Deutermann Peter T. - Oko szatana.pdf

(1325 KB) Pobierz
Deutermann Peter T. - Oko szata
DEETERMANN P.T. - OKO
SZATANA
1
Czwartek, Biuro Utylizacji I Marketingu Departamentu
Obrony (DRMO*),
Atlanta, Georgia, 21.00
Wendell Carson siedział w swoim biurze menadżera i
zastanawiał się, czy iść
do wozu po broń. Wkrótce zjawi się Lambry z żądaniem
dodatkowych pie-
niędzy. Może powinien doprowadzić do konfrontacji, sprawdzić,
czy zdoła go
wystraszyć i zmusić do wycofania się? Albo grać i na później
zostawić znalezie-
nie jakiegoś rozwiązania?
Obrócił się razem z fotelem. Bud Lambry był prowincjuszem z
Alabamy.
Wysoki, chudy sukinsyn o podejrzliwym spojrzeniu, żujący tytoń.
Był od ośmiu
lat szperaczem Carsona, a wcześniej pracował dla Andy'ego
White'a. Nie ma
co - pomyślał. Bud Lambry nie da się łatwo zastraszyć, więc nisz
głową. Udawaj,
Że dostanie to, czego chce, a później spróbujesz go wykiwać.
Lambry nie wie, ile
jest wart ten cylinder, niech więc dalej żyje w nieświadomości.
Zgódź się na większą
forsę, na cokolwiek, żeby tylko zamknąć mu gębę na kilka dni,
dopóki nie dojdzie
do transakcji. Później nie będzie ważne, co Lambry mówił, myślał,
ani robił.
Wendell Carson, jako były szef DRMO w Atlancie, zniknie stąd z
milionem dol-
ców w kieszeni. Nie oznaczało to, że nie czułby się lepiej mając w
szufladzie
spluwę kaliber 38.
Zerknął na zegarek i niemal jednocześnie usłyszał, jak ktoś
idzie głównym
korytarzem budynku administracyjnego. Po chwili Bud Lambry
wszedł do biura.
Przenikliwym wzrokiem zlustrował pomieszczenie i upewnił się, że
są sami.
 Witaj, Bud - odezwał się Carson, nie ruszając się $ miejsca.
- Podobno
chciałeś ze mną rozmawiać?
 Zgadza się odparł Lambry. Podszedł do okna i przez
żaluzje wyjrzał na
parking. Odwrócił się i przeszył przełożonego nieprzyjemnym
spojrzeniem.
 To coś, to czerwone... He za to dadzą?
 Jeszcze nie wiem Bud skłamał menadżer. - Są bardzo
zainteresowani,
ale jednocześnie dosyć ostrożni.
 Ale dogadacie się?
 
* DRMO - The Defence Reutilization and Marketing Office-
Biuro Utylizacji i Marke-
tingu Departamentu Obrony.
 7Och, mam taką nadzieję. Jeśli nie, to, do diabła, nie wiem
komu można by
to opchnąć. Ale w czym rzecz?
 W pieniądzach - rzekł Bud. Oczka rozbłysły mu chciwością.
Podszedł do
biurka i potrząsnął rękoma, jakby przygotowywał się do jakiegoś
wysiłku. Po-
chylił się i wsparł dłonie na blacie. Carson czuł jego zapach, była
to mieszanina
potu i tytoniu. - To coś musi być warte całą furę forsy.
Wendell uśmiechnął się.
- Niech zgadnę... Chcesz większą działkę, bo wiesz, że
mamy do czynienia
z czymś szczególnym. A poza tym, to twoje znalezisko.
- To cholerna prawda. Nigdy dotąd nie znaleźliśmy niczego
podobnego.
Carson przytaknął. Udawał, że poważnie się zastanawia.
Wreszcie ponownie
kiwnął głową, tym razem bardziej zdecydowanie.
 Zgoda Bud. Nasza zdobycz jest warta fortunę. Mówiąc
szczerze, w grę
wchodzi taka kwota, że poważnie myślę o wyjeździe stąd, po
dokonaniu transak-
cji. Przede wszystkim dlatego, że to duża suma. Można się też
spodziewać wiel-
kiego zamieszania, kiedy armia zorientuje się, co im zginęło.
 Tak - mruknął Lambry i nieco się odprężył. - Może i ja
zrobię tak samo.
 Co powiesz na pięćdziesiąt procent, Bud? Przecież ta
okazja, to przede
wszystkim twoja zasługa.
Lambry zamrugał zdziwiony. Zapewne zamierzał domagać
się połowy, ale
byłby zadowolony z każdej zdobyczy. Został zaskoczony, lecz po
chwili zmrużył
oczy podejrzliwie.
 Dobra. Ale chcę być na miejscu, kiedy dojdzie do wymiany.
 Nie ma sprawy. Właściwie chciałem cię prosić, żebyś mi
towarzyszył. Już
tylko sama kwota wymaga odpowiedniej obstawy. Wiesz co mam
na myśli?
Bud wyprostował się.
 W porządku - uznał. - Niech mnie pan zawczasu
powiadomi. Jeśli tam-
ci spróbują jakichś numerów, załatwię ich na cacy. Mam pod ręką
odpowiednią
spluwę.
 Nigdy dotąd nie próbowali nas wystawić. Nie ma więc
powodu przypasz-
czać, że teraz będą chcieli to zrobić.
Lambry przeszył Carsona wzrokiem. Starał się odgadnąć jego
zamiary. By-
łem zbyt ugodowy - pomyślał Wendell. Powinienem choć trochę
się opierać.
Bud długą chwilę patrzył na podłogę, nim ponownie podniósł
wzrok na roz-
mówcę.
 
 A pan niech sobie nie myśli, że może mnie wyrolować,
panie Carson. Chcę
to, co mi się należy.
 Jutro zajmę się wszystkimi przygotowaniami -odpowiedział
Wendell,naj-
spokojniej jak umiał.
Lambry odznaczał się gwałtownym usposobieniem, z powodu
którego już
dwukrotnie miał poważne kłopoty. Był znany z tego, iż nie
rozstawał się z nożem
i nie wahał się go użyć.
Menadżer wstał, by dać do zrozumienia, że ta mała farsa
dobiegła końca.
Miał już pomysł, jak zwieść Buda.
8- Złapię cię jutro przy linii przerobowej na wieczornej
zmianie. Wtedy po-
wiem ci, co ustaliliśmy. Ale pamiętaj, nikomu ani słowa.
Bud parsknął w odpowiedzi.
- Nigdy nie puszczam pary z gęby i wszyscy świetnie o tym
wiedzą.
. Wyszedł trzaskając drzwiami.
Carson głośno wypuścił powietrze z płuc i ponownie usiadł.
Lambry ostatnio
Stawał się coraz bezczelniejszy. Musi coś z tym zrobić, choć
wciąż nie wiedział
co. Wendell Carson, to nie Andy White. Wielki Andy dopadłby
Buda w którymś
z magazynów i dosłownie wybił mu z głowy takie pomysły.
Dał Lambry' emu dziesięć minut na sprawdzenie, czy w
budynku panuje spo-
kój, po czym wstał i zamknął drzwi biura na klucz. Zasunął żaluzje
i sprawdził co
dzieje się na parkingu.
Stał tam tylko jego samochód. Podszedł do sięgającego sufitu
regału na książki
i wsunął rękę za skoroszyty na górnej półce. Wyjął stamtąd
zdobycz: ciężką, czer-
woną, plastikową tubę, długą na ponad metr, o średnicy
dziesięciu centymetrowi
pokrytą oznaczeniami armii Stanów Zjednoczonych. Na każdym
jej końcu znaj-
dowały się po cztery zatrzaski z nierdzewnej stali. Wewnątrz
mieścił się właści-
wy, także stalowy cylinder, z obu stron zamknięty wypukłymi
korkami. Całość
ważyła około siedmiu kilogramów.
Carson popatrzył na tubę. Nie miał pojęcia co oznaczają te
wszystkie napisy,
lecz kiedy odczytał je przez telefon Tangentowi - swojemu
klientowi z Waszyng*
tonu, i wyjaśnił skąd pochodzi cylinder, rozmówca zareagował jak
rażony gro-
mem z jasnego nieba. Skontaktował się z nim ponownie zaledwie
pięć minut póź-
niej, oferując milion dolarów w gotówce. Tak po prostu. A teraz
Budowi wydaje
się, że dostanie połowę tej kwoty.
Chyba w marzeniach, gnojku - pomyślał Wendell. To co
trzyma w rękach
jest jak Święty Graal. To szansa w jego życiu. Kto by pomyślał? -
zadumał się
i odłożył cylinder z powrotem na półkę. Po tylu latach czerpania
drobnych korzy-
 
ści z aukcji, wreszcie trafił główną wygraną w loterii i to dzięki
temu pojemniko-
wi, prawdopodobnie z jakimś gazem bojowym.
2
Wątek, Dowództwo Dochodzeniowych Służb
Kryminalnych
Departamentu Obrony (DCIS*), Waszyngton D.C, 12.00
David Stafford, starszy inspektor dochodzeniowy stał w
korytarza naprzeciw
swego przełożonego - pułkownika Parsonsa - i zniecierpliwiony
wysłuchi-
wał wyroku, w praktyce skazującego go na banicję.
* DCIS - The Defence Criminal InVeStigati ve Service -
Departament Obrony Dochodze-
niowych Służb Kryminalnych.
9
- Atlanta, Dave. Na świecie są gorsze miejsca.
Stafford powoli pokiwał głową, nie patrząc ani na Parsonsa,
ani na żadnego
z mijających go ludzi.
- Chyba wiesz, że robię to, żeby ocalić ci tyłek. Ray Sparks
jest szefem re-
gionu południowo-wschodniego. Bez zbędnych pytań zapewni ci
schronienie
i opiekę. Jedź tam, załatw tę sprawę z aukcjami i pozostań w
cieniu. Poczekaj, aż
wydobrzeje ci ręka. Zapomnij o Alice i rozwodzie, a kiedy wszyscy
tu się uspo-
koją, wrócisz.
Stafford słuchając jednym uchem ponownie przytaknął. To
spotkanie w holu
stanowiło kulminację najgorszych osiemnastu miesięcy w jego
życiu. Miał ocho-
tę powiedzieć: „dzięki, ale może lepiej złożę dymisję i w ten
sposób wszystkim
ułatwię sprawę?" Tyle tylko, że zupełnie nie miał gdzie się
podziać. Musiał spła-
cić dom i samochód. W jego życiorysie aż roiło się od politycznych
akcentów.
Do tego miał unieruchomioną prawą rękę, zniszczone małżeństwo
i tutaj, w River
City poważnych wrogów na wysokich stanowiskach. Właściwie nie
miał więc
wyboru.
Pułkownik przyglądał mu się i najwyraźniej oczekiwał jakiej ś
odpowiedzi.
- Doceniam to, szefie - odparł, wciąż nie podnosząc wzroku.
- Oczywiście
nie podoba mi się to zadanie. Nienawidzę go. - Wreszcie
popatrzył Parsonsowi
prosto w oczy. - Ale naprawdę doceniam to, co pan dla mnie
zrobił. Właściwie
gdzie jest ta Georgia? - zażartował.
Pułkownik uśmiechnął się szeroko.
- Tu masz bilet. Będziesz mile zaskoczony. Ale pamiętaj,
żadnych nume^
 
rów! Nie rób z igły wideł. Ta sprawa DRMO wisi nam nad głowąjuż
od pewnego
czasu. Pewnie to jakaś błahostka. Kiedy więc będziesz na
miejscu, nie spiesz się.
Czekają już na ciebie rozkazy. Bierz je i znikaj, zanim komuniści
dowiedzą się
o wszystkim.
Pułkownik poklepał Stafforda po ramieniu i odszedł,
zostawiając go samego.
Inspektor westchnął ciężko i ruszył po odbiór rozkazów. Im
szybciej, tym lepiej -
powiedział pułkownik. Co tam do diabła - przemknęło mu przez
głowę. Może
wyjdzie mi na dobre odwiedzenie miejsca, gdzie nie będę czarną
owcą.
Piątek, DRMO, Atlanta, 20.30
W piątkowy wieczór, po zjedzeniu posiłku w pobliskiej
restauracji, Carson
wrócił na parking swojego biura. Zaparkował zielonego,
wojskowego pikapa przed
budynkiem i opuścił boczną szybę. Ponad szumem
samochodowego silnika sły-
szał huk pracującej linii przerobowej, wydobywający się zza
budynku admini-
stracyjnego. Podciągnął szybę, wysiadł z wozu i zamknął go.
Ósma trzydzieści. Linia będzie pracować jeszcze jakieś pół
godziny. Zespół
obsługi, po umieszczeniu przedmiotów przeznaczonych do
zniszczenia na pasie
transportowym, opuścił stanowiska już kilka godzin temu. Został
tam tylko ope-
rator maszyny, który dopilnuje, aż pas zostanie opróżniony, a
później zabezpie-
10
czy urządzenie. Carson, jako szef, sprawdzał prawidłowość
całej procedury. Tym
razem zadbał, by wieczorną służbę pełnił Bud Lambry.
Wcześniej zatrzymał się przy drodze stanowej numer 42 obok
sklepu meta-
lowego i zlecił przycięcie rurki o średnicy około ośmiu
centymetrów, wypole-
rowanie jej i zatkanie obu końców. Rozmiar był odpowiedni, ale
trzeba było
jeszcze zadbać o właściwą wagę. Wnętrze wypełnił więc
piaskiem. Operator
tokarki zapytał w żartach, czy Carson nie przygotowuje bomby
rurowej. Ten
nie dał zbić się z tropu i odparł, iż zamierza wysadzić budynek
izby skarbowej
w Chamblee, nieopodal Atlanty. Pracownik zaproponował więc
pomoc w tak
szczytnym celu.
.„„ Wendell zamierzał wziąć wypełniony piachem cylinder do
biura, podmienić
go z prawdziwym i zabrać fałszywą zdobycz do budynku
przerobowego. Tam
wyjaśniłby Budowi, że transakcja jest spalona i muszą zniszczyć
cylinder. Jedyny
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin