Planeta Życia.docx

(382 KB) Pobierz

Greg Bear

Janko5

1

Planeta życia

Janko5

2

PLANETA ŻYCIA

GREG BEAR

Przekład

ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ

Greg Bear

Janko5

3

Tytuł oryginału

ROUGE PLANET

Redaktor serii

ZBIGNIEW FONIAK

Redakcja stylistyczna

MAGDALENA STACHOWICZ

Redakcja techniczna

ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta

JOANNA CIERKOŃSKA

Ilustracja na okładce

DAVID STEVENSON

Skład

WYDAWNICTWO AMBER

Copyright © 2000 by Lucasfilm, Ltd. & TM.

All rights reserved.

For the Polish edition

Copyright © 2000 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-7245-517-1

Planeta życia

Janko5

4

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...

Greg Bear

Janko5

5

R O Z D Z I A Ł

1

Anakin Skywalker stał w długiej kolejce w opuszczonym tunelu naprawczym

wiodącym do wysypiska śmieci dzielnicy Wicko. Westchnął niecierpliwie, podciągnął

na skórzanej uprzęży cieniutkie, mocno zwinięte skrzydła lotni wyścigowej i oparł

szeroki ster na pasku sandała. Potem przesunął lotnię na ścianę tunelu i, wysuwając

koniuszek języka, przyłożył małe, żarzące się jak miniaturowy miecz laserowy ostrze

kieszonkowej spawarki do pęknięcia lewego bocznego szwu. Skończył i na próbę pokręcił

obrotnikiem. Stary, ale działa.

Tydzień temu kupił tę lotnię od poprzedniego mistrza, który złamał sobie kręgosłup.

Anakin dokonał cudów w rekordowym czasie i teraz mógł uczestniczyć w tych

samych zawodach, w których tamten zakończył karierę.

Anakin kochał pęd i szalone skręty lotni wyścigowej, które niemal miażdżyły mu

kręgosłup i wyrywały ramiona ze stawów. Rozkoszował się szybkością i skrajnym

utrudnieniem tak samo, jak inni smakują piękno nocnego nieba - co zresztą na Coruscant

było raczej trudne, zważywszy na wiecznie otaczającą-planetę łunę miejskich

świateł. Pragnął współzawodnictwa, podniecał go nawet odór strachu wydzielany przez

zawodników, którzy wywodzili się z najgorszych mętów.

Przede wszystkim jednak uwielbiał zwyciężać.

Oczywiście, wyścig do wysypiska śmieci był nielegalny. Władze Coruscant usiłowały

zachować pozory stabilnej i szacownej planety-metropolii, stolicy Republiki, centrum

prawa i cywilizacji dla dziesiątków tysięcy systemów gwiezdnych. Prawda była

zupełnie inna, jeśli ktoś wiedział, gdzie patrzeć, a Anakin wiedział to instynktownie.

W końcu urodził się i wychował na Tatooine.

Lubił szkolenia Jedi, ale niełatwo było mu poprzestać na tak jednostronnej filozofii.

Anakin od samego początku podejrzewał, że w świecie, gdzie spotykały się i współistniały

tysiące ras i gatunków, znajdzie się wiele miejsc obiecujących dobrą zabawę.

Szef tunelu, który prowadził wyścig, był Naplouzaninem, to znaczy niewiele więcej

niż kłębkiem nitkowatej tkanki o trzech nogach, zakończonym wiązką wilgotnych,

błyszczących oczu.

Planeta życia

Janko5

6

- Pierwsza grupa na stanowiska - syknął, szybkimi, eleganckimi skrętami przemieszczając

się wzdłuż gładkich ścian wąskiego tunelu. Naplouzanin mówił we wspólnym,

jeśli akurat nie był wściekły, a jeśli był, po prostu brzydko pachniał.

- Lotnie w górę - rozkazał.

Anakin przerzucił lotnię przez jedno ramię i z wystudiowaną serią jęków i stęknięć

- raz-dwa-trzy - wsunął ramiona w szelki i spiął uprząż, którą wcześniej dopasował do

wzrostu dwunastoletniego dziecka.

Naplouzanin pękiem krytycznych oczu przyjrzał się każdemu zawodnikowi. Kiedy

podszedł do Anakina, wsunął wąską, suchą wstążkę tkanki pomiędzy jego żebra a pasek

i pociągnął z taką siłą, że o mało nie przewrócił chłopca na ziemię.

- Ty kto? - wykrztusił szef tunelu.

- Anakin Skywalker - odparł chłopiec. Nigdy nie kłamał i nigdy nie obawiał się

kary.

- Ty bardzo odważny - zauważył szef tunelu. - Co powiedzieć matka i ojciec, my

przynieść martwy chłopak?

- Wychowają drugiego - odparł Anakin w nadziei, że zabrzmi to twardo i profesjonalnie.

W gruncie rzeczy niewiele go obchodziło, co myśli o nim szef tunelu, jeśli

tylko pozwoli mu wystartować.

- Znam zawodników - odparł Naplouzjanin. Oczy w pęczku przepychały się między

sobą, żeby lepiej widzieć. - Ty nie zawodnik!

Anakin zachował pełne szacunku milczenie i skoncentrował wzrok na przyćmionym

niebieskim światełku przed sobą, które rosło w miarę, jak skracała się kolejka.

- Ha! - parsknął Naplouzjanin; jego gatunek nie potrafił się naprawdę śmiać. Przetańczył

do końca kolejki, pchając, ciągnąc i głosząc kolejne proroctwa zagłady. Przez

cały czas towarzyszył mu rój zachwyconych robotów technicznych.

Za plecami Anakina rozległ się cienki, ściszony głos:

- Już startowałeś w tym wyścigu.

Anakin od jakiegoś czasu wiedział, że tuż za nim stoi w kolejce Krwawy Rzeźbiarz.

Na Coruscant było ich tylko kilkuset, a do Republiki przyłączyli się zaledwie sto

lat temu. Byli humanoidalni i imponujący: smukli, pełni wdzięku, o długich, trójprzegubowych

członkach, niewielkich głowach umieszczonych na smukłej, ale silnej szyi i

perłowo-złotej skórze.

- Dwa razy - odrzekł Anakin. - A ty?

- Dwa razy - odparł uprzejmie Krwawy Rzeźbiarz, zamrugał i spojrzał w górę.

Wąską twarz rozdzielał długi nos, przechodzący w dwie szerokie, skórzaste fałdy, które

częściowo opadały na szerokie, pozbawione warg usta. Ozdobnie wytatuowane fałdy

nosowe służyły zarówno jako organ węchu, jak i bardzo czułe ucho, uzupełniające dwa

niewielkie otwory w pobliżu małych, czarnych jak onyks oczu.

- Szef tunelu ma rację. Jesteś za młody - mówił w doskonałym wspólnym, jakby

wychował się w najlepszych szkołach Coruscant.

Anakin uśmiechnął się i próbował wzruszyć ramionami. Ciężar lotni sprawił, że

gest wypadł mizernie.

- Pewnie zginiesz tam, w dole - dodał Krwawy Rzeźbiarz, wznosząc oczy.

Greg Bear

Janko5

7

- Dzięki za słowa otuchy - mruknął Anakin, czerwieniejąc lekko. Nie miał nic

przeciwko opinii zawodowca, takiego jak szef tunelu, ale nie cierpiał głupich zaczepek,

jeżeli przeciwnik próbował go zbić z tropu.

Strach, nienawiść, gniew... odwieczna trójca, z którą Anakin walczył każdego

dnia, choć tylko jeden człowiek znał jego najgłębsze uczucia: Obi-Wan Kenobi, jego

mistrz w Świątyni Jedi.

Krwawy Rzeźbiarz pochylił się lekko na trójczłonowych nogach.

- Śmierdzisz jak niewolnik - szepnął miękko, tak aby usłyszał go tylko Anakin.

Chłopak musiał się opanować całą siłą woli, aby nie zrzucić lotni i nie skoczyć

Rzeźbiarzowi do długiego gardła. Przełknął i zdławił uczucia. Przechowa je wraz z

innymi mrocznymi wspomnieniami z Tatooine w niedostępnym, tajnym miejscu. Rzeźbiarz

miał rację; to jeszcze wzmogło gniew Anakina i sprawiło, że coraz gorzej panował

nad sobą. Zarówno on, jak i jego matka Shmi byli niewolnikami podejrzliwego

handlarza złomem, Watto. A kiedy mistrz Jedi Qui-Gon Jinn wygrał go od Watto, "musieli

pozostawić Shmi na planecie... i nie było dnia, żeby Anakin o tym nie myślał.

- Teraz wasza czwórka - syknął szef tunelu; długie pasma jego ciała powiewały jak

wstążki na dziecięcym wózku.

Mace Windu szedł powoli wąskim bocznym korytarzem dormitorium Świątyni Jedi,

pogrążony w zadumie, z dłońmi ukrytymi w rękawach. Młody, zwinny Jedi wyskoczył

z bocznych drzwi i o mało go nie przewrócił. Mace zręcznie usunął się na bok, w

samą porę, ale wystawił łokieć i przygwoździł nim młodzieńca, który natychmiast obrócił

się w jego stronę.

- Przepraszam, mistrzu - sumitował się Obi-Wan, kłaniając się raz po raz. - Gapa

ze mnie.

- Nie szkodzi - odparł Mace Windu. - Chociaż powinieneś wiedzieć, że tu jestem.

- Jasne, Łokieć. Nagana. Doceniam to. - Obi-Wan był naprawdę mocno zakłopotany,

ale nie miał czasu na wyjaśnienia.

- Spieszysz się?

- I to bardzo - odrzekł Obi-Wan.

- Wybraniec opuścił swój ą kwaterę? - Ton Mace' a Windu choć pełen szacunku,

nie był pozbawiony ironii. Mistrz miał w tym dużą wprawę.

- Wiem, dokąd poszedł, mistrzu Windu. Znalazłem jego narzędzia i warsztat.

- Już nie buduje robotów, których nie potrzebujemy?

- Nie, Mistrzu - odparł Obi-Wan.

A jeśli chodzi o chłopca... - zaczął Mace Windu.

- Mistrzu, wróćmy do tego, kiedy będzie czas.

- Oczywiście - odparł Mace. - Znajdź go. Potem porozmawiamy. .. Chcę, żeby był

przy tym i wszystko słyszał.

- Oczywiście, mistrzu! - Obi-Wan nie ukrywał, że się spieszy. Mało kto potrafił

ukryć swoje kłopoty lub zamiary przed Mace'em Windu.

Mace uśmiechnął się.

Planeta życia

Janko5

8

- Obdarzy cię mądrością! - zawołał w ślad za Obi-Wanem, który już pędził korytarzem

w stronę turbowindy i wyjścia do powietrznych transportowców Świątyni Jedi.

Kpiąca uwaga nie zdenerwowała Obi-Wana. Zgadzał się z nią. Tak, mądrością...

albo szaleństwem. To był naprawdę idiotyczny widok, Jedi w wiecznej pogoni za kłopotliwym

padawanem. No, ale Anakin nie był zwykłym padawanem. Został narzucony

Obi-Wanowi przez jego ukochanego mistrza Qui-Gona Jinna.

Kilka miesięcy temu Yoda w typowym dla siebie stylu wyjaśnił Obi-Wanowi całą

sytuację. Siedzieli w niskiej, ciasnej kwaterze przy płonącym ogniu, piekąc chleb shoo i

wurry. Yoda właśnie wybierał się w podróż poza Coruscant w sprawie, która nie dotyczyła

Obi-Wana. Przerwał długie, pełne zadumy milczenie:

- Bardzo interesujący problem masz przed sobą Obi-Wanie Kenobi. My też go

mamy.

Obi-Wan uprzejmie schylił głowę, jakby nie wiedział, o co chodzi Mistrzowi.

- Ten wybraniec, którego Qui-Gon dał nam wszystkim... nie sprawdzony, pełen

strachu. To ty masz go wybawić. A jeśli tego nie zrobisz...

Od tej pory Yoda nie powiedział Obi-Wanowi nic więcej na temat Anakina. Jego

słowa dźwięczały jednak w głowie Kenobiego, gdy wsiadał do ekspresowej taksówki,

kierując ją na przedmieścia Dzielnicy Senatu. Czas przejazdu - kilka minut - urozmaiciły

wariackie zakręty i nawroty pomiędzy innymi, tańszymi i wolniejszymi szlakami i

poziomami ruchu.

Obi-Wan obawiał się, że i tak będzie za późno.

Anakin wyszedł na platformę pod tunelem. Przed nim rozpościerała się przepaść.

Trzej pozostali zawodnicy tłoczyli się z tyłu, aby spojrzeć w dół. Zwłaszcza Krwawy

Rzeźbiarz pochylił się brutalnie, potrącając Anakina, który miał nadzieję zachować całą

energię na lot.

Co go ugryzło? - myślał chłopak.

Przepaść była szeroka na dwa kilometry, a głęboka na trzy, licząc od ostatniej tarczy

przyspieszacza do mrocznego dna. Ten stary tunel konserwacyjny wychodził na

drugą tarczę przyspieszacza. Anakin zmrużył oczy, spojrzał w górę i dostrzegł spód

pierwszej tarczy - ogromny, wklęsły sufit podziurawiony setkami otworów, niczym

odwrócony cedzak w kuchni Shmi na Tatooine. Tyle tylko, że w tym cedzaku każdy

otwór miał dziesięć metrów średnicy. Z otworów padały smugi światłą przecinając

mrok. Służyły jako zegary słoneczne, pozwalające określić czas w zwykłym świecie,

wysoko ponad tunelem. Było dobrze po południu.

Na Coruscant było ponad pięć tysięcy takich wysypisk. Planeta-miasto produkowała

co godzinę bilion ton śmieci, które dostarczano tu, do dzielnicowego wysypiska.

Były to odpady zbyt niebezpieczne, aby je przerabiać - tarcze spawalnicze, zużyte

rdzenie hipernapędu i tysiące innych produktów ubocznych bogatego świata o rozwiniętej

technologii. Wszystko zamykano w kontenerach, a kontenery przesyłano po magnetycznych

szynach do ogromnej karuzeli z wyrzutnią pod najniższą z tarcz. Co pięć

sekund wyrzutnia za pomocą ładunków chemicznych wystrzeliwała serię kontenerów.

Tarcze kontrolowały trajektorię pojemników przelatujących przez otwory, gdzie pole

Greg Bear

Janko5

9

ściągające zwiększało jeszcze ich pęd, przesyłając na ściśle kontrolowaną orbitę wokół

Coruscant.

Godzina po godzinie statki-śmieciarze zbierały kontenery z orbity i przenosiły je

na odległe księżyce, gdzie były magazynowane. Niektóre najbardziej niebezpieczne

ładunki wystrzeliwano wprost w wielkie, ciemnożółte słońce, gdzie przepadały jak

kłębki kurzu wrzucone w otchłań wulkanu.

Była to precyzyjna i niezbędna operacja, przeprowadzana dzień po dniu, rok po

roku, z dokładnością mechanizmu zegarowego.

Mniej więcej sto lat temu koś wpadł na pomysł, aby leżące głęboko w miejskich

podziemiach wysypiska przekształcić w ośrodki nielegalnego sportu, gdzie młodzi

gniewni, pochodzący z mniej szlachetnych okolic Coruscant, mogli udowodnić swoją

siłę. Takie sporty stały się niezmiernie popularne w pirackich kanałach rozrywkowych

odbieranych w elitarnych apartamentach, na najwyższych szczytach drapaczy chmur

planety-stolicy. Zabawa przynosiła wystarczająco dużo kapitału, by urzędnicy zarządzający

wysypiskami stali się ślepi i głusi. Przynajmniej dopóty, dopóki jedynymi osobami,

które się narażały, byli sami zawodnicy.

Jeden kontener odpadów pędzący przez tarcze przyspieszaczy mógł z łatwością

zmieść tuzin takich śmiałków. Ostatnia tarcza bez trudu kompensowała te kilka nędznych

istnień odpowiednim impulsem korekcyjnym.

Anakin przyglądał się światłom sygnalizacyjnym tańczącym na suficie tunelu skupiony,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin