Adrian Lara - Rasa Środka Nocy 02 - Szkarłat półnicy.pdf

(823 KB) Pobierz
Microsoft Word - Lara Adrian - Szkarłat północy 02.doc
Lara Adrian
CYKL:
Rasa Środka Nocy
„Szkarłat
północy”
TOM 2
Rozdział 1
Dante przesunął palcem po szyi kobiety, zatrzymując go na chwilę na tętnicy, gdzie najmocniej
można było wyczuć puls. Jego tętno również przyspieszyło, reagując na wyczuwalne pulsowanie krwi
pod delikatną białą skórą. Pochylił ciemną głowę i lekko musnął językiem to miejsce.
- Powiedz mi - wymruczał niskim, zmysłowym głosem, nie odrywając ust od jej szyi. Jego głos ledwie
przebijał się przez głośną muzykę. - Jesteś dobrą czy złą czarownicą?
Kobieta wierciła się przez chwilę na jego kolanach, a potem oplotła go nogami w czarnych
kabaretkach. Czarny koronkowy gorset podnosił jej piersi. Przysunęła je do podbródka mężczyzny,
jakby mu je podawała na tacy. Wsunęła dłoń w jaskrawo-różową perukę, po czym zjechała palcem na
celtycki krzyż wytatuowany na jej dekolcie.
- Och, jestem bardzo, bardzo złą czarownicą. Dante chrząknął. - Właśnie takie lubię najbardziej.
Uśmiechnął się, patrząc w jej zamroczone alkoholem oczy. Nawet się nie fatygował, by ukryć kły. W
ten halloweenowy wieczór był tylko jednym z wielu wampirów, choć trzeba przyznać, że większość to
byli przebierańcy; ich kły były plastikowe, a krew sztuczna. Niemniej kilka wampirów - on i kilkoro
przybyszów z bostońskich Mrocznych Przystani - było niewątpliwie prawdziwych.
Byli członkami rasy, bardzo różnymi od gotyckich wampirów o bladej cerze z ludzkich legend. Nie byli
ani żyjącymi umarłymi, ani pomiotem diabła, tylko krzyżówką Homo sapiens z niebezpiecznymi
przybyszami z kosmosu. Ich przodkowie, nazywani Prastarymi, grupa najeźdźców, która rozbiła się na
Ziemi tysiące lat temu, krzyżowali się z kobietami, przekazując swojemu potomstwu pragnienie - i
prymitywną potrzebę -krwi.
Te obce geny odpowiedzialne były za największe zalety i najgorsze słabości rasy. Tylko ludzkie
dziedzictwo, przekazywane potomkom Prastarych przez ich śmiertelne matki, pozwalało im
prowadzić cywilizowane życie. Jednak wielu członków rasy ulegało dzikiej naturze odziedziczonej po
obcych i zmieniało się w Szkarłatnych, których droga naznaczona była krwią i szaleństwem.
Dante nie znosił tej strony swojej natury, a jako członek klasy wojowników miał obowiązek
likwidować Szkarłatnych. Nie odmawiał sobie również innych męskich przyjemności i czasami
zastanawiał się, co woli: pulsującą żyłę Karmicielki czy to uczucie, które towarzyszy wbijaniu
tytanowego ostrza w ciało wroga, natychmiast obracające się w proch.
- Mogę ich dotknąć? – Różowo-włosa czarownica siedząca na jego kolanach przyglądała się
zafascynowana jego kłom. - Rany, wyglądają niesamowicie prawdziwie! Muszę ich dotknąć.
- Uważaj - ostrzegł, kiedy przysunęła palce do jego ust. - Gryzę.
- Tak? - Zachichotała i otworzyła szeroko oczy. -Mogę się o to założyć, kotku.
Dante wziął w usta jej palec, zastanawiając się, jak najszybciej uda mu się ją ułożyć w pozycji
horyzontalnej. Musiał się pożywić, ale nigdy nie miał nic przeciwko łączeniu tego aktu z seksem - czy
to przed, czy po, bez znaczenia. Pod tym względem było mu naprawdę wszystko jedno.
Po, zdecydował, delikatnie nakłuwając kłami czubek jej palca. Westchnęła, kiedy nie pozwolił jej go
cofnąć i zaczął ssać krew z maleńkiej ranki. Ta odrobina krwi rozpaliła go, spowodowała, że źrenice
zwęziły mu się w pionowe kreski, niemal niewidoczne w bursztynowych, błyszczących tęczówkach.
Ogarnęło go pożądanie, którego efektem był potężny wzwód rozpychający krocze czarnych
skórzanych spodni.
Kobieta jęknęła, zamknęła oczy i wygięła się na jego kolanach jak kotka. Dante puścił jej palec,
przytrzymał ręką głowę i zbliżył usta do jej szyi. Pożywianie się w miejscu publicznym nie było w jego
stylu, ale czuł się rozpaczliwie znudzony i tęsknił za jakąś odmianą. Zresztą i tak wątpił, żeby
ktokolwiek to dziś zauważył. W klubie kłębiły się fałszywe potwory, atmosfera wibrowała seksem, a
jego potencjalna Karmicielka poczuje jedynie rozkosz, dając mu to, czego Dante potrzebuje. Później
nic nie będzie pamiętać, gdyż usunie wszelkie jej wspomnienia o sobie.
Pochylił się, przechylił na bok głowę kobiety. Głód spowodował, że do ust napłynęła mu ślina. Uniósł
wzrok i zobaczył, że obserwują go dwa wampiry z Mrocznej Przystani. To były jeszcze dzieciaki. Bez
wątpienia należały do najmłodszego pokolenia rasy. Musieli rozpoznać w nim wojownika, bo szeptali
między sobą, czy do niego podejść, czy nie.
Spadajcie, nakazał im w myślach i otworzył usta, gotów zatopić kły w szyi Karmicielki.
Ale młode wampiry zignorowały ostrzeżenie. Wyższy, blondynek w wojskowych spodniach, ciężkich
martensach i czarnym podkoszulku, ruszył w jego stronę. Jego towarzysz w workowatych dżinsach,
wysokich butach i za dużej bluzie Lakersów podążył za nim.
- Cholera. - Niedyskretne zachowanie w miejscu publicznym to jedno, ale pożywianie się na oczach
publiczności to zupełnie co innego.
- Co jest? - jęknęła jego niedoszła Karmicielka, kiedy cofnął głowę.
- Nic, kochana. - Położył dłoń na jej czole, usuwając z jej pamięci ostatnie pół godziny. - Wracaj do
przyjaciół.
Posłusznie wstała z jego kolan i odeszła, znikając w kołyszącym się tłumie. Dwa wampiry z Mrocznej
Przystani obrzuciły ją przelotnym spojrzeniem i podeszły do stolika Dantego.
- O co chodzi? - spytał Dante bez najmniejszego zainteresowania.
- Hej. - Blondynek w wojskowych spodniach skłonił głowę. Przybrał bojową pozę i skrzyżował na
piersiach umięśnione ramiona. Na skórze nie miał ani jednego dermaglifu. Zdecydowanie należał do
najmłodszego pokolenia, zapewne nie przekroczył jeszcze trzydziestki. - Przepraszam, że
przeszkadzamy, ale chcemy ci powiedzieć, że podziwiamy sposób, w jaki rozprawiliście się z całą
kolonią Szkarłatnych w jedną noc. Wszyscy ciągle o tym mówią. Po prostu roznieśliście wszystko w
drzazgi. Nieźle, naprawdę niezła robota.
- Zgadza się - dodał jego kumpel. - Więc się zastanawialiśmy... to znaczy słyszeliśmy, że Zakon
szuka rekrutów.
- Czy to prawda?
Dante odchylił się na oparcie i westchnął lekko znudzony. Nie po raz pierwszy wampiry z Mrocznych
Przystani wypytywały go o możliwość wstąpienia do Zakonu. Od zeszłorocznej spektakularnej akcji
przeciwko Szkarłatnym, którzy mieli bazę w nieczynnym zakładzie psychiatrycznym, wojownicy
działający do tej pory w ukryciu stali się niezwykle popularni. Zostali gwiazdami.
Szczerze mówiąc, było to potwornie irytujące. Dante odsunął krzesło od stolika i wstał.
- Nie ze mną powinniście gadać - rzucił. - Zresztą Zakon sam wybierze potencjalnych ochotników.
Przykro mi.
Odszedł. W kieszeni kurtki zaczęła wibrować mu komórka. Wyciągnął telefon i wcisnął przycisk. - Tak?
- Jak idzie? - Z kwatery dzwonił Gideon, geniusz nad geniuszami. - Coś się dzieje na górze?
- Niewiele. W zasadzie nic. - Dante przyjrzał się tłumowi falującemu w klubie i zauważył, że dwa młode
wampiry też postanowiły wyjść. Ruszyły za dwiema przebranymi kobietami. - Żadnych Szkarłatnych w
zasięgu wzroku. Nudy! Mam ochotę na jakąś akcję, Gid.
- Spróbuj się zabawić - poradził Gideon, a w jego głosie można było wyczuć rozbawienie. - Noc jest
jeszcze młoda.
Dante zachichotał.
- Powiedz Lucanowi, że przegoniłem dwóch szczeniaków. Chcieli się zaciągnąć do Zakonu. Wiesz
co? Wolałem czasy, kiedy wzbudzaliśmy strach, a nie podziw. Czy Lucan szuka kogoś do grupy, czy
nadal jest zajęty Dawczynią Życia?
- Jedno nie wyklucza drugiego - odparł Gideon. -Jeśli chodzi o rekrutację, to niedługo zjawi się
kandydat z Nowego Jorku, a Nikolai skontaktował się ze znajomymi w Detroit. Musimy chyba
zorganizować jakiś egzamin. No wiesz, żeby pokazali, co potrafią, nim ich przyjmiemy.
- Przetrzepiemy im tyłki i zobaczymy, który wróci po więcej?
- A jest inny sposób?
- Możesz na mnie liczyć - stwierdził Dante, kierując się do wyjścia z klubu.
Wyszedł w noc. Omijał grupę klubowiczów przebranych za zombie. Mieli na sobie podarte ubrania, a
twarze pomalowali na trupi kolor. Dante wychwytywał setki dźwięków - od ulicznego ruchu po
okrzyki i śmiechy pijanych imprezowiczów okupujących chodniki.
Usłyszał też coś innego.
Coś, co zaalarmowało jego wyostrzone zmysły wojownika.
- Muszę iść - szepnął do Gideona. - Chyba namierzyłem Szkarłatnego. Może jednak nie będzie to
stracona noc.
- Zgłoś się, jak z nim skończysz.
- Jasne. Potem. - Dante rozłączył się i schował komórkę do kieszeni.
Zniknął w bocznej uliczce. Szedł za odgłosami pochrząkiwania i stęchłą wonią grasującego
Szkarłatnego. Tak jak i inni wojownicy żywił głęboką pogardę dla tych członków rasy, którzy
zmienili się w bestie. Każdego wampira dręczyło pragnienie, każdy musiał się pożywiać, a czasami
nawet zabić, żeby przeżyć. Ale każdy wiedział, jak cienka jest granica między zaspokajaniem głodu a
obżarstwem i jak niewiele trzeba, żeby stracić panowanie nad sobą — zaledwie kilka marnych mili-
litrów krwi. Jeśli wampir pił ją zachłannie albo pożywiał się zbyt często, ryzykował, że się uzależni i nie
będzie w stanie zaspokoić głodu, nazywanego nałogiem krwi. A poddając mu się, zmieniał się w
Szkarłatnego, którym zawładnęła obsesja krwi.
Dzikość i brak rozwagi Szkarłatnych wystawiały całą rasę na niebezpieczeństwo wykrycia przez
ludzi. Dante i inni wojownicy usiłowali temu zapobiec, ale siły wroga rosły. Kilka miesięcy temu stało
się jasne, że Szkarłatni się organizują, a ich celem jest wojna. Jeśli nie zostaną powstrzymani, i to
szybko, rozpęta się krwawe piekło, a ludzi i rasę pochłonie wampirzy Armagedon.
Obecnie Zakon skupił się na poszukiwaniach nowej kwatery głównej Szkarłatnych. Dopóki nie
zostanie odnaleziona, dopóty zadanie wojowników było proste: eliminować jak najwięcej
Szkarłatnych, likwidować chore osobniki, którymi przecież byli. Takie misje Dante uwielbiał.
Najlepiej czuł się w ruchu, krążąc z bronią w ręku po ulicach i szukając zaczepki. Był pewien, że
dzięki temu jeszcze żyje. A nawet więcej, nie poddaje się prześladującym go demonom.
Skręcił za róg, po czym wszedł w kolejny wąski zaułek między starymi budynkami z czerwonej cegły.
Gdzieś w ciemności usłyszał krzyk kobiety. Przyspieszył kroku, kierując się ku źródłu dźwięku.
Dotarł na miejsce w samą porę.
Szkarłatny zaatakował dwóch młodych wampirów z Mrocznej Przystani i ich towarzyszki. Musiał być
jeszcze młody. Miał na sobie klasyczny strój Gotów, na który narzucił długi czarny trencz. Był
masywny, silny i wyraźnie oszalały z głodu - pochwycił jedną z kobiet i już przyssał się do jej gardła.
Niedoszli wojownicy przyglądali się temu bezczynnie,
osłupiali ze strachu.
Dante wyciągnął z pochwy na biodrze sztylet i rzucił nim w Szkarłatnego. Brzeszczot wbił się głęboko
między łopatki napastnika. Wykonany był ze stali pokrytej tytanem. Ten metal stanowił dla
Szkarłatnych śmiertelną truciznę, jeśli wszedł w reakcję z ich zmutowaną krwią. Nawet niewielka rana
zadana ostrzem powodowała natychmiastowy rozkład ciała.
Ale w tym przypadku tak się nie stało.
Szkarłatny rzucił Dantemu dzikie spojrzenie. Jego oczy płonęły jaskrawym bursztynem, wyszczerzył
zakrwawione kły i zasyczał ostrzegawczo. Mimo rany nie zamierzał puścić ofiary, znów pochylił głowę i
zaczął zachłannie pić krew.
Co u licha?
Dante podbiegł do wampira, ściskając w dłoni kolejny nóż. Bez chwili wahania zaatakował, tym
razem celując w szyję. Chciał poderżnąć Szkarłatnemu gardło. Choć klinga cięła głęboko,
przeciwnik zdołał uniknąć śmiertelnego ciosu. Z pełnym bólu rykiem porzucił kobietę i całą furię skupił
na
wojowniku.
- Zabierzcie stąd kobiety! - krzyknął Dante do wampirów z Mrocznej Przystani. Podniósł ofiarę i rzucił
ją w ich ramiona. - Ruszcie się, już! Umyjcie ją. Wyczyśćcie pamięć obu kobietom, a przede wszystkim
zabierzcie je stąd, do cholery!
Dwaj młodzieńcy wreszcie się ocknęli. I zaczęli odciągać wrzeszczące ofiary. Dante pozostał sam na
sam z przeciwnikiem, zastanawiając się nad dziwną reakcją jego ciała na tytan.
Bo obcy się nie rozkładał, pomimo dwóch uderzeń trującym metalem. A zatem napastnik nie był
Szkarłatnym, choć polował i pożywiał się krwią jak nałogowiec.
Dante popatrzył na jego zmienioną twarz, wysunięte kły i źrenice zwężone w pionowe szparki, które
tonęły w tęczówkach płonących bursztynowym blaskiem. Na ustach wampira zdążyła już zaschnąć
różowa piana. Dantemu z obrzydzenia przewrócił się żołądek.
Dante się cofnął. Doszedł do wniosku, że wampir zapewne jest w tym samym wieku co młodzieńcy z
Mrocznej Przystani. Pieprzony dzieciak. Ignorując rozcięte gardło, chłopak sięgnął ręką za siebie i
wyrwał z pleców sztylet Dantego. Zawarczał, nozdrza mu się rozszerzały, wyglądał, jakby zaraz miał
skoczyć.
Ale nie skoczył, tylko nagle się odwrócił i uciekł.
Poły trencza powiewały za nim jak żagle. Biegł w stronę miasta. Dante nie tracił ani chwili. Ruszył za
nim, gonił go ulicami, alejkami i zaułkami, aż dotarli do przystani poza granicami Bostonu, gdzie nad
rzeką wznosiły się puste fabryki i stare zakłady przemysłowe niczym ponurzy wartownicy. Z jednego
z budynków dobiegała głośna muzyka, ciężkie pulsowanie basu, któremu towarzyszyło
stroboskopowe światło. Niewątpliwie odbywała się tam impreza.
Kilkanaście metrów przed nim wampir zmierzał nabrzeżem ku zrujnowanemu hangarowi na łodzie.
To był ślepy zaułek. Osaczony osobnik parsknął wściekle, odwrócił się i rzucił prosto na Dantego.
Jego ubranie nasiąkło krwią kobiety, którą się żywił. Zaatakował zębami i pazurami, jego długie kły
ociekały śliną, a z otwartych ust dobywał się paskudny smród. Bursztynowe oczy pałały czystą
nienawiścią.
Dante poczuł, że sam też się przemienia. Ogarnęła go gorączka walki, pod której wpływem stawał
się
dzikim stworzeniem. W tej chwili niewiele się różnił od napastnika. Cisnął przeciwnika na drewniane
deski pomostu. Oparł jedno kolano na jego piersi i wyciągnął malebranche. Były to dwa zakrzywione
niczym szpony noże, połyskujące przepięknie w blasku księżyca. Nawet jeśli tytan nie działał, istniało
wiele innych sposobów na zabicie wampira. Obojętne, czy był nim Szkarłatny, czy nie. Dante ciął
nożami, najpierw jednym, a potem drugim, oddzielając głowę oszalałego wampira od ciała.
Kopniakiem posłał ciało do rzeki. Mroczny nurt ukryje je do rana, a wówczas spopielą je promienie
słoneczne.
Nad wodą zerwał się wiatr, napełniając nozdrza Dantego wonią ścieków przemysłowych i czegoś...
jeszcze. Usłyszał w pobliżu ruch, ale dopiero kiedy poczuł palący ból w udzie zrozumiał, że jest ranny.
Za chwilę oberwał ponownie, tym razem w pierś.
Co jest?!
Strzelano do niego ze starej fabryki, którą miał za plecami. Choć przeciwnik używał tłumika, Dante
domyślił się, że to karabinek automatyczny.
Nagle nudna noc zrobiła się aż nazbyt interesująca. Przynajmniej jak na jego gust.
Padł na ziemię, a kolejna kula świsnęła mu koło ucha i wpadła do wody. Przetoczył się pod hangar
na
łodzie. Snajper nie przestawał strzelać. Jeden pocisk trafił w róg starego budynku, a spróchniałe
drewno rozsypało się jak konfetti. Dante oprócz noży, którymi lubił walczyć, miał również pistolet.
Wyciągnął go teraz, choć wiedział, że z tej odległości będzie bezużyteczny.
Hangar podziurawiły kolejne kule. Jedna rozorała Dantemu policzek, kiedy mężczyzna wyjrzał,
szukając napastnika.
Och, niedobrze.
Od strony fabryki ku nabrzeżu biegły cztery uzbrojone po zęby postacie. Choć przedstawiciele rasy
żyli setki lat i potrafili znieść nawet poważne rany, nie byli nieśmiertelni. Umierali tak samo jak ludzie,
jeśli kule rozerwały najważniejsze tętnice albo trafiono ich prosto w głowę.
Ale Dante nie zamierzał umierać bez walki.
Trzymał się nisko. Czekał, aż napastnicy wejdą w jego zasięg. W odpowiedniej chwili zaczął strzelać.
Trafił jednego w kolano, a drugiego w głowę. Poczuł dziwną ulgę, kiedy okazało się, że ma do
czynienia ze zwykłymi Szkarłatnymi, a pokryte tytanem naboje powodują ich natychmiastowy
rozkład.
Pozostali napastnicy odpowiedzieli ogniem. Dante ledwie uniknął kolejnej kulki. Schował się głębiej za
hangar. Właśnie stracił dobrą pozycję obronną, a w dodatku stąd nie widział napastników. Słyszał, jak
się zbliżają, kiedy przeładowywał pistolet.
A potem zapadła cisza.
Zaczekał kilka sekund, nasłuchując.
W stronę hangaru poleciało coś znacznie większego niż kula. Uderzyło ciężko w pomost i potoczyło
się w jego stronę.
Jezu Chryste.
Rzucili w niego granatem!
Dante zaczerpnął powietrza i wskoczył do rzeki zaledwie na moment przed eksplozją, która w wirze
dymu, ognia i odłamków posłała w powietrze hangar i połowę pomostu. Fala wybuchu odrzuciła
głowę Dantego do tyłu, a całe ciało zmiażdżyło niewiarygodne ciśnienie. Gdzieś nad nim do wody
posypały się płonące odłamki.
Zamroczyło go. Zaczął tonąć porwany silnym nurtem rzeki.
Nie mógł się ruszyć, krwawił. Stracił przytomność, a rzeka zabrała go ze sobą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin