Białołęcka Ewa - Nocny Śpiewak.doc

(242 KB) Pobierz
Ewa Białołęcka - Nocny Śpiewak

Ewa Białołęcka

 

 

Nocny Śpiewak

 

 

Gdybym też miał dar prorokowania,

i znał wszystkie tajemnice,

i posiadał wszelką wiedzę,

i wszelką możliwą wiarę,

tak iżbym góry przenosił,

a miłości bym nie miał,

byłbym niczym.

ŚW. PAWEŁ APOSTOŁ

 

 

Słońce stało w zenicie. Ciemna łata cienia łasiła się do stóp maga. Usiadł wprost na ziemi, krzyżując nogi. Powietrze stało, zgęstniałe w duchocie śródlecia i najmniejsze drgnienie nie poruszało wypłowiałych płacht cyrkowych bud na kołach i namiotów. Pora sjesty jak zwykle wyludniła okolicę. Ciszę mącił tylko przygłuszony odgłos gongu, w który uderzano w pobliskiej świątyni, niemrawe postękiwanie niewidocznych zwierząt i przeciągłe nawoływanie roznosiciela wody. Mag nasunął głębiej na oczy rąbek chusty osłaniającej głowę i ramiona przed skwarem. Milcząc, patrzył na sporą pakę zbitą niedbale z desek, otwartą z jednego boku i wypełnioną wiórami wymieszanymi ze słomą. Tam także panowała cisza. Magiczny talent mężczyzny pozwalał na wyławianie ludzkich myśli i zwierzęcych instynktów, nawet na znaczne odległości, a także wysyłanie własnych wieści tą samą drogą mentalnego kontaktu. Sięgnął do swych umiejętności. Istota, skryta przed jego wzrokiem w stercie brudnej sieczki, cierpiała. ..boli...pić...wody...boję się...boli...niech on odejdzie... boli... boli... wody...pić...

Mag odbierał powolną, beznadziejną litanię na pół sformułowanych skarg. Spomiędzy płacht najbliższego namiotu wysunęła się dziewczynka - chuda, prawie naga, odziana jedynie w skąpą przepaskę. Włosy miała jasne, kontrastujące z opaloną skórą. Wybielone sztucznie - u nasady pojawiły się już ciemne odrosty. Pod pachą niosła zrolowaną matę. Rozłożyła ją w kwadracie cienia pod baldachimem i zaczęła rozciągać szczupłe członki. Mag obserwował, jak składa się wpół, rozgina nogi do linii prostej lub wygina się w tył, zwijając ciało w krąg. Być może zachęcona obserwacją, przerwała ćwiczenia, podeszła do maga, krocząc energicznie po gorącym piachu.

- Mogę zrobić ci miło. Zapłacisz? - Głos miała matowy, jakby piasek dostał się jej do gardła. Mag spojrzał jej w oczy. Miała spojrzenie dorosłej kobiety, która widziała już niejedno. Sięgnął w zanadrze, rzucił w powietrze drobną monetę. Została złapana chciwie i błyskawicznie schowana w fałdzie przepaski. - Chodź. Umiem różne rzeczy...

Potrząsnął głową.

- Opowiedz mi o tym, w tej skrzyni.

Przykucnęła obok. Niewrażliwa na słońce jak mahoniowa statuetka.

- O Potworku? Pewnie zdechnie. Nie wyłazi od wczoraj.

- Zacznij od początku. Mówiono mi, że to chłopiec.

Wzruszyła ramieniem z obojętną miną.

- Między nogami wygląda jak chłopak. A wszędzie indziej jak zwierz. Był u nas za wilcze szczenię. Kuraki rozdzierał przy publice. Byk mu kazał wyć i warczeć.

Mag skinął głową. Dotąd wszystko zgadzało się z tym, co słyszał wcześniej.

- Ile ma lat ten...Potworek?

- Ciotka mówiła, że będzie miał ze sześć. Ledwo siedzieć umiał, jak go tamta dziewka Bykowi sprzedała. I tak jest tu aż do tej pory. Ale pewno niedługo, bo Byk go dobrze poharatał. Szkoda, bo można było jeszcze niezły pieniądz na nim zrobić.

- A Byk? Jaki on był?

Dziewczynka rzuciła magowi kose spojrzenie.

- A po co ci to wiedzieć, panie? Bydlę był i tyle. Na płacy ołgiwał, z łapami lazł, a dać nic nie chciał za to. Inni się bali, bo mocny. Ale na mocniejszego trafił, ot Sam Los Łaskawca go ukarał i tyle.

- Widziałaś, jak to było?

Mała pokiwała głową twierdząco, a na jej chudą twarzyczkę wypłynął wyraz zgrozy i fascynacji.

- Pewno. Wszyscy widzieli.

- Opowiedz od początku i dokładnie - polecił mag.

- No, to było tak : pozawczoraj z wieczora Byk wrócił uchlany jak świnia albo i dwie. Dziw żaden... co i rusz się zalewał, a wtedy lepiej było mu pod rękę nie włazić. I chyba na Potworka miał krzywe oko, czy co...? Bo raptem krzyk się podniósł, jakby kto żywcem kota ze skóry darł. Lecę patrzeć, a Byk małego okłada. I to nie, jak zwyczajnie batem czy kijem, ale łańcuchem, co na nim go wiązał! Ciotka rzuciła się szczeniaka ratować, bo Byk by go zatłukł na miejscu. Wzięła w łeb, aż nogami się nakryła. A wtedy Potworek rozdarł się jeszcze gorzej. Mało płuc nie wypluł. I widzimy : Bykiem o ziemię rzuciło, tarzał się i charczał, a krew z niego sikała jak z pociśniętego bukłaka. Jak żeśmy chcieli go w końcu podnieść, to połowa flaków na ziemi mu została. Wczoraj go zakopali.

Mag wyciągnął kolejny pieniążek i włożył w oczekującą dłoń dziecka. W tej chwili nadszedł mężczyzna, przewodnik owej wędrownej menażerii. Równie chudy jak jasnowłosa dziewczynka, muskularny, pokryty tatuażem od stóp do głów. Przedstawiał on wirujące spirale, które nadawały całej postaci cyrkowca wrażenie doskonałej anonimowości.

Rozpływał się i niknął, stając się dodatkiem do własnego tatuażu.

- Kotkat . Nie masz roboty? - fuknął z niezadowoleniem. - Matce idź pomóc

Mała zniknęła jak zdmuchnięty płomyk świecy: Mag wstał z wysiłkiem, zesztywniały od siedzenia w jednej pozycji.

- Przynieś wody, człowieku - rzekł do przybysza. - Ten mały umiera z pragnienia. Nie macie litości?

- Skończyła się nam z zeszłym miesiącu - powiedział wytatuowany, ale skierował się do wnętrza namiotu i po paru chwilach wrócił z miską. Postawił ją tuż obok skrzyni, zastukał pięścią w drewno.

- Wyłaź, zarazo! Woda!

Z wnętrza dobiegł zduszony pisk i chlipnięcie. Nic poza tym. Cyrkowiec machnął ręką i westchnął.

- Zakatował biedaka ten drań, żeby w parszywej świni się odrodził, skurwysyn

- Chcę zabrać to dziecko - odezwał się mag.

- Po co? Nie dam. Tu przynależy i tu zdechnie.

- Dość!! - syknął mag złowróżbnym tonem. - Zapominasz z kim mówisz! Obraża się tu mnie od chwili przybycia. Moja cierpliwość się skończyła! Ukrywa się tu dziecko z magicznym talentem. Nie zgłosiłeś tego straży. Mały jest prawdopodobnie Stworzycielem, a ja muszę dowiadywać się tego od zawodowego plotkarza! Wyraźnie straciłeś przywiązanie do własnych kciuków. Gwardia Kręgu będzie wiedziała, co z tobą zrobić.

Zanim skończył, człowiek-mozaika leżał w pyle, z czołem przyciśniętym do ziemi.

"Tak to się zwykle kończy. Pospólstwo uprzejmość bierze za słabość" - pomyślał mag z przykrością. Rzucił dwie srebrne monety na piasek obok głowy leżącego.

- Jestem łagodnym człowiekiem, lecz nie należy mnie drażnić. To za chłopca. Teraz idź wyszczotkować mego konia. I dopełnij mój bukłak.

Został znów sam i nadal czekał. Woda w glinianej misie odbijała blask słońca i lśniła jak lustro. Słoma zaszeleściła. Mężczyzna ujrzał małą, bardzo brudną dłoń wyłaniającą się z niej. Potem szczuplutkie ramię, pokryte czarną, skudloną sierścią. Dziecko, zwane Potworkiem, wyczołgiwało się powoli, skuszone bliskością wody. Mag trwał nieruchomo, jakby miał do czynienia z dzikim zwierzątkiem.

Chłopczyk rzeczywiście przypominał zwierzę - całe jego ciało pokrywało futro. Mag nie znał się na dzieciach, ale od razu wydało mu się, że nie wygląda na sześć lat, tak był drobny i wychudzony. Za małym ciągnął się łańcuch, u szyi brutalnie zeszczepiony zakręconym twardym drutem. Dziecko próbowało podnieść miskę. Nie mogło utrzymać naczynia. Trochę wody chlapnęło na ziemię. Malec położył się na brzuchu i pił chciwie. Mag ze ściśniętym sercem patrzał na jego plecy poznaczone śladami okrutnych razów. Zaschnięta krew pozlepiała włosy w sztywne kłaki. Nad dzieckiem unosił się rój drobnych muszek, przywabionych wonią nie oczyszczonych ran.

"Matko Świata...' - pomyślał mag. - "Za to powinno się wieszać głową w dół". Z trudem uwolnił chłopca od łańcucha. Przy okazji odkrył jeszcze jedno skaleczenie - otarcie od żelaza na szyi. Dziecko krótko stawiało opór, gdy oglądał jego obrażenia i sprawdzał, czy ma całe kości. Po prostu nie miało na nic sił, osłabione i rozgorączkowane - zawinął je w płachtę jak pakunek.

 

Droga do domu nie była długa, lecz mężczyzna zdążył się zmęczyć. Upałem i nieustannym cichym skomleniem dziecka, które urażały ruchy konia. Siedzibą maga była banalna budowla w pobliskim mieście - wieża kanciasta, przysadzista i nieładna. Zwana tradycyjnie Wieżą Przekazów lub Wieżą Mówcy. Budynki takie sprawiało sobie każde miasto, które na mapie było oznaczone kropką choć nieco większą niż ślad po musze. Wieże Przekaźnikowe były węzłami szybkiego zbierania i przekazywania wiadomości . W każdym takim miejscu pracował jeden mag z kasty Mówców. Istniała także jeszcze jedna wspólna cecha tych budynków - wszystkie tradycyjnie były ponure i brzydkie.

Po latach Mówca już nie zauważał tej brzydoty. Zresztą wieża służyła mu tylko za pracownię i bibliotekę. Na tyłach stała niska przybudówka, gdzie miał swoje niewielkie gospodarstwo - kilka pomieszczeń. Sypialnie, spiżarnia, składzik i przede wszystkim kuchnia, gdzie koncentrowało się życie domu i gdzie władała Petunia. Od dwunastu lat prowadziła dom maga, od jedenastu byli kochankami , a wciąż Petunia zwracała się do niego "Panie Bukat", z szacunkiem należnym członkowi Kręgu Magów, bo "porządek w świecie musi być". Poza tym zachowywała się jak żona i gwardzista cesarski jednocześnie. Jej przewidywana reakcja niepokoiła maga. Gdybyż jeszcze chłopiec nie wyglądał tak, jak wygląda. Mimo najszczerszych chęci znalazł w nim tylko jeden element, który można było nazwać ładnym. Oczy. Dość szeroko rozstawione i skośne - nie bez racji nazywano taki kształt "znamieniem maga" - miały wyjątkowo interesujący odcień złotawego bursztynu.

Tak jak przewidywał, Petunia aż plasnęła w ręce, wydziwiając nad niespodzianym nabytkiem gospodarza.

- Panie Bukat, a cóż toto jest?!

- Dziecko, Petunio. Chłopiec.

- Wygląda jak szczur, co zdechł przed tygodniem - zauważyła kobieta trafnie.

- Nie marudź. Petunio. Przygotuj coś do jedzenia i wodę do mycia. Ciepłą, nie gorącą. Należy delikatnie się z nim obchodzić.

- Mleko. Koty piją mleko, dzieci też. A wody zaraz nagrzeję. Czy toto choć raz w życiu było myte, panie Bukat?

- Nie przypuszczam. Idź już, Petunio, muszę się skontaktować z wieżą Szklanego. I tak się spóźniłem.

Poszła wreszcie. Złożony na ławie tłumoczek nie dawał znaku życia, ale mag wyczuwał, że chore dziecko jest mimo wszystko przytomne. Skupił się i rozwinął ścieżkę mocy ,sięgając do jaźni Szklanego - Mówcy rezydenta w mieście oddalonym o dwa dni drogi. Wewnątrz widzenie ukazywało mu świetliki ludzkich istnień, zgęstki energii. Mógł sięgnąć do każdego i poznać ich najskrytsze sekrety. Przestało go to bawić, gdy był jeszcze dzieckiem. Myśli zwykłych ludzi były zwyczajne. Zwykle pozbawione namiętności, szare i przyziemne. W tym natłoku ludzkich iskierek Szklany płonął jak świeca. Bukat nigdy nie spotkał go twarzą w twarz, lecz byli bliskimi przyjaciółmi.

Szklany, tu Bukat.

Spóźniłeś się. Jakie wieści?

Plotka była prawdziwa. Mam chłopca u siebie. Przekaż wiadomość do Kręgu, że wstępne określenie talentu brzmi: Stworzyciel.

Bukat wyczuł nagłe podniecenie drugiego Mówcy. Stworzyciele władali materią. Byli najwyższą, najpotężniejszą i najbardziej uprzywilejowaną kastą w Kręgu Magów. Odkrycie samorodnego talentu wśród plebsu było wydarzeniem.

Jak wysoki poziom talentu?

Na tyle, że dzieciak urodził się pokryty sierścią. Czyli może okazać się nawet większy, niż się spodziewamy. Potęga. Orzeł wśród jastrzębi. Przekaż też, że talent objawił się bardzo późno - chłopak ma około sześciu lat.

Okoliczności...?

Rozszarpał człowieka, który mu zagrażał. Jest w złym stanie. Zagłodzony i ranny. Dzikie dziecko.

To może być problem.

Na razie chcę go utrzymać przy życiu, Szklany, a potem będziemy martwić się resztą.

Ma jakieś imię?

Bukat zawahał się. Potworek nie było dobrym imieniem. Określało zbyt dosadnie wygląd dziecka i było wręcz obraźliwe. Jeśli chłopiec miał w przyszłości zostać magiem wysokiej rangi, takie miano było niedopuszczalne. Nie. Nie można nazwać tego imieniem. Później wybiorę mu coś odpowiedniego i oficjalnie zarejestruję u Strażnika Słów. Muszę kończyć. O zmroku przekażę ci zwykły zestaw wiadomości od klientów. W końcu za to płacą.

Powodzenia, Bukat.

I tobie, Szklany.

 

Wezwany medyk wycinał pasma włosów z pleców małego Stworzyciela. Zaakceptował też pomysł kąpieli.

- Bardzo potłuczony. Rany są rozległe, ale nie głębokie. Powinny zagoić się bez śladu. Z wyjątkiem tego...i tego tutaj. - Palec mężczyzny wskazał odpowiednie miejsca. - Tu są przecięte mięśnie. Przy tym łańcuchu musiało coś być - kawałek metalu, hak...coś w tym rodzaju. Jeśli nawet będziesz malca kąpać codziennie, pani Petunio, na pewno nie zaszkodzi, a może pomóc. Utrzymujcie go w czystości, zwłaszcza ze względu na to futro. Na zranienia starczy zwykły wywar z szałwii. Zostawię też proszek z mącznika. Nie należy zakładać bandaży, tylko posypać tym po wierzchu. Rany nie będą się sączyć. Na gorączkę wierzba. Trzeba go też odkarmić. To przede wszystkim. Pięć lekkich posiłków dziennie. Rosół, jarzyny, białe mięso i mleko.

Petunia wymownie spojrzała na maga. "Pan Bukat ma fanaberie, a cała robota spada na biedną kobietę" - można było wyczytać w jej wzroku.

- Mleko - szepnął chłopiec, powtarzając ostatnie słowo medyka.

Cała trójka wlepiła w niego wzrok. Do tej pory wykazywał równie dużo inwencji co przedmiot. Przełykał wodę i mleko, jeśli wlano mu je do ust. Pozwalał się przenosić z miejsca na miejsce. Przewracać z boku na bok, oglądać i dotykać. Zrezygnowany i obojętny. Jęczał cichutko przez zaciśnięte zęby, jeśli obce ręce sprawiały mu ból.

- Lubisz mleko? - spytał łagodnie Mówca, pochylając się i patrząc w oczy dziecka, jednocześnie sięgając do jego umysłu przytępionego gorączką.

...wszystko inne...inaczej...co się dzieje...kto to, co robią...boli... nie biją...boli...spać...czy lubisz mleko...mleko...mleko...jest dobre...

Bursztynowe oczy zamknęły się powoli.

- Rozumie, co się do niego mówi, ale chyba potrwa, zanim znów się odezwie - powiedział mag, prostując się. - Jest całkowicie zdezorientowany. Zdaje się, że nigdy nie widział domu od wewnątrz.

- Nadchodzą ciekawe czasy dla twego domu, panie Mówco - rzekł medyk tonem niespełnionego proroka. - Zdecydowanie ciekawe.

 

Pierwsza woda, jaka spłynęła z małego dzikusa, była czarna jak tusz do pisania. Druga - ciemnoszara. Mokry mag desperacko walczył z rozhisteryzowanym malcem. Na przedramionach miał czerwone kreski po paznokciach i pojedynczy ślad zębów - zapłatę za doświadczenie, w jaki sposób należy trzymać dziecko, które bardzo nie chce być umyte. Najlepszą metodą okazało się skrzyżowanie jego rąk na karku i utrzymywanie w tej pozycji. Magowi cierpła skóra na myśl, że mały w każdej chwili może uznać całą operację za zagrożenie życia i użyć talentu. W pewien sposób przypominało to kąpanie tygrysa w cebrzyku.

- Spokój! - krzyknął wreszcie ostro. - Skórę ci złoję, jak nie przestaniesz!

Wrzask urwał się jak nożem uciął. Chłopiec zamilkł, przestał się wyrywać. Dygotał tylko jeszcze i szczękały mu zęby.

- W życiu czegoś takiego nie widziałam - burknęła Petunia, wyżymając myjkę. - Zapchlony jak kundel śmietnikowy. Litość bierze. Niech go pan wyciągnie. Najchętniej wygotowałabym go jak ścierkę.

Trzecia woda była jasnoszara z różowym odcieniem, bo odmoczyła się większość strupów i zranienia na nowo zaczęły krwawić. Osuszony, opatrzony, napojony nową porcją mleka i wierzbowego naparu, chłopczyk zapadł w ciężki sen człowieka wyczerpanego i zszokowanego do ostateczności. Zmęczony mag patrzył na kosmatą głowę złożoną na bieli prześcieradła. Wilgotne kosmyki schły i coraz bardziej jaśniały. Po zmyciu wieloletnich pokładów brudu wyłonił się spod nich naturalny kolor - brązowy, w odcieniu pestek jabłka. Mówca dotknął ostrożnie głowy dziecka. Włosy były miękkie i przyjemne w dotyku. - Nie jest tak źle, mój mały - szepnął Mówca.

 

Zalecone przez lekarza pięć lekkich posiłków okazało się tylko piękną teorią. Malec mógł jeść wszystko, każdą ilość i o każdej porze, łącznie ze środkiem nocy. Gdy tylko spadła mu gorączka, odzyskał apetyt, który przerósł wszelkie oczekiwania Petunii. Biedna kobieta miała wrażenie, że wrzuca jedzenie w studnię. Wreszcie straciła cierpliwość.

- Nie żałuję mu, ale wszystko ma swoje granice, panie Bukat. Nie można tak przekarmiać dzieciaka, jak pan każe. On zjada na zapas, a co nie może w siebie wepchnąć, to utyka po kątach. Onegdaj znów znalazłam ogryzki pod siennikiem. Wycwanił się i spod rąk mi resztki kradnie, jakbym nie dawała mu dość. Tak nie może być.

- Robi zapasy. Boi się, że ten dostatek mu się skończy.

- I skończy się, jak będę musiała jeszcze raz po nim podłogę szorować! - zagroziła zirytowana kobieta.

- Moja droga, to się raz zdarzyło i nigdy więcej! - zawołał mag niecierpliwie. - Nie potrafił sobie drzwi otworzyć. Teraz umie. Czego ty chcesz od tego dziecka?

- Żeby się zachowywało jak dziecko, a nie jak pies! O, właśnie!

Chłopiec, orientując się w jakiś sposób, że o nim mowa, wysunął się z kąta. Na czworakach, prawie sunąc brzuchem po deskach, w pokornej postawie karconego szczeniaka.

Gospodyni załamała ręce.

- Panie Bukat, jak pan chce dzieciaka, to niech się pan ożeni. A jak psa, to na targu szczeniaka kupi. A nie takie coś, nie wiadomo co ! Pójdziesz...! - tupnęła i malec dał drapaka pod łóżko.

- Petunio, jeszcze raz coś takiego zrobisz, a cię oddalę! - rzekł Mówca z gniewem. - Za parę lat to dziecko dostanie błękitną szarfę i będziesz musiała mu się kłaniać. Przywykaj zawczasu.

- Taka to i wdzięczność, po tylu latach! - podniosła lament, zakrywając oczy fartuchem. Rozgoryczona, skryła się w kuchni i słychać było, jak trzaska garnkami. Mag schylił się wzdychając i poklepał podłogę.

- Wyjdź. No, chodź...Nic ci nie zrobię.

Z braku reakcji zawołał myślą: Chodź tu!

Dziecko wysunęło się spod posłania. Wciąż na czworakach, gotowe skryć się na powrót. Nie myśląc, co robi, mag pstryknął palcami. Chłopczyk podniósł się, naśladując psią pozycję "służyć" i szczeknął dźwięcznie, patrząc wprost w oczy Mówcy. Bukat osłupiał.

- Jesteś pieskiem?...- powiedział z niedowierzaniem.

Malec wysunął język i zaczął dyszeć.

- No nie, dość tego - zirytował się mag. - Co ty właściwie sobie wyobrażasz?

Sprawdził, nawiązując kontakt z chłopięcym umysłem.

Tym razem myśl była jasna i konkretna:

Niezadowolony. Dlaczego niezadowolony? Dobrze zaszczekałem. Daje jedzenie - jestem jego psem. Dobry pan. Niezadowolony. Źle. Uderzy?

- Nie będę bił. Podejdź - powiedział Bukat. - Nie. Wstań. Na dwóch nogach, prosto. Tak jak człowiek.

Chłopiec posłuchał. Bukat uniósł ostrzegawczo palec.

- Powiedz coś. Nie wolno szczekać!

Mały wpatrywał się w palec mężczyzny jak w głowę węża.

Kilkakrotnie otwierał usta, dysząc. Wreszcie wykrztusił:

- Nie wolno! Nie wolno! - Zabrzmiało to skrajnie rozpaczliwie.

- Czego nie wolno?

- Mówić! Nie wolno mówić! Nie wolno biegać!

- Dlaczego? - indagował mag z naciskiem.

- Byk nie pozwala. Nie wolno. Będzie bić! Przyjdzie tu, będzie mnie bić !

Mag złapał chłopca za ramiona, zanim ten zdążył odskoczyć. Przysunął twarz do kosmatej twarzyczki.

- Nie ma Byka! - rzekł dobitnie. - Nie przyjdzie. Nigdy...słyszysz? Nigdy już cię nie uderzy.

Lecz w dziecięcych oczach było niedowierzanie. Nie ma Byka? Jego właściciel i oprawca był dla chłopca uosobieniem samego Losu. Był wieczny jak bóg. Okrutny i mściwy. Malec nie pamiętał dokładnie i nie rozumiał zdarzeń sprzed niespełna trzydziestu dni. Pomiędzy światem łańcucha, kija i głodu, a nowym życiem u Mówcy była brama z krzyku, strachu, gniewu i cierpienia, lecz nie wiedział, co znaczyło jej przekroczenie.

Dziecko , któremu tak długo wmawiano, że jest zwierzęciem, aż uwierzyło. Trudno było przekonać je, że jest inaczej , lecz stanowczy zakaz szczekania zaowocował. Chłopiec znał kilkadziesiąt słów (po części, niestety, wulgarnych)i swobodnie nimi operował, składając proste zdania. Przyswajał nowe wyrażenia w takim tempie, że mag był wstrząśnięty, gdy zdał sobie w pewnej chwili sprawę, iż musi kontrolować własne wypowiedzi. Dziecko nasiąkało wiedzą jak gąbka, nadrabiając stracony czas.

Był wieczór. Petunia szyła przy świetle lampy, przerabiając kupioną na targu dziecięcą tunikę - przyszeroką na chłopca. Poprzednio ukończoną miał już na sobie. Nieprzyzwyczajony był do noszenia czegokolwiek, przeszkadzała mu i drapał się ciągle. Mag czytał. Przewracał kolejne karty pergaminowego rękopisu, kołysany rytmem poematu.

 

Nie cały umrę. Powstanę na

nowo

Wskrzeszony śmiechem dziecka,

Gwiazdą wieczorową.

Jaskółka na sercu

Gniazdo mi uwije.

W sokach drzewa,

I w ptaku dusza ma ożyje.

Na chwilę oderwał wzrok od książki. Dziecko bawiło się lustrem, ściągniętym z półki. To wpatrywało się we własne odbicie, to odwracało wypolerowany kawałek stali na matową stronę, zastanawiając się, dlaczego ta dziwna, przenośna dziura jest tylko po jednej.

- Co tam widzisz? - spytał mag od niechcenia.

- Ktoś - odparło dziecko.

- Kto?

Chłopiec pokręcił głową, pokazał zęby, dotknął nosem zimnego metalu.

- Ja.

Mówca był zadowolony. Dziecko miało świadomość własnego istnienia. Wizerunek w lustrze był nim, a nie obcą osobą. Chłopiec położył płytkę na kolanach, chwycił się za włosy po obu stronach twarzy i ciągnął, aż oczy zrobiły mu się jeszcze węższe

- Wrrr...ghrrr...wilk, bestia, potwór, krrrwiożerrrczy zwierzrzrzrz...!

Mag i Petunia wymienili posępne spojrzenia.

- Panie Bukat - odezwała się kobieta. - Ja tam nie jestem uczona, ale na mój rozum, to i koń, i pies, i kot winien mieć jakie imię, a co dopiero człowiek.

- Kiedy nic mi nie przychodzi do głowy - poskarżył się Mówca.

Chłopiec porzucił lustro i podreptał ku drzwiom.

- Dokąd to?

- Odlać się - powiedział grzecznie, walcząc z zasuwką.

- Wysiusiać - poprawił Bukat, odwracając stronę.

- Ale to to samo - powiedziało dziecko logicznie i znikło za drzwiami.

Minęło parę minut. Za oknem zaczęły wyć psy. Przeciągłe, melancholijne uuuuoooahah..." powtarzało się raz za razem. Jeden pies odpowiadał drugiemu, na przemian, prowadząc ten cudaczny, monotonny dialog.

- Pełnia? - powiedział Mówca z roztargnieniem.

- Trzecia ćwiartka Giganta - odrzekła Petunia, nasłuchując. - Ale coś blisko te wyjce. Psa nie mamy, a to jakby w podwórzu . Tknięty nagłą myślą Bukat wyszedł na zewnątrz. Pod ceglanym murem stał jego wychowanek. Z odrzuconą w tył głową słał w rozgwieżdżone niebo wilczy zew. Zza muru odpowiadał mu pies sąsiadów .

- Bogini...! - krzyknął Bukat z pasją.

Chłopiec zachłysnął się i przerwał, poczym natychmiast zaczął tłumaczyć się nerwowo:

- Nie wolno szczekać. Ja wiem, nie wolno szczekać. Nie szczekałem. Wcale nie szczekałem.

Mag westchnął ciężko. Wyciągnął rękę.

- Chodź do środka. Co z ciebie za dziecko... Dlaczego wyłeś? To dobre dla psa.

Malec podchodził powolutku. Popatrzył w niebo.

- Gwiazdy. To ładne. Tam...- Wyciągnął łapkę do góry. - I tutaj... - Drugą dłoń położył na czole.

Bukat przesunął wzrokiem po czarnej kopule nieba, nabijanej świetlistymi ćwiekami. Do złudzenia przypominała przestrzeń jego wewnątrz widzenia, gdzie gwiazdami były ludzkie istnienia. O takim pięknie poeci układali wiersze. Takie niebo było natchnieniem muzyków i płaszczem kochanków. Ale jak mógł wyrazić swój zachwyt ktoś, kto był tylko małym, bezimiennym chłopcem? Ziarnkiem piasku na brzegu bezmiaru, a jednak przeczuwającym, że w nim samym kryje się podobna potęga.

Mag i chłopiec weszli na powrót do przytulnego, jasnego wnętrza. Bukat podniósł zbiór wierszy, który spadł na podłogę. Jego wzrok sam zaczepił się na znakach tekstu. Machinalnie przeczytał kilka wersów:


Gdzie dzwonkowe biją serca,

Spoczywamy wśród rozwalin

Pni stuletnich. W mchu kobiercach.

Nocni śpiewacy drumle stroją,

Czekając aż się księżyc wtoczy.

Smokom gorąco cielsk wysmukłych

Krasnym płomieniem barwią oczy.

Przeczytał jeszcze raz. Brwi zbiegły mu się w głębokim namyśle.

- Dziecko, chciałbyś dostać nowe imię?

Zapytany skwapliwie pokiwał głową. Bukat położył mu dłoń na głowie.

- A więc od tej chwili nazywasz się Nocny Śpiewak.

- Jak pies? - spytała Petunia z lekkim zgorszeniem.

Bukat roześmiał się.

- To bardzo dobre imię. I niekoniecznie jak pies. Jak sowa, jak wilk i cykada - wszyscy nocni wędrownicy, którzy patrzą w gwiazdy i śpiewają dla nich. Podoba ci się, Nocny Śpiewaku?

- Tak.

Wieczór upływał, odmierzany piaskiem, niewzruszenie przesypującym się w czasomierzu, jakby nie zaszło nic znaczącego. Nocny Śpiewak siedział u stóp Bukata, opierając głowę o jego kolana. Mag czytał półgłosem wierszowane dzieje kochanków z Elfiego Lasu. Chłopiec słuchał, milczący i skupiony. W jego głowie rodziły się i gasły wizje, których w większości nie rozumiał. Ale jego myśli stawały się coraz bardziej mgliste i zanim Bukat dotarł do końca, dziecko, którego imię było pochwałą nocy, spało już twardo, zwinięte w kłębek na podłodze .

 

Na stole stały dwie miseczki -jedna z wodą, druga z kredowym pyłem. Nocny Śpiewak wpatrywał się w powierzchnię wody wzrokiem ponurym i znudzonym. Ziewnął. Nie szło mu. O co właściwie chodziło? Wodę można wypić albo ugotować na niej zupę. Kredę można rozrobić w wodzie i pobielić ściany. Ale zmienić jedno w drugie albo w coś zupełnie innego? Długotrwałe i żmudne ćwiczenia, które miały umożliwić mu korzystanie z talentu, były pasmem porażek. Kazano mu się skupiać, patrzeć w głąb rzeczy. Tylko głowa od tego bolała. Podobno miał talent i w jakiś sposób powinien zmusić go do pracy. A Nocny Śpiewak nie wiedział nawet, jak ten talent wygląda. Ale pewnie brzydko, skoro był taki leniwy. Może jak wstrętna licha z ostrymi zębami? Niemiło mieć coś takiego w głowie. Talenty innych magów były pracowitsze. Robiły deszcz, zmieniały kamienie w jabłka i różne takie... A jego talent pokazywał mu tylko, co myślą inni ludzie. Pewno, samo patrzenie nie męczy... ale Nocny Śpiewak miał same nieprzyjemności, odkąd trafił tutaj, do Zamku Magów i musiał się uczyć takich nudnych rzeczy. Znów ziewnął. Stworzyciel, który go uczył, był niezadowolony i mówił, że Nocny Śpiewak jest "przytrzaśnięty", dlatego nie robi postępów. Raz chłopiec przyciął sobie palec drzwiami. Bolało okropnie i paznokieć mu zszedł... ale jak można sobie przytrzasnąć talent?

- Będzie coś z tego wreszcie? - spytał nauczyciel tonem nie wykazującym nadziei.

Nocny Śpiewak jednym ruchem wsypał kredę do miski z wodą, aż podniósł się biały obłoczek.

- Gips ! - burknął. Nauczyciel zacisnął gniewnie usta.

- Rachunki beznadziejnie. Od kiedy to trzydzieści osiem i siedemnaście dają razem czterdzieści? Wpisujesz, nie licząc, na chybił trafił. A historia zdobycia Pierścienia w Górach Zwierciadlanych też nie tak wyglądała. Król Żelazny byłby zdziwiony, co też mu się wydarzyło według ciebie.

- Powiedz mu - zaproponował Śpiewak, majtając nogami pod stołem.

- Umarł - powiedział mag chłodno.

- To źle - rzekł chłopiec. - Kiedy pogrzeb?

- Był trzysta lat temu. Nie spodziewaj się dziś deseru.

Nocny Śpiewak spojrzał spode łba i wcisnął nos w złożone na stole ramiona.

- Pieprzyć deser - mruknął cichutko, tak żeby tamten nie słyszał.

"Mam dość" - pomyślał mężczyzna. "To nie jest warte tych pieniędzy". A głośno rzekł:

- Koniec na dziś. Na jutro zrób jeszcze raz rachunki. I przepisz dwie stronice.

Zanim skończył, dziecko już było przy drzwiach, ciągnąc z wysiłkiem ciężkie skrzydło. Nocny Śpiewak wyszedł na długą galerię i natychmiast dał upust złości, kopiąc w ścianę.

- Głupi muł!! - rzucił z pasją najgorsze określenie, jakie mu przyszło do głowy. - Głupi, zasrany muł!! Świnia, świnia...

Wtem jakieś straszne cęgi zacisnęły się na jego uchu.

- Auuuu !

- To już naprawdę szczyt wszystkiego! - rzekł rozgniewany mag. - Przypominam, że ja świetnie słyszę. Także przez grube drzwi.

Przez minutę po korytarzu odbijały się echem krzyki chłopca i świst rózgi. W końcu puszczony wolno, Nocny Śpiewak uciekł i zatrzymał się dopiero w bezpiecznej odległości, gdy znikł z oczu nauczyciela. Pociągnął nosem, wygładził ubranie i potargane włosy. Z zafrasowaną miną potarł pośladki. Tym razem to było dość mocne lanie, ale nie należało się zbytnio przejmować. Za chwilę przestanie boleć i można się będzie zająć jaśniejszymi stronami życia.

Rózgi za pyskowanie były czymś w rodzaju tradycji, tak samo jak to, że należało drzeć się przy tym jak najgłośniej. Zdążył się już przekonać, że takie działanie zmniejszało karę średnio o pięć razów. Poszedł do swej komnatki. Wlazł pod wielkie łóżko, które tam stało. Nie lubił tego wnętrza. Było za duże i za białe. A wszystkie sprzęty za wysokie, za długie albo za ciężkie dla niego. Pod łożem miał rozłożony kawałek maty. Mógł się tam położyć i rozmyślać lub bawić kolorowymi kulkami. Szerokie listwy biegnące pod spodem, mające wzmocnić konstrukcję, służyły jako półki, gdzie Nocny Śpiewak przechowywał podebrane w sadzie owoce, kromki chleba, suszone winogrona, słodycze i tym podobne zapasy. Tu czuł się bezpieczny i zadomowiony. Jak lis w swojej norze.

Wyciągnął ze skrytki niewielką książeczkę którą dostał na pamiątkę od Bukata i, ssąc kawałek lukrecji, przeglądał obrazki. Były na nich ładne kobiety w kolorowych sukniach. Kwiaty i zwierzęta. I walczący wojownicy na koniach.

Najbardziej lubił rycinę, na której przedstawiono las w nocy .Na niebie świeciły żółte gwiazdy. Pod drzewem stał mężczyzna okryty wilczym futrem jak płaszczem i patrzył na wielkiego, czarnego ptaka, siedzącego na gałęzi. Obok mężczyzny stała kobieta z bardzo długimi włosami, a u jej stóp leżał lis. Nocny Śpiewak znał wszystkie opowieści z tej książki, a ta była o Władcy Wilków i jego żonie, która mieszkała na większym z dwóch księżyców. Bukat uczył go czytania na tej bajce. Och, Bukat... Chłopiec położył głowę na stronicy. Szkoda, że nie mógł zostać u Mówcy. Długo u niego mieszkał. Ponad rok. Ale potem Bukat zaczął chorować. Kaszlał coraz gorzej, a Petunia coraz bardziej się martwiła.

A w końcu Bukat powiedział Nocnemu Śpiewakowi, że musi pojechać do Zamku, bo tam więcej się nauczy. Wszystkiego, co jest potrzebne, żeby być magiem. W Zamku Magów było ładnie, to prawda, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin