Susan Howatch
Czekające piaski
Susan Howatch - urodziła się w Anglii w roku 1940. Po ukończeniu studiów prawniczych na London University wyemigrowała w 1964 roku do Stanów Zjednoczonych. Po jedenastu latach pobytu w Nowym Jorku przeniosła się do Irlandii; od 1980 roku mieszka na stałe w Wielkiej Brytanii. W latach sześćdziesiątych napisała cykl krótkich powieści umiejętnie łączących romans z intrygą kryminalną, m.in. “The Dark Shore” (“Ciemny brzeg”), “The Waiting Sands” (“Czekające piaski”), “The Devil on Lammas Night”. Saga “Pemnarric” wydana w 1971 roku przyniosła jej wielki sukces literacki i komercyjny, stając się międzynarodowym bestsellerem. Wielkim powodzeniem cieszyły się także następne powieści Howatch - “Cashelmara”, “Bogaci są różni”, “Grzechy ojców”, “Koło fortuny”. W ostatnich latach spod pióra pisarki wyszła seria książek, których fabuła dotyczy współczesnego kościoła anglikańskiego: “Glittering Images”, “Glamorous Powers”, “Scandalous Risks”, “Mystical Paths”.
Prolog
Rachel ciągle jeszcze myślała o Danielu. Stawał jej przed oczami latem, kiedy z zamglonego nieba lał się na miasto żar, przywołujący wspomnienia innej ziemi, gdzie słońce rzucało chłodny blask, a morze wysyłało białe opary ku odległym brzegom. Czasem przychodził jej na myśl w nocy, gdy budziła się bez powodu i siadała na łóżku, wsłuchując się w nerwowy rytm miasta, odległego o tysiące kilometrów od jej przeszłości, którą chciała wyrzucić z pamięci. Myślała też o Danielu, gdy współlokatorki mówiły o miłości i szczęśliwie zakończonych romansach. Zastanawiała się wtedy, dlaczego tak często wspomina tego mężczyznę, choć wie już na pewno, że nigdy go nie kochała.
Nie urodziła się w Nowym Jorku, mieszkała tu zaledwie od pięciu lat. Jej dom rodzinny znajdował się w Anglii, w Surrey, nie opodal Londynu, gdzie przyszła na świat jako dziecko niemłodego już małżeństwa. Ponieważ ojciec był pastorem, przez pierwsze dwadzieścia dwa lata swego życia poruszała się w uporządkowanym, staroświeckim światku wiejskiego probostwa. Chodziła do miejscowej szkoły, po czym podjęła naukę w studium dla sekretarek, gdzie bez szczególnego wysiłku nabyła niezbędne umiejętności, a następnie wyjechała na pół roku do Genewy. Po powrocie zaczęła pracować w Londynie.
Życie Rachel toczyło się tym samym torem co i mnóstwa innych dziewcząt. Miała kilka bliskich przyjaciółek, dobrze czuła się w domu, latem podczas weekendów chętnie grała w tenisa i ogólnie biorąc była zupełnie zadowolona ze swego losu. Gdyby wówczas ktoś powiedział jej, że kiedyś zechce zmienić tę sytuację i wyjedzie za granicę, zdziwiłaby się, a potem oburzyła - że też coś takiego mogło komuś przyjść do głowy!
Jedynym barwnym, niezwykłym elementem tego absolutnie zwyczajnego życia była przyjaźń z Rohanem Quistem.
Często miała wrażenie, że Rohan jest najtrwalszym składnikiem codzienności, w której jego obecność przez całe lata przebłyskiwała jak kulka rtęci śmigająca po ruchomych piaskach. Zawsze był przy niej. Razem spędzili dzieciństwo i pierwszą młodość. W jej pamięci przechowało się wspomnienie, jak kurczowo trzyma się podpórek kojca, a Rohan pędzi po podjeździe na swym trójkołowym rowerku, by jej pokazać, że jest wolny i może się samodzielnie poruszać, podczas gdy ona tkwi w tym niemowlęcym więzieniu. Ale potem nauczył ją jeździć na rowerku, prowadził za rączkę do przedszkola, wciągał we wszystkie skomplikowane dziecięce zabawy, sprzysiężenia, układy, które wiodły do przygody. “Rachel wcale nie jest za mała! - wrzasnął kiedyś na członków bandy, której przewodził. - Ona jest moją przyjaciółką!” Ciągle ma go przed oczami - chudego, żylastego ośmiolatka o gęstych włosach koloru słomy i ogromnych, płonących, szarych oczach.
Rachel jest moją przyjaciółką...
A Rohan był dobrym przyjacielem. Gdy już oboje dorośli, długo jeszcze służył jej swym męskim ramieniem przy wszelkich okazjach towarzyskich; małym, czerwonym volkswagenem zabierał ją na wypady za miasto podczas weekendów, zaprosił także na bal po majowych egzaminach w Cambridge, gdzie poznała wielu młodych mężczyzn, wśród których mogłaby ewentualnie znaleźć męża. “Powiemy, że jesteśmy kuzynami - zarządził Rohan. - W ten sposób nikomu nie przyjdzie do głowy, że mam do ciebie jakieś prawa”. I tak się też stało. Rachel przetańczyła całą noc, wypiła trochę zbyt dużo wina, a po śniadaniu w Grantchester, gdy była już całkiem skonana, Rohan nagle zmaterializował się w łodzi na rzece i bezpiecznie odtransportował dziewczynę do miasta.
Naturalnie wybuchały też sprzeczki, okresami w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Rohan był uczuciowym ekstrawertykiem, a kiedy miał o coś żal, urządzał prawdziwy popis krasomówstwa, Rachel zaś, obdarzoną bardziej anglosaskim temperamentem, irytowały takie przedstawienia. Złe nastroje jednak mijały, słowa szły w zapomnienie i przyjaźń odżywała na nowo, jak gdyby nic się nie stało, a życie toczyło się normalnym trybem.
Ale przybywało im lat i pewne pretensje Rohana stawały się coraz wyrazistsze.
- Dla ciebie wszystko gra - zaatakował Rachel któregoś dnia - ale to ja się staram, ja cię wszędzie zabieram i przedstawiam znajomym przystojniakom. A coś ty dla mnie zrobiła? Poznałaś mnie kiedyś z jakąś ładną dziewczyną? No, proszę, odpowiedz.
- Jak możesz tak mówić! - oburzyła się Rachel. - A moje koleżanki szkolne? Ciągle cię im przedstawiam!
- Zupełnie nie w moim typie! Ale poważnie...
- Helen jest bardzo ładna!
- No tak - rzekł Rohan znudzonym tonem, którego używał, gdy chciał wyprowadzić Rachel z równowagi - ale z wyjątkiem nieszczęsnej Helen zupełnie nie są pociągające.
- Skąd mam wiedzieć, do cholery, która twoim zdaniem jest pociągająca?
- Tylko proszę cię, nie klnij. Nie znoszę, jak kobiety przeklinają.
- Jesteś nie do wytrzymania! - rozpiekliła się Rachel. - Absolutnie nie do zniesienia!
Czuła się jednak winna. A później, gdy na pół roku wyjechała za granicę, by uczyć się francuskiego, poznała w Genewie Decimę, która była tak różna od szkolnych koleżanek Rachel.
Kiedy półroczny pobyt dobiegł końca, dziewczęta powróciły razem do Anglii i Rachel przy pierwszej okazji przedstawiła nową przyjaciółkę Rohanowi. Przed powrotem do rodzinnego domu w Szkocji Decima zatrzymała się na parę dni u Rachel i cała trójka zaplanowała wspólny, fantastyczny weekend.
- Zabawa będzie nie z tej ziemi - powiedział Rohan, a jego wysunięty podbródek świadczył, że stanowczo ma zamiar używać życia na całego. - Mój kuzyn Charles przyjeżdża z Oksfordu, tak że razem będzie nas czwórka. Rachel, pamiętasz Charlesa, profesora historii średniowiecznej? Pasowałby do ciebie - zawsze powtarzałaś, że lubisz starszych mężczyzn... tak, wszystko gra. Ty z Charlesem, Decima ze mną.
Decima i Charles pobrali się, nim minęły cztery miesiące od owego weekendu. Gdy ogłoszono zaręczyny, Rohan rzekł tylko:
- No i dobrze. W gruncie rzeczy nie jest w moim typie, znacznie bardziej odpowiednia dla Charlesa. Na pewno będą bardzo szczęśliwi. Ciekawe, że przez cały rok chcą mieszkać w Oksfordzie. Charles zazwyczaj spędzał letnie wakacje w Edynburgu.
A Rachel powiedziała:
- Może zamieszkają w Ruthven.
Ruthven... Nigdy tam nie była, lecz Decima tak często opowiadała o swym rodzinnym domu, że w wyobraźni Rachel powstał obraz rezydencji, do której nie wiedzie żadna droga. Tkwiła między górami i morzem, dzikim wybrzeżem zachodniej Szkocji, dalekim, bezkresnym, nie tkniętym przez czas. Nieraz myślała, jak miło byłoby odwiedzić Decimę.
Gdy przyszło zaproszenie, małżeństwo Decimy z Charlesem trwało już dobrze ponad dwa lata. Rachel dawno pogodziła się z myślą, że nigdy tam nie pojedzie, gdyż Decimie nie zależało na utrzymywaniu z nią kontaktu i korespondencja niebawem się urwała. Rohan bez skrupułów wpraszał się od czasu do czasu do Ruthven, by przez parę dni łowić ryby lub zapolować z kuzynem Charlesem, nie mógł więc zrozumieć, dlaczego Rachel po prostu się nie wybierze. Ona jednak była zbyt dumna - jeśli Decima pragnie się z nią widzieć, niech przyśle liścik, sama bowiem nie ma zamiaru pchać się tam, gdzie jej nie chcą.
Wreszcie po dwóch latach pojawiła się okazja, by Rachel odwiedziła Ruthven. Zbliżał się koniec lata, dziewczyna właśnie wróciła z wakacji we Florencji i jeszcze nie podjęła pracy, toteż zaproszenie przyszło w porę.
Stempel pocztowy nosił nazwę Kyle of Lochalsh, a adres niewątpliwie został napisany ręką Decimy. Rachel rozerwała kopertę i z nadzieją na miłe wieści zaczęła czytać, lecz wkrótce jej zapał się ulotnił; ogarnęło ją oszołomienie, a potem wyraźny niepokój.
“Najdroższa Raye - pisała Decima - bardzo mi przykro, że jestem tak beznadziejną korespondentką. Nie sądź, proszę, że skoro niewiele piszę, zupełnie cię zapomniałam. Myślałam wiele o Tobie, zwłaszcza gdy stwierdziłam, że nie mam się do kogo zwrócić. Bardzo mi zależy, byś przyjechała do Ruthven na parę dni. Moje dwudzieste pierwsze urodziny przypadają w przyszłą niedzielę i byłoby mi dużo lżej, jeśli zostałabyś po przyjęciu urodzinowym, które Charles wydaje dla mnie w sobotę wieczorem. Raye, przyjedź, proszę. Może panikuję bez powodu, ale czułabym się znacznie mniej przerażona, gdybyś była przy mnie w Ruthven w sobotnią noc. Nie mogę teraz więcej napisać, bo właśnie wyjeżdżam do Kyle of Lochalsh po Rohana, ale z całego serca Cię proszę, przyjedź, gdy tylko będziesz mogła. Wyjaśnię wszystko, kiedy się zobaczymy, a na razie przesyłam gorące pozdrowienia.
Decima”
Część 1.
Ruthven
Rozdział 1
Decima Mannering jeszcze nie wysłała tak oczekiwanego przez Rachel zaproszenia - a może nawet o tym nie pomyślała. Siedziała w sypialni przy oknie wychodzącym na ocean i rozmyślała o swej przyjaciółce. Rohan Quist miał przyjechać tego dnia do Ruthven na dwutygodniowe wakacje, a kiedy tylko pojawiał się Rohan, Decimie natychmiast przychodziła na myśl Rachel. Ci dwoje wydawali się nierozłączni, jakby byli małżeństwem lub siostrą i bratem. Aż dziw, że między kobietą i mężczyzną, którzy znali się od dziecka, nie nawiązała się intymna zażyłość. Ich znajomość nie sprawiała wrażenia przypadkowej dziecięcej przyjaźni, z której oboje dawno wyrośli. Byli prawie zawsze razem, lecz nie ulegało wątpliwości, że nie łączy ich żadna więź seksualna. To naprawdę niezwykłe. Jednak przypominając sobie Rachel, stwierdziła, że niczego innego nie należało się spodziewać. Ta dziewczyna ma tak niefortunny stosunek do mężczyzn - albo z miejsca ich odstrasza, albo każdą znajomość natychmiast odziera z erotycznej otoczki, robiąc wrażenie kobiety zimnej i zamkniętej w sobie. Z całą pewnością cierpi na kompleks niższości, mężczyzna musi więc stale zapewniać ją o swym zainteresowaniu i dawać jej poczucie bezpieczeństwa. W tych wymaganiach wznosi poprzeczkę tak wysoko, że żaden adorator już tam nie sięga. A może nie chodzi tu o żaden kompleks niższości Rachel jest po prostu staroświecka i oczekuje, że kawalerowie jej serca będą rycerzami bez skazy, którzy w lśniących zbrojach zjawią się na białych rumakach, by starać się o jej względy.
Biedna Rachel...
Przypomniała sobie, jak po raz pierwszy spotkała Rachel w Genewie. Dziewczyna miała na sobie bardzo angielski tweedowy kostium, nieco na nią za duży, a ciemne włosy zaplecione w warkocze nosiła upięte na czubku głowy. Dziwaczka - pomyślała Decima. Nawet dość ładna. Raczej dla amatora.
Aż dziw, że tak się zaprzyjaźniły, nie mając ze sobą nic wspólnego, lecz Decima z dala od ojca czuła się samotna i nieszczęśliwa, a Rachel, która po raz pierwszy rozstała się z rodzicami, wydawała się milsza i sympatyczniejsza niż pozostałe dziewczęta. Spokojny świat Rachel, kończący się na herbatkach na probostwie i tenisie podczas weekendów, był tak krańcowo różny od kręgów, w których przebywała Decima! Obracała się ona w najlepszych towarzystwach jako córka szkockiego arystokraty i włoskiej księżniczki. Rodzice już dawno wzięli rozwód. Do czternastego roku życia Decimę, pozostającą pod opieką zwariowanej, beztroskiej matki, wożono po całej Europie i dwukrotnie dookoła świata, podczas gdy jej matka bawiła się wśród międzynarodowej śmietanki towarzyskiej. A potem matka zmarła z powodu zażycia zbyt dużej dawki pastylek nasennych, które popiła nadmierną ilością alkoholu. Ojciec zabrał Decimę z tego środowiska kosmopolitycznej elity i wywiózł na zachodnie wybrzeże Szkocji.
Decima pokochała Ruthven od pierwszego wejrzenia. Ojciec obawiał się, że przyzwyczajona do wielkich miast może nie cierpieć takiej dziury, lecz Decimie, odczuwającej przesyt dotychczasowym życiem, Ruthven wydawało się bajką, cudowną ucieczką z tamtego świata, gdzie zmuszona była przyglądać się, jak jej matka goni za rozrywkami. To miejsce stało się najdroższe jej sercu.
Ojciec był zachwycony małżeństwem córki z Charlesem Manneringiem, profesorem z Oksfordu i autorem dwu książek z dziedziny historii średniowiecznej. Od razu polubił Charlesa i uczynił go kuratorem Ruthven, na wypadek gdyby Decima miała odziedziczyć majątek jako osoba jeszcze niepełnoletnia. Dołączył nawet klauzulę stanowiącą, że jeśli Decima umrze przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia, majątek przejdzie na jej dzieci, a gdyby była bezdzietna, otrzyma go Charles. Ale stałoby się tak jedynie wówczas, gdyby Decima zmarła przed osiągnięciem pełnoletności. Z chwilą gdy skończy dwadzieścia jeden lat, pełnomocnictwo ustaje i majątek przechodzi całkowicie na jej własność. Może się go pozbyć bądź zatrzymać, wedle woli. Sam dom z powodu odludnego położenia nie uzyskałby zbyt wysokiej ceny, lecz rosnące w obrębie posiadłości lasy, z których można było pozyskiwać drewno, przedstawiały dużą wartość. Dzierżawiła je Komisja Leśna, płacąc rocznie ładną sumkę.
Gdy ojciec Decimy zmarł w pół roku po jej ślubie, stała się bogatą dziedziczką. Miała wówczas dziewiętnaście lat.
Teraz liczyła sobie lat dwadzieścia jeden.
Tego ranka długo siedziała przy oknie i wpatrując się w ciemne morze, rozmyślała o swych problemach. Trudności rysowały się w jej głowie bardzo wyraziście. Rzecz w tym, jak z nich wybrnąć. Jakieś bardzo proste wyjście z pewnością istnieje. Szkoda, że Rohan nie może jej pomóc, lecz przecież to kuzyn Charlesa. Rohan...
Rachel.
Decima siedziała bez ruchu. Rozwiązaniem może być przyjazd Rachel. Staroświeckiej, solidnej Rachel, na której można polegać. To jest myśl. Musi przyjechać.
Szybko przeszła do małego sekretarzyka w rogu pokoju, gdzie znalazła pióro i papier, po czym zapełniła stronicę drobnym, wyraźnym pismem.
Charles Mannering siedział w swym gabinecie, którego okna wychodziły na wschodnie pasmo gór, i rozmyślał o żonie. Na biurku przed nim stało ślubne zdjęcie Decimy; wziął je do ręki i długo się wpatrywał. Aż trudno uwierzyć, że ledwo dwa lata minęły od chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Ale też wiele się wydarzyło w tym czasie.
Odchylił się w fotelu i przymknął na chwilę oczy. Ujrzał siebie w wieku trzydziestu sześciu lat: uczony cieszący się autorytetem w kręgach intelektualistów, kawaler, mieszkający w wygodnym apartamencie w Oksfordzie. Miał wówczas niemal wszystko, czego pragnął: sukcesy zawodowe, wolność osobistą, liczne grono przyjaciół. Marzył jedynie o takiej sumie pieniędzy, która pozwoliłaby mu na rezygnację z zajęć dydaktycznych, pochłaniających mnóstwo czasu. Gdyby zyskał niezależność finansową, mógłby podróżować, poświęcić się pracy naukowej oraz pisaniu książek. Ale nic nie jest doskonałe, a jemu i tak niezwykle się szczęściło. Nie miał powodów do narzekań.
A potem na któryś weekend pojechał do Londynu, gdzie zatrzymał się u kuzynów Quistów; wtedy właśnie Rohan, z miną prestidigitatora wyciągającego z cylindra białe króliki, triumfalnie wprowadził dziewczęta. Mgliście pamiętał Rachel z czasów poprzedniej wizyty sprzed paru lat, lecz drugiej dziewczyny, o lekko skośnych niebieskich oczach i jedwabistych czarnych włosach, nigdy nie widział.
Była, naturalnie, bardzo młoda. Nie trzeba dodawać, że mężczyźnie trzydziestosześcioletniemu osiemnastolatka musiała wydawać się dzieckiem. Ale ledwo zamienił z nią parę słów, uderzyło go jej doświadczenie życiowe i wiedza, skryta w tych skośnych, czujnych oczach. Dziewczyna sprawiała wrażenie starszej, niż wskazywałby na to jej wiek.
Zafascynowała Charlesa i wyraźnie go zaintrygowała. Zawsze pociągały go starsze kobiety i nie zdarzyło się jeszcze, by poczuł choć cień zainteresowania dla istoty tak młodej.
Gdy nabrał pewności, że nie spotka się z odmową, zaproponował dziewczynie, by się z nim przespała. Nigdy dotąd tak się straszliwie nie przeliczył. Przez jedną, niezwykle niemiłą chwilę obawiał się, że zaprzepaścił wszelkie szanse u Decimy, lecz wkrótce przebaczyła mu i dała do zrozumienia, że chętnie będzie się z nim widywać. Ale jakiekolwiek odchylenia od tradycyjnej moralności nie wchodziły w rachubę. Jeśli tylko to go interesowało, mógł wybić ją sobie z głowy.
Charles, jak większość mężczyzn, był przekonany, że jeśli się postara, żadna kobieta mu się nie oprze, toteż jego |amour |propre mocno ucierpiała. W istocie była tak mocno poturbowana, że gdy wrócił do Oksfordu, nie mógł się skupić na pracy i zupełnie nie był w stanie skończyć swej książki, której bohaterem był Ryszard Lwie Serce. Niebawem wysłał list do Decimy i w odpowiedzi otrzymał czarująco sformułowane zaproszenie na weekend. Charles wszedł na pokład samolotu lecącego do Inverness, gdy tylko zdołał wymotać się z planu wykładów.
Ruthven mu się spodobało. Warunki były tam, rzecz jasna, prymitywne i dość uciążliwe (nie istniała nawet droga do pobliskiego miasteczka), lecz w majątku można by przyjemnie spędzić wakacje, popracować nad książką lub skupić się na badaniach naukowych. Ojciec Decimy, zaledwie kilka lat starszy od Charlesa, sprawiał niezwykle sympatyczne wrażenie. Był zadowolony, gdyż właśnie przedłużył umowę z Komisją Leśną na dzierżawę części swych ziem, dzięki czemu zapewnił sobie przyzwoity dochód na parę najbliższych lat. Drzewa to niezła rzecz. Drewno jest cenne w dzisiejszych czasach. Odkąd wszedł w kontakt z Komisją Leśną, wartość Ruthven wzrosła z ledwo dwóch tysięcy do ponad stu tysięcy funtów.
- Dziwię się, że nie chce pan tego sprzedać - rzekł Charles, który uważał, że taki kapitał można zainwestować znacznie rozsądniej, może kupując willę w Costa Brava lub dom na Wyspach Kanaryjskich. - Ale, naturalnie - dodał taktownie - to pański dom i ma dla pana wielką wartość emocjonalną.
- Właśnie - przyznał ojciec Decimy, zadowolony, że gość w pełni podziela jego uczucia. - Oboje z Decimą mamy do niego taki sam stosunek.
- Doskonale pana rozumiem - stwierdził Charles, nie pojmując tego ani w ząb. - Całkowicie się z panem zgadzam.
Z pewnością Decima nie żywi aż takiego przywiązania do tej zbudowanej bez ładu i składu, odludnej, walącej się rudery, gdzie diabeł mówi dobranoc! Decima, obracająca się w kręgach międzynarodowej śmietanki towarzyskiej, wykształcona w Paryżu, Rzymie i Genewie - w głowie się nie mieści, by trzymała się tego zakątka zachodniej Szkocji. Gdy odziedziczy majątek, na pewno zmieni zdanie i będzie chciała go sprzedać.
Ale nie zmieniła. I to było takie zadziwiające. Ostrożnie odłożył jej fotografię na biurko i ponownie wyjrzał przez okno na ponury łańcuch gór i wrzosowiska, rozciągające się aż do szkółki leśnej.
- Nigdy tego nie sprzedam - oznajmiła mu prosto z mostu. - Wybij sobie z głowy takie pomysły. To jest mój dom i na zawsze nim pozostanie.
- Ale stoi na takim odludziu! - zaprotestował. - Jesteśmy zupełnie odcięci od świata! Taka młoda kobieta jak ty powinna podróżować, poznawać interesujących ludzi i...
- W dzieciństwie napodróżowałam się już na całe życie - odparła. - I dosyć mam tak zwanych interesujących ludzi. Boże, chyba wystarczy mi tej towarzyskiej nudy w Oksfordzie, gdy muszę tam tkwić przy tobie podczas roku akademickiego. Po kilku takich tygodniach powracam tu z ulgą.
- Wiem, że nie lubisz oksfordzkiego życia - odezwał się ostrożnie. - Byłbym o niebo szczęśliwszy, gdybym nie musiał uzupełniać naszych dochodów wykładami. Ale jeślibym... jeśli sprzedałabyś Ruthven, moglibyśmy te pieniądze zainwestować, a wtedy rzuciłbym uniwersytet i osiedlilibyśmy się w innej części Szkocji, gdzieś w pobliżu...
- Nie sprzedam Ruthven tylko po to, byś mógł się wygodnie urządzić do końca życia - odrzekła z pogardą.
Jeszcze teraz raniło go wspomnienie tonu jej głosu. “Nie sprzedam Ruthven, byś mógł się wygodnie urządzić do końca życia”. Jakby był żigolakiem czy oportunistą, nie zaś szanującym się Anglikiem o dużym poczuciu godności.
Potem przez cały tydzień nie odzywali się do siebie, a Charles czuł się nieszczęśliwy, nie mógł pisać ani czytać, nie chciało mu się nawet łowić ryb w strumyku. Ale ją nic to nie obchodziło. Co dzień jeździła konno po wrzosowiskach, wskakiwała do lodowatego morza, gdy słońce przygrzało trochę mocniej niż zwykle, a kiedy przyszła pora, by zamówić miesięczne zapasy, sama popłynęła łódką do Kyle of Lochalsh po zakupy.
Charles bardzo wyraźnie pamięta jej powrót z miasta. Miała na sobie ciemnoniebieski sweter, który podkreślał błękit jej oczu, a krucze włosy swobodnie unosiły się na wietrze. Nigdy nie wydawała mu się tak piękna ani tak beznadziejnie niedostępna. A kiedy zszedł na nabrzeże, by pomóc wyładować zakupy, odezwała się po raz pierwszy od czasu ich sprzeczki sprzed tygodnia.
- Mam list do ciebie. Zaadresowany wspaniałym pismem gotyckim, ze stemplem z Cambridge.
Tylko jedna osoba mogła pisać do niego w ten sposób. Choć Charles był bardzo przygnębiony, zrobiło mu się przyjemnie.
- Od kogo to? - spytała Decima. - Nigdy nie widziałam tak niezwykłego pisma.
- To od mojego byłego studenta - odparł mechanicznie. - Dostał stypendium doktoranckie w Cambridge, zajmuje się społeczno-ekonomiczną sytuacją klasztorów w Anglii w Xiii wieku.
Mówiąc to, rozerwał kopertę i wyciągnął pojedynczą kartkę papieru.
“Drogi Charlesie - napisano starannie czarnym atramentem. - Przyjeżdżamy niebawem z siostrą do Edynburga na festiwal - czy jest jakaś szansa, że cię tam spotkamy? A jeśli nie będziesz w tym roku w Edynburgu, może moglibyśmy cię odwiedzić? Po festiwalu chcemy wraz z Rebeccą wynająć samochód i zwiedzić kawałek Szkocji, tak że moglibyśmy podjechać do Kyle of Lochalsh. Mamy nadzieję, że nasza wizyta nie sprawi kłopotu tobie ani twojej żonie. Pisałeś tak entuzjastyczne listy o Ruthven, że bardzo pragnęlibyśmy je zobaczyć. Liczę zatem, że wkrótce się spotkamy. Załączam...” itd.
- Jak się nazywa? - spytała niedbale Decima. - Czy go znam?
- Nie - odparł Charles. - Opuścił Oksford, zanim się spotkaliśmy.
Ta scenka rozegrała się przed dwoma miesiącami. Careyowie przebywali w Ruthven już od sześciu tygodni i nie zdradzali najmniejszej chęci do wyjazdu.
Charles ciągle siedział w gabinecie, rozmyślając o przeszłości. Wtem rozległo się ciche pukanie do drzwi i po chwili do pokoju wsunęła się młoda, na oko dwudziestoczteroletnia kobieta. Zawahała się, widząc, że gospodarz jest głęboko zatopiony w myślach, lecz gdy spojrzał ku niej z uśmiechem, podeszła bliżej.
- Czy nie przeszkadzam?
- Nie - odparł, nadal się uśmiechając. - Usiądź i porozmawiaj ze mną chwilę. Zastanawiałem się właśnie, jak opisać namiętność króla Jana do młodziutkiej Izabeli z Angoulłme nie sprawiając wrażenia, że tworzę średniowieczną wersję Lolity.
- Żartujesz sobie ze mnie jak zwykle - powiedziała ze śmiechem Rebecca.
- Dlaczego tak uważasz?
- Historycy twojej rangi nie zajmują się obsesjami seksualnymi władców w średnim wieku.
Teraz on się roześmiał.
- A jednak ta szczególna fascynacja miała dalekosiężne konsekwencje...
Doprawdy, myślał spoglądając na nią, cóż to za niezwykła dziewczyna. Może zbyt inteligentna jak na gust większości mężczyzn, lecz jednak atrakcyjna w mroczny, subtelny, niezwykły sposób... No i przyjemnie jest wreszcie porozmawiać z kobietą, która doskonale wie, że Izabela Kastylijska i Izabela z Angoulłme to bynajmniej nie jedna i ta sama osoba.
Z jakichś powodów pomyślał o swym kuzynie. Może Rebecca spodoba się Rohanowi. Miał jednak nadzieję, że nie. Rohan jest zbyt ekstrawertycznym młodym filistrem, by docenić subtelne przymioty takiej niewiasty jak Rebecca Carey.
- Widziałaś rano Decimę? - zapytał. - Chyba pamięta, że dzisiaj przyjeżdża mój kuzyn Rohan.
- Na pewno. Mówiła, że jedzie po niego po południu do Kyle of Lochalsh. Zdaje się, że ma tam zrobić jakieś zakupy.
- Ach tak - rzekł Charles i leniwie zaczął sobie wyobrażać, jak spędzi długie, spokojne popołudnie w Ruthven...
Gdy Rebecca opuściła gabinet Charlesa, poszła na górę do swojej sypialni i rzuciła się twarzą na łóżko, gorączkowo mnąc poduszkę i przyciskając ją do piersi. Całe jej ciało drżało, wstrząsane milionem wibracji, tak że po chwili nie mogła już wyleżeć i wybiegłszy z domu, ruszyła ku morzu. Słońce przygrzewało, wokół nie było żywej duszy i gdyby nie zauważyła łódki przycumowanej do nabrzeża, mogłaby przypuszczać, że Decima i Daniel wypłynęli już do Kyle of Lochalsh. Charles bez wątpienia przebywał jeszcze w swym gabinecie, którego okna wychodziły na wschodnią część górskiego pasma.
Gdy oddaliła się ze dwieście metrów od domu, opadła na ziemię, chroniąc się od wiatru za skałą. Pomyślała, czyby nie pójść popływać; wiedziała, że z początku ziąb będzie dotkliwy, lecz po chwili stanie się znośniejszy, a ona uwielbia walczyć z wysokimi falami, walącymi o brzeg opustoszałej plaży. Właśnie zastanawiała się, czy nie wrócić do domu po ręcznik i kostium kąpielowy, gdy ujrzała, że przez piach brnie ku niej Daniel.
Prócz niego nie miała innego rodzeństwa. Rodzice zmarli wkrótce po jej urodzeniu, nie pamiętała ani ojca, ani matki, a tylko kuzynów, którzy wychowali ją w Suffolk, koło Bury St Edmonds. Daniel był jedynym bliskim krewnym, nic zatem dziwnego, że tak pragnęła jego towarzystwa, a łącząca ich wspólnota zainteresowań dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Kiedy zaczęła dorastać, świadomie się na nim wzorowała, starając się dzielić jego pasje i dotrzymywać mu kroku w rozwoju intelektualnym i duchowym. Chętnie z nią rozmawiał, a ona przy takich okazjach pragnęła jedynie okazać się godną jego towarzystwa. Podziwiała umysłowość brata tak dalece, że pochlebiało jej, gdy dzielił się swoimi przemyśleniami. W końcu była tylko jego młodszą siostrą. Człowiek mniejszego kalibru lekceważyłby ją lub traktował protekcjonalnie, lecz Daniel rozmawiał z nią jak równy z równym.
...
edmund144