Deighton Len - Szpiegowski Spławik.pdf

(1132 KB) Pobierz
Deighton Len - Szpiegowski Spla
Deighton Len
Szpiegowski Spławik
„KB”
1
Anglia, wrzesień 1977.
- Jesteś bezwzględnym draniem, Bret. - Był to głos jego żony. Mówiła cicho,
ale z wielkim przekonaniem, jakby to był wniosek, do którego doszła po długich i
trudnych rozważaniach.
Bret rozchylił powieki. Znajdował się w stanie hedonistycznego półsnu, z
którego budzenie się jest bardzo przykre. Nie był jednak hedonistą, lecz purytaninem;
uważał się za bezpośredniego potomka bogobojnych, nieugiętych zdobywców, którzy
skolonizowali Nową Anglię. Otworzył oczy. - O co chodzi? - spytał i zerknął na
stojący przy łóżku zegar.
Było jeszcze bardzo wcześnie. Pokój tonął w słonecznym świetle, sączącym
się przez żółte zasłony. Jego żona siedziała na łóżku; jedną rękę opierała na kolanie,
w drugiej trzymała papierosa. Nie patrzyła w jego stronę. Zdawała się nie wiedzieć,
że leży obok niej. Spoglądając w przestrzeń, zaciągała się łapczywie papierosem, nie
oddalając go od ust, lecz trzymając w pogotowiu nawet przy wypuszczaniu dymu.
Snujące się pasma były żółte jak sufit i jak twarz żony.
- Jesteś całkowicie bezwzględny - powiedziała. - Jesteś właściwym
człowiekiem na właściwym miejscu.
Nie odwróciła głowy, by przekonać się, czy już nie śpi. Było jej wszystko
jedno. Mówiła rzeczy, które postanowiła mu powiedzieć, o których dużo myślała, ale
nigdy dotąd nie śmiała głośno wyrazić. A to, czy on słyszy czy nie, wydawało się jej
nieważne.
Bez słowa odgarnął pościel i wyszedł z łóżka - bez gwałtownych ruchów,
delikatnie, żeby jej nie przestraszyć. Odwróciła głowę i patrzyła, jak idzie po
dywanie. Nago wydawał się szczupły, żeby nie powiedzieć chudy - dlatego wyglądał
tak elegancko w swych doskonale skrojonych garniturach. Poczuła żal, że nie jest
równie szczupła.
 
Bret wszedł do łazienki, odsunął zasłony i otworzył okno. Był cudowny
jesienny poranek. Oświetlone słońcem drzewa rzucały długie cienie na przyprószoną
złotem trawę. Nie widział jeszcze, żeby rabaty były tak pełne kwiatów. Na końcu
ogrodu, gdzie drżące pędy płaczących wierzb dotykały wody, wolno płynąca rzeka
wydawała się niemal błękitna. Dwie przycumowane do pomostu łódki kołysały się
łagodnie w górę i w dół, wśród flotylli opadłych liści. Poczuł, że kocha ten dom.
W osiemnastym wieku liczni zamożni londyńczycy zaczęli kupować domy
leżące w górnym biegu Tamizy. Ciągną się one od Chiswick aż do Reading i są
ukryte za niepozornymi ceglanymi murami, a otaczające je tereny dochodzą do
brzegów rzeki. Panuje wśród nich wielka rozmaitość kształtów, rozmiarów i stylów -
od pałaców w stylu weneckim, po skromne rezydencje, takie jak dom Breta.
Bret Rensselaer odetchnął głęboko dziesięć razy, jak zwykle przed
rozpoczęciem gimnastyki. Widok ogrodu dodał mu otuchy. Zawsze tak było. Nie
zawsze był anglofilem, ale gdy tylko przybył do tego czarodziejskiego kraju, poczuł,
że nie ma ucieczki przed obsesyjną miłością, jaką darzył wszystko, co było z nim
związane. Rzeka, która płynęła na końcu jego ogrodu, nie była zwykłym, małym
strumieniem: to była Tamiza! Tamiza, która kojarzyła mu się ze starym londyńskim
mostem, z Pałacem Westminsterskim, z Tower i oczywiście z Szekspirowskim
teatrem „Globe”. Choć mieszkał tu od lat, trudno mu było uwierzyć w swoje
szczęście. Chciał, żeby jego amerykańska żona dzieliła je z nim, ale ona twierdziła, że
Anglia jest „zacofana” i dostrzegała tylko złe strony pobytu w tym kraju.
Czesząc się, spojrzał na swe odbicie w lustrze. Miał wydatną szczękę i jasne
włosy, które on i jego brat odziedziczyli po matce. Odziedziczył też po niej zdrowie i
był to bardzo cenny spadek. Włożył czerwony jedwabny szlafrok. - Zza drzwi
łazienki dotarł do niego jakiś hałas, a potem brzęk szkła; wiedział, że to żona wypija
szklankę butelkowanej wody. Nie spała dobrze. Przyzwyczaił się do jej chronicznej
bezsenności. Nie był już zaskoczony budząc się w nocy i widząc, że jego żona pije
wodę, pali papierosa lub czyta jedną ze swych ulubionych romantycznych powieści.
Kiedy wrócił do sypialni, Nikki siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku,
jej jedwabna koszula nocna była w nieładzie i odsłaniała uda, a koronkowa naszywka
sterczała na karku jak kryza. Miała bladą cerę - unikała słońca - i zmierzwione włosy.
Nie była szczupła, ale nie miała nadwagi. Poczuła, że przygląda się jej badawczo i
podniosła na niego gniewny wzrok. W przeszłości taka poza - wyraz gniewu na
twarzy i papieros w ustach - podniecała go. Być może, chciał odkryć w niej
 
bezwstydną rozpustnicę. Jeśli tak, to jego nadzieje spełzły na niczym.
Wszedł do alkowy, która służyła za ubieralnię, i otworzył drzwi szafy, aby
wybrać garnitur spośród wiszących w niej dwóch tuzinów. Jeden owinięty był bibułką
i okryty plastikową torbą, jakby przyniesiono go właśnie z pralni chemicznej.
 Nie masz ludzkich uczuć! - oświadczyła.
 Przestań, Nikki - powiedział. Miała na imię Nicola. Nie lubiła, gdy
nazywano ją Nikki, ale było już zbyt późno, by go o tym poinformować.
 Mówię poważnie - ciągnęła. - Wysyłasz ludzi na śmierć, jakbyś wysyłał
pocztą prospekty. Nie masz serca. Nigdy cię nie kochałam; nikt nie mógłby cię
kochać.
Co za bzdury wygadywała Nikki. Bret pełnił w SIS funkcję zastępcy
dyrektora Wydziału Gospodarki Europejskiej. A jednak w jej domysłach była
odrobina prawdy; niekiedy właśnie on musiał ostatecznie zatwierdzać niebezpieczne
przedsięwzięcia. I kiedy trzeba było podejmować te trudne decyzje, nie cofał się
przed tym.
 Cholernie długo czekałaś, żeby mi to powiedzieć - oświadczył trzeźwo,
wieszając lekki wełniany garnitur w świetle padającym od okna i przypinając szelki
do spodni. Zmiął bibułkowe opakowanie i wrzucił je do kosza na brudne rzeczy.
Potem wybrał koszulę i bieliznę. Był zaniepokojony. W tym kłótliwym nastroju Nikki
mogła nagadać jakichś melodramatycznych bredni pierwszemu napotkanemu
nieznajomemu. Nigdy dotąd nie zrobiła tego, ale też nigdy nie widział jej w takim
stanie.
 Myślałam o tym ostatnio - odparła. - Dużo o tym myślałam.
 A czy ten proces myślowy rozpoczął się jeszcze przed lunchem, który
jadłaś w ostatnią środę, czy też dopiero po nim?
Spojrzała na niego chłodno i wypuściła dym. - Joppi nie ma z tym nic
wspólnego - odpowiedziała. - Czy myślisz, że rozmawiałabym o tobie z Joppim?
- Robiłaś to już dawniej. - Był wściekły, że mówiąc o tym bawarskim
hochsztaplerze używa tego idiotycznego zdrobnienia, mimo że tak samo nazywali go
niemal wszyscy znajomi.
 To było co innego. To było przed wielu laty. Wtedy, kiedy ode mnie
uciekłeś.
 Joppi jest zerem - powiedział Bret i rozzłościł się na siebie samego za to,
 
że ujawnia swe uczucia. Spojrzał na nią i poczuł, nie po raz pierwszy, morderczy
gniew. Byłby w stanie udusić ją bez cienia skrupułów. Nie ma znaczenia: i tak on
będzie się śmiał ostatni.
 Joppi jest prawdziwym księciem - oświadczyła prowokująco.
 W Bawarii jest zatrzęsienie książąt.
 A ty jesteś o niego zazdrosny - zauważyła, nie ukrywając swego
zadowolenia z tego faktu.
 Jak nie mam być zazdrosny, skoro zaleca się do mojej żony?
 Nie bądź śmieszny. Joppi już ma żonę.
 Z tego, co słyszałem, wynika, że ma codziennie inną.
 Potrafisz być czasem bardzo dziecinny, Bret.
Nie odpowiedział; spojrzał tylko na nią z niepohamowanym oburzeniem.
Drażniło go uwielbienie, jakim Amerykanie w rodzaju jego żony darzyli tych
drobnych europejskich arystokratów. Poznali Joppiego podczas czerwcowych
wyścigów w Ascot. Joppi zgłosił konia do udziału w Biegu Koronacyjnym i zjawił się
na torze z dużą grupą swych niemieckich przyjaciół. W następstwie tego spotkania
zaprosił Rensselaerów na weekend do domu, który wynajmował pod Paryżem.
Pojechali, ale Bret nie był zadowolony z wizyty. Widział, że obleśny Joppi stale
przygląda się Nikki, a on nie lubił, kiedy mężczyźni patrzyli w taki sposób na jego
żonę. A Nikki nawet tego nie zauważyła; tak w każdym razie twierdziła, gdy zwrócił
jej na to później uwagę. Teraz Joppi zaprosił Nikki na lunch i nie zechciał nawet,
choćby dla zachowania pozorów, spytać go, czy nie wybrałby się z nimi. Bret był
wściekły z tego powodu.
 Książę Joppi - powiedział Bret, kładąc na pierwsze słowo nacisk, aby
okazać swą pogardę - jest drobnym kombinatorem.
 Czy kazałeś przeprowadzić w jego sprawie dochodzenie?
 Przepuściłem go przez komputer - odparł. - Bierze udział w różnych
podejrzanych interesach. Dlatego zamierzamy trzymać się od niego z daleka.
 Aleja nie pracuję w twojej cholernej tajnej instytucji wywiadowczej -
wyjaśniła Nikki. - Może o tym zapomniałeś, ale jestem wolnym obywatelem, sama
sobie dobieram przyjaciół i rozmawiam z nimi o tym, o czym mam ochotę
rozmawiać.
Wiedział, że usiłuje go sprowokować, ale zastanawiał się, czy nie zadzwonić
 
do oficera dyżurnego z nocnej zmiany, który mógłby mu podać numer Wydziału
Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie miał jednak ochoty wtajemniczać w niuanse
swego małżeńskiego pożycia jakiegoś młodego podwładnego, który spisałby jego
relację i dołączył do jakichś akt.
Poszedł do łazienki i puścił wodę do wanny; odkręciwszy do końca oba krany
uzyskał pożądaną temperaturę. Wlał odrobinę płynu do kąpieli, który zaczął się
wściekle pienić. Czekając, aż wanna się napełni, wrócił do Nikki. W tej sytuacji
dogadanie się z nią było lepszym rozwiązaniem. - Czy zrobiłem ci coś złego? - spytał
z wystudiowaną łagodnością, siadając na łóżku.
- Och, nie! - z sarkazmem odparła jego żona. - Ty nigdy nie zrobiłbyś mi nic
złego! - Woda napełniająca wannę huczała jak odległy grzmot.
Nikki była napięta, oburącz obejmowała kolana, zapomniawszy na chwilę o
papierosie. Spojrzał na nią, próbując dostrzec w jej twarzy coś, co tłumaczyłoby
przyczyny tego gniewu. Nie zauważył nic, co mogłoby go oświecić.
 A więc co... - I dodał pojednawczym tonem: - Na miłość boską, Nikki,
muszę jechać do biura.
 Muszę jechać do biura - usiłowała sparodiować jego angielską wymowę,
nabytą po przyjeździe do tego kraju. Nie była dobrą parodystką, a jej nosowy akcent,
który tak go intrygował, kiedy się poznali, nadal był wyraźny. Jakże głupio
postępował, żywiąc nadzieję, że Nikki pokocha w końcu Anglię i wszystko co
angielskie równie mocno jak on. - Tylko to się dla ciebie liczy, prawda? Mniejsza o
mnie. Mniejsza o to, czy nie zwariuję w tej zakazanej dziurze. - Potrząsnęła głową, by
odrzucić włosy w tył, a kiedy znów opadły do przodu, odgarnęła je palcami z twarzy.
Bret, nadal siedząc na brzegu łóżka, uśmiechnął się do niej. - Ależ, Nikki,
kochanie. Powiedz mi tylko, co jest nie tak.
Najbardziej zirytowało ją właśnie to pobłażliwe „tylko”. W jego świadomym
chłodzie było coś, czego nikt nie mógł przezwyciężyć. Jej siostra nazywała go
„nieśmiały desperado” i chichotała, kiedy telefonował. Ale Nikki z łatwością
zakochała się w nim. Jakże dokładnie to pamiętała. Nigdy nie miała takiego
adoratora: szczupły, przystojny, łagodny i wyrozumiały. Dodatkową atrakcją był jego
styl życia. Garnitury Breta leżały na nim tak, jak może leżeć tylko ubranie szyte przez
drogiego krawca, jego samochody lśniły tak, jak lśnią tylko samochody starannie
wypolerowane przez szofera, a o dom jego matki dbała lojalna służba. Oczywiście
kochała go, ale jej miłość zawsze zmieszana była z odrobiną respektu, a może lęku.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin