Borges Jorge Luis - Powszechna historia nikczemności.rtf

(159 KB) Pobierz
tytuł: "POWSZECHNA HISTORIA NIKCZEMNOŚCI"

tytuł: "POWSZECHNA HISTORIA NIKCZEMNOŚCI"

autor: Jorge Luis Borges

POWSZECHNA HISTORIA NIKCZEMNOŚCI

Przelożyli:

 

Stanisław Zembrzuski

Andrzej Sobol -Jurczykowski

Prószyński i S-ka Warszawa 1999

 

Tytuł oryginału:

"Historia universal de la infamia" (1935)

(c) Maria Kodama y Emece Editores, SA., 1989 Ali rights reserved

Podstawa wydania: Jorge Luis Borges,

"Obras completas", t.1, Emece Editores, 1989

Projekt okładki: Dorota Elbanowska

Ilustracja na okładce:

Aleksandra Kucharska-Cybuch

Konsultant wydania: Adam Elbanowski

Redaktor prowadzący serię i opracowanie merytoryczne:

Maria Domańska

Redaktor techniczny: Elżbieta Babińska

Korekta: Anna Sidorek Bronisława Dziedzic-Wesolowska

Skład: Agnieszka Dwilińska

ISBN 83-7180-906-9

Wydawca:

Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

Druk i oprawa:

Zakłady Graficzne ATEXT S.A. 80-164 Gdańsk, ul. Trzy Lipy 3

 

Prolog do pierwszego wydania

Próbki prozy narracyjnej, które składają się na tę książkę, powstawały w latach 1933-1934. Wywodzą się, jak sądzę, z moich nieustannych lektur Stevensona i Chestertona, a nawet z pierwszych filmów von Sternberga i być może z pewnej biografii Evarista Caniego. Jest w nich nadmiar pewnych chwytów, jak heterogeniczne zestawienia, nagłe zerwanie ciągłości, sprowadzenie całego życia jakiegoś człowieka do dwóch czy trzech scen. (Ten sam zamiar przyświeca również opowiadaniu "Człowiek z przedmieścia"). Nie są, nie usiłują być, psychologiczne.

Co do przykładów magii, jakie zamykają tom, nie mam wobec nich innego prawa niż prawo tłumacza i czytelnika. Czasami przypuszczam, że dobrzy czytelnicy są w większym jeszcze stopniu szczególnymi łabędziami ciemności niż dobrzy autorzy. Nikt nie zaprzeczy, że utwory przypisane przez Valery'ego bardziej niż doskonałemu Edmondowi Teste posiadają wyraź-

 

PROLOG DO PIERWSZEGO WYDANIA

nie mniejszą wartość niż utwory jego żony i przyjaciół. Czytanie, w każdym razie, jest czynnością późniejszą niż pisanie: bardziej zrezygnowaną, bardziej kurtuazyjną, bardziej intelektualną.

J. L. B. Buenos Aires, 27 maja 1935

 

Prolog do wydania z 1954 roku

Powiedziałbym, że barok jest stylem, który świadomie wyczerpuje (czy pragnie wyczerpać) swoje możliwości i który graniczy ze swą własną karykaturą. Na próżno Andrew Lang w latach osiemdziesiątych XIX wieku pragnął naśladować "Odyseję" Pope'a; dzieło to było już jej parodią i parady ślą nie zdołał jej prześcignąć. Barok to nazwa jednego z sylogizmów; wiek XVIII zastosował ją do określonych nadużyć architektury i malarstwa wieku XVII, ja powiedziałbym nadto, że barokowy jest końcowy etap każdej sztuki, gdy ta ujawnia i niszczy własne środki. Barok jest intelektualny, i Bernard Shaw oświadczył, że wszelka praca intelektualna jest humorystyczna. Humor ten jest niezamierzony w dziele Baltasara Graciana, zamierzony, czy świadomy, w dziele Johna Donne'a.

Już sam przesadny tytuł tego zbioru głosi jego barokową naturę. Złagodzenie jednak byloby tu równo-

- 7 -

 

PROLOG DO WYDANIA Z 1954 ROKU

znaczne ze zniszczeniem, dlatego wolę, tym razem, powołać się na sentencję "quod scripsi, scripsi" (Jan XIX 22) i wydrukować te teksty ponownie, po upływie dwudziestu lat, bez zmian. Są one nieodpowiedzialną rozrywką człowieka nieśmiałego, który nie odważył się na pisanie opowiadań i który zabawiał się fałszowaniem i przeinaczaniem (czasami bez uzasadnienia estetycznego) cudzych historii. Od tych wieloznacznych próbek przeszedł do pracowitego ułożenia bezpośredniej relacji - "Człowiek z przedmieścia" - którą podpisał imieniem dziadka swojego dziadka, Francisco Bustos; zdobyta ona niezwykle i nieco zagadkowe powodzenie.

Można zauważyć, że do tego tekstu, o podmiejskim kolorycie, wstawiłem kilka stów z języka literackiego. Uczyniłem tak dlatego, że cwaniak z przedmieścia ma aspiracje do kultury, czy też dlatego (ta przyczyna wyklucza poprzednią, ale może właśnie ona jest prawdziwa), że cwaniacy są jednostkami i nie zawsze mówią jak Cwaniak, który jest figurą platońską.

Doktorowie Wielkiego Wehikułu nauczają, że rzeczą główną we Wszechświecie jest próżnia. Mają rację w tym, co dotyczy tej niewielkiej części świata, jaką jest ta książka. Zaludniają ją szafoty i piraci, a wyraz "nikczemność" ogłusza w tytule, ale pod tą wrzawą nic się nie kryje. Nie jest niczym innym niż pozorem, niż rodzajem obrazów, dlatego właśnie może chyba się podobać. Czło-

- 8 -

 

PROLOG DO WYDANIA Z 1954 ROKU

wiek, który ją napisał, był może nieszczęśliwy, ale bawił się pisząc; oby jakieś odbicie tej przyjemności dotarto do czytelników.

Do części "Et caetera" włączyłem trzy nowe utwory.

J. L. B.

 

Powszechna historia nikczemności

I inscribe this book to S. D.: English, innumerable and an Angel. Also: I offer her that kernel ofmyselfthat I have saved, somehow - ihe central heart that deals not in words, traffics not with dreams and is untouched by time, by joy, by adversities.*

* Dedykuję tę książkę S.D.: Angielce, istocie niewymiernej - anielskiej. Ofiarowuję jej też rdzeń mojego ja, który jakoś udało mi się ocalić - najważniejszą cząstkę serca, która nie zajmuje się słowami, nie frymarczy marzeniami i pozostaje nie tknięta przez czas, radość i przeciwności losu. (Przyp. tłum.)

 

 

 

Przerażający wybawiciel Lazarus Moreli

Praprzyczyna

W 1517 roku ojciec Bartłomiej de las Casas użalił się nad losem Indian, których wyniszczano w pracowitym piekle antylskich kopalni złota, i zaproponował cesarzowi Karolowi V przywóz Murzynów, aby ich wyniszczać w pracowitym piekle antylskich kopalni złota. Owej dziwnej odmianie filantropii zawdzięczamy nieskończenie wiele: bluesy z Nowego Orleanu; paryski sukces urugwajskiego doktora-malarza Pedra Figariego; ludową prozę także urugwajskiego Vicente Rossiego; mityczną wielkość Abrahama Lincolna; pięćset tysięcy zabitych w wojnie domowej między stanami Południa i Północy; trzy miliardy trzysta tysięcy dolarów wydanych na renty i emerytury wojskowe; posąg legendarnego Falucho;

pojawienie się słowa "lincz" w trzynastym wydaniu Słownika Akademii Hiszpańskiej; porywający film "Dusze czarnych"; szarżę na bagnety generała So-

12

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

lera na czele jego "Mulatów" i "Czarnych" pod Cerrito; śniady wdzięk pani X; Murzyna, który zabił Martina Fierro; nieszczęsną rumbę "Manisero";

aresztowany i więziony w lochu napoleonizm Toussainta Louverture; zgodne współżycie religii krzyża i węża na Haiti; krew kóz zarzynanych maczetą kapłana wudu; poezję kubańską; habanerę - matkę tanga; candombe'.

Ponadto: karygodne i wspaniałe życie okrutnego wybawiciela, Lazarusa Morella.

Miejsce

Ojciec Wód, Missisipi, najbardziej rozległa rzeka świata, była sceną godną tego niezrównanego łotra. (Rzekę odkrył Alvarez de Pineda, a pierwszym podróżnikiem na jej wodach był Hernando de Soto, były konkwistador Peru, który skracał był długie miesiące więzienia królowi Inków Atahualpie, ucząc go gry w szachy. Umarł i wody tej rzeki posłużyły mu za grób).

' Autor nawiązuje m. in. do czytelnych dla Argentyńczyków postaci i wydarzeń. Tak np. Falucho to argentyński ciemnoskóry żołnierz z okresu walk o niepodległość, który - dostawszy się do niewoli hiszpańskiej - wolał zginąć niż zaprzeć się ojczyzny; Martin Fierro to narodowy bohater argentyński, a candombe - dawny taniec ludowy pochodzenia afrykańskiego. (Przyp. dum.)

13

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

Missisipi jest rzeką o szerokim tonie: w swej nieskończoności jest siostrą Parany, Urugwaju, Amazonki i Orinoko. Jest to rzeka-Mulatka, ponad czterysta ton błota niesionego przez jej wody znieważa rokrocznie Zatokę Meksykańską. Tyle czcigodnego i prastarego świństwa zbudowało deltę, gdzie olbrzymie błotne cyprysy rosną na wydzielinach kontynentu w bezustannym rozkładzie i gdzie labirynty z błota, zdechłych ryb i sitowia rozszerzają granice swego cuchnącego królestwa. W dół rzeki, na wysokości Arkansas i Ohio, wlecze się piaszczysta nizina. Zamieszkuje ją żółtawe plemię wynędzniałych ludzi, ze skłonnością do febry, spoglądających chciwie na kamień i żelazo; wokół nich bowiem nie ma nic poza piaskiem i drzewem, i mętną wodą.

Ludzie

W początkach dziewiętnastego wieku (data, o którą nam chodzi) rozległe plantacje bawełny rozciągające się po obu brzegach byty uprawiane przez Murzynów pracujących od świtu do zachodu słońca. Spali w drewnianych chatach, na ubitej ziemi. Poza  stosunkiem matka-dziecko pokrewieństwa były umowne i mętne. Mieli, co prawda, imiona, ale mogli obejść się bez nazwisk. Nie umieli czytać. Drżącym dyszkantem podśpiewywali w angielszczyźnie

14

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

o rozwlekłych samogłoskach. Pracowali w szeregach, ugięci pod batem nadzorcy. Uciekali, a mężczyźni o gęstych brodach wskakiwali na piękne konie i puszczali ich śladem ogromne wilczury.

Do mętnego osadu prymitywnych nadziei i afrykańskich lęków dołożyli słowa Pisma: byli więc chrześcijanami. Śpiewali głęboko i tłumnie: Go down Moses. Missisipi służyła im za wspaniały obraz nędznych wód Jordanu.

Właścicielami owej spracowanej ziemi i owych Murzynów byli łapczywi i leniwi panowie o wspaniałych czuprynach, którzy zamieszkiwali przestronne domostwa, budowane frontem do rzeki, z nieodzownym pseudogreckim portykiem z białej sosny. Dobry niewolnik kosztował ich do tysiąca dolarów i nie wytrzymywał długo. Poniektóry okazywał niewdzięczność; zapadał na byle jaką chorobę i umierał. Trzeba było z niepewnego elementu wyciągnąć jak największą korzyść. Dlatego też trzymali niewolników na polu od świtu do zachodu słońca i dlatego też wymagali od ziemi corocznych plonów bawełny, tytoniu lub cukru. Ziemia, miętoszona i męczona ową niecierpliwą gospodarką, wyczerpywała się po kilku latach: bezładna i błotna pustynia wkraczała na teren plantacji. W opuszczonych folwarkach, na obrzeżach miast, wśród gęstych zarośli trzcin i wśród podłych, zabagnionych ziem mieszkali tak zwani

15

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

poor whites - biała hołota. Byli rybakami, koniokradami, łowcami nieokreślonych zwierząt. Żywili się niekiedy wyżebraną u Murzynów resztką kradzionej strawy i zachowywali w swoim poniżeniu jedyną dumę - posiadania krwi bez plamki, bez cienia domieszki. Lazarus Moreli był jednym z nich.

Człowiek

Dagerotypy Morella, reprodukowane niekiedy przez amerykańskie czasopisma, nie są autentyczne. Ten brak prawdziwych wizerunków człowieka tak pamiętnego i stawnego nie jest chyba przypadkiem. Można z całym prawdopodobieństwem przypuścić, że Moreli oparł się srebrzystej płytce głównie po to, by nie zostawiać niepotrzebnych śladów, tworząc jednocześnie pożywkę dla tajemnicy i legendy... Wiemy skądinąd, że za młodu nie byt specjalnie obdarzony przez naturę i że oczy ustawione zbyt blisko siebie oraz wąskie, jednowymiarowe usta nie zjednywały mu sympatii. Lata późniejsze nadały mu ten szczególny majestat towarzyszący szpakowatym włosom oraz śmiałym i bezkarnym zbrodniarzom. Był starym arystokratą z Południa pomimo nędznego dzieciństwa i haniebnego życia. Pismo Święte nie było mu obce, a gdy zdarzało mu się wygłaszać kazanie, robił to ze szczególnym przekonaniem. Widziałem Lazamsa Mo-

16

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

rella na ambonie - pisze właściciel domu gry z Baton Rouge, Luizjana - słuchałem jego budujących słów i widziałem, jak łzy napływały mu do oczu. Wiedziałem, że jest to bezbożnik, złodziej niewolników i morderca urągający Bogu, ale moje oczy także płakały.

Mamy też dobre świadectwo o tych wylewach świątobliwej czułości, które pozostawił nam sam Moreli. Otworzyłem Biblię na chybił trafił, znalazłem stosowny werset z listów świętego Pawia i mówiłem godzinę i dwadzieścia minut. Crenshaw i towarzysze też nie tracili czasu, uprowadzili bowiem wszystkie konie moich nabożnych słuchaczy. Sprzedaliśmy je w stanie Arkansas, z wyjątkiem jednego rączego gniadosza, którego zostawiłem dla siebie. Co prawda, Crenshaw miał na niego chętkę, ale zdołałem go przekonać, że nie miałby z konia pożytku.

Metoda

Kradzież koni w jednym stanie i sprzedawanie w innym to proceder uboczny w zbrodniczej karierze Morella, ale stanowił pierwowzór metody, która obecnie zapewnia mu poczesne miejsce w Powszechnej Historii Nikczemności. Metoda ta jest jedyna w swoim rodzaju, nie tylko dzięki specyficznym okolicznościom, które ją wyznaczyły, ale także dzięki nieodstępnej podłości, dzięki zgubnemu kupczeniu na-

2. Powszechna..              17

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

Dzieją, dzieki stopniowemu rozwojowi, który przywodzi na myśl powolne narastanie okropności w koszmarnym śnie. Al Capone i Bugs Moran obracają ogromnymi kapitałami i usłużnymi kulomiotami w wielkim mieście, lecz interesy ich są prostackie. Walczą o monopol, i to wszystko...

Jeśli chodzi o ludzi, Moreli miał ich pod swoimi rozkazami około tysiąca. Wszyscy byli zaprzysiężeni. Dwustu wchodziło w skład Wysokiej Rady, która podejmowała decyzje wykonywane przez pozostałych ośmiuset. Ryzyko spadało na podwładnych. W wypadku niesubordynacji oddawano ich w ręce oficjalnej sprawiedliwości lub też wrzucano do rzeki o bystrym nurcie i gęstej wodzie, z nieodłącznym kamieniem uwiązanym u nóg. Byli to często Mulaci. Ich zbrodnicza misja przedstawiała się, jak następuje: Rozjeżdżali się - z niedbałą ostentacją pobłyskując pierścieniami dla wzbudzenia szacunku - po rozległych plantacjach Południa. Wybierali jakiegoś nieszczęsnego Murzyna i proponowali mu wolność. Namawiali go, by uciekł od swego pana, aby oni z kolei mogli sprzedać go na jakąś inną odległą plantację. Przyrzekali mu pewien procent od ceny sprzedaży i pomoc w powtórnej ucieczce. Wówczas -powiadali - przemycą go do stanu, gdzie nie istnieje niewolnictwo. Pieniądz i swoboda; brzęczące srebr-

18

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

ne dolary i wolność na dodatek - trudno było wymyślić coś bardziej ponętnego. Niewolnik decydował się na ryzyko pierwszej ucieczki.

Naturalną drogą była rzeka. Łódź, ładownia rzecznego parowca, barka, ogromna tratwa z nadbudówką na rufie lub z napiętą płachtą z brezentu; miejsce nie miało znaczenia; ważna była świadomość, że jest się w ruchu, że jest się poza niebezpieczeństwem, na niezmordowanej rzece... Sprzedawali go na inną plantację. Uciekał ponownie, kryjąc się wśród gęstych trzcin lub na wysokich, zarośniętych brzegach. Wówczas zjawiali się jego straszni dobroczyńcy (których już wówczas zaczynał podejrzewać), wspominali o jakichś nieokreślonych wydatkach związanych z ich procederem i oświadczali, że muszą sprzedać go po raz drugi i ostatni. Zapewniali, że przy następnym spotkaniu uzyska należną mu część pieniędzy z obu transakcji oraz wolność. Murzyn pozwalał się sprzedać, pracował przez pewien czas i przedsiębrał ostatnią ucieczkę, narażając się na pościg sfory zajadłych psów i na okrutną chłostę. Powracał zlany potem, brocząc krwią, słaniając się z niewyspania i rozpaczy.

Ostateczna wolność

Należy jeszcze rozważyć prawną stronę całego procederu. Ludzie Morella przetrzymywali Murzy-

19

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

na, dopóki właściciel nie obwieścił publicznie o ucieczce i nie wyznaczył nagrody dla znalazcy. Każdy wówczas mógł zatrzymać takiego niewolnika, pozostając w zgodzie z prawem, późniejsza sprzedaż była więc nadużyciem zaufania, lecz nie była kradzieżą. Zwracanie się w podobnych wypadkach do oficjalnych organów sprawiedliwości było bezcelowe (i oznaczało tylko niepotrzebne wydatki), gdyż żadnych późniejszych odszkodowań z reguły nie płacono.

Wszystko to razem wzięte stanowiło rękojmię bezkarności, z jednym małym wyjątkiem: Murzyn mógł się wygadać, z samego oszołomienia wolnością lub choćby z czystej wdzięczności mógł wszystko wypaplać. Parę szklanek wódki wypitych w burdelu w El Cairo, Illinois (gdzie sukinsyn, co urodził się niewolnikiem, przepuściłby dolary, które nie wiadomo z jakiej racji mieliby mu dać), i po sekrecie. W owych latach ludność północnych stanów była agitowana przez abolicjonistów - zbieraninę niebezpiecznych wariatów, którzy kwestionowali prawo własności, walczyli o zniesienie niewolnictwa i nakłaniali Murzynów do ucieczki. Moreli nie miał nic wspólnego z tego rodzaju anarchistami. Nie był przecież Jankesem, był białym z Południa, białym z dziada pradziada, i miał nadzieję wycofać się z interesów, być panem, posiadać całe mile plantacji bawełny i pochylone szeregi własnych niewolników. Z jego doświadcze-

20

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

niem nie było mowy o żadnym niepotrzebnym ryzyku.

Zbiegły niewolnik oczekiwał wolności. Wówczas mroczni Mulaci Morella przekazywali sobie rozkaz -często za pomocą nie postrzeżonego gestu - i uwalniali go od wzroku, słuchu, dotyku, od dnia, od nikczemności, od czasu, od dobroczyńców, od litości, od powietrza, od psów, od wszechświata, od nadziei, od potu i od jego własnego ciała. Strzał z pistoletu, cios nożem od dołu albo uderzenie w głowę, i żółwie oraz ryby rzeki Missisipi otrzymywały ostatnią wiadomość.

Katastrofa

Interes prowadzony przez zaufanych ludzi musiał rozwijać się pomyślnie. W początkach 1834 roku około siedemdziesięciu niewolników zostało już "uwolnionych" przez Morella, a wielu innych sposobiło się, by pójść ich śladami. Obszar, na którym działano, powiększał się i przyjęcie nowych ludzi okazało się konieczne. Pomiędzy nowo zaprzysiężonymi znalazł się młodzieniec z Arkansas nazwiskiem Virgil Stewart, który swoim okrucieństwem szybko zwrócił na siebie uwagę. Młodzieniec ten był bratankiem właściciela plantacji, który postradał wielu niewolników. W sierpniu 1834 roku Stewart złamał przysię-

21

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

gę, zdradzając Morella i innych. Dom Morella w Nowym Orleanie otoczyła policja. Moreli - nie wiadomo, czy przez niedopatrzenie, czy też za dużą łapówkę - zdołał uciec.

Minęły trzy dni. Moreli ukrywał się w starym domu o wielu patiach obrośniętych bluszczem, na ulicy Toulouse. Zdaje się, że jadał niewiele i spacerował boso po obszernych, ciemnych pokojach, paląc zamyślone cygara. Przez domowego niewolnika wysłał dwa listy do miasta Natchez i jeden do Red River. Czwartego dnia weszło do domu trzech mężczyzn, którzy prowadzili z nim rozmowę aż do świtu. Piątego dnia, w chwili gdy zaczęło zmierzchać. Moreli wstał, kazał przynieść sobie brzytwę i ostrożnie zgolił brodę. Ubrał się i wyszedł. Przemierzył w beztroskim spokoju północne przedmieście, a znalazłszy się w szczerym polu, pomnożył kroki, pospieszając wysokim brzegiem rzeki.

Miał plan wymagający obłędnej zuchwałości. Zamierzał posłużyć się ostatnimi ludźmi, wśród których mógł znaleźć posłuch: usłużnymi niewolnikami z Południa. Byli świadkami ucieczek swoich towarzyszy i nie widzieli, by któryś z nich powrócił. Wierzyli więc, że tamci uzyskali wolność. Plan Morella polegał na wznieceniu w kilku stanach buntu niewolników, zdobyciu i splądrowaniu Nowego Orleanu i zajęciu przez zbuntowane siły całego teryto-

22

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

rium. Moreli, rozbity i na skraju przepaści po niedawnej zdradzie, zamyślał dać odpowiedź na skalę kontynentu; odpowiedź, w której zbrodnia przechodziła własne granice, identyfikując się z wolnością i z historią. Skierował się w tym celu do Natchez, gdzie czuł się najpewniej. Zacytuję jego własny opis tej podróży:

Cztery dni szedłem, zanim zdobyłem konia. Piątego dnia zatrzymałem się nad rzeczką, żeby odpocząć i nabrać wody na dalszą wędrówkę. Siedziałem na pniu, spoglądając w stronę pustej drogi, kiedy zobaczyłem zbliżającego się jeźdźca na karym koniu, który przedstawiał się wcale nieźle. Od razu postanowiłem zabrać konia. Wstałem, podniesieni swój piękny bębenkowy pistolet i kazałem mu zsiąść. Kiedy zsiadł, złapałem lejce w lewą rękę, wskazałem rzeczkę i powiedziałem, by szedł w tamtą stronę. Przeszedł ze sto jardów i zatrzymał się. Kazałem mu się rozebrać. Powiedział wtedy: "Jeżeli już chcesz mnie zabić, pozwól mi pomodlić się przed śmiercią". Odpowiedziałem, że nie mam czasu na słuchanie jego modłów. Upadł na kolana i wtedy wpakowałem mu kulę w kark. Jednym ciachnięciem rozprułem mu brzuch, wypatroszyłem i utopiłem w rzeczce. Potem przejrzałem kieszenie, znalazłem czterysta dolarów i trzydzieści siedem centów i sporo papierów, których nie miałem czasu czytać. Jego długie nowiusieńkie buty byty w sam raz dla mnie. Moje byty bardzo zniszczo-

23

 

PRZERAŻAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL

ne, więc zatopiłem je w rzeczce. W ten sposób zdobyłem konia, który by f mi potrzebny, żeby dojechać do Na-tchez.

Przerwanie

Moreli jako przywódca zbuntowanych Murzynów, którzy marzą, by go powiesić; Moreli powieszony przez czarną armię, której pragnął przewodzić - z bólem muszę wyznać, iż historia Missisipi nie skorzystała z tych wspaniałych możliwości. Zresztą na przekór wszelkiej sprawiedliwości poetyckiej (lub też poetyckiej symetrii) nawet rzeka, która była świadkiem jego zbrodni, nie stała się jego grobem. Drugiego stycznia 1835 roku Lazarus Moreli umarł na zapalenie płuc w szpitalu w Natchez, gdzie figurował w rejestrze jako Silas Buckley. Rozpoznał go jeden z pacjentów na sali ogólnej. Drugiego i czwartego stycznia wybuchły sporadyczne bunty niewolników na niektórych plantacjach, zostały jednak stłumione bez większego rozlewu krwi.

 

Nieprawdopodobny oszust Tom Castro

 

Nadaję mu to nazwisko, pod tym bowiem mianem poznały go ulice i domy Talcahuano, Santiago de Chile i Valparaiso około roku 1850, i wydaje się, że powinien przybrać jeszcze raz to imię, właśnie teraz, gdy powraca w te strony Ameryki, choć już tylko w charakterze zjawy i dostarczyciela rozrywki w sobotnie wieczory'. W księdze metrykalnej miasta Wapping figuruje jako Arthur Orton i wpisany jest pod datą siódmego czerwca 1834 roku. Wiemy, że był synem rzeźnika, że jego dzieciństwo zaznało mdłej nędzy, właściwej robotniczym dzielnicom Londynu, i że poczuł tak zwany zew morza. Nie ma w tym nic niezwykłego. Run away to sea - ucieczka w morze, stanowi tradycyjny angielski sposób na wyłamanie

' Przenośnia ta pozwala mi przypomnieć czytelnikowi, że przedstawiane tu życiorysy niegodziwców ukazywały się w sobotnim dodatku pewnej popotudniówki. (Przyp. aut.)

25

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

się spod ojcowskiej władzy i pewnego rodzaju bohaterskie wtajemniczenie. Nauki geograficzne patronują takim eskapadom, a zaleca je nawet Pismo Święte ("Którzy się pławią na morzu w okrętach, pracujący na wodach wielkich: ci widują sprawy Pańskie i dziwy jego na głębi". Psalm CVII). Otton uciekł od swego nędznego przedmieścia koloru brudnej róży i wypłynął okrętem na ocean, i przyjrzał się z rozczarowaniem Krzyżowi Południa, i zbiegł ze statku w porcie Valparaiso. Był spokojnym, cichym kretynem. Według praw logiki mógłby (i powinien) umrzeć z głodu, jednak nieokreśloną pogodą ducha, jowialnością, wiecznym uśmiechem i bezgraniczną łagodnością pozyskał sobie pewną rodzinę nazwiskiem Castro i przyjął to nazwisko za swoje. Z owego amerykańskiego fragmentu jego historii nie pozostał żaden ślad, jego wdzięczność nie malała jednak z biegiem czasu: w roku 1861 spotykamy go w Australii, wciąż pod tym samym nazwiskiem - Tom Castro. W Sydney poznał czarnego lokaja, niejakiego Bogle'a. Bogle nie był piękny, ale posiadał ten szczególny spokój, monumentalność i solidność, właściwą dziełom architektury i Murzynom po pięćdziesiątce, nieco ociężałym i władczym. Posiadał także inną jeszcze cechę, której pewne dzieła z dziedziny etnografii odmawiają ludziom jego rasy: pomysłowość bliską genialności. (Zetkniemy się z tym nieco póź-

26

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

niej). Był to mężczyzna pełen przyzwoitości i skromności, z pradawnymi afrykańskimi żądzami stępionymi przez długie obcowanie z kalwinizmem. Poza okresami, w których nawiedzał go bóg (zajmiemy się tym nieco później), był zupełnie normalny - z jednym małym wyjątkiem: cierpiał na wstydliwą i długotrwałą bo jaźń, która zatrzymywała go na skrzyżowaniach ulic, zmuszając do niespokojnych spojrzeń na wschód i zachód, na północ i południe, w trwodze przed niespodziewanym pojazdem, który mógłby położyć kres jego dniom.

Orton ujrzał go pewnego wieczoru na pustym skrzyżowaniu ulic w Sydney, w chwili gdy wyzwalał w sobie decyzję, by przejść na drugą stronę i stawić czoło wyimaginowanej śmierci. Przyglądał mu się przez jakiś czas, po czym podał mu ramię i w zadziwieniu przeszli obaj nieszkodliwą jezdnię. Od owej chwili, należącej do dawno zmarłego wieczoru, został ustanowiony protektorat niepewnego swego losu i monumentalnego Murzyna nad opasłym głuptasem z Wapping. We wrześniu 1865 roku przeczytali obaj w miejscowej gazecie rozpaczliwe ogłoszenie.

Ubóstwiany nieboszczyk

Pod koniec kwietnia 1854 roku (w tym samym czasie kiedy Orton powodował wylewy chilijskiej go-

27

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

ścinności, tak szerokiej jak chilijskie patia) zatonął na wodach Atlantyku parowiec "Mermaid", w drodze z Rio do Liverpoolu. Na liście zaginionych znalazł się Roger Charies Tichborne, oficer angielski wychowany we Francji, pierworodny syn jednej z najstarszych katolickich rodzin Anglii. Rzecz nie do wiary - śmierć młodego Anglika, mówiącego po angielsku z wyśmienitym francuskim akcentem, któremu zazdroszczono paryskiej inteligencji, gracji i erudycji, stalą się epokowym wydarzeniem w życiu Ortona, który nigdy na oczy go nie widział. Lady Tichborne, przerażona i zbolała matka Rogera, nie chciała uwierzyć w śmierć syna i dawała rozpaczliwe ogłoszenia do gazet o najszerszym zasięgu. Jedno z takich ogłoszeń wpadło w miękkie, żałobne ręce czarnego Bo-gle'a, w którego głowie narodził się genialny plan.

Dobre strony rażącej niezgodności

Tichborne byt smukłym dżentelmenem, raczej skrytym, o ostrych rysach, smagłej twarzy, czarnych prostych włosach, żywych oczach i o nieznośnie pedantycznym sposobie mówienia; Orton był wylewnym prostakiem, miał ogromny brzuch, zupełnie nieokreślone rysy twarzy, nieco piegowatą cerę, kędzierzawe brązowe włosy, nieskończenie zaspane oczy oraz nieobecny i mglisty sposób mówienia.

28

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

Bogle odkrył, że obowiązkiem Ortona jest wsiąść na pierwszy statek płynący do Europy i spełnić nadzieje lady Tichborne, podając się za jej syna. Plan był szaleńczo naiwny. Dam prosty przykład. Gdyby w 1914 roku ktoś chciał dowieść, że jest cesarzem Niemiec, pierwszą rzeczą, którą by podrobił, byłyby podkręcone do góry wąsy, sparaliżowane ramię, władczy mars na czole, szary płaszcz, pikielhauba i pierś obwieszona orderami. Bogle miał umysł bardziej subtelny: przedstawiłby kajzera bez wąsów, bez wojskowych rekwizytów, z lewą ręką cieszącą się jak najlepszym zdrowiem. Przenośnia nie jest zresztą potrzebna; wiemy z całą pewnością, iż nowy Tichborne prezentował się jako rozlazły szatyn, z uprzejmym uśmiechem idioty i z kompletną ignorancją w zakresie francuszczyzny. Bogle zdawał sobie sprawę, że dostarczenie doskonałego sobowtóra wytęsknionego Rogera Charlesa Tichborne'a było rzeczą niemożliwą. Wiedział także, iż wszelkie podobieństwa, które można było osiągnąć, posłużyłyby tylko do uwydatnienia pewnych nieuniknionych rozbieżności. Zrezygnował więc z podobieństwa w ogóle. Zrozumiał, że ogromna niedorzeczność roszczenia będzie dowodem wykluczającym jakąkolwiek myśl o fałszerstwie, nikt bowiem nie zaniedbałby w sposób tak rażący najprostszych dowodów tożsamości. Nie wolno nam też zapominać o wszechmocnej współpracy cza-

29

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

su; czternaście lat na południowej półkuli i ciężki los mogą zmienić człowieka.

Istniała jeszcze jedna istotna przyczyna takiego postępowania: powtarzające się wciąż, niedorzeczne ogłoszenia lady Tichborne wskazywały na jej niezachwianą pewność, że Roger Charles jeszcze żyje, i na wolę rozpoznania swego syna.

Spotkanie

Tom Castro, uległy jak zawsze, napisał do lady Tichborne. Aby ugruntować swoją tożsamość, powołał się na wiarygodne świadectwo dwóch pieprzyków na lewej piersi i na zdarzenie z dzieciństwa - tak smutne, ale tym samym tak pamiętne - kiedy to został napadnięty przez rój pszczół. List był krótki i -podobnie jak jego autorzy - nie przejawiał specjalnych skrupułów ortograficznych. W okazałej samotności paryskiego hotelu wytworna dama czytała list raz i drugi ze łzami szczęścia, i w ciągu paru dni odnalazła w pamięci wspomnienia, o które prosił jej syn.

Szesnastego stycznia 1867 roku Roger Charles Tichborne wkraczał do tegoż hotelu. Z należnym szacunkiem, w przyzwoitej odległości, podążał za nim jego służący, Ebenezer Bogle. Zimowy dzień był pełen słońca; znużone oczy lady Tichborne przesłaniały łzy. Murzyn otworzył okna na oścież. Światło za-

30

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

stąpiło maskę: matka rozpoznała marnotrawnego syna i padli sobie w ramiona. Teraz, kiedy miała go naprawdę przy sobie, mogła już obejść się bez pamiętnika i bez listów, które przysyłał jej z Brazylii: były to jedynie ukochane odblaski jego osoby, którymi karmiła swą samotność czternastu ponurych lat. Zwracała mu je z dumą: nie brakowało ani jednego.

Bogle uśmiechał się dyskretnie: dobroduszny upiór Rogera Charlesa zyskiwał pełną dokumentację.

Ad maiorem Dei gloriam

Radosne to rozpoznanie - które wypełnia jak gdyby pewną tradycję klasycznej tragedii - powinno uwieńczyć tę historię, zapewniając szczęście, lub co najmniej możliwość takiego szczęścia, trzem osobom:

prawdziwej matce, apokryficznemu i łagodnemu synowi oraz konspiratorowi wynagrodzonemu opatrznościową apoteozą swojego kunsztu. Los (taka jest nazwa, którą nadajemy nieskończonemu i bezustannemu działaniu tysięcy splatających i rozplatających się spraw) rozwiązał to jednak w inny sposób. Lady Tichborne zmarła w roku 1870, a krewni wytoczyli Ortonowi proces o uzurpację tożsamości. Obce były im łzy i samotność, nieobca natomiast chciwość, nigdy też nie uwierzyli w tego grubego półanalfabetę, który tak nie w porę objawił się w Australii w cha-

31

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

rakterze marnotrawnego syna. Orton miał poparcie niezliczonych wierzycieli, którzy rozstrzygnęli, że ma on pozostać Tichborne'em, aby mógł ich spłacić.

Mógł także liczyć na przyjaźń adwokata rodziny, Edwarda Hopkinsa, i antykwariusza, Francisa J. Baigenta. To jednak nie wystarczało. Bogle pomyślał, że na to, by zwyciężyć w tej trudnej grze, trzeba zdobyć przychylność jakiegoś silnego nurtu opinii publicznej. Wziął cylinder i elegancki parasol i wyszedł w poszukiwaniu natchnienia na ulice Londynu. Było pod wieczór: Bogle włóczył się aż do chwili, gdy księżyc o barwie miodu podwoił się w czworokątnej wodzie miejskich fontann. Jego bóg nawiedził go. Bogle przywołał dorożkę i kazał zawieźć się do domu antykwariusza Baigenta. Antykwariusz wysłał długi list do "Timesa", w którym zapewniał, że domniemany Tichborne jest bezwstydnym oszustem. List podpisał ojciec Goudron z Towarzystwa Jezusowego. Wiele innych listów, nie mniej katolickich, zostało wysłanych w ślad za pierwszym. Skutek był natychmiastowy: dobrzy ludzie odgadli, że sir Roger Charles jest ofiarą nikczemnej zmowy jezuitów.

Wehikuł

Sto dziewięćdziesiąt dni trwał proces. Około stu świadków zeznało pod przysięgą, że oskarżony jest

32

 

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

Tichbome'em; pomiędzy nimi było czterech dawnych towarzyszy broni z szóstego regimentu dragonów. Zwolennicy jego mówili wciąż o bezsensowności zarzutów o uzurpację; dowodzili, że domniemany uzurpator postarałby się przecież upodobnić do młodzieńczych portretów Tichborne'a. Poza tym rozpoznała go lady Tichborne, a jest rzeczą oczywistą, że matka nie mogła się mylić. Wszystko było na dobrej drodze albo na dość dobrej drodze do chwili, kiedy przed sądem zjawiła się w charakterze świadka dawna kochanka Ortona. Bogle nie wzruszył się tym perfidnym zagraniem "rodzinki"; wziął cylinder i parasol i wyszedł na ulice Londynu błagać o trzecie nawiedzenie. Czy nastąpiło, nie dowiemy się nigdy. Niedaleko Primrose Hill dosięgnął go koszmarny pojazd, który ścigał go z oddali lat. Bogle ujrzał, jak pędzi wprost na niego, krzyknął, ale nie znalazł ratunku. Rzuciło go gwałtownie o bruk. Rozbiegane kopyta roztrzaskały mu czaszkę.

Widmo

Tom Castro był widmem Tichborne'a. Było to

widmo dość marne, ale mieścił się w nim duch Bo-gle'a. Gdy doniesiono mu, że Bogle zginął, widmo obróciło się wniwecz. Ciągnął dalej swoje kłamstwa, lecz bez przekonania, popadając w rażące sprzeczności. Łatwo było przewidzieć koniec.

 

3. Powszechna..

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin