Palmer Diana Splątane losy.rtf

(323 KB) Pobierz
PROLOG

Dana Palmer

SPLĄTANE LOSY

PROLOG

Delikatna twarz na nakrochmalonej białej poduszce była blada i nieruchoma. Mężczyzna patrzył na nią z góry z trudnym do ukrycia uczuciem nie znanego sobie niepokoju. Przez lata trzymał swoje emocje pod kontrolą. Czułość była luksusem, na jaki żaden najemnik, a już najmniej ktoś z reputacją Diega Laremosa nie mógł sobie pozwolić.

Ale to nie była obca kobieta i emocje, które odczuwał patrząc na nią, były dość pomieszane. Nie widział jej od pięciu lat, a mimo to nie wydawała się starsza nawet o dzień. Powinna mieć dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem. Sam miał lat czterdzieści.

Nie spodziewał się, że będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła do niego wiadomość ze szpitala, nieomal ją zlekceważył. Melissa Sterling zdradziła go dawno temu. Nie miał ochoty na odnawianie przykrej znajomości, ale z poczucia obowiązku i z ciekawości przyjechał do południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna, lecz żyła, choć przez cały ten czas uważał ją za umarłą.

Wysoki, ciemny, w nieskazitelnym, ciemnoszarym garniturze, odwrócił się, aby bezmyślnie popatrzeć przez szybę na dobrze utrzymane podłogi przed separatką Melissy Sterling. Nosił wąsy, których nie miał w owe dramatyczne dni, jakie z nim dzieliła. Był trochę bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata podkreślały jedynie jego dobry wygląd i czyniły go dojrzalszym. Prześliznął się spojrzeniem ciemnych oczu w stronę łóżka, na którym spoczywało smukłe ciało tej kobiety, tej obcej, która schwytała go w pułapkę małżeństwa, a potem porzuciła.

Jak na kobietę Melissa była wysoka, choć on był od niej znacznie wyższy. Miała długie, faliste blond włosy, które kiedyś sięgały niżej talii. Obcięła je. Okalały teraz jej owalną, mizerną twarz. Miała niebieskie cienie pod zamkniętymi oczami i doskonałe w kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz; prosty nos marszczył się lekko w proteście przeciwko przymocowanym do niego rurkom, które tłoczyły powietrze. Wokół pełno było sprzętu elektronicznego i przewodów, które prowadziły do różnych monitorów.

Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz dyżurny. - Jest gorzej niż źle.

To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeżyli ona, pilot i kilku innych pasażerów samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na pustyni w pobliżu Tucson; przywieziono ją tu nieprzytomną. Personel ostrego dyżuru znalazł w portfelu zniszczony, starannie złożony dokument, który zawierał informację o jej stanie cywilnym. Był to akt ślubu napisany po hiszpańsku; wyblakły atrament zaświadczał, że jest żoną niejakiego Diega Laremosa z Dos Rios w Gwatemali. Lekarz upierał się, że Diego jest jej mężem, a skoro tak, to czy zgadza się na natychmiastową operację dla ratowania jej życia?

Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma innych bliskich, ale lekarz powiedział, że tych trochę żałosnych resztek bagażu nie zawierało żadnej wskazówki. Diego pozostawił więc swoją gwatemalską farmę na łasce własnej, najemnej bandy i udał się samolotem z miasta Gwatemala do Tucson.

Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

Kobieta w łóżku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i łagodne, szare oczy były jedynym widocznym znakiem związków krwi z matką Melissy, Gwatemalką, której zdrada ściągnęła cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów.

Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i myślał, jak to się stało, że on i Melissa mogli w ogóle do czegoś takiego doprowadzić...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była mglista, deszczowa pogoda, ale to akurat nie przeszkadzało Melissie Sterling. Zmokniecie nie wydawało się wygórowaną ceną za kilka drogich chwil z Diegiem Laremosem.

Jego rodzina posiadała od czterech pokoleń fincę, gigantyczną gwatemalską farmę, która graniczyła z ziemią jej ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą z powodu, jaki dała nieżyjąca już matka Melissy. Mimo to dziewczyna uwielbiała syna i spadkobiercę Laremosów. Wydawało się, że ta dziewczęca adoracja jest mu obojętna.

Ostatniej nocy szalała burza. Melissa pojechała konno do małego domku mamy Chavez, aby sprawdzić, czy staruszka czuje się dobrze. I okazało się, że Diego, zaniepokojony o swoją starą nianię, również zajrzał tam w tym samym celu. Przyniósł melony i ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca.

Pod panamą Diega czerniała gęstwina włosów. Czuło się chłodne opanowanie, które graniczyło z zarozumiałością. Nigdy nie musiał podnosić głosu na służących; Melissa tylko raz widziała go w bójce. Był godny, powściągliwy i wydawało się, że nie ma żadnych słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na całe tygodnie i pewnego razu wrócił z bliznami na policzku, utykając. Melissa była bardzo ciekawa, ale nie zapytała, co się stało.

Mimo, że miała już lat dwadzieścia, ciągle jeszcze była nieśmiała w obecności mężczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją kiedyś, gdy zgubiła się podczas deszczu w lesie, poszukując ruin z czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w nim potajemnie.

- Przypuszczam, że twoja babka i siostra umarłyby, gdyby wiedziały, że jestem o krok od ciebie - westchnęła.

- Nie darzą twojej rodziny nadmierną sympatią, to prawda... - zgodził się. - Moi krewni nie mogą zapomnieć, że Edward Sterling porwał novię memu ojcu w przeddzień ich ślubu i że z nią uciekł.

- Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc się Melissa. - Twój ojciec tak czy owak mógł zawrzeć z nią jedynie małżeństwo aranżowane, nie z miłości. Był znacznie starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem.

- Twój ojciec jest Anglikiem - powiedział Diego chłodno. - Nigdy nie rozumiał naszego sposobu życia. Tu honor jest życiem sam w sobie. Kiedy ukradł kobietę zaręczoną z moim ojcem, pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie dodając, że jego ojciec liczył także na dziedzictwo jej nieboszczki matki, bo chciał odbudować fortunę rodową. Diego uważał, że postawa ojca miała na względzie raczej interes, ale stary mężczyzna, na swój chłodny sposób, był przywiązany do Sheili Sterling.

Diego ściągnął cugle wierzchowca i utkwił wzrok w Melissie, obejmując spojrzeniem jej wiotkie ciało w dżinsach i różowej koszuli, rozpiętej aż po pełne piersi. Nie mógł sobie pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą jego rodzinę.

- Twój ojciec nie powinien ci pozwalać na takie włóczęgi - powiedział nieoczekiwanie, łagodząc wymowę słów nieśmiałym uśmiechem. - Zaczynają tu działać partyzanci. Jest niebezpiecznie.

- Nie myślałam o tym - powiedziała.

- Nigdy tak nie rób, chica - szepnął, naciągając kapelusz skosem na czoło. - Twoje fantazje przyniosą ci pewnego dnia zgubę. To groźne czasy.

- Zawsze jest groźnie - powiedziała z płochliwym uśmiechem. - Ale ja czuję się z tobą bezpiecznie.

- To najniebezpieczniejsza fantazja ze wszystkich - powiedział z zadumą - ale niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść...

- Chwileczkę. - Wyjęła aparat fotograficzny z kieszeni i nastawiając na niego, odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: - Wiem, co myślisz: nigdy więcej. Ale cóż mogę poradzić, jeśli trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na którym cię maluję? Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję.

- Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować.

- Ten słynny obraz zabiera ci bardzo wiele czasu, niña - powiedział. - Pracujesz nad nim już osiem miesięcy, a ja jeszcze nie mogłem nawet rzucić na niego okiem.

- Pracuję wolno - odpowiedziała wymijająco. Fotografia miała być dodana do kolekcji zdjęć, nad którymi siadała, aby powzdychać w zaciszu własnego pokoju. Aby pomarzyć, ponieważ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeżyć z Diegiem. Wiedziała to dobrze. Jego rodzina byłaby przeciwna nawet jakiejkolwiek wzmiance o możliwości pobytu Melissy pod ich dachem, podobnie zresztą jak o ich przyjaźni.

- Kiedy wybierasz się na studia?

- Niebawem, jak sądzę. Wyprosiłam rok po szkole, żeby pobyć z tatą, ale ten zamęt bardzo go niepokoi. Zamierza mnie stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do Stanów. Chcę być tutaj.

- Twój ojciec słusznie nalega - mruknął Diego, choć nie chciał myśleć o przejażdżkach po swoich włościach bez szans na spotkanie Melissy. Przyzwyczaił się do niej. Dla mężczyzny światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał się przez lata, Melissa była haustem wiosennego powietrza. Bał się, że gdyby mu dano szansę, mógłby ulec pokusie jej rozkosznego, młodego ciała. Była smukła i wysoka, miała długie, opalone nogi, piersi o właściwym kształcie oraz zgrabnie wciętą talię. Nie była piękna, lecz jej ciemna twarz wspaniale prezentowała się w oprawie długich jasnych włosów. Odpowiednio ubrana i wyszkolona byłaby wyjątkową... gospodynią, żoną, z której mężczyzna mógłby być dumny.

Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób. Gdyby kiedykolwiek miał się ożenić, jego żoną byłaby Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której ojciec raz już zhańbił nazwisko Laremosów.

- Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa, kiedy jechali stępa wzdłuż doliny w pobliżu wulkanu Atitlán, widocznego na tle zielonej dżungli. Kochała Gwatemalę, lubiła wulkany i jeziora, rzeki i rozległe doliny. Kochała zwłaszcza tajemnicze ruiny Majów, te, których odkrycie było taką sensacją.

- Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci ojca - odrzekł. - Ponadto zrobiłem się za stary, aby zajmować się pracą, do której przywykłem.

- Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca?

- Owszem, byłoby o czym mówić. - Uśmiechnął się niepewnie. - Jak idzie twojemu ojcu z kompanią bananową? Wyrównali mu straty z powodu burzy?

Tropikalna burza zniszczyła plantację bananów, w której ojciec Melissy miał znaczne udziały. Tegoroczne zbiory były bardzo nędzne. Podobnie jak Diego, jej ojciec inwestował także w inne branże, na przykład w hodowlę bydła, które pasło się na terenach sąsiadujących z ziemiami Laremosów. Ale tradycyjnie na owocach zarabiało się najwięcej.

- Nie wiem - potrząsnęła głową. - Nie rozmawia ze mną o interesach. Sądzę, że myśli, iż jestem zbyt tępa, aby je zrozumieć. - Uśmiechnęła się, będąc myślami daleko, przy małej książce, na którą trafiła niedawno w kufrze matki. - Wiesz, mój tata bardzo się zmienił od czasu, kiedy matka go poznała. Jest dziś stateczny i spokojny. Mama pisała, że kiedy się pobrali, zawsze znajdował się w samym centrum spraw, był bardzo odważny i lubił ryzyko...

- Myślę, że jej śmierć trochę go zmieniła, maleńka - powiedział Diego, nieobecny duchem.

- Być może - odrzekła. - Apollo mówił, że byłeś najlepszy tam, w tej swojej robocie - dodała szybko. - I że któregoś dnia może opowiesz mi o tym.

Patrząc jej w oczy, powiedział półszeptem:

- Moja przeszłość jest czymś, o czym nigdy nie zamierzam z kimkolwiek rozmawiać. Apollo nie ma prawa mówić ci takich rzeczy.

Głos zmroził ją, ponieważ zabrzmiał lodowato. Zmieniła nerwowo temat.

- To miły człowiek. Kiedyś, podczas burzy, pomagał tacie spędzić zabłąkane krowy. Musi być dobry w tym, co robi, inaczej nie chciałbyś go trzymać.

- Jest dobry - powiedział, notując w pamięci, że musi poważnie porozmawiać z tym czarnym amerykańskim eks-żandarmem, który był jednym z członków jego bandy najemników - ale to nie oznacza, że może dyskutować z tobą na mój temat.

- Nie złość się na niego, proszę - powiedziała łagodnie. - To była moja wina, nie jego. Przepraszam, że go zapytałam. Wiem, że jesteś bardzo skryty, jeśli idzie o twoje życie prywatne, ale chciałam wiedzieć, dlaczego wróciłeś wtedy do domu tak bardzo poraniony. - Spuściła oczy. - Martwiłam się.

Nie mógł jej mówić o swojej przeszłości. Nie mógł jej powiedzieć, że był najemnikiem, którego praca polegała na niszczeniu pewnych miejsc i – czasem - ludzi. I że była to bardzo dobrze płatna praca i że jedynym, czym się w takiej pracy ryzykuje, jest własne życie. Jego sekretne operacje okryte były tajemnicą. Wiedzieli o nich jedynie urzędnicy państwowi, którym wyświadczał czasem przysługi. A co się tyczy przyjaciół i znajomych, nie musieli wiedzieć, skąd ma pieniądze na utrzymywanie gospodarstwa...

- No importa. Powinnaś wyjść za mąż - powiedział niespodziewanie. - Już czas, aby twój ojciec znalazł ci narzeczonego.

- Sama sobie znajdę męża. Nie chcę, aby mnie obiecano jakiemuś bogatemu staruchowi z myślą o pomnożeniu rodzinnej fortuny.

Diego uśmiechnął się.

- Och, niña, to młodzieńczy idealizm. Kiedy osiągniesz mój wiek, znikną wszystkie jego ślady. Namiętna miłość nie trwa długo.

- Mówisz takim chłodnym tonem - powiedziała półgłosem. - Nie wierzysz w miłość?

- Miłość jest słowem, którego nie znam - odrzekł niedbale. - Nie interesuje mnie.

Melissa doznała zawrotu głowy i poczuła lęk. Zawsze uważała, że Diego jest równie romantyczny jak ona. Nie chciała myśleć o tym, że może poślubić kogoś innego, ale miał już trzydzieści pięć lat i wkrótce powinien zacząć myśleć o spadkobiercy.

- To bardzo cyniczna postawa.

Popatrzył na nią, unosząc czarne brwi.

- Należymy do dwóch różnych światów, wiesz o tym? Mimo twego gwatemalskiego wychowania i świetnej znajomości hiszpańskiego rozumujesz ciągle jak Angielka.

- Zapewne odziedziczyłam po matce znacznie więcej, niż sądzisz - wyznała z zakłopotaniem. - Była Hiszpanką, ale uciekła z pierwszym drużbą z własnego ślubu.

- Nie ma z czego żartować.

Odgarnęła do tyłu długie włosy.

- Nie pesz mnie, Diego - napomniała go delikatnie. - Nie to miałam na myśli. Ja naprawdę jestem bardzo tradycyjna.

- Oczywiście, tego jestem pewien - powiedział. Ich spojrzenia spotkały się; odczekał, aż się zarumieni. - Nawet moja prababka aprobuje to, że ojciec trzyma cię twardą ręką. Dwadzieścia lat i ani wieczoru z młodym mężczyzną poza polem obserwacji taty.

Nie wytrzymała jego przenikliwego spojrzenia.

- Nie tak wielu młodych mężczyzn składa mi wizyty. Nie jestem dziedziczką i nie jestem piękna.

- Piękno jest przelotne; charakter trwa. Dla mnie jesteś w porządku, pequeña - powiedział miękko. - W swoim czasie młody człowiek przyjdzie z kwiatami i zaproponuje ci małżeństwo. Nie trzeba się spieszyć.

- Więc tak myślisz - powiedziała żałośnie. - Spędzam całe moje życie samotnie.

- Samotność jest ogniem, który hartuje stal - pocieszył ją. - Korzystaj z tego. Da ci to w przyszłości pogodę ducha, którą nauczysz się cenić.

Spojrzała na niego pytająco.

- Założę się, że ty życia nie spędzasz samotnie?

- Nie całkiem, być może. - Wzruszył ramionami. - Ale od czasu do czasu lubię swoje własne towarzystwo. Lubię także zapach kawowych krzewów, wdzięczne ruchy liści palmy bananowej, parny wiatr na twarzy, dumne ruiny Majów i wyniosłe wulkany. Oto moje dziedzictwo. Twoje dziedzictwo - dodał z czułym uśmiechem. - Pewnego dnia uznasz to za najszczęśliwszy okres w swoim życiu. Nie marnuj go.

To możliwe, pomyślała z zadumą. Poczuła niemal dreszcz rozkoszy, mając go tak blisko siebie. Tak, to był dobry czas, czas pełni życia i miłości. Nie życzyłaby sobie niczego więcej.

Zsiadł z konia i zdjął ją z siodła, objąwszy szczupłymi, mocnymi i pewnymi dłońmi w talii. Przez krótką chwilę trzymał ją w taki sposób, że ich spojrzenia spotkały się i coś mignęło w jego ciemnych oczach. Ale zaraz zgasło; postawił ją na ziemi i cofnął się.

Odchyliła głowę, broniąc się przed ledwo wyczuwalnym zapachem skóry i tytoniu, którymi przesiąkła jego biała koszula. Tak bardzo chciała wspiąć się i pocałować jego twarde wargi, przywrzeć do niego i doświadczyć wszystkich cudów pierwszego uczucia. Ale Diego widział tylko młodą dziewczynę, a nie kobietę.

- Odprowadzę twoją klacz do stajni - obiecał, wskakując z gracją na siodło. - Nie odchodź teraz daleko od domu - dodał stanowczo. - Ojciec powie ci, co wiesz już ode mnie, że samotne przejażdżki nie są teraz bezpieczne.

- Jak pan sobie życzy, señor Laremos - mruknęła i dygnęła prowokująco.

Kiedyś zareagowałby śmiechem na taki gest. Ale teraz zaczepka wywołała nagły i nieoczekiwany efekt. Krew zatętniła mu w skroniach, ciało odmówiło posłuszeństwa. Czarne oczy powędrowały ku jej delikatnym piersiom i zatrzymały się na nich.

- Do zobaczenia - powiedział i zawrócił konia.

Melissa wpatrywała się w niego z biciem serca. Mimo swej niewinności rozpoznała w jego oczach błysk gorącego pożądania. Chciała biec za nim, aby się przekonać, że właściwie pojęła jego reakcję.

Weszła do domu z dreszczem tłumionego podniecenia. Od tej chwili każdy dzień miał nieść jeszcze więcej niespodzianek.

Estrella, przygotowując kolację, przeszła samą siebie. Przyrządziła stek z pieprzem, serem i ryżem przyprawionym sosem oraz zimnym melonem jako sałatką.

Melissa objęła ją, gdy ta delektowała się zapachami potraw.

- Delicioso - powiedziała, szczerząc w uśmiechu zęby.

- Stek kładzie się na podbite oko - prychnęła z lekceważeniem Estrella. - Najlepsze jest mięso iguany.

- Prędzej zjadłabym węża - skrzywiła się Melissa.

- Jadłaś wczoraj. - Estrella uśmiechnęła się figlarnie.

- To był kurczak! - Oczy młodej kobiety rozszerzyły się.

Estrella zaprzeczyła ruchem głowy.

- Wąż! - Wybuchnęła śmiechem, kiedy Melissa zamierzyła się na nią. - Nie, nie, nie. Nie możesz mnie uderzyć. To był pomysł twojego ojca.

- Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego - powiedziała.

- Nie znasz ojca - skwitowała ladina z błyskiem w oku. - Poćwicz na pianinie, bo señora Lopez rozzłości się, kiedy w piątek przyjdzie cię posłuchać.

Melissa westchnęła.

- Myślę, że ta cierpliwa dama rzeczywiście wpadnie w furię. Nigdy nie daje za wygraną, nawet kiedy wie, że przelecę kadencję nie dotykając czarnych klawiszy.

- Ćwicz!

Kiwnęła głową i nagle zmieniła temat:

- Tata nie dzwonił? - spytała.

- Nie. - Estrella spojrzała na Melissę, mrużąc jedno ze swych czarnych oczu. - Nie życzyłby sobie, abyś jeździła konno z panem Laremosem.

- Skąd wiesz, że jeździłam? - krzyknęła.

- To jest mój sekret - powiedziała Estrella z zadowoloną miną. - No, zwiewaj i pozwól mi zająć się kuchnią.

Melissa wstała z nadzieją, że Estrella nie podzieli się wiadomością z ojcem.

I, jak się wydaje, ladina rzeczywiście nie miała takiego zamiaru, ale Edward Sterling dowiedział się o tym tak czy owak. Wrócił ze swojej podróży w interesach zaniepokojony. Jego siwiejące blond włosy były wilgotne od deszczu, a elegancki, biały garnitur trochę się wygniótł.

- Luis Martinez widział cię na przejażdżce z Laremosem - powiedział szorstko, nie mówiąc jej „dzień dobry". - Sądziłem, że rozmawialiśmy już na ten temat?

- Nic na to nie poradzę - powiedziała, rezygnując z jakichkolwiek wykrętów. - Myślę, że w to nie wierzysz.

- Wierzę - powiedział ku jej zdziwieniu. - A nawet rozumiem to. Ale nie rozumiem, dlaczego Laremos zachęca cię do tego. Nie zamierza się żenić, Melisso, i wie, co dla mnie znaczyłoby skompromitowanie ciebie. - Jego twarz stężała. - To właśnie niepokoi mnie najbardziej. Cała rodzina Laremosa byłaby zachwycona, gdyby mogła nas widzieć upokorzonych.

- Nie możesz uwierzyć, że Diego ma dobre intencje, prawda? Że mnie po prostu lubi? - Podniosła ręce.

- Przypuszczam, że lubi pochlebstwa - powiedział sucho. Nalał brandy do kieliszka i usiadł, krzyżując nogi. - Posłuchaj, kochanie, już pora, abyś poznała prawdę o twoim bohaterze. To długa i niezbyt piękna historia. Miałem nadzieję, że pójdziesz na studia i że nie stanie się nic złego. Ale musisz przestać ubóstwiać tego typa. Jak sądzisz, co Diego Laremos robił jeszcze dwa lata temu, aby się utrzymać?

- Podróżował w interesach. Laremosowie mają pieniądze.

- Laremosowie nie mają niczego. Albo nie mieli niczego - uciął. - Stary miał nadzieję, że poślubi Sheilę i położy łapę na domniemanych milionach jej ojca. Ale nie wiedział, że ojciec Sheili stracił wszystko i że ma zamiar dobrać się do ich plantacji bananów. To była komedia pomyłek. Wtedy poznałem twoją matkę i tak skończyły się podchody. Do dziś nikt z jej rodziny nie odzywa się do mnie, a Laremosowie robią to tylko przez grzeczność. A wielka ironia całej sprawy polega na tym, że żaden z nich nie znał prawdy o rodzinie drugiego. Nigdy nie było tam żadnych pieniędzy, jedynie mrzonki o połączeniu majątków.

- Jeśli Laremosowie nie mieli niczego - wdała się w spekulacje Melissa - to dlaczego dziś mają tak wiele?

- Ponieważ twój drogi Diego miał wiele werwy. Miał także kilku takich jak on sam przyjaciół z bronią automatyczną - powiedział bezceremonialnie ojciec. - Diego był najemnym żołnierzem.

Melissa milczała i patrzyła bez wyrazu na ojca.

- Diego nie jest tak bezwzględny, aby mordować ludzi.

- Nie bądź dzieckiem - usłyszała w odpowiedzi. - Nie wiedziałaś, że ludzie, którymi otacza się w Casa de Luz, są jego dawnymi kamratami? Człowiek, którego nazwali Pierwsza Koszula, czarny eks-żołnierz Apollo Blain, Semson i Drago - wszyscy są byłymi najemnikami i żaden z nich nie ma własnego kraju.

Melissa poczuła drżenie rąk. Sceny i epizody z życia Diega, które oglądała i które ją zaintrygowały, układają się oto w sensowną całość. Straszliwą całość.

- Widzę, że rozumiesz - powiedział ojciec bardzo spokojnie. - Nie myślę o nim źle dlatego, że wiem, co robił. Ale przeszłość tego rodzaju byłaby zbyt trudna do przyjęcia dla kobiety. Jestem pewien, że nad swoimi uczuciami panuje żelazną wolą. Niewinna, zakochana dziewczyna nie zdoła go otworzyć, Melisso. A ciebie on nie bierze nawet pod uwagę. Ożeni się z Gwatemalką, jeśli się w ogóle ożeni. Ciebie nie poślubi, nie wiesz?

Starała się uśmiechnąć, ale na policzkach pokazały się łzy.

- Dziecinko! - Ojciec wstał i objął ją czule. - Nie gniewaj się; nie ma przyszłości dla ciebie i Diega. Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjedziesz.

Melissa musiała się zgodzić.

- Masz rację. Nie wiedziałam. Diego nigdy mi nie mówił o swojej przeszłości. Teraz rozumiem, co miał na myśli, kiedy mówił, że nie wie, czym jest miłość.

- Chciałbym, żeby twoja matka żyła. Wiedziałaby, co ci doradzić - powiedział ojciec i pogładził jej włosy.

- Ale i ty radzisz całkiem dobrze - odparła Melissa ocierając łzy. - Myślę, że pewnego dnia będzie to dla mnie przeszłość.

- Pewnego dnia - zgodził się ojciec. - W najlepszym wypadku, Melly, wasze dwa światy nie dopasują się do siebie. Są zbyt różne.

- Diego też to powiedział. - Podniosła wzrok.

- Zatem Laremos zdaje sobie z tego sprawę. Dobrze. Nie będzie więc żadnych przeszkód - pokiwał głową Edward.

Być może ojciec miał rację. Jeśli Diego coś czuł, było to fizyczne, nie duchowe. Pożądanie może być czymś wspaniałym, ale bez uczucia jest tylko cieniem. Przeszłość Diega wstrząsnęła nią. Czy mężczyzna taki jak on był w ogóle zdolny do miłości?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin