PhilipKDick-Mozemy Cie Zbudowac.pdf

(796 KB) Pobierz
PhilipKDick-MozemyCieZbudowac
PHILIP K. DICK
Możemy Cię Zbudować
SCAN-dal
 
Rozdział pierwszy
Naszą technikę doprowadziliśmy do perfekcji na początku lat
siedemdziesiątych. Najpierw zamieszczaliśmy ogłoszenie w lokalnej gazecie, w
dziale ogłoszeń różnych.
Klawikord, także organy elektroniczne, przejęte za długi, stan idealny,
SUPEROKAZJA. Zamiast zabierać jeż powrotem do Oregonu, poszukujemy kogoś,
kto za gotówkę lub dobry kredyt o niskim ryzyku przejmie płatności. Kontakt - Rock,
kierownik Działu Sprzedaży, Fabryka Fortepianów Frauenzimmera, Ontario, Ore.
Przez lata ogłoszenie to ukazywało się w kolejnych miastach, rozsianych po
całych zachodnich stanach, a nawet w miejscach tak odległych od wybrzeża, jak
Kolorado. Całą kampanię oparliśmy na ściśle naukowych podstawach. Kierując się
mapą, posuwaliśmy się tak, aby nie pominąć żadnego miasta. Nasze cztery
ciężarówki z silnikami turbo stale były w ruchu; na każdą przypadał jeden człowiek.
Zamieszczaliśmy więc ogłoszenie, dajmy na to w „San Rafael Independent
Journal", i wkrótce do naszego biura w Ontario w Oregonie zaczynały napływać listy,
którymi zajmował się Maury Rock, mój wspólnik. Sortował je i na ich podstawie
układał spisy adresowe, a gdy na jakimś terenie, na przykład w okolicy San Rafael,
miał wystarczająco dużo nazwisk, telegraficznie kontaktował się z jedną z
ciężarówek. Przypuśćmy, że wiadomość odbierał Fred w hrabstwie Marina. Po jej
otrzymaniu Fred wyjmował własną mapę i porządkował nazwiska we właściwej
kolejności. Następnie szukał budki telefonicznej i dzwonił do pierwszego
potencjalnego klienta z listy.
Tymczasem Maury wysyłał odpowiedź każdej osobie, która wyraziła
zainteresowanie ofertą.
Szanowny Panie Taki a Taki!
Jesteśmy wdzięczni za Pańską odpowiedź na nasze ogłoszenie zamieszczone
w „San Rafael Independent Journal". Człowiek zajmujący się w naszym biurze tą
sprawą wyjechał na kilka dni, ale przesłaliśmy mu Pańskie nazwisko i adres z prośbą,
by skontaktował się z Panem i podał wszystkie szczegóły.
Listy krążyły i przez kilka lat dobrze służyły naszej firmie. Ostatnio jednak
sprzedaż organów elektronicznych gwałtownie spadła. Na przykład na obszarze
Vallejo sprzedaliśmy niedawno czterdzieści klawikordów i ani jednych organów.
Ta ogromna dysproporcja w sprzedaży na korzyść klawikordów
 
sprowokowała wymianę zdań między mną a moim wspólnikiem, Maurym Rockiem.
Nie była to spokojna rozmowa.
Do Ontario przyjechałem spóźniony. Przebywałem na południe od Santa
Monica, gdzie rozmawiałem o pewnych sprawach z kilkoma społecznikami, którzy
sprosili prawników w celu prześwietlenia naszej firmy i jej metod działania... Próżny
trud, który oczywiście spełzł na niczym, gdyż ściśle trzymamy się prawa.
Ontario nie jest moim rodzinnym miastem. Pochodzę z Wichita Falls w stanie
Kansas. Gdy miałem pójść do szkoły średniej, przeprowadziłem się do Denver, a
później do Boise w Idaho. Pod pewnymi względami Ontario jest przedmieściem
Boise. Znajduje się tuż przy granicy z Idaho: po przejściu przez żelazny most widzi
się płaską krainę, słynną z uprawy roli. Nie opodal zaczynają się lasy wschodniego
Oregonu. Największym zakładem przemysłowym w okolicy jest fabryka pasztecików
ziemniaczanych Ore-Ida, zwłaszcza jej wydział elektroniczny, a w ogóle to pełno w
okolicy uprawiających cebulę japońskich farmerów, których przesiedlono tu podczas
II wojny światowej. Powietrze jest tutaj suche, nieruchomości tanie, a po większe
zakupy ludzie wyjeżdżają do Boise. Jest to duże miasto, którego nie lubię, ponieważ
mało w nim niedrogich chińskich restauracji. Leży w pobliżu starego szlaku do
Oregonu, wzdłuż którego biegnie linia kolejowa do Cheyenne.
Nasze biuro mieści się w centrum Ontario w budynku z cegły stojącym
naprzeciwko sklepu z artykułami żelaznymi. Wokół budynku zasialiśmy irysy,
których kolory korzystnie wpływają na samopoczucie po powrocie z podróży
pustynnymi drogami z Kalifornii lub Newady.
Zaparkowałem mojego zakurzonego chevroleta model Magic Fire i
chodnikiem doszedłem do naszego budynku, mijając po drodze szyld:
SPÓŁKA WAZA
WAZA oznacza WYSPECJALIZOWANE AMERYKAŃSKIE ZESTAWY
AKUSTYCZNE - taka elektronicznie brzmiąca nazwa przyjęta ze względu na naszą
fabrykę organów elektronicznych, z którą - przez rodzinę - jestem mocno związany.
Nazwę Fabryka Fortepianów Frauenzim-mera wymyślił Maury, gdyż lepiej nadawała
się do naszego biznesu z ciężarówkami. Frauenzimmer to nazwisko, które nosiła
rodzina Maury'ego w starym kraju. Rock również zostało wymyślone. Moje
prawdziwe nazwisko brzmi tak, jak się przedstawiam: Louis Rosen, co po niemiecku
oznacza róże. Kiedyś zapytałem Maury'ego, co znaczy Frauenzimmer, na co on
odparł, że dworka. Zapytałem go, skąd w takim razie wziął nazwisko Rock.
 
- Z zamkniętymi oczami otworzyłem encyklopedię i trafiłem na hasło ROCK
SUBUD.
- Zrobiłeś błąd - powiedziałem. - Powinieneś się nazwać Maury Subud.
Drzwi wejściowe do naszego budynku pamiętają rok 1965 i dawno powinny
zostać wymienione, ale po prostu nie mamy na to pieniędzy. Pchnąłem je - choć duże
i ciężkie, obracają się lekko - i wszedłem na ruchome schody, jedno z tych starych
automatycznych urządzeń. Minutę później byłem na górze i wkraczałem do naszych
pomieszczeń. Towarzystwo w środku ostro popijało i toczyło głośną dyskusję.
- Czas minął - powitał mnie w progu Maury. - Nasze organy elektroniczne są
przestarzałe.
- Mylisz się - powiedziałem. - Tendencja jest dokładnie odwrotna i przemawia
za organami elektronicznymi, Ameryka bowiem w ten sposób zagospodarowuje swą
przestrzeń: elektroniką. Za dziesięć lat nie będziemy sprzedawać ani jednego
klawikordu dziennie. Staną się one reliktami przeszłości.
- Louis - rzekł Maury - spójrz na konkurencję. Elektronika być może będzie
się rozpowszechniać, ale bez nas. Popatrz na organy nastrojów Hammersteina, na
„Euforię" Waldteufla i powiedz mi, kto tak jak ty zadowoli się jedynie brzdąkaniem.
Maury jest wysokim facetem, nadpobudliwym z powodu nadczynności
tarczycy. Ręce mu się trzęsą, trawi zbyt szybko. Bierze na to jakieś pigułki, ale jeśli
nie poskutkują, będzie musiał sięgnąć po radioaktywny jod. Gdy się wyprostuje,
mierzy 188 cm. Ma, lub raczej miał kiedyś, czarne włosy - długie, choć cienkie; duże
oczy i jakieś takie zaniepokojone spojrzenie, jak gdyby dookoła wciąż działo się coś
złego.
- Żaden dobry instrument nigdy nie stanie się przestarzały - powiedziałem.
Maury jednak miał sporo racji. Tym, co nas zrujnowało, były badania nad mapą
mózgu, jakie na szeroką skalę prowadzono w połowie lat sześćdziesiątych, oraz
elektroda wgłębna opracowana przez Penfielda, Jacobsona i Oldsa, a w szczególności
ich odkrycia dotyczące między-mózgowia. Podwzgórze stanowi ośrodek reakcji
emocjonalnych, tymczasem konstruując i reklamując nasze organy elektroniczne, nie
braliśmy go pod uwagę. Fabryka Rosena nigdy nie eksperymentowała z
krótkotrwałymi elektrowstrząsami o wybranej częstotliwości, które podrażniają
pewne szczególne komórki międzymózgowia, i z pewnością od samego początku
przeoczyliśmy istotny fakt, jak łatwo można zestaw elektrycznych przełączników
przerobić na klawiaturę o osiemdziesięciu ośmiu czarnych i białych klawiszach. Jak
 
większość ludzi, również ja brzdąkałem na organach nastrojów Hammersteina i
podobała mi się ta zabawa. Nie ma w tym jednak nic twórczego. Prawda, że czasami
przypadkiem można trafić na nowy układ bodźców stymulujących mózg i dzięki temu
wytworzyć nowy rodzaj reakcji emocjonalnych, które normalnie nigdy by się nie
ujawniły. Można nawet - teoretycznie - trafić na kombinację, która wprowadzi cię w
stan nirwany. Zarówno korporacja Hammersteina, jak i Waldteufla odniosły dzięki
temu niebywały sukces. Ale to nie muzyka. Komu na tym zależy?
- Mnie - oświadczył Maury już na początku grudnia 1978 roku. Postanowił
więc zatrudnić inżyniera elektronika - zwolnionego z pracy w Federalnej Agencji
Kosmicznej -w nadziei, że zmontuje nam nową wersję organów stymulujących
podwzgórze.
Jednak Bob Bundy, mimo całego swego elektronicznego geniuszu, nie miał
doświadczenia z organami. Wcześniej zajmował się projektowaniem dla rządu
elektronicznych homunkulusów. Homunkulusy to sztuczni ludzie, których zawsze
uważałem za roboty. Wykorzystuje się je do badania Księżyca, wysyłając od czasu do
czasu w kosmos z przylądka Canaveral.
Powody, dla których Bundy opuścił przylądek, są niejasne. Owszem, pił, ale
nie ograniczało to jego zdolności. Uganiał się za kobietami, ale kto tego nie robi.
Przypuszczalnie pozbyto się go, gdyż stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa. Nie
chodzi tu o komunizm - Bundy nigdy nie miał nawet pojęcia o istnieniu
jakichkolwiek przekonań politycznych — ale zagrożenie w tym sensie, że cierpiał na
hebefrenię. Innymi słowy czasami znikał gdzieś, nie mówiąc nikomu ani słowa.
Chodzi w brudnym ubraniu, nie uczesany, nie ogolony i nigdy nie patrzy ci prosto w
oczy. Głupkowato się przy tym uśmiecha. Tę przypadłość psychiatrzy z Federalnego
Biura Zdrowia Psychicznego zwykli określać jako dezorganizację hebefreniczną. Gdy
zada mu się jakieś pytanie, nie wie, jak na nie odpowiedzieć. Cierpi na blokadę
mowy. Ale ręce ma diabelnie sprawne. Może wykonywać swą pracę i robi to dobrze.
Zatem ustawa McHestona go nie dotyczy.
Jednak przez wiele miesięcy, które Bundy u nas przepracował, nigdy nie
zobaczyłem żadnego jego wynalazku. Szczególnie Maury często z nim przebywa,
jako że ja stale jestem w drodze.
- Jedynym powodem, dla którego tak kurczowo się trzymasz tej swojej gitary
hawajskiej z elektroniczną klawiaturą — oświadczył Maury — jest to, że towar ten
produkuje twój ojciec i brat. Oto dlaczego nie chcesz spojrzeć prawdzie w oczy.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin