudownie harmoni-
zował z pejzażem wąskich ulic i zaułków, miał jakieś powinowactwo z ludźmi. Kraków
to było lunatyczne miasto. Nigdy poza Krakowem nie pamiętam, abym się interesował
księżycem; w Krakowie pełnia nie dawała mi spokoju, wypędzała mnie z domu. Nigdy
nie słyszałem o lunatykach, w Krakowie opowiadano o nich raz po raz.
Noc w Krakowie miała swoje widmo. Był nim malarz religijny, Franciszek Krudow-
ski, tajemniczy człowiek, odludek niewidzialny w dzień. Za to w nocy, jakąkolwiek ulicą,
o którejkolwiek godzinie się przechodziło, wyrastała nagle z mroku wysoka postać Kru-
dowskiego. Doprawdy, można było podejrzewać, czy on nie ma daru rozszczepiania się
(czemu by nie?) i czy nie pojawia się naraz w kilku miejscach.
To był ten dawny Kraków mego dzieciństwa. Kraków mojej młodości już był in-
ny. Z murów tych jak czarami zaczęły puszczać nowe pędy. Z salonów i zakrystii ży-
cie wymknęło się na ulicę, zaczęło szumieć po kawiarniach. Młodzież, której przedtem
w Krakowie się nie czuło, wyroiła się pelerynami. Na lewym brzegu Wisły wykwitło
nowe dla Krakowa zjawisko — cyganeria. I gdybyż jedna! Niemal równocześnie oglądał
Kraków cyganerię malarską, cyganerię Pawlikowskiego, cyganerię Zapolskiej, cyganerię
Przybyszewskiego, cyganerię bronowicką, ba, można by powiedzieć, cyganerię Lutosław-
skiego i Daszyńskiego, nie licząc cyganerii studenckiej, wzmożonej młodzieżą chroniącą
się raz po raz zza kordonu¹⁰ i falangą młodych dziewcząt, pierwszy raz dopuszczonych do
studiów uniwersyteckich. To była jedna z najenergiczniejszych odmładzających „kuracji
Steinacha”, jakie kiedy widziano.
Wszystko to się przewaliło. Zieln alnik był „kropką nad i” tej przemiany starego
Krakowa. Radosnym uświadomieniem. Podłożeniem wszystkich tych zdarzeń pod muzy-
kę piosenki. Szturmem do księżyca. Życie brane w pigułkach. Co parę tygodni jedna noc.
zaara (daw.) — rodzaj płaszcza, noszony przez mieszczan i chłopów w XVI-XVIII w.
skli — tu w tekście umieszczono ilustrację z podpisem: k (rys. W. Jarocki) z „Liberum Veto”.
an a. lan — daw. kurtka wojskowa.
¹⁰ zza krn — tu: z innych zaborów.
 - Znasz-li ten kraj?…
Kilka godzin cudownej złudy, że ta igraszka zbratanych z sobą Sztuk jest pianką płynącą
po szerokiej rzece, że ten szampan, który się perli w kubkach, jest normalnym napojem
przyzwoitego człowieka, że tam za ścianą śpi wielkie miasto, które zbudzi się rano pełnią
życia… I w istocie, kiedy się człowiek rozejrzał po sali, można było mieć złudzenie. Go
za interesujące pyski! Talentu, inteligencji tyle, że można by nimi obdzielić całą Polskę.
Dajcie im tylko ów „punkt oparcia”, którego się daremnie dopraszał Archimedes.
Pamiętam jedną taką noc, po której rano cała gromadka michalikowa wysypała się na
ulicę. Ranek był brudno-szary. Wieża Floriańska, zawiana trochę, chwiała się na nogach,
jak to uwiecznił zzie w swoim esku.¹¹ Wieża mariacka też miała koronę na bakier.
Baby w krasnych chustkach ciągnęły z dworca kolei z koszykami na targ. Olbrzymiego
Witolda Noskowskiego, w matowym półcylinderku i w potężnej szubie z peleryną, ca-
łowały, przechodząc, w rękę, brały go co najmniej za kanonika. Poza tym było pusto.
Kokotka — miejmy nadzieję — spała już dawno. Szliśmy ulicą Floriańską, Rynkiem,
Grodzką, mijając kościół Panny Marii, kościół świętej Barbary, kościół świętego Wojcie-
cha, kościół Dominikanów, kościół św. Piotra i Pawła, kościół św. Idziego, kościół św.
Andrzeja, katedrę, aż nad samą Wisłę. Płynęła szara, mała, zbidzona, trochę śmieszna.
Za nią, w oddali, majaczyło kilka domków. Prawy brzeg Wisły. Dębniki.
Ten prawy brzeg Wisły i to, ze ta nie , to był dramat krakowskiego życia.
  
W poprzednim szkicu o starym Krakowie wspomniałem o walce murów z żywymi ludź-
mi. Ta walka to nie jest tak prosta rzecz: i mury, i ludzie to są rzeczy szanowne; po czyjej tu
być stronie? Istnieje dziś, w postaci specjalnych urzędów, ochrona murów przed ludźmi,
ale gdzie ochrona ludzi przed murami?… Od niedawna działają urzędy konserwatorów,
i to jest dobrze. Ale mimo woli nasuwa się myśl, gdyby takie urzędy konserwatorów
istniały od wieków, ile by pięknych rzeczy nie powstało. Duma Krakowa, jeden z jego
uroków i oryginalności — plantacje, zrodziły się z nieprawdopodobnego wandalizmu:
powstały na miejscu zburzonych murów miasta. Podziwia się Wieżę Floriańską: dawniej
była taka na wylocie każdej prawie ulicy śródmieścia. Zburzono je. I samej Wieży Flo-
Wiatr
riańskiej omal nie zburzono, a warto zanotować czemu zawdzięcza, wedle tradycji, swoje
ocalenie. Mianowicie, w czasie debaty w radzie miejskiej, gdy zagłada jej była postano-
wiona (zburzono wszak ratusz na rynku!), jeden z radnych zaoponował, motywując swój
protest tym, że pod kościołem Mariackim są i tak straszliwe wiatry; otóż, jeśli się zburzy
Wieżę Floriańską, przeciąg będzie nie do wytrzymania. Widzę, że się uśmiechacie: co za
głupstwo! Ale to nie było takie głupstwo i miało swoje racje. Czy wiecie, co to był wi-
cher pod kościołem Mariackim, a są tam w istocie wichry straszliwe? To było zgorszenie
wiernych dążących do świątyni, to była tragedia statecznych niewiast, sprawa ich powagi
i czci.
Ja to jeszcze rozumiem, ale na ogół jedno pokolenie nie rozumie drugiego. Nie trze-
Strój
ba patrzeć na dawność dzisiejszymi oczami. Dziś kobieta, w swoim grzybku na głowie,
w swoim rerr ¹², urąga kaprysom aury, zawsze może być wdzięcznie i schludnie ubra-
na, ładnie obutymi nóżkami przebierając po gładkim asfalcie. Dziś moda jest demokra-
tyczna, na miarę ludzi pieszych i tramwajów. Ale jeszcze za moich czasów mody były
tworzone dla dam jeżdżących karetą, a przejmował je potulnie gmin chodzący na no-
gach. Wyobraźcie sobie ciężką suknię do ziemi, olbrzymi kapelusz z rozmaitymi kukury-
ku, strusiami, kolibrami, winogronami, całe wiszące ogrody na głowie, nogi w kaloszach,
z których się przez kilka miesięcy nie wyłaziło dla¹³ straszliwego błota, wyobraźcie sobie
to wszystko w słotę i wiatr, taki jaki bywał pod kościołem Mariackim, gdzie konfiguracja
ulic stwarzała piekielną iście różę wiatrów! Wyobraźcie sobie kobietę unoszącą suknię,
w którą wicher dmie niby w żagiel, zdzierając równocześniez głowy kapelusz, odsłaniając
¹¹ iea lriaska zaiana tr iaa si na na jak t iezni zzie si resk — tu
w tekście umieszczono ilustrację z podpisem: aaret szaln do wiersza E. Leszczyńskiego malował K. Sichulski
(Z wnętrza cukierni Michalika).
¹² rerr — luksusowa brytyjska marka odzieżowa; tu prawdopodobnie mowa o słynnym płaszczu typu
trencz tej firmy.
¹³ la — tu: z powodu.
 - Znasz-li ten kraj?…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin