Estcarp 1 - Świat czarownic.txt

(418 KB) Pobierz
Andre Norton
�wiat czarownic
ANIELA TOMASZEK EWA WITECKA
AMBER

Tytu� orygina�a THE WITCH WORLD
Ilustracja na ok�adce STEYE CRISP
Opracowanie graficzne DARIUSZ CHOJNACKI
Redaktor EWA WITECKA
Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR
Copyright (c) 1963 by Ace Books Inc. Ali rights rcserved
For a cover illustration Copyright (c) by Steve Crisp
For the Polish Edition
Copyright (c) by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Pozna� 1990
ISBN 83-85079-42-4

NIEBEZPIECZNY TRON
Uko�na kurtyna deszczu okrywa�a zakopcon� ulic�, wyp�ukuj�c z mur�w sadze. Jej metaliczny smak czul na wargach wysoki szczup�y m�czyzna id�cy szybkim krokiem wzd�u� �cian budynk�w, wpatruj�cy si� intensywnie w otwory bram i prze�wity bocznych uliczek.
Simon Tregarth opu�ci� stacj� kolejow� dwie, a mo�e ju� trzy godziny temu. Nie mia� d�u�ej powodu, by zwraca� uwag� na mijaj�cy czas. Przesta�o to mie� jakiekolwiek znaczenie, a Simon nie zmierza� do �adnego celu. Jak �cigany, uciekinier czy mo�e... ale nie, jednak nie ukrywa� si�. Wyszed� na �rodek chodnika, czujny, gotowy, wyprostowany, z g�ow� uniesion� jak zwykle.
W tych pierwszych szalonych dniach, kiedy zachowa� jeszcze iskierk� nadziei, kiedy ze zwierz�c� wprost przebieg�o�ci� stosowa� ka�dy mo�liwy wykr�t, kiedy zaciemnia� i gmatwa� w�asne �lady, kiedy kierowa� si� czasem, liczy� godziny i minuty, tak, wtedy ucieka�. Teraz po prostu szed�, i b�dzie kontynuowa� ten marsz do chwili, gdy �mier�, zaczajona w jednej z bram, szykuj�ca zasadzk� w kt�rym� z zau�k�w, wyjdzie mu na spotkanie. Ale nawet wtedy zginie pos�uguj�c si� swoj� broni�! Prawa r�ka Simona, w�o�ona g��boko do przemoczonej kieszeni p�aszcza, pie�ci�a t� bro� - g�adk� powierzchni� �miertelnie niebezpiecznego narz�dzia, kt�re pasowa�o do d�oni tak, jakby stanowi�o integraln� cz�� wspaniale wytrenowanego cia�a.

Krzykliwe czerwono-��te �wiat�a neon�w rzuca�y faliste wzory na �liski od wody bruk. By� tu obcy, jego znajomo�� tego miasta ogranicza�a si� do jednego czy dw�ch hoteli w centrum, gar�ci restauracji i kilku sklep�w, oto wszystko, co bawi�cy przejazdem podr�ny pozna� podczas dw�ch wizyt, kt�re dzieli�o p� tuzina lat. Ulegaj�c nieodpartemu impulsowi trzyma� si� na otwartej przestrzeni, gdy� by� przekonany, �e kres polowania nast�pi tej nocy lub jutro rano.
Simon u�wiadomi� sobie, �e jest zm�czony. Z braku snu, konieczno�ci ci�g�ego czuwania. Zwolni� kroku przed o�wietlonym wej�ciem, odczyta� napis na wilgotnej markizie. Portier otworzy� wewn�trzne drzwi i m�czyzna stoj�cy na deszczu przyj�� owo milcz�ce zaproszenie, wkraczaj�c w �wiat ciep�a i zapachu jedzenia.
Z�a pogoda musia�a odstraszy� klient�w. Mo�e dlatego szef sali zaj�� si� nim tak szybko. A mo�e to kr�j ci�gle jeszcze eleganckiego garnituru chronionego przed wilgoci� przez zdj�ty w�a�nie p�aszcz, mo�e nieznaczna, ale nieomylnie wyczuwalna arogancja w sposobie bycia - cecha cz�owieka, kt�ry przyzwyczajony by� do wydawania rozkaz�w i do tego, �eby pos�usznie je wype�niano - zapewni�y Simonowi dobry stolik i us�u�no�� kelnera.
Simon u�miechn�� si� kwa�no przebiegaj�c wzrokiem kart�, ale w u�miechu tym czai� si� cie� autentycznego humoru. W ka�dym razie skazaniec zje przyzwoity posi�ek. W�asne odbicie wykrzywione na wygi�ciu wypolerowanej cukiernicy u�miechn�o si� do Simona. Poci�g�a, �adnie zarysowana twarz, ze zmarszczkami w k�cikach oczu, g��bszymi liniami wok� ust, opalona, czerstwa, ale w jaki� spos�b nie zdradzaj�ca wieku. Podobnie wygl�da� maj�c lat dwadzie�cia, tak samo b�dzie si� prezentowa� ko�o sze��dziesi�tki.
Tregarth jad� powoli, smakuj�c ka�dy k�sek, pozwalaj�c, by krzepi�ce ciep�o pomieszczenia i starannie wybrane wino poprawia�y samopoczucie, nawet je�li nie wp�ywa�y na uspokojenie umys�u czy nerw�w. Jednak ten pozorny relaks nie iegdzi� �adnej fa�szywej odwagi. To by� koniec, Tregarth
wiedzia� o tym - i ju� si� z tym pogodzi�.
- Przepraszam...

Widelec z kawa�kiem befsztyka nie zatrzyma� si� w drodze do ust. Jednak mimo absolutnego panowania nad sob�, dolna powieka Simona drgn�a niepostrze�enie. Prze�kn�� k�s, a potem zapyta� spokojnie:
- S�ucham?
Stoj�cy przy stoliku cz�owiek m�g� by� maklerem, radc� prawnym, lekarzem. Odznacza� si� w�a�ciw� dla tych zawod�w pewno�ci� i spokojem, kt�re maj� budzi� zaufanie klient�w. Nie by� jednak tym, kogo Simon si� spodziewa�. Budzi� zbytni respekt, zachowywa� si� zbyt uprzejmie i poprawnie, aby m�g� reprezentowa� �mier�! Chocia� organizacja mia�a swoich ludzi w najr�niejszych �rodowiskach!
- Czy mam przyjemno�� z pu�kownikiem Simonem Tregarthem?
Simon roz�ama� bu�k� i posmarowa� j� mas�em.
- Z Simonem Tregarthem, ale nie z pu�kownikiem - skorygowa� i doda� z pewno�ci� siebie: - O czym panu niew�tpliwie wiadomo.
M�czyzna w pierwszej chwili wydawa� si� nieco zaskoczony, potem u�miechn�� si� tym swoim spokojnym, g�adkim, pocieszaj�cym, profesjonalnym u�miechem.
- C� za niezr�czno�� z mojej strony, Tregarth. Pan wybaczy. Jednak chcia�bym od razu wyja�ni�: nie jestem cz�onkiem organizacji, jestem natomiast pa�skim przyjacielem, je�eli oczywi�cie pan sobie tego �yczy. Pozwoli pan, �e si� przedstawi�. Doktor Jorge Petromus. Niech mi wolno b�dzie doda�, ca�kowicie do pa�skich us�ug.
Simon zmru�y� oczy. S�dzi�, �e ta odrobina przysz�o�ci, jaka mu jeszcze pozosta�a, nie kryje �adnych niespodzianek, nie liczy� si� jednak z takim spotkaniem. Po raz pierwszy w tych gorzkich dniach poczu� gdzie� w g��bi duszy co� z lekka przypominaj�cego nadziej�.
Nie przysz�o mu nawet do g�owy w�tpi� w to�samo�� owego niskiego m�czyzny, kt�ry przygl�da� mu si� bacznie przez grube okulary w tak ci�kich i szerokich czarnych oprawkach z plastyku, �e przywodzi�y mu na my�l maseczk� osiemnastowiecznego kostiumu na bal maskowy. Doktor Jorge Petronius by� dobrze znany w owym p�wiatku, w kt�rym Tregarth

prze�y� kilka gwa�townych lat. Je�eli kto� by� w opa�ach, a do tego dysponowa� funduszami, zwraca� si� do Petroniusa. Tych, kt�rzy to uczynili, nie uda�o si� nigdy p�niej odnale�� ani przedstawicielom prawa, ani ��dnym zemsty kompanom.
- Sammy jest w mie�cie - ci�gn�� monotonny  g�os
z lekkim akcentem.
Simon z wyra�n� przyjemno�ci� s�czy� wino.
- Sammy? - zapyta� r�wnie oboj�tnie. - Bardzo mi to
pochlebia.
- No c�, panie Tregarth, cieszy si� pan niez�� reputacj�.
Z  pana  powodu  organizacja  spu�ci�a  swe  najlepsze  psy go�cze.  Ale  po  tym, jak  obszed�  si� pan  z Kotchevem i Lampsonem, zosta� ju� tylko Sammy. On jednak ulepiony jest z innej gliny ni� tamci. A pan, prosz� mi wybaczy� to
wtr�canie si� w prywatne sprawy, od pewnego czasu ju�
ucieka. Nie wp�ywa to na si�� prawicy.
Simon roze�mia� si�. Sprawia�o mu przyjemno�� dobre
jedzenie i trunek, nawet cieniutkie z�o�liwo�ci dra Jorgego
Petroniusa. Ale nie przesta� by� czujny.
- A wi�c moja prawica wymaga wzmocnienia?  Jakie lekarstwo pan proponuje, doktorze?
- Moje w�asne. - Simon odstawi� kieliszek. Czerwona kropla wina sp�yn�a
na obrus.
- M�wiono mi, �e pana us�ugi s� kosztowne, Petroniusie.
Ma�y cz�owieczek wzruszy� ramionami.
- Oczywi�cie. Ale w zamian przyrzekam udan� ucieczk�. Ci, kt�rzy mi zaufali, nie �a�uj� poniesionych koszt�w. Nie mia�em dotychczas �adnych reklamacji.
- Niestety, nie mog� sobie pozwoli� na pa�skie us�ugi.
- Czy�by ostatnie pa�skie dzia�ania tak nadwer�y�y zasoby got�wki? Niew�tpliwie. Jednak opu�ci� pan San Pedro z dwudziestoma tysi�cami. W tak kr�tkim czasie nie m�g� pan ca�kowicie wyczerpa� tej sumy. A kiedy spotka si� pan z Sammym i tak wszystko, co z niej zosta�o, powr�ci do Hansona.
Simon zacisn�� wargi. Przez moment wygl�da� na cz�owieka tak niebezpiecznego, jakim by� w rzeczywisto�ci, wygl�da� tak,

jak zobaczy�by go Sammy, gdyby dosz�o do ich uczciwego spotkania twarz� w twarz.
- Dlaczego pan mnie �ledzi? W jaki spos�b? - zapyta�.
- Dlaczego? - Petronius zn�w wzruszy� ramionami. - To zrozumie pan p�niej. Jestem na sw�j spos�b naukowcem, badaczem, eksperymentatorem. A co do tego, w jaki spos�b dowiedzia�em si�, �e jest pan w mie�cie i �e potrzebuje pan moich us�ug, no c�, Tregarth, powinien pan zdawa� sobie spraw�, w jaki spos�b rozchodz� si� wiadomo�ci. Jest pan cz�owiekiem napi�tnowanym. I niebezpiecznym. Pana poruszenia nie przechodz� nie zauwa�one. Szkoda, ze wzgl�du na pana, �e jest pan taki uczciwy.
Prawa d�o� Simona zacisn�a si� w pi��.
- Po moich wyczynach w ci�gu ostatnich siedmiu lat u�ywa pan takiego okre�lenia?
Teraz roze�mia� si� Petronius. By� to przyt�umiony chichot, zach�caj�cy Simona do smakowania zaistnia�ej sytuacji.
- Ale� Tregarth, uczciwo�� czasami niewiele ma wsp�lnego z przestrzeganiem prawa. Gdyby nie by� pan w gruncie rzeczy uczciwym cz�owiekiem, a tak�e cz�owiekiem z idea�ami, nie m�g�by pan stawi� czo�a Hansonowi. W�a�nie dlatego, �e jest pan taki, jaki jest, wiem, �e przyszed� czas na moj� pomoc. P�jdziemy?
Simon zorientowa� si�, �e z niezrozumia�ych powod�w zap�aci� rachunek i idzie za doktorem Jorgem Petroniusem. Przy kraw�niku czeka� samoch�d, doktor nie poda� jednak szoferowi �adnego adresu, kiedy ruszyli w ciemno�� i deszcz.
- Simon Tregarth - g�os Petroniusa by� teraz tak bezosobowy, jakby recytowa� dane istotne jedynie dla niego samego. - Pochodzi z Kornwalii. Wst�pi� do armii ameryka�skiej 10 marca 1939. Awansowa� w czasie dzia�a� ze stopnia sier�anta do porucznika, doszed� do rangi podpu�kownika. S�u�y� w si�ach okupacyjnych a� do chwili zdegradowania i uwi�zienia za... Za co w�a�ciwie, pu�kowniku? Ach tak, przy�apanie na transakcjach czarnorynkowych. Na nieszcz�cie dzielny pu�kownik nie zdawa� sobie sprawy, �e wci�gni�to go w kryminalne transakcje, a� do chwili, kiedy ju� by�o za p�no. To w�a�nie postawi�o pana poza prawem,

prawda, Tregarth? A maj�c ju� tak� etykietk�, uzna� pan, �e r�wnie dobrze mo�na na ni� zas�u�y�.
Od czas�w berli�skich uczestniczy� pan w kilku w�tpliwych przedsi�wzi�ciach i wreszcie okaza� si� na tyle niem�dry, by wej�� w drog� Hansonowi. Czy w to te� pana wmanewrowano? Wydaje mi si�, �e jest pan pechowcem, Tregarth. Miejmy nadziej�, �e zmieni si� to dzisiejszej nocy.
- Dok�d jedziemy? Do dok�w? Zn�w u...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin