Krentz Jayne Ann - Zgubione, znalezione.rtf

(723 KB) Pobierz
Jayne Ann Krentz

Jayne Ann Krentz

 

Zgubione, znalezione

 

 

Rozdział pierwszy

 

- Nigdy nie należy wiązać się emocjonalnie z klientem - powiedziała Vesta Briggs.

- Ale ja nic nie czuję do Macka Eastona. – Cady przytrzymała słuchawkę ramieniem i zdjęła pantofle na wysokich obcasach. - W każdym razie nie to, co masz na myśli. Po prostu mu doradzam. Chyba już ci to wyjaśniłam.

Na drugim końcu słuchawki na chwile zapanowało milczenie. Cady cicho westchnęła i opadła na kanapę. Telefon zadzwonił przed chwila, ledwie weszła do domu. Rzuciła się, by odebrać, w nadziei, że to Nieznajomy.

Nie był to jednak Mack Easton. Dzwoniła cioteczna babka.

- Twój glos brzmi jakoś inaczej, kiedy o nim mówisz - stwierdziła Vesta z przyganą. – Mam wrażenie, że nie jest ci obojętny.

- Jest tylko głosem w słuchawce telefonicznej.

Ach, cóż to był za głos. Za każdym razem działał na nią elektryzująco, a jej bujna wyobraźnia dokonywała reszty, wyczarowując śmiałe fantazje erotyczne.

Ten głos szeptał w jej snach, lecz nie zamierzała zwierzać się z tego oschłej ciotecznej babce. Vesta Briggs z pewnością nie miała marzycielskiego usposobienia.

Cady zdjęła srebrny kolczyk i odłożyła go na szklany blat stolika. Pomyślała, że nie powinna mówić Veście o tym, iż Easton bardzo często przesyła wiadomości za pośrednictwem poczty internetowej. Wyglądało na to, że lubi gromadzić dziwne informacje związane ze światem sztuki, a potem przesyłać je Cady. Ostatnio odniosła nawet wrażenie, że zaczął z nią flirtować za pośrednictwem komputera.

Przechowywała te korespondencje w specjalnym zbiorze, który opatrzyła tytułem "Nieznajomy". Zaczynała dzień od sprawdzenia, czy złożył jej internetową nocną wizytę. Broniła się przed określaniem swojego nawyku mianem obsesji, zadawala sobie jednak sprawę, ze wiele osób uznałoby jej zachowanie za dziecięce zachcianki, od których nie może się uwolnić.

Pomyślała, ze jedyna osoba zdolna do zrozumienia jej małych dziwactw jest Vesta. Popatrzyła na rodzinne fotografie na ścianie. Jedno ze zdjęć przedstawiało ciemnowłosą kobietę o tajemniczym spojrzeniu. Zostało zrobione jakieś pięćdziesiąt lat temu, kiedy cioteczna babka miała trzydzieści parę lat, wkrótce po założeniu galerii Chatelaine.

Vesta sprawiała wrażenie duchowo nieobecnej, jakby wsłuchanej w wewnętrzny dialog z przeszłości. Wydawało się, że w swoim życiu ciotka dbała jedynie o galerie, i nie było w nim miejsca na miłość, małżeństwo czy dzieci. Przez pięćdziesiąt lat samodzielnie pilnowała założonego przez siebie interesu, a dzięki zdolnościom i wielkiemu uporowi doprowadziła galerię do dzisiejszej pozycji w świecie sztuki. Jednak chociaż Vesta niezwykle starannie strzegła dostępu do swojego życia prywatnego, nie mogła już ukryć swoich coraz liczniejszych dziwactw.

Prawie wszyscy byli pewni, ze Cady odziedziczy galerie po ciotecznej babce. Ostatnio Cady coraz bardziej obawiała się tej perspektywy. Mimo, że Vesta była oschła i surowa, Cady bardzo ja lubiła, i to nie tylko dlatego, ze cioteczna babka przekazała jej swą wiedzę na temat sztuki i antyków. Porozumienie między nimi sięgało znacznie głębiej. Jeszcze jako dziecko Cady czuła, że pod ochronnym lodowym pancerzem Vesta skrywa jakiś ból.

- Easton to dobry klient - powiedziała, starając się nadać swemu głosowi przekonujące brzmienie. - A poza tym moja praca naprawdę mi się podoba.

- Szukanie zaginionych i skradzionych dzieł sztuki? – Vesta chwilę milczała. - Domyślam się, dlaczego to cię bawi. Zawsze lubiłaś przygody, nie tak jak Sylvia.

- I właśnie dlatego Sylvia nadaje się na szefową galerii Chatelaine dużo bardziej niż ja - wtrąciła pospiesznie Cady. Ona ubóstwia ten typ działalności.

- A ty nie. - W glosie Vesty słychać było ton rezygnacji.

- Nie. - Cady wygodniej rozsiadła się na kanapie. – Jestem bardzo zadowolona z mojej firmy doradczej. Nie nadaję się do kierowania tak dużą galerią jak Chatelaine. Obie dobrze o tym wiemy.

- Może któregoś dnia zmienisz zdanie.

- Nie. - Rozmowa dotykała bolesnych spraw, starannie ukrywanych od czasu rozwodu Cady przed trzema laty. Na linii znów zapanowała cisza.

- Uważaj - odezwała się po chwili Vesta. - Nie daj się uwieść swojemu nowemu klientowi.

- Uwieść? - powtórzyła Cady zduszonym głosem, nie wierząc własnym uszom. Vesta nigdy nie poruszała tematu seksu. Przecież ci mówiłam, ze nawet go nie widziałam.

- Na rynku dziel sztuki gra często idzie o wysoka stawkę. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Nie możesz ufać mężczyźnie, który potrzebuje twojej rady, by zyskać fortunę. Mam wrażenie, że ten Easton uznał, że jesteś mu przydatna.

- Przecież właśnie o to chodzi w doradztwie.

- Nie ma niczego złego w pomaganiu klientom, ale nie należy pozwolić się wykorzystywać. To wielka różnica.

- Nie bój się, ciociu, nie przeżywam ognistego romansu z tym facetem. - Niestety, dodała w myślach.

- No dobrze, to tyle na temat Macka Eastona. Nie zadzwoniłam do ciebie tylko po to, żeby o nim rozmawiać - dodała Vesta.

- To dobrze.

- Chciałam również ci powiedzieć, ze zaczynam się poważnie zastanawiać nad tym, czy fuzja z Austrey - Post jest dla nas korzystna.

Poczuwszy głęboką ulgę po zmianie tematu, Cady założyła nogi na oparcie kanapy i przyjęła wygodną pozycję.

- Sylvia powiedziała mi, ze rozważasz możliwość opóźnienia głosowania.

- Nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji, ale zrobię to wkrótce. - Vesta umilkła na chwile. - Doszłam jednak do wniosku, że powinnaś o tym wiedzieć.

- Nie jestem już członkiem zarządu - przypomniała Cady. Nie będę brała udziału w glosowaniu.

- Wiem o tym. Mimo wszystko uznałam, ze jestem ci winna te informacje.

- Sylvia nie jest najszczęśliwsza z tego powodu – powiedziała ostrożnie Cady.

- Wiem. Chce, żeby fuzja doszła do skutku.

- Ona ma swoją własną wizję rozwoju galerii.

- Tak. - To niesłychanie śmiała wizja. Dzięki niej bardzo wzrośnie znaczenie galerii Chatelaine.

- Tak.

Ton głosu Vesty mówił Cady, że ciotka coś ukrywa, wiedziała jednak, że domaganie się wyjaśnień nic nie da. Poza tym był to przecież problem Sylvii.

- Byłaś gdzieś dziś wieczorem? - zapytała Vesta.

Kolejna zmiana tematu. Ciekawe.

- Poszłam na prezentację kolekcji Anny Kenner – odpowiedziała Cady.

- Ach, prawda. Teraz sobie przypominam, że mi o tym mówiłaś. Spodziewam się, że była duża frekwencja. Rekiny z rynku krążyły już od lat, czekając na śmierć Anny Kenner. Jej kolekcja osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych dzieł sztuki użytkowej należy do najwspanialszych w kraju.

- Dość pocieszające jest to, ze pani Kenner udało się przeżyć wielu z nich. Zmarła w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat.

- To godne podziwu. Zawsze bardzo lubiłam Annę. Kilka lat temu kupiła ode mnie kilka przedmiotów. Były to najcenniejsze dzieła w jej zbiorach.

- Wiem. Zatrudniała mnie jako doradcę, przeniosłam się do Santa Barbara. Bardzo ją lubiłam.

Tego wieczoru rezydencja Anny Kenner w Santa Barbara roiła się od padlinożerców w wieczorowych strojach. Przybyli tu, by obejrzeć majątek po zmarłej i przygotować się do aukcji, która miała odbyć się nazajutrz wieczorem.

Spadkobiercy Anny nie byli zainteresowani wspaniałą porcelaną angielską, georgiańskimi srebrami, płycinami zdobionymi chińskimi motywami i wspaniałymi meblami, które zgromadziła w ciągu życia. Pragnęli tylko jak najszybciej i jak najkorzystniej zamienić jej ziemskie dobra na gotówkę, a ludzie działający na rynku dzieł sztuki aż przebierali nogami, by pomóc im w osiągnięciu tego celu.

Cady spędziła większość wieczoru, stojąc w rogu sali, z kieliszkiem nietkniętego szampana w ręku, i patrząc, jak handlarze, doradcy, kustosze muzeów i prywatni kolekcjonerzy przemierzają przestronne pokoje. Co jakiś czas zatrzymywali się tu i tam, by dokładniej przyjrzeć się starannie wyeksponowanym dziełom sztuki i antykom, zapytać o ich pochodzenie i wartość. Przedstawiciele domu aukcyjnego, również ubrani w czerń i biel, dyskretnie stali w pobliżu, gotowi do udzielania odpowiedzi i służenia radą.

Cady pomyślała, ze wszystko odbywa się w niezmiernie cywilizowany sposób, z odpowiednią atmosferą szacunku i powagi, nie potrafiła jednak opanować uczucia melancholii. Powinna być na to przygotowana. Takie wydarzenia były jej dobrze znane. Dorastała w świecie kolekcjonerów i handlarzy dzieł sztuki, i dobrze zdawała sobie sprawę, że tam, gdzie w grę wchodzi sprzedaż cennej kolekcji, nie ma miejsca na sentymenty.

Lecz tego wieczoru przygotowaniom do tego, co w istocie było jedynie szlachetniejsza odmiana wyprzedaży organizowanych w garażach, towarzyszył nastrój smutku. Pomyślała, że ma prawo do tego, by czuć przygnębienie. Anna Kenner była dla niej kimś więcej niż klientką. Stała się jej przyjaciółką.

- Dobrze chociaż, że Anna prowadziła dość wystawne życie w ostatnich latach - powiedziała Cady. - Myślę, że podobał jej się taki styl.

- Mam nadzieję - odpowiedziała chłodno Vesta. – Chyba nie było takich pieniędzy, których by nie wydano na zabezpieczenie tego majątku.

- To prawda. Największe domy aukcyjne z Nowego Jorku przysyłały swoich przedstawicieli. Również miejscowi wydali na nią fortunę. Powiedziała mi, że umizgi zaczęły się zaraz po jej osiemdziesiątych urodzinach. Kto by przypuszczał, że będzie żyła tak długo.

Podobnie jak inni kolekcjonerzy dorównujący jej pozycją, Anna Kenner w ostatnich latach swego życia była traktowana iście po królewsku przez marszandów, doradców i kustoszy. Na urodziny otrzymywała wymyślne kompozycje kwiatowe od domów aukcyjnych; dostawała mnóstwo zaproszeń na wernisaże i prezentacje w galeriach i muzeach, a jak zwierzyła się kiedyś Cady, jej karnecik zawsze był pełny. To nakłanianie do skorzystania z pośrednictwa było wprawdzie prowadzone z klasą, niemniej jednak pozostawało nieetyczne.

- Robi się późno - stwierdziła Vesta. - Trochę popływam i kładę się spać.

- Dobranoc, Cady.

Coś tu jest nie tak, pomyślała Cady. To nie była typowa rozmowa telefoniczna z Vestą.

- Ciociu?

- Tak?

- Czy coś się stało?

- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała cierpko Vesta.

Cady wzdrygnęła się.

- Bo to niepodobne do ciebie, żebyś dzwoniła bez konkretnego powodu.

- Przecież wyjaśniłam ci, dlaczego dzwonię. Chciałam cię przestrzec przed zawarciem zbyt bliskiej znajomości z Eastonem i powiadomić cię o tym, że mam wątpliwości co do fuzji.

- No tak.

Cady pomyślała, że sprawy Macka Eastona i fuzji nie są wystarczającym powodem telefonu o tak późnej porze, jednak często trudno było się zorientować, co kryje się pod maską Vesty. Doszła do wniosku, że ciotka najprawdopodobniej czuje się samotna.

- Ciociu?

- A tym razem o co ci chodzi?

- Kocham cię.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała pełna napięcia cisza. Cady przygotowała się duchowo na reakcję ciotki. Vesta nie była sentymentalna.

- Ja też cię kocham, Cady - powiedziała.

Słowa zabrzmiały sztywno i zgrzytliwie, jakby zostały wydobyte z głębokiej otchłani. Cady była tak zaskoczona, że omal nie spadła z kanapy.

- Jesteśmy do siebie bardzo podobne - kontynuowała Vesta.

- Mam jednak nadzieję, że życie ułoży ci się inaczej.

Cady usiłowała zebrać myśli.

- Inaczej?

- Chciałabym, żebyś była szczęśliwa - wyjaśniła Vesta z prostotą. Dobranoc, Cady. Po tych słowach ciotka przerwała połączenie.

Cady znieruchomiała. Odłożyła słuchawkę dopiero wtedy, gdy usłyszała w niej przerywane sygnały. Potem wstała, włożyła buty i powoli przeszła korytarzem do sypialni. Tam rozpięła skromną sukienkę z wywijanym kołnierzem, która miała na sobie w czasie prezentacji. Włożyła czarne rajstopy i trykot, po czym przeszła do salonu.

Włączyła muzykę Mozarta i usiłowała się skupić. Kiedy była już gotowa, starannie wykonała ćwiczenia jogi, jak czyniła to codziennie od czasu ukończenia college'u. Niejeden znajomy zwracał jej uwagę, że ma lekkiego bzika na punkcie tych codziennych ćwiczeń, lecz Cady była przekonana, że połączenie płynnych, rozciągających ruchów z techniką głębokiego oddychania pozwala jej panować nad swoją skłonnością do ulegania atakom panicznego strachu. Te skłonność bez wątpienia odziedziczyła po rodzinie ze strony Vesty.

Przestrzegała regularności ćwiczeń, lecz dla pewności zawsze miała przy sobie tabletkę owinięta w bibułkę w pudełeczku przyczepionym do kółka z kluczami. Już od wielu lat nie musiała sięgać po pigułkę, jednak świadomość, że w razie potrzeby zawsze może to zrobić, dawała jej poczucie bezpieczeństwa.

Często myślała o tym w chwili przerwy pomiędzy zamknięciem drzwi windy a ruszeniem kabiny. Oczami wyobraźni widziała tabletkę, ilekroć siedziała w samolocie oczekującym na pozwolenie na start. Lecz strach ogarniał ją przede wszystkim wtedy, gdy ktoś usiłował namówić ją na kąpiel w jeziorze lub oceanie czy jakiejkolwiek wodzie, w której nie widziała dna.

Problem ataków paniki jest jeszcze jedna rzeczą, łączącą mnie z Vestą, pomyślała, wykonując powolny skłon, który rozluźnił napięcie barków. Przez całe lata słyszała setki porównań. "Jesteś zupełnie taka sama jak ciotka ... Masz to po ciotce ... Masz jej oko do sztuki i antyków".

Jednakże w kwestii głębokiej wody znajdowały się na przeciwległych biegunach. Osiemdziesięciosześcioletnia ciotka pływała prawie każdego dnia swego dorosłego życia. Vesta kochała wodę. Miała duży basen na tarasie swego domu w pobliżu Sausalito w Marin County w Kalifornii i bardzo lubiła samotnie pływać w ciemności.

Cady uprzytomniła sobie, że joga jest w jej życiu tym, czym dla ciotki pływanie. Jeszcze jedna wspólna cecha. Czasami miała ochotę krzyczeć, zakłopotana. Nie było jednak sensu zaprzeczać, że z każdym rokiem lepiej uzmysławiała sobie podobieństwa między sobą a ciotką. Te wyraźne porównania trochę ją niepokoiły.

Po rozpadzie swojego nieszczęsnego małżeństwa, trwającego raptem dziewięć dni, słyszała nawet glosy, że odziedziczyła po Veście także nieumiejętność radzenia sobie z mężczyznami. Słowa: "Skończysz tak, jak ciotka Vesta" w ciągu minionych trzech lat zdążyły nabrać dla niej szczególnego znaczenia.

Ostatnio nawet rodzice, do tej pory bardzo zaabsorbowani robieniem kariery naukowej, zaczęli się o nią niepokoić. Po jej rozwodzie nabrali irytującego zwyczaju czynienia uprzejmych, ale coraz bardziej wścibskich uwag na temat życia osobistego Cady.

Wyprostowała plecy i usiadła ze skrzyżowanymi nogami, wpatrzona w nocne niebo. Dźwięki koncertu zdawały się ją przenikać, wdzierając się w zasnute cieniem zakamarki jej duszy, w które wołała się nie zagłębiać. Odziedziczone geny mają swój wpływ, ale natura to nie wszystko, przypomniała sobie. Ważną rolę odgrywają też własne postanowienia. Nie była przecież klonem Vesty Briggs. Jeśli będzie pracowała nad sobą, uda jej się nie rozwinąć w sobie niezbyt pięknych cech ciotki i nie stanie się egocentryczną samotnicą, otaczającą się namacalnymi dowodami przeszłości.

Dotarło do niej, że smutny nastrój nie opuścił jej mimo Mozarta i jogi. Może dobrze zrobi jej pizza i kieliszek wina. Pomyślała, że tego wieczoru pragnie przede wszystkim jakiejś rozrywki, choćby w postaci kolejnego niezwykłego, fascynującego polecenia od Nieznajomego. W ciągu minionych dwóch miesięcy otrzymała trzy zamówienia, z których każde okazywało się ciekawsze od poprzedniego.

Mack Easton znalazł ją w Internecie. Wiedziała o nim tylko to, ze prowadzi skromną firmę o nazwie Zgubione - Znalezione. Powodowana ciekawością, próbowała znaleźć w sieci więcej informacji o nim i jego firmie, ale nie otrzymała żadnych wiadomości. Nie była w stanie znaleźć Macka Eastona. To on ją znalazł. Informacje od Eastona dotyczyły zaginionych i skradzionych dzieł sztuki. Zdążyła się zorientować, że jego klientami byli liczni prywatni kolekcjonerzy, a także muzea i galerie. Wszystkich łączyły dwie rzeczy: pragnęli odnalezienia i odzyskania cennych przedmiotów, a z wielu różnych powodów nie chcieli zwracać się ze swymi sprawami do policji.

Easton przyjmował jedynie klientów z polecenia. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej wyjaśnił, że często korzysta z porad ekspertów. Z tego powodu trafił między innymi do Cady.

Miała ogromną wiedzę na temat tak zwanej sztuki użytkowej, dziedziny, w której dekoracyjność łączyła się z funkcjonalnością. Uwielbiała przedmioty z przeszłości, zaprojektowane z myślą o pięknie i praktyczności: wspaniale barokowe solniczki, błyszczące siedemnastowieczne kałamarze wykonane przez najznamienitszych złotników, francuskie arrasy, misternie zdobione płyciny ścienne i stylowe meble - te wszystkie wytwory ludzkich rąk zdawały się wołać do niej przez wieki.

Zwolennicy "czystej" sztuki mogli sobie mieć swoje dzieła, malowidła, rzeźby i tym podobne rzeczy, jednak ją fascynowały przedmioty zaprojektowane z myślą o praktycznym wykorzystaniu, sztuka zaspokajająca zarówno potrzeby życia codziennego, jak i zmysły.

Zamknęła oczy i spróbowała wyobrazić sobie Eastona na podstawie jego głosu. Jak zwykle obraz nie chciał się wykrystalizować, zapewne dlatego, że żaden wizerunek nie mógł dorównać tak cudownemu głosowi.

"Nie ma niczego złego w pomaganiu klientom, ale nie należy pozwolić się wykorzystywać". Cady pomyślała, że gdyby nie to, iż dobrze znała życie ciotki, skłonna byłaby przypuszczać, że Vesta powiedziała to na podstawie własnego doświadczenia. Było to jednak absolutnie niemożliwe. Nikt nigdy nie wykorzystał ciotki Vesty.

Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu. Zawahała się na chwilę, po czym wstała i przeszła przez karmazynowy dywan. Zatrzymała rękę nad słuchawką i poczekała na drugi i trzeci sygnał. Jej rodzice przebywali teraz w Anglii, gdzie gromadzili materiały do swych następnych prac naukowych z historii sztuki. Lecz fakt, iż byli oddaleni o kilka tysięcy mil, nie oznaczał jeszcze tego, że nie mogli do niej dzwonić, by zapytać ją o nieudane życie osobiste. Taka rozmowa na pewno nie była jej potrzebna tego wieczoru, szczególnie po telefonie od Vesty.

Telefon zadzwonił po raz czwarty. Pomyślała, że za chwilę włączy się poczta głosowa. A jeśli dzwoni Nieznajomy? Szanse były niewielkie, jednak myśl o ewentualnym kolejnym zadaniu od Eastona sprawiła, ze Cady szybko podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Co pani wie na temat szesnastowiecznych zbroi? – zapytał Nieznajomy.

O, Boże. Ten glos działał na nią elektryzująco. Weź się w garść, napomniała się w myślach. Easton na pewno jest żonaty. Mężczyźni obdarzeni takimi glosami niedługo pozostają wolni. A może jest dwadzieścia lub trzydzieści lat starszy od niej? A nawet jeśli to prawda? Dojrzałość jest zaleta mężczyzny.

- Powinien pan raczej zwrócić się do... - zaczęła, starając się przybrać rzeczowy ton. Boże, jak bardzo chciała, żeby jej się powiodło.

Militaria nie były jej ulubionymi przedmiotami sztuki użytkowej, ale dość dobrze znała temat, a poza tym wiedziała, z kim się skontaktować, by szybko się dokształcić. Miała wielu znajomych w najlepszych muzeach i galeriach w kraju.

- Myślę, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać o tym zleceniu - zaproponował Nieznajomy. - To skomplikowana sprawa.

Po raz pierwszy zaproponował, by się spotkali. Opanuj się, pomyślała. Przecież to tylko praca.

- Dobrze - odpowiedziała. - Gdzie chciałby się pan spotkać?

- U klienta.

Sięgnęła po pióro.

- To znaczy?

- W Las Vegas - odpowiedział Nieznajomy. - W miejscu znanym jako Świat Wojska, czyli w niewielkim muzeum prezentującym kopie broni i zbroje od czasów średniowiecznych do obecnych. Znajduje się tam również doskonale prosperujący sklep z upominkami.

- Kopie? - powtórzyła niepewnie.

Jej początkowy entuzjazm natychmiast się ulotnił. Powróciła brutalna rzeczywistość. Świat Wojska był zapewne marnym, tanim muzeum nastawionym przede wszystkim na sprzedaż pamiątek, tymczasem Cady uważała się za prawdziwego fachowca. Nie zamierzała pracować dla ludzi zajmujących się gromadzeniem i sprzedażą reprodukcji.

Z drugiej jednak strony otwierała się przed nią możliwość spotkania Nieznajomego. Pomimo ostrzeżeń Vesty, była zdecydowana pracować dla firmy Zgubione - Znalezione. Czasami trzeba pójść na niewielkie ustępstwa. Interes to interes.

- Kiedy mam przyjechać do Vegas? - zapytała z piórem zawieszonym nad notesem.

- Jak najszybciej. Odpowiada pani jutro rano?

Oczywiście, że tak, pomyślała.

- Muszę sprawdzić mój rozkład zajęć - odpowiedziała pogodnie. - Ale wydaje mi się, że jutro rano jestem wolna.

Nawet gdyby miała jakieś zajęcia, odwołałaby wszystko, co stanowiłoby przeszkodę w spotkaniu z Nieznajomym.

Rozdział drugi

Z mroku wynurzały się szeregi średniowiecznych rycerzy, na wieki zastygłych w stalowych pancerzach. Twarz Macka Eastona była pozbawiona wyrazu tak samo jak oblicza figur w hełmach stojących po obu stronach okna.

Cady odniosła wrażenie, ze Easton także należy do minionej epoki. Zapewne sprawiła to jego nieruchoma sylwetka. Musiała wytężać wzrok, by dostrzec go w ciemności. Gdyby nie blask ekranu komputera, oświetlający mocne, wyraziste rysy jego twarzy, i błysk okularów, byłby zupełnie niewidoczny.

Nie była to młodzieńcza twarz. Zdecydowanie można było określić ją jako dojrzałą. Mógł mieć trzydzieści dziewięć, czterdzieści lat. Interesujący wiek, przynajmniej u Macka Eastona.

Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, ze mimo iż nigdy nie była w stanie wyobrazić sobie Macka, gdyż kontaktowali się jedynie przez telefon, teraz, mając go przed sobą, uświadomiła sobie, ze jego wygląd idealnie pasuje do głosu. Choćby te surowe okulary w ciemnych oprawkach. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy dorysować ich na jego portrecie inspirowanym telefonicznymi rozmowami, ale kiedy przed kilkoma minutami wyjął je z kieszeni i włożył, doszła do wniosku, ze doskonale do niego pasują.

- Mamy zdjęcie - powiedział. Zostało znalezione w archiwum muzealnym.

Nigdy nie użyłaby słowa ,,muzeum" na określenie Świata Wojska. Co tez tu robiła? Wczoraj wieczorem, kiedy rozmawiała z Eastonem, najwyraźniej odebrało jej rozum. Doskonale czuła się w wytwornych galeriach, bibliotekach naukowych instytutów historii sztuki, salonach wystawowych i zagraconych tylnych pokojach prestiżowych domów aukcyjnych. Wśród koneserów sztuki poruszała się z dużą swobodą.

Świat Wojska, z tanimi kopiami broni i zbroi z wielu wojen, był dokładnie taki, jak się spodziewała: nieciekawy i prowincjonalny. Być może jednak wpływ na jej opinie miały osobiste uprzedzenia. Nigdy nie lubiła broni. Jej zdaniem, symbolizowała brutalną i prymitywną stronę ludzkiej natury. Fakt, ze rzemieślnicy z minionych stuleci poświęcali swój niezwykły talent i zręczność na projektowanie i ozdabianie uzbrojenia, wydawał jej się co najmniej dziwny.

Gabinet, w którym się znajdowali, należał do dwóch właścicieli Świata Wojska, Notcha i Deweya. Podekscytowani, nerwowo dreptali z tylu, oddawszy jedyne biurko do dyspozycji Eastonowi, który postawił na nim laptopa. Mack rozsiadł się za biurkiem, jakby był jego właścicielem.

Cady odniosła wrażenie, że tak musi dziać się w każdym miejscu, w którym się pojawia, i ze jest to dla niego zupełnie naturalne. Żałowała, że nie może dokładniej widzieć jego oczu, lecz okulary zasłaniały je tak dokładnie, jak stalowe hełmy maskowały rysy twarzy figur w gablotach.

Przesunął fotografie w jej stronę po zniszczonym blacie biurka i zapalił małą lampę. Zafascynowana patrzyła, jak snop światła pada na jego dużą, mocną dłoń. Zauważyła, ze nie było na niej obrączki, z drugiej jednak strony ten fakt nie oznaczał jeszcze, że Mack nie jest żonaty.

Z wysiłkiem oderwała wzrok od jego ręki i popatrzyła na zdjęcie. Przedstawiało konia i jeźdźca w zbroi zdobionej tak bogato, jakby została zaprojektowana z myślą o grze telewizyjnej albo okładce powieści z gatunku science fiction. Rozpoznała w niej wierną kopię wymyślnie zdobionych zbroi z okresu renesansu. Takie niepraktyczne wzory nie powstawały z myślą o polach bitewnych; wykonywano je po to, by rycerze dobrze prezentowali się w czasie uroczystości i parad.

Amatorskie zdjęcie było niedoświetlone. Najprawdopodobniej zostało wykonane przez turystę tanim automatycznym aparatem. Uniosła wzrok i popatrzyła tam, gdzie spodziewała się dostrzec twarz Eastona. Widać było tylko mocny podbródek i dołki pod wysokimi, surowymi kośćmi policzkowymi. W tej twarzy nie było żadnej miękkości i otwartości. Cady odniosła wrażenie, że już dawno temu Easton przestał oczekiwać od świata czegoś ponad to, po co może sięgnąć sam.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin