BOLESŁAW PRUS
LALKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY:
PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA
I wyjechał!... Pan Stanisław Wokulski, wielki organizator spółki do handlu
przewozowego, wielki naczelnik firmy, która ma w obrocie ze cztery miliony
rubli rocznie, wyjechał do Paryża jak pierwszy lepszy pocztylion do Miłosny...
Jednego dnia mówił (do mnie samego), że nie wie, kiedy pojedzie, a na drugi
dzień - szast... prast... i już go nie ma.
Zjadł elegancki obiadek u jaśnie wielmożnych państwa Łęckich, wypił kawę,
wykłuł zęby i - jazda. Naturalnie. Pan Wokulski nie jest przecie lichym
subiektem, który musi żebrać u pryncypała o urlop raz na kilka lat. Pan
Wokulski jest kapitalistą, ma ze sześćdziesiąt tysięcy rubli rocznie, żyje za pan
brat z hrabiami i książętami, pojedynkuje się z baronami i wyjeżdża, kiedy chce.
A wy, moi płatni oficjaliści, kłopoczcie się o interesa. Przecie za to macie pensje
i dywidendy.
I to jest kupiec?... To jest błazeństwo, mówię, nie kupiectwo!..
No, można wyjechać nawet do Paryża i nawet po wariacku, ale nie w takich
czasach. Tu, panie, kongres berliński nawarzył piwa - tu, panie, Anglia, panie,
za Cypr, Austria za Bośnię... Włochy krzyczą wniebogłosy: “Dajcie nam Triest,
bo będzie źle!...” Tu już słyszę, panie w Bośni krew leje się potokami i (byle
żniwa skończyć) wojna buchnie przed zimą jak amen w pacierzu... A on
tymczasem daje nura do Paryża!...
Cyt!...?... ...Po co on tak nagle wyjechał do Paryża?... Na wystawę?... Cóż go
obchodzi wystawa. A może w tym interesie, który miał zrobić z Suzinem?...
Ciekawym, na jakich to interesach zyskuje się po pięćdziesiąt tysięcy rubli, tak
sobie od ręki?... Oni mi mówią o wielkich maszynach do nafty czy do kolei, czy
też do cukrowni?... Ale czy wy, aniołki, zamiast po nadzwyczajne maszyny, nie
jedziecie po zwykłe armaty?... Francja, tylko patrzeć, jak weźmie się za łeb z
Niemcami... Mały Napoleonek niby to siedzi w Anglii; ale przecież z Londynu
do Paryża bliżej niż z Warszawy do Zamościa...
Ej!... panie Ignacy - nie śpiesz się ty z sądami o panu W. (w takich razach lepiej
nie wymawiać całego nazwiska), nie potępiaj go, bo możesz się ośmieszyć. Tu
gotuje się jakaś gruba kabała: ten pan Łęcki, który kiedyś bywał u Napoleona
III, i ten niby aktor Rossi, Włoch...(Włochy gwałtem upominają się o Triest...), i
ten obiad u państwa Łęckich przed samym wyjazdem, i to kupno kamienicy.
Panna Łęcka piękna, bo piękna, ale przecie jest tylko kobietą i dla niej Stach nie
popełniałby tylu szaleństw... W tym jest coś z p... (w takich razach
najwłaściwiej mówić skróceniami). W tym jest jakieś duże P.
Będzie już ze dwa tygodnie, jak wyjechał biedny chłopak, może na zawsze...
Listy pisze krótkie i suche, o sobie nie mówi nic, a mnie tak nurtuje smutek, że
nieraz, dalibóg, miejsca znaleźć nie mogę. (No, chyba nie za nim; tylko tak, z
przyzwyczajenia.)
Pamiętam, kiedy wyjeżdżał. Już zamknęliśmy sklep i właśnie przy tym oto
stoliku piłem herbatę (Ir wciąż mi niedomaga), gdy naraz wpada do pokoju lokaj
Stacha:
- Pan prosił - wrzasnął i uciekł. (Co to za zuchwały gałgan, a co za próżniak!...
Trzeba było widzieć minę, z jaką stanął we drzwiach i powiedział: “Pan prosi!”
Bydlę.)
Chciałem go zmonitować: błaźnie jakiś, twój pan jest panem tylko dla ciebie;
ale poleciał na złamanie karku.
Szybko dokończyłem herbatę, Irowi nalałem trochę mleka do miseczki
poszedłem do Stacha. Patrzę, w bramie jego lokaj kokietuje od razu aż trzy
dziewuchy jak łanie. No, myślę, taki wałkoń i czterem dałby radę, chociaż... (Z
tymi kobietami sam diabeł nie dojdzie porządku. Na przykład pani Jadwiga,
szczuplutka, malutka, eteryczna, a już trzeci mąż dostaje przy niej suchot.)
Wchodzę na górę. Drzwi do mieszkania nie zamknięte, a sam Stach przy świetle
lampy pakuje walizkę. Coś mnie tknęło.
- Cóż to znaczy? - pytam.
- Jadę dziś do Paryża - odpowiedział.
- Wczoraj mówiłeś, że jeszcze nie tak prędko pojedziesz?...
- Ach, wczoraj!... - odparł.
Cofnął się od walizki i pomyślał chwilę; potem dodał szczególnym tonem:
- Jeszcze wczoraj... myliłem się...
Wyrazy te zastanowiły mnie w przykry sposób. Spojrzałem na Stacha z uwagą i
ogarnęło mnie zdziwienie. Nigdy bym nie sądził, ażeby człowiek niby to zdrów,
a w każdym razie nie raniony, mógł zmienić się tak w przeciągu kilku godzin.
Pobladł, oczy zapadły, prawic zdziczał...
- Skądże ta nagła zmiana... projektu? - spytałem czując, że nie o to pytam, co
bym chciał wiedzieć.
- Mój kochany - odparł - alboż ty nie wiesz, że nieraz jedno słowo zmienia
projekta, nawet ludzi... A nie dopiero cała rozmowa! -dodał szeptem.
Wciąż pakując i zbierając różne graty wyszedł do sali. Upłynęła minuta - nie
wracał; dwie... nie wraca... Spojrzałem przez uchylone drzwi zobaczyłem, że
stoi oparty o poręcz krzesła patrząc bezmyślnie w okno.
- Stachu...
Ocknął się - i znowu powrócił do pakowania zapytując:
- Czego chcesz?
- Tobie coś jest.
- Nic.
- Już dawno nie widziałem cię takim.
Uśmiechnął się.
- Zapewne od czasu - odparł - kiedy to dentysta źle wyrwał mi ząb, i w dodatku
zdrowy...
- Dziwnie mi wygląda to twoje wybieranie się w drogę - rzekłem. - Może masz
mi co powiedzieć?...
- Powiedzieć?... Ach, prawda... W banku mamy około stu dwudziestu tysięcy
rubli, więc pieniędzy wam nie zabraknie... Dalej... Cóż dalej?.. - pytał sam
siebie. - Aha!... Nie rób już sekretu, że ja kupiłem kamienicę Łęckich. Owszem,
zajdź tam i ponaznaczaj komorne według dawnych cen. Pani Krzeszowskiej
możesz podnieść jakieś kilkanaście rubli, niech się trochę zirytuje; ale biedaków
nie duś... Mieszka tam jakiś szewc, jacyś studenci; bierz od nich, ile dadzą, byle
płacili regularnie.
Spojrzał na zegarek, a widząc, że ma jeszcze czas, położył się na szezlongu i
leżał milcząc, z rękoma nad głową i przymkniętymi oczyma. Widok ten był nad
wszelki wyraz żałosny. Usiadłem mu przy nogach i rzekłem:
- Tobie coś jest, Stachu?... Powiedz, co ci jest. Z góry wiem, że nie pomogę, ale
widzisz... Zgryzota jest jak trucizna: dobrze ją wypluć...
Stasiek znowu uśmiechnął się (jak ja nie lubię tych jego półuśmiechów) i po
chwili odparł:
- Pamiętam (dawne to dzieje!), siedziałem w jednej izbie z jakimś frantem, który
był dziwnie szczery. Opowiadał mi niestworzone rzeczy o swojej rodzinie, o
swoich stosunkach, o swoich wielkich czynach, a potem - bardzo uważnie
słuchał moich dziejów. No - i dobrze z nich skorzystał...
- Cóż to znaczy?.. - spytałem.
- To znaczy, mój stary, że ponieważ ja nic chcę z ciebie wydobywać żadnych
zeznań, więc i przed tobą nie mam potrzeby ich robić.
- Jak to - zawołałem - w taki sposób traktujesz zwierzenie się przed
przyjacielem?
- Daj spokój - rzekł podnosząc się z kanapy. - To może dobre, ale dla
pensjonarek... Ja zresztą nie mam z czego zwierzać się nawet przed tobą. Jakim
ja znużony!... - mruknął przeciągając się.
Teraz dopiero wszedł ten łajdak lokaj: wziął walizę Stacha i dał znać, że konie
stoją przed domem. Siedliśmy do powozu, Stach i ja, ale przez drogę do kolei
nie zamieniliśmy ani wyrazu. On patrzył na gwiazdy świszcząc przez zęby, a ja
myślałem, że jadę - chyba na pogrzeb.
Na dworcu Kolei Wiedeńskiej złapał nas doktór Szuman.
- Jedziesz do Paryża? - zapytał Stacha.
- A ty skąd wiesz?
- O, ja wszystko wiem. Nawet to, że tym samym pociągiem jedzie pan Starski.
Stach wstrząsnął się.
- Co to za człowiek? - rzekł do doktora.
- Próżniak, bankrut... jak zresztą wszyscy oni - odparł Szuman. -No i ekskonkurent...
- dodał.
- Wszystko mi jedno. Szuman nie odpowiedział nic, tylko spojrzał spod oka.
Zaczęto dzwonić i świstać. Podróżni tłoczyli się do wagonów; Stach uścisnął
nas za ręce.
- Kiedy wracasz? - zapytał go doktór.
- Chciałbym... nigdy - odpowiedział Stach i usiadł do pustego przedziału
pierwszej klasy. Pociąg ruszył. Doktór zamyślony patrzył na oddalające się
latarnie, a ja... O mało się nie rozpłakałem...
Kiedy woźni poczęli zamykać drzwi peronu, namówiłem doktora na
przechadzkę po Alejach Jerozolimskich. Noc była ciepła, niebo czyste; nie
pamiętam, ażebym kiedykolwiek widział więcej gwiazd. A ponieważ Stach
mówił mi, że w Bułgarii często patrzył na gwiazdy, więc (zabawny projekt!) i ja
postanowiłem od tej pory co wieczór spoglądać w niebo. (A może istotnie na
którym z migotliwych świateł spotkają się nasze spojrzenia czy myśli i on nie
będzie czuł się już tak osamotniony jak wtedy?)
Nagle (nie wiem nawet skąd) zrodziło się we mnie podejrzenie, że
niespodziewany wyjazd Stacha ma związek z polityką. Postanowiłem więc
wybadać Szumana i chcąc zażyć go z mańki, rzekłem:
- Coś mi się zdaje, że Wokulski jest... jakby zakochany?...
Doktór zatrzymał się na chodniku i usiadłszy na swej lasce zaczął się śmiać w
sposób, który aż zwracał uwagę na szczęście nielicznych przechodniów.
- Cha! cha!... czyś pan dopiero dzisiaj zrobił tak piramidalne odkrycie?... Cha!...
cha!... podoba mi się ten starzec!...
Głupi był koncept. Przygryzłem jednak usta i odparłem:
- Zrobić to odkrycie było łatwo, nawet dla ludzi... mniej wprawnych ode mnie
(zdaje się, że mu troszkę dogryzłem). Ale ja lubię być ostrożny w
przypuszczeniach, panie Szuman... Zresztą, nie sądziłem, ażeby mogła wyrabiać
z człowiekiem podobne hece rzecz tak zwyczajna jak miłość.
- Mylisz się, staruszku - odparł doktór machając ręką. - Miłość jest rzeczą
zwyczajną wobec natury, a nawet, jeżeli chcesz, wobec Boga. Ale wasza głupia
cywilizacja, oparta na poglądach rzymskich, dawno już zmarłych i
pogrzebanych, na interesach papiestwa, na trubadurach, ascetyzmie, kastowości
i tym podobnych badaniach, z naturalnego uczucia zrobiła... wiesz co?... Zrobiła
nerwową chorobę!... Wasza niby to miłość rycersko - kościelno - romantyczna
jest naprawdę obrzydliwym handlem opartym na oszustwie, które bardzo
słusznie karze się dożywotnimi galerami, zwanymi małżeństwem. Biada jednak
tym, co na podobny jarmark przynoszą serca... Ile on pochłania czasu, pracy,
zdolności, ba! nawet egzystencyj... Znam to dobrze - mówił dalej, zadyszany z
gniewu - bo choć jestem Żydem i zostanę nim do końca życia, wychowałem się
jednak między waszymi, a nawet zaręczyłem się z chrześcijanką...No i tyle nam
porobiono udogodnień w naszych zamiarach, tak czule zaopiekowano się nami
w imię religii, moralności, tradycji i już nie wiem czego, że ona umarła, a ja
próbowałem się otruć... Ja, taki mądry, taki łysy!...
Znowu stanął na chodniku.
- Wierz mi, panie Ignacy - kończył schrypniętym głosem - że nawet między
zwierzętami nie znajdziesz tak podłych bydląt jak ludzie. W całej naturze
samiec należy do tej samicy, która mu się podoba i której on się podoba. Toteż u
bydląt nie ma idiotów. Ale u nas!... Jestem Żyd, więc nie wolno mi kochać
chrześcijanki... On jest kupiec, więc niema prawa do hrabianki... A ty, który nie
posiadasz pieniędzy, nie masz praw do żadnej zgoła kobiety... Podła wasza
cywilizacja!... Chciałbym bodaj natychmiast zginąć, ale przywalony jej
gruzami...
Szliśmy wciąż ku rogatkom. Od kilku minut zerwał się wiatr wilgotny i dął nam
prosto w oczy; na zachodzie poczęły znikać gwiazdy zasłaniane przez chmury.
Latarnie trafiały się coraz rzadziej. Kiedy nie-kiedy w Alei zaturkotał wóz
obsypując nas niewidzialnym pyłem; spóźnieni przechodnie uciekali do domów.
“Będzie deszcz!... Stach już jest około Grodziska” - pomyślałem.
Doktór nasunął kapelusz na głowę i szedł zirytowany, milcząc. Mnie było coraz
markotniej, może z powodu wzrastającej ciemności. Nie powiedziałbym tego
nikomu nigdy, ale nieraz mnie samemu przychodzi na myśl, że Stach...
naprawdę już nic dba o politykę, ponieważ cały zatonął w fałdach sukienki tej
panny. Zdaje się, że mu nawet coś o tym wspomniałem onegdaj i że to, co on mi
odpowiedział, bynajmniej nie osłabiło moich podejrzeń.
- Czy podobna - odezwałem się - ażeby Wokulski tak dalece już zapomniał o
sprawach ogólnych, o polityce, o Europie...
- Z Portugalią - wtrącił doktór.
Ten cynizm oburzył mnie.
- Pan sobie drwisz - rzekłem. - Nie zaprzeczysz jednak, że Stach mógł zostać
czymś lepszym aniżeli nieszczęśliwym wielbicielem panny Łęckiej. To był
działacz społeczny, nie jakiś tam kiepski wzdychacz...
- Masz pan rację - potwierdził doktór - ale cóż stąd?... Machina parowa przecież
nie młynek do kawy, to wielka machina; ale gdy w niej zardzewieją kółka,
stanie się gratem bezużytecznym i nawet niebezpiecznym. Otóż w Wokulskim
jest podobne kółko, które rdzewieje i psuje się...
Wiatr dął coraz mocniej; miałem pełne oczy piasku.
- I skąd właśnie na niego padło takie nieszczęście? - odezwałem się. (Ale -
niedbałym tonem, ażeby Szuman nie myślał, że żądam informacji.)
- Na to złożyło się i usposobienie Stacha, i stosunki wytworzone przez
cywilizację - odparł doktór.
- Usposobienie?... On nigdy nie był kochliwy.
- Tym się zgubił - ciągnął Szuman. - Tysiąc centnarów śniegu, rozdzielonego na
płatki, tylko przysypują ziemię nie szkodząc najmniejszej trawce; ale sto
centnarów śniegu zbitych w jedną lawinę burzy chałupy i zabija ludzi. Gdyby
Wokulski kochał się przez całe życie co tydzień w innej, wyglądałby jak pączek,
miałby swobodną myśl i mógłby zrobić wiele dobrego na świecie. Ale on, jak
skąpiec, gromadził kapitały sercowe, no i widzimy skutek tej oszczędności.
Miłość jest wtedy piękną, kiedy ma wdzięki motyla; ale gdy po długim letargu
obudzi się jak tygrys, dziękuję za zabawę!... Co innego człowiek z dobrym
apetytem, a co innego ten, któremu głód skręca wnętrzności...
Chmury podnosiły się coraz wyżej; zawróciliśmy prawie od rogatek.
Pomyślałem, że Stach musi już być około Rudy Guzowskiej.
A doktór wciąż prawił, coraz mocniej rozgorączkowany, coraz gwałtowniej
wywijając laską:
- Jest higiena mieszkań i odzieży, higiena pokarmów i pracy, których nie
wypełniają klasy niższe, i to jest powodem wielkiej śmiertelności między nimi,
krótkiego życia i charłactwa. Ale jest również higiena miłości, której nie tylko
nie przestrzegają, lecz po prostu gwałcą klasy inteligentne, i to stanowi jedną z
przyczyn ich upadku. Higiena woła: “Jedz, kiedy masz apetyt!”, a wbrew niej
tysiąc przepisów chwyta cię za poły wrzeszcząc: “Nie wolno!... będziesz jadł,
kiedy my cię upoważnimy, kiedy spełnisz tyle a tyle warunków postawionych
przez moralność, tradycję, modę...” Trzeba przyznać, że w tym razie najbardziej
zacofane państwa wyprzedziły najbardziej postępowe społeczeństwa, a raczej
ich klasy inteligentne.
I przypatrz się, panie Ignacy, jak zgodnie w kierunku ogłupienia ludzi pracuje
pokój dziecinny i salon, poezja, powieść i dramat. Każą ci szukać ideałów,
samemu być idealnym ascetą i nie tylko wypełniać, ale nawet wytwarzać jakieś
sztuczne warunki. A co z tego wynika w rezultacie?... Że mężczyzna, zwykle
mniej wytresowany w tych rzeczach, staje się łupem kobiety, którą tylko w tym
kierunku tresują. I otóż cywilizacją naprawdę rządzą kobiety!...
- Czy w tym jest co złego? - spytałem.
- A niech diabli wezmą! - wrzasnął doktór. - Czy nie spostrzegłeś, panie Ignacy,
że jeżeli mężczyzna pod względem duchowym jest muchą, to kobieta jest
jeszcze gorszą muchą, gdyż pozbawioną łap i skrzydeł. Wychowanie, tradycja, a
może nawet dziedziczność, pod pozorem zrobienia jej istotą wyższą, robią z niej
istotę potworną. I ten próżnujący dziwoląg, ze skrzywionymi stopami, ze
ściśniętym tułowiem, czczym mózgiem, ma jeszcze obowiązek wychowywać
przyszłe pokolenia ludzkości!... Cóż więc im zaszczepia.?... Czy dzieci uczą się
pracować na chleb?... Nie, uczą się ładnie trzymać nóż i widelec. Czy uczą się
poznawać ludzi, z którymi kiedyś żyć im przyjdzie?... Nie, uczą się im podobać
za pomocą stosownych min i ukłonów. Czy uczą się realnych faktów,
decydujących o naszym szczęściu i nieszczęściu?... Nie, uczą się zamykać oczy
na fakty, a marzyć o ideałach. Nasza miękkość w życiu, nasza niepraktyczność,
lenistwo, fagasostwo i te straszne pęta głupoty, które od wieków gniotą
ludzkość, są rezultatem pedagogiki stworzonej przez kobiety. A nasze znowu
kobiety są owocem klerykalno - feudalno - poetyckiej teorii miłości, która jest
obelgą dla higieny i zdrowego rozsądku...
W głowie mi szumiało od wywodów doktora, a on tymczasem ciskał się na ulicy
jak szalony. Na szczęście błysnęło, upadły pierwsze krople deszczu, a
zacietrzewiony mówca nagle ochłonął i skoczywszy w jakąś dorożkę kazał
odwieźć się do domu.
Stach był już chyba około Rogowa. Czy też domyślił się, żeśmy tylko o nim
mówili? i co on, biedak, czuł mając jedną burzę nad głową, a drugą, może
gorszą, w sercu?
Phi! co za ulewa, co za kanonada piorunów... Zwinięty w kłębek Ir odszczekuje
im przez sen stłumionym głosem, a ja kładę się do łóżka, nakryty tylko
prześcieradłem. Gorąca noc. Panie Boże, opiekuj się tymi, którzy w podobną
noc uciekają aż za granicę przed nieszczęściem. Nieraz dość jest małego figla,
aby rzeczy, dawne jak ludzkie grzechy, pokazały się nam w nowym zupełnie
oświetleniu.
Ja na przykład znam Stare Miasto od dziecka i zawsze wydawało mi się, że jest
ono tylko ciasne i brudne. Dopiero kiedy pokazano mi jako osobliwość rysunek
jednego z domów staromiejskich (i to jeszcze w “Tygodniku Ilustrowanym”, z
opisem!), nagle spostrzegłem, że Stare Miasto jest piękne... Od tej pory chodzę
tam przynajmniej raz na tydzień i nie tylko odkrywam coraz nowe osobliwości,
ale jeszcze dziwię się, żem ich nie zauważył dawniej.
Tak samo z Wokulskim. Znam go ze dwadzieścia lat i ciągle myślałem, że on
jest z krwi i kości polityk. Głowę dałbym sobie uciąć, że Stach niczym więcej
nie zajmuje się, tylko polityką. Dopiero pojedynek z baronem i owacje dla
Rossiego zbudziły we mnie podejrzenia, że on może być zakochany. O czym już
dziś nie wątpię, szczególnie po rozmowie z Szumanem.
Ale to fraszka, bo i polityk może być zakochany. Taki Napoleon I kochał się na
prawo i na lewo i mimo to trząsł Europą. Napoleon III także miał sporo
kochanek, a słyszę, że i syn wstępuje w jego ślady i już wynalazł sobie jakąś
Angielkę.
Jeżeli więc słabość do kobiet nie kompromituje Bonapartych, dlaczego miałaby
uwłaczać Wokulskiemu?...
I właśnie kiedym tak rozmyślał, zaszedł drobny wypadek, który przypomniał mi
dzieje pogrzebane od lat kilkunastu, a i samego Stacha przedstawił w innym
świetle. Och, on nie jest politykiem; on jest czymś zupełnie innym, z czego
sobie nie umiem nawet dobrze zdać sprawy. Czasem zdaje mi się, że jest to
człowiek skrzywdzony przez społeczeństwo. Ale o tym cicho!... Społeczność
nikogo nie krzywdzi... Gdyby raz przestano w to wierz...
kamilss18