Palmer Diana Tajny agent.rtf

(270 KB) Pobierz
DIANA PALMER

DIANA PALMER

TAJNY AGENT

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Bez dokumentów identyfikacyjnych i niewielkiego pistoletu, który ostatnio nosił zawsze przy sobie, Lang Patton czuł się dziwnie nieswojo. Sam podjął decyzję o tym, by porzucić CIA i zatrudnić się w prywatnej agencji ochrony w San Antonio. Miał nadzieję, że nie będzie żałował tego wyboru.

Z płócienną torbą na ramieniu rozglądał się teraz po hali lotniska w poszukiwaniu swojego brata, Boba.

Lang Patton był mężczyzną wysokim i barczystym. Uwagę obserwatorów przyciągała wyrazista twarz i czar­ne, pogodne oczy. Bob Patton, znacznie drobniejszej budowy, podszedł teraz do Langa, trzymając za rękę sześcioletniego chłopca. Szczerbaty malec uśmiechnął się radośnie na widok wuja.

- Cześć, wujku Lang, strzelałeś ostatnio do chuliga­nów? - zapytał na tyle głośno, by zwrócić uwagę stojącego nie opodal ochroniarza.

- Ostatnio nie, Mikey. - Lang uścisnął dłoń brata, a potem uniósł wysoko chłopca. - Jak leci, wspólniku?

- Wspaniale! Dentysta powiedział, że wyrośnie mi nowy ząb, ale za mojego mleczaka dostałem od wróżki całego dolara!

- Mówiąc między nami - wtrącił ściszonym głosem Bob - wróżka jest podobno bliska bankructwa.

- Czy mógłbym obejrzeć twój rewolwer, wujku?

Rozmawiający ze stewardesą strażnik uniósł w górę brwi, a potem ruszył w ich stronę. Lang jęknął, postawił na ziemi bratanka i odruchowo już odchylił klapę marynarki. Mężczyzna przyglądał się temu zdziwiony. - Demonstruje pan muskuły czy nową koszulę?

- Pokazuję, że nie mam broni - mruknął Lang.

- Ach. tak. Nie interesuje mnie to. Pan nazywa się Lang Patton?

- Tak - potwierdził zaskoczony Lang.

- Nikt więcej nie pasuje do podanego opisu - wyjaśnił strażnik z niepewnym uśmiechem. - Dzwoniła pani Patton, prosząc, by po drodze w sklepie z częściami samochodowymi kupił pan dla niej nowy gaźnik do forda mustanga 65.

- Nie, nie ma mowy - mruknął Bob. - Mówiłem jej że ten remont nie ma sensu, ale nie chce mnie słuchać. Postanowiła udowodnić, że nie mam racji, albo, co gorsza, ma zamiar również ciebie w to wciągnąć — dodał, widząc szeroki uśmiech brata.

- Jego żona, moja bratowa, to prawdziwa czarodziej­ka - tłumaczył Lang pracownikowi lotniska. - Potrafi naprawić wszystko, co jeździ. Ale on - wskazał palcem wyraźnie niezadowolonego brata - uważa, że nie jest to wystarczająco kobiece zajęcie.

- Na jakim on świecie żyje\- zdziwił się strażnik - Moja żona naprawia naszą pralkę i lodówkę. Oszczę­dzamy w ten sposób fortunę. Trzeba umieć docenić swoje szczęście. Czy pan wie, ile teraz kosztuje jakakolwiek naprawa?

- Tak, wiem - odparł kwaśno Bob. - Moja żona jest mechanikiem. Wciąż oglądam ją w drelichowych spod­niach, umazaną olejem i smarami. Mnie zaś przypada zaszczytna rola niańki.

Lang wiedział, jaka jest przyczyna niezadowolenia Boba. Razem z bratem przez całe dzieciństwo musieli wyręczać w obowiązkach domowych pracującą matkę.

- Wiesz przecież, że Connie cię kocha - stwierdził Lang. - Ty sam masz znakomity zawód, jesteś świetnym rzeczoznawcą - dodał, kiedy zostali sami. - Któregoś dnia Mikey pójdzie w twoje ślady. Prawda, Mikey? - zapytał chłopca.

- Ja? Nie ma mowy. Chcę być usmarowaną małpką, tak jak mama!

Bob spojrzał wymownie w niebo i ruszył do przodu, nie czekając na brata i syna.

Pattonowie mieszkali we Floresville, na zachód od San Antonio. Monotonną scenerię łagodnych wzniesień uroz­maicał jedynie gdzieniegdzie widok pasącego się bydła lub samotnie stojący budynek stacji benzynowej. Przejaż­dżka przez tę wciąż jeszcze rolniczą część Teksasu przypomniała Langowi szczęśliwe chwile dzieciństwa, gdy wraz z Bobem odwiedzali ranczo wuja, by pojeździć konno z kowbojami. W domu atmosfera była znacznie mniej radosna.

- Czas mija tak szybko - zauważył Lang.

- Nawet nie wiesz, jak szybko - potwierdził Bob, a potem zerknął na brata. - Któregoś dnia spotkałem w mieście Kirry.

Serce Langa zabiło szybciej. Nie spodziewał się usłyszeć jej imienia. Przez pięć lat starał się zapomnieć o tej dziewczynie. Nagle znów opadły go wspomnienia o zielonookiej blondynce, w której oczach zawsze widział miłość i oddanie. Pamiętał również, jak zalana łzami dziewczyna błagała na próżno, by zechciał jej wysłuchać. Zastał kiedyś Kirry rozebraną w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela. Ogarnięty zazdrością uwierzył w najgorsze i dopiero sześć miesięcy później poznał prawdę. Jego przyjaciel specjalnie zaaranżował tę scenę, gdyż pragnął Kirry dla siebie.

- Próbowałem ją kiedyś przeprosić. Bob doskonale znał całą historię.

- Do dziś nie chce o tym rozmawiać - odpowie­dział cicho. - Jest bardzo uprzejma, ale kiedy wspomi­nam o tobie, zawsze szybko zmienia temat.

- Natychmiast potem wyjechała na uniwersytet - stwierdził Lang.

- Który skończyła z wyróżnieniem. Jest teraz wice­prezesem jednej z największych agencji reklamowych w San Antonio. Zarabia doskonale i dużo podróżuje.

- Czy przyjeżdża czasami do domu? - dopytywał się Lang. Bob potrząsnął głową.

- Unika Floresville niczym zarazy. Jej matka sprze­dała farmę, więc Kirry nic już tutaj nie ciągnie.

- Bob spojrzał na brata. - Musiałeś ją wtedy bardzo zranić.

Kiedy Lang odpowiadał, w jego słowach słychać było pogardę dla samego siebie.

- Nie wiesz nawet, jak bardzo.

- To wydarzyło się tuż po tym, jak zostałeś przyjęty do CIA.

- Zgłosiłem się tam pół roku wcześniej - przypomniał bratu. - To nie była nagła decyzja.

- Nikt z nas jednak o tym nie wiedział.

- Wiedziałem, że nie spodobałby się wam mój po­mysł. Teraz wróciłem cały i zdrowy z mnóstwem eks­cytujących wspomnień - stwierdził Lang.

- Równie samotny jak w dniu, w którym wyjeżdżałeś.

- Bob wskazał głową synka. Chłopiec, rozłożony wygod­nie na tylnym siedzeniu, z wypiekami na twarzy przeglądał komiks. - Gdybyś się ożenił, sam miałbyś do tej pory takiego brzdąca.

Oczy Langa pociemniały, kiedy spojrzał na Mikeya.

- Brak mi twojej odwagi - odparł szorstko. Bob zerknął na brata.

- I to ty przestrzegałeś mnie, bym nie wspominał przeszłości.

Lang wzruszył ramionami.

- Czasami nachodzą mnie wspomnienia. Znacznie rzadziej niż wówczas, gdy stąd wyjeżdżałem.

- Wciąż jeszcze nie potrafisz zaakceptować tego, co się stało. Starzejesz się, Lang. Któregoś dnia zapragniesz mieć żonę i dzieci.

Lang nie mógł zaprzeczyć, że z chęcią ożeniłby się już teraz. Mniej entuzjazmu wzbudzała w nim myśl o dziec­ku.

- Ostatnio dużo myślałem o swoim życiu i nie byłem zachwycony wnioskami, do których doszedłem. Kiedy więc dawna znajoma wspomniała o możliwości pracy tutaj, postanowiłem przyjąć jej propozycję.

- Czy to ktoś, kogo znam?

- Być może.

- I wciąż interesuje się - tobą?

- Lorna zrezygnowała ze mnie już wiele lat temu, jeszcze zanim zacząłem chodzić z Kirry. Teraz pomyś­lała po prostu, że mógłbym mieć ochotę na pewną odmianę - wyjaśnił. - Nie ma w tym nic romantycz­nego.

Bob nie odpowiedział nic, lecz spojrzenie, jakim obdarzył brata, było wielce wymowne.

- Dobrze, zamykam dochodzenie w tej sprawie. Gdzie więc będziesz pracował?

- W korporacji o nazwie Lancaster Inc., w San Antonio. Będę odpowiedzialny za bezpieczeństwo we wszystkich oddziałach tej firmy.

Z gardła Boba wydobył się dziwny, zduszony dźwięk.”

- Co to takiego? - zdziwił się Lang. Bob zakaszlał gwałtownie.

- Nie, nic, nie wiem, o czym mówisz. - Uśmiechał się szeroko. - Mam nadzieję, że lubisz naleśniki, bo tylko to potrafię usmażyć. Connie nie będzie do wieczora. Zwyk­le, kiedy wraca, przyrządzam jej omlet. - Zacisnął palce na kierownicy. - Nienawidzę mechaników!

- Kiedy żeniłeś się z Connie dziesięć lat temu, wiedziałeś, co ją pasjonuje.

- Ale nie wiedziałem, że planuje otworzyć własny warsztat. Przez ostatnie pół roku żyję właściwie jak ojciec samotnie wychowujący dziecko! Robię wszystko przy Mikeyu, a jej nigdy nie ma w domu!

Lang uniósł w górę brwi.

- Czy zatrudnia jakiegoś pomocnika?

- Twierdzi, że jej na to nie stać - mruknął ponuro Bob, zatrzymując się przed bramą rozłożystego, wiktoriańs­kiego domu. Z tyłu błyszczała nowa metalowa budowla, z której dochodziły charakterystyczne trzaski i stukoty.

Sąsiadka Boba, podlewająca właśnie kwiaty w ogro­dzie, uśmiechnęła się szeroko na ich widok.

- Jak to miło, że wróciłeś, Lang - powiedziała. - Mam nadzieję, że to nie pragnienie ciszy i spokoju sprowadza cię - do domu, gdyż tego z pewnością tu nie znajdziesz!

- Dlaczego krzyczysz, Marto? - spytał Bob.

- Muszę mówić głośno, żeby przekrzyczeć hałas, który dochodzi stamtąd dzień i noc! - odparła siwowłosa dama. - Czy nie mógłbyś sprawić, żeby twoja żona kończyła pracę o przyzwoitej porze?

- Bądź dzisiaj moim gościem - zaprosił ją Bob.

- Co to, to nie - mruknęła, odruchowo cofając się o krok. - Spróbowałam pewnego razu. Connie rzuciła we mnie kluczem francuskim. - Starsza pani prychnęła pogardliwie i odeszła do swoich kwiatów.

Lang z trudem powstrzymywał śmiech. Zabrał z tyl­nego siedzenia bratanka i swoją torbę podróżną.

- Nie masz więcej bagażu? - Już trzeci raz, odkąd spotkali się na lotnisku, Bob zadał to samo pytanie.

- Nie gromadzę rzeczy - wyjaśnił Lang. - To nieprak­tyczne, kiedy każde nowe zadanie może zmusić cię do wyjazdu w inny zakątek kraju czy świata.

- To brzmi rozsądnie. Nie przywiązujesz się też do ludzi, prawda? - zapytał ze smutkiem w głosie.

Lang poklepał brata po plecach.

- Rodziny to nie dotyczy.

Bob uśmiechnął się bez przekonania.

- Wierzę ci.

- Pójdę przywitać się z Connie.

- Uważaj, Lang...

- Wszystko w porządku, jestem szkolonym agentem ochrony - przypomniał Lang.

- Uważaj na głowę. Jest tam pełno młotków, kluczy... Lang zapukał do drzwi. Zamiast odgłosów usłyszał teraz głośne pomruki.

Po chwili w progu stanęła drobna brunetka w po­plamionym smarem drelichowym ubraniu.

- Lang? Lang! - ucieszyła się, natychmiast obe­jmując mocno barczystego mężczyznę.

- Jak się miewasz? Wiwatowałam głośno, kiedy Bob powiedział, że rzucasz CIA, by przenieść się do San Antonio. Posłuchaj, kiedy kupisz sobie wóz, wszystkie naprawy masz u mnie za darmo. Możesz zamieszkać z nami...

- Nie, nie mogę - przerwał bratowej Lang. - Muszę zamieszkać w San Antonio, ale na pewno będę was często odwiedzał. Wynajmę duże, ładne mieszkanie i zawsze dla Mikeya znajdą się tam ciekawe zabawki, kiedy zechce mnie odwiedzić.

Connie skrzywiła się lekko.

- Wiesz, że nie mam teraz czasu. Jest tak wiele pracy i wszystko muszę robić sama. Oczywiście, nie narzekam. Nie brakuje klientów. Kupiliśmy wideo, nowy telewizor, mnóstwo zabawek dla Mikeya. Kupiłam nawet dla Boba przyzwoity samochód. - Connie rozpromieniła się. - To chyba nieźle, prawda?

- Wspaniale - odrzekł Lang, zastanawiając się, czy powinien dać do zrozumienia Connie, że prezenty nie zastąpią jej samej w roli żony i matki. Dzieciństwo pozostawiło w psychice jego i brata skazę, o której Connie mogła nawet nie wiedzieć. Lang nigdy nie opowiedział o swoich przeżyciach Kirry, choć byli ze sobą bardzo blisko.

- No, cóż, muszę wracać do pracy. Bob gotuje dziś wieczorem, więc cię nakarmi. Do zobaczenia później, Lang. Czy kupiłeś dla mnie gaźnik?

Mężczyzna spłonił się.

Connie popatrzyła na niego z wyrzutem.

- To Bob, prawda? On ci nie pozwolił. - Tupnęła nogą. - Dlaczego, na Boga, właśnie ja musiałam wyjść za takiego antyfeministę? Wyglądał zupełnie przytomnie, kiedy mówiłam „tak”. - Wróciła do garażu, zatrzaskując za sobą drzwi i wciąż mrucząc coś pod nosem. Lang wiedział już, że Bob z pewnością nie rozmawiał z żoną o przeszłości.

- Czy była wściekła z powodu gaźnika? - zapytał Bob z nadzieją w głosie, nakładając na talerze przypalone naleśniki.

- Tak.

- Czy powiedziała ci, ile rzeczy nam kupiła? - dodał.

- To miłe, prawda? Może miałoby to jakieś znaczenie, gdyby chciała wraz z nami cieszyć się tym nowym dobrobytem. Po pracy jest tak zmęczona, że nie opowiada już nawet Mikeyowi bajek na dobranoc. Muszę także i w tym ją wyręczać.

- Czy próbowałeś z nią rozmawiać? - spytał Lang.

- Oczywiście. Nie słucha. Jest zbyt zajęta remon­towaniem silników, by zająć się czymś tak błahym, jak życie rodzinne.

- Fuj! - Mikey skrzywił się, gdy ojciec postawił przed nim talerz z naleśnikami.

- Musisz tylko oskrobać przypaleniznę - poinstruował syna Bob.

- W lodówce jest wczorajszy hamburger. Czy nie mógłbym go zjeść? - zapytał chłopiec.

- Zgoda. Podgrzej go w kuchence mikrofalowej - mruknął Bob.

- Dzięki, tato! Czy mogę oglądać telewizję przy jedzeniu?

- Proszę bardzo. I tak od dawna wszyscy w tym domu chadzają własnymi ścieżkami.

Mikey wydał okrzyk radości, szybko podgrzał sobie hamburgera i zniknął za drzwiami swojego pokoju.

- Nie potrafię gotować - usprawiedliwiał się Bob.

- Connie nie wyszła za mnie dla moich zdolności kulinarnych.

- Dlaczego nie zatrudnicie kucharki? - zasugerował Lang.

Twarz Boba rozjaśniła się.

- To świetny pomysł. Przecież mamy mnóstwo pie­niędzy, prawda? Jutro się tym zajmę. - Z niechęcią odsunął od siebie talerz sczerniałych naleśników. - Wiesz co, skoczę na róg i przyniosę kilka zapiekanek Mamy Lou i frytki. Co ty na to?

- Fantastycznie - zawołał z entuzjazmem Lang.

- Posłuchaj, Bob - dodał po chwili. - Może powinieneś powiedzieć Connie, dlaczego pracujące matki wzbudzają w nas taką niechęć. Gdyby poznała prawdę, mogłaby zdecydować się na jakiś kompromis.

- Ona? Zapomnij o tym. Poza tym nie lubię roz­mawiać o przeszłości. - Spojrzał uważnie na brata.

- A czy ty powiedziałeś o tym kiedykolwiek Kirry?

Lang nie odpowiedział. Wzruszył jedynie ramionami i odszedł.

Lang spędził we Floresville dwa dni, starając się nie zauważać panującej w rodzinie brata dysharmonii. Gdyby zarówno Connie, jak i Bob nie byli tak uparci, z pewnoś­cią mogliby znaleźć zadowalające wszystkich rozwiąza­nie. Żadne z nich jednak nie chciało zdecydować się na jakiekolwiek ustępstwa.

Zanim Lang wyruszył w poniedziałek do San Antonio, Bob spotkał się z czterema kandydatkami na gosposię. Spośród nich najbardziej spodobała się mu piwnooka meksykańska dziewczyna, której lśniące, czarne włosy opadały aż do smukłej talii. Lang przeczuwał kłopoty, nie mógł jednak nic zrobić. Jego brat sam decydował o swoim życiu.

Właścicielami Lancaster Inc. byli sympatyczni państ­wo w średnim wieku. W obiegu znajdowały się akcje tej firmy, w zasadzie jednak był to interes rodzinny. Lang polubił właścicieli od pierwszej chwili. Jasno określili zakres jego obowiązków i wysokość zarobków.

Poznał także swoich najbliższych współpracowników: emerytowanego policjanta i kobietę, która kiedyś pra­cowała w wojsku. To oni zajmowali się wszystkim od czasu, kiedy poprzedni szef służby bezpieczeństwa zrezy­gnował z pracy, nie potrafiąc wytrzymać ciągłego napię­cia.

- Nie mógł znieść widoku krwi - wyjaśniła Edna Riley z nutą pogardy w głosie. Potem spojrzała badawczo na Langa. - Słyszałam, że byłeś w CIA.

Skinął głową.

- To prawda.

- A przedtem?

- Patrolowałem ulice, pracując w policji w San Antonio.

- No, no. - Edna uśmiechnęła się z uznaniem.

- Rzeczywiście, pamiętam cię - dodał Tony Madison. - Odszedłem na emeryturę mniej więcej w tym czasie, kiedy zaczynałeś pracować. Nie umiałem jednak znieść bezczynności. Trudno dorównać młodszym, ale moje doświadczenie wciąż wystarcza, by oszczędzić kłopotów żółtodziobom. Pracuję w biurze, ale jestem zadowolony.

Lang uśmiechnął się.

- Kiedy zapoznam się z funkcjonowaniem tutejszego systemu, być może będę chciał wprowadzić jakieś zmia­ny. Nic drastycznego - dodał, widząc niepokój na twarzach swoich rozmówców. - Myślę na przykład o zniesieniu dotychczasowych przywilejów i nowych zasadach wartościowania stanowisk pracy.

Współpracownicy Langa wyraźnie odetchnęli.

- Musimy stosować wszelkie najnowsze metody - do­dał. - Wracam prosto z frontu, więc wiem coś o tym.

- Chętnie napilibyśmy się z tobą kawy i porozmawiali o twoich zamierzeniach - mruknęła Edna.

- Cała moja wiedza dotyczy zasad zachowania bez­pieczeństwa - odparł Lang. - Ale z pewnością mogę opowiedzieć wam o nowych technologiach w produkcji broni.

- Och, znamy je dokładnie z filmu „Śmiercionośna broń” - poinformowała go Edna.

- Nie do końca o to mi chodzi. - Zatrzymał wzrok na starym ekspresie do kawy. - Pierwsza rzecz, jaką będzie­my musieli zmienić, to ta maszyna.

Edna zasłoniła sobą staroświeckie urządzenie.

- Po moim trupie! - wykrzyknęła. - Jeśli to zniknie, ja również odejdę.

Lang przyjrzał się uważnie bojowo nastawionej kobiecie.

- Czy w tym można zaparzyć dobrą kawę?

- Najlepszą - zapewniła Edna.

- Udowodnij to - zażądał.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin