Cadigan Pat - Wzory.pdf

(812 KB) Pobierz
Cadigan Pat - Wzory (zbior)
Pat Cadigan
Wzory
Zbiór opowiadań
 
Wstęp
Bruce Sterling
W tytułach książek science fiction oczekuje się ostrych gorących pizz, jak na
przykład Rocket Thrust Galaxy Blast Trek! Albo jeszcze lepiej tandetnego liryzmu,
pełnego chwytliwych słówek w stylu: „gwiazda”, „pieśń”, „sen”, „taniec” (książka
pod tytułem Gwiezdna pieśń tancerza snów mogłaby z łatwością stać się bestsellerem
SF).
Ale zamiast tego mamy oto przed sobą zbiór opowiadań, który jest zatytułowany
po prostu Wzory, a gdy do niego zajrzycie (co wkrótce uczynicie, o ile macie choć
trochę rozumu), okazuje się, że jest to, hm, bardzo niezwykła science fiction.
Właściwie jest to coś w rodzaju science fiction fantasy. Albo nawet science fiction
fantasy horror.
A może najlepiej będzie, jeśli pominę tradycyjne etykietki i powiem tak. Kiedy
przekroi się opowiadania Pat Cadigan, tryskają one prawdziwą krwią. Nie jest to
ściśle mówiąc zwyczajna krew... raczej coś w rodzaju najwyższej jakości silikonowej
substancji, posiadającej woń, która oszołamia, a może nawet wzbudza pragnienie
(gul, gul) w sposób, do którego nie przywykliście (a to z kolei może wywołać pewien
dyskomfort).
Są to opowiadania wizjonerskie z... z domieszką pewnych trudnych do
zdefiniowania, lecz mrożących krew w żyłach spostrzeżeń dotyczących owej
niewidzialnej infrastruktury końca dwudziestego wieku! Tak jest! Niniejsza książka
Wzory jest tym, co stanowi sedno współczesnej „komercyjnej science fiction”, kiedy
jest ona naprawdę pełna wyobraźni, a nie wyłącznie rozrywkowa.
Bowiem pisarstwo Pat Cadigan sprawia, że to, co niewidzialne, staje się
widzialne. Wyłaniają się z niego pewne aspekty współczesnej rzeczywistości, których
wcześniej nie dostrzegaliście – wzory, naprawdę, które można nazwać jedynie
Cadiganeską. Telewizja, uchowaj Boże, jest ich pełna. Jak program muzyczny
w telewizji kablowej BET – osobiście jeden z moich ulubionych – pod tytułem
„Video Soul.” Doświadczony czytelnik Cadigan będzie siedział sztywno jakby kij
połknął i nie przepuści takiej gratki.
A nie zapominajmy również o postmodernistycznym Elvisie – Michaelu
Jacksonie. Michael Jackson jest z krwi i kości, prawda? Mam na myśli to, że jest
żywym człowiekiem, a nie fotograficznym negatywem. Tyle że Michael Jackson
jest... jak by to ująć... tak bardzo naświetlony, że ludzie po prostu wchłaniają jego
obraz w ten sam sposób, w jaki wchłaniali opad po Czernobylu.
Michael jest kimś w rodzaju przodka dla arcymodnego i quasi-naiwnego
antybohatera opowiadania Cadigan pod tytułem „Kuszenie Ślicznego Chłopca.”
 
Przeczytajcie je – jest w tym zbiorze i jest genialne – a zyskacie zupełnie nowe
spojrzenie na ową reklamę płyty, która zapewnia (nie żartuję): „Prawdziwa dusza
Michaela Jacksona.”
Współczesny świat jest podstępny. Dzieje się tak wiele, że najprawdopodobniej
nie jesteście w stanie za wszystkim nadążyć. Ale jeśli macie choć krztę rozumu,
jesteście zapewne boleśnie świadomi faktu, że istnieją gigantyczne roje działań
rozgrywających się pod lśniącymi powierzchniami piętnastosekundowych
wideoklipów. Telewizja globalna porywa świat niczym farba Sherwin-Williams, ale
wiele z tego, co oglądacie w „programach informacyjnych”, ma grubość dokładnie
jednego fosforowego punktu.
A jeśli podejdziecie naprawdę blisko do telewizora – to znaczy tak odczuwalnie
blisko, że aż dotkniecie go nosem i poczujecie strach – przekonacie się, że tak
naprawdę nic tam nie ma; nic, prócz rojów punktów za zimnym statycznym
i skwierczącym szkłem. I nagle znajdujecie się w Cadiganlandzie.
Pat Cadigan jest również podstępna. W jej opowiadaniach dzieje się bardzo
wiele; na każdej stronie jest wiele głębi i mądrości. Pat Cadigan zawsze doskonale
wie, co się święci na długo, zanim jesteśmy w stanie to pojąć.
Jej ulubioną bronią jest wstrząsająca siła pojedynczego zdania, zaś jej ulubionym
obrazem – zwróćcie na to uwagę – igła. Są to kłujące opowiadania zarówno dlatego,
że potrafią dźgać tak, że podskakujecie wybudzeni, jak i dlatego, że potrafią
wpompować w was do pełna odmieniającą umysł substancję, zanim zdążycie
zauważyć, że coś się z wami stało. W typowym opowiadaniu Cadigan (właściwie to
coś takiego nie istnieje, ale jeszcze chwila cierpliwości) odbywamy rejs, szczegółowo
poinformowani, po powierzchni wydarzeń i naraz odkrywamy, że to, co dotychczas
braliśmy za dno, w istocie jest tylko powierzchnią.
Wszystko staje się jasne – wszystko staje się niewypowiedzianie klarowne. To
uczucie to coś, co H. P. Lovecraft – jeden z wielkich wizjonerów SF/horroru, który
kiedyś był właścicielem mrocznych ostępów, pośród których Pat zbudowała
kondominium oraz stację nadawczą – nazwał „kosmicznym strachem.” Nie ma to
wiele wspólnego z krwawą jatką ani z facetem trzymającym topór w dłoni, który
wyskakuje z krzykiem z szafy. To jest chłodna analiza „zdrowia psychicznego” oraz
„prawdziwego świata” pękającego w szwach.
Postacie Cadigan tworzone są na bazie dwóch podstawowych wzorów. Pierwszy
jest chłodny, opanowany, stanowiący całość, w pełni spójny – innymi słowy postacie
emaliowane niczym nowoczesna ceramika. Drugi wzór jest ontologicznie popękany –
ludzie o wnętrzach przypominających worki tłuczonego szkła. (Podział wydaje się
prosty – ale teraz spróbujcie powiedzieć, który wzór jest który!) Postacie, jak
„Deadpan Allie” cyberpunkowa bohaterka klasycznej już powieści SF pióra Cadigan,
 
Mindplayers, robią prawdziwą karierę na przechodzeniu z Wzoru A do Wzoru
B i z powrotem. Gdy Allie dokonuje tego, zgarnia cały wór błyszczących cacek
z publicznej tożsamości.
A w dodatku czuje się świetnie z tego powodu. Przynajmniej do czasu kolejnej
rundy.
Ale czasami im się to nie udaje. Napotykają pułapkę, ściek – może nazbyt
pospiesznie eksplorują rzeczywistość wokół, może skaczą w nią, może są w nią
popychani; w najbardziej bolesnych wypadkach mogą się nawet w niej rodzić. Ale
jest to miejsce – bez względu na to, czy jest to zimna brudna ulica, czy też
odmieniony za sprawą nowoczesnych technologii stan świadomości – z którego nie
mogą się już nigdy wydobyć.
Zwyczajowy głos narracyjny, jakim posługuje się Cadigan pełen jest sardonicznej
inteligencji i czystego obiektywizmu. Ale przeczytajcie uważnie opowiadania takie,
jak „Anioł” czy „Ene, due, rabe”, a widać jak na dłoni, że Cadigan zna najgłębsze
zakamarki ludzkiego serca. W prozie Cadigan uczucia nigdy nie są tandetne. Bowiem
zdaje ona sobie sprawę, że tragedia istnieje naprawdę i nie boi się stawić jej czoła:
nawet pewnemu rodzajowi zgrzytliwej i nieefektownej tragedii, która sprawia
znacznie większy ból niż szybka dramatyczna różnorodność. Cadigan będzie zmagać
się z sytuacjami, od których inni pisarze stronią, jak od ognia. Nadaje to jej dziełu
zdumiewający wymiar emocjonalny, który... ale nie zwracajcie uwagi na to, co
mówię; po prostu przeczytajcie to niesamowite opowiadanie pod tytułem „Opiekunka
mojego brata” z jego zabójczym ostatnim zdaniem, a sami ujrzycie jego blask jasny
niczym światło dnia w mroźnym zimowym powietrzu.
Pat Cadigan tworzy „science fiction” (w najszerszym tego słowa znaczeniu)
z najlepszego z możliwych powodów: ponieważ posługując się tą właśnie formułą
literacką jest w stanie osiągnąć coś, co niemożliwe jest do osiągnięcia w żadnym
innym gatunku. Ma ona dar kreowania prawdziwie oryginalnych wizji, jak również
dar wypowiadania się z mocą i jasnością. Dary te są rzadkością, w odosobnieniu, ale
kiedy pojawiają się razem, palą przysłowiowym żywym ogniem.
Pozwólcie, że, w charakterze konkluzji, powiem tak: w tym naszym cudownym
i strasznym zarazem świecie – w naszym obecnym środowisku – tym
wideokratycznym świecie luster, soczewek, skanerów, wizerunków medialnych,
powtórek, przewijania do przodu i stopklatek, rosyjskich laleczek i chińskich pudełek,
czymś, co mądrale z uniwersytetów lubią nazywać precesją symulakrów – wzory Pat
Cadigan są czymś – cytuję – rzeczywistym, koniec cytatu.
Ale nie wierzcie mi na słowo. Lepiej przekonajcie się sami. Lepiej zajrzyjcie pod
powierzchnię.
Lepiej odwróćcie stronę.
 
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin