X.doc

(33 KB) Pobierz
X

X

Ledwo było widać literki z pośród zawijasów. Odczytałem tylko kilka słów.

 

Droga Judy!

Piszę do ciebie tę (słowo nieczytelne-zawijasy), ponieważ jesteś dla mnie (słowa nieczytelne- jakiś kosmetyk, pewnie szminka). Odpisz, wiadomość daj Stefanowi.

R.

 

Odłożyłem papier na miejsce.

Została jeszcze połowa Melanie. Tam panował trochę większy bałagan. Pod małym, skośnym lustrem leżała czerwona kosmetyczka, w takie same wzorki jak u Judy. Odsunąłem złoty zameczek. W środku panował totalny chaos. Walały się tam szminki, błyszczyki, perfumetki, dezodoranty itp. Błe. Zamknąłem kosmetyczkę i wziąłem się za pudełko biżuterii. Było mniejsze niż to Judy- tak gdzieś o połowę. W środku było tylko kilka rzeczy, a na małym haku na jakiś ważny przedmiot wisiała ona.

Moja bransoletka.

Oczywiście nie jakieś tam kwiatki czy serduszka- mały, metalowy wilczek zawieszony na rzemyku. Ostatnio nie mogłem jej znaleźć, ale mama żartowała, że mam w swoim pokoju Świętego Grala i Ekskalibura, więc podejrzewałem, że po prostu się zawieruszyła. Jak się okazało, Mel pewnie ją znalazła gdzieś na plaży. Zabrać sobie? Ta, żeby się kapnęła, że tu byłem. Zamknąłem pudełeczko, oglądając resztę rzeczy Mel. Pod lusterkiem stały perfumy- jedyne duże, jakie były w całej jej części. Podniosłem, żeby odczytać nazwę. Dolce& Gabbana, coś  o niebieskim. Z dołu rozległ się głos Miguela, wołający moje imię. Upuściłem perfumy.

Na chwilę złapała mnie dzika nadzieja, że może zostaną nieuszkodzone. Ale pękły. Odpadł rożek, wylały się prawie całe. Podniosłem je szybko, odkładając na miejsce. Zgasiłem światło i szybko dobiegłem na dół. Miguel czekał na nas z pomarańczowym notesikiem w ręce.

- To jest Samanty?- Spytał.

- Tak.- odpowiedzieliśmy równocześnie. Miguel wciągnął powietrze i nagle się rozkasłał.

- Conrado, coś ty robił? Capisz jakimiś perfumami!

- Yyy… Upuściłem perfumy Mel.- wykrztusiłem.

- Idiota! Przez tydzień będziesz latał na zwiad, ale teraz się zmywamy, JUŻ.

Posłusznie wyszedłem za Miguelem, rzucając jeszcze pożegnalne spojrzenie na pięterko. Nic nie powiedziałem chłopakom, ale w kieszeni moich ściętych dżinsów leżało zdjęcie Melanie. Siedziała przed jakimś ładnym domem, z głową zwróconą w stronę słońca, które odbijało się od jej ciemnych okularów.

Siedząc tak była piękna. I tak zawsze mi się podobała. Pod domem Samanty pożegnaliśmy się, znaczy uciekłem chłopakom. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu. 

Mama siedziała na tarasie, cerując moje kolejne spodnie. Biedna mama.

Wbiegłem na stryszek, gdzie urządziłem sobie „biuro”. Składało się z łóżka, starego biurka i tych klamotów, które ratowałem przed wywaleniem. O ile pamiętałem, miałem tam kilka ramek.

Tak, to było mi potrzebne. Odsuwałem wszystkie szuflady po kolei, niestety z marnym skutkiem. Nic. Musiałem znowu lecieć na dół. Mama siedziała w kuchni, z nitką w ręku, ale już nie cerowała, tylko patrzyła w telewizor.

- Mama!!!!- zamachałem jej dłonią ze zdjęciem przed nosem. Złapała kawałek papieru, nawet nie odwracając wzroku. Po chwili wyszczerzyła się do mnie, patrząc na fotkę.

- To ona? Ta dziewczyna, przez którą ostatnio się jesteś w stanie nic zrobić??- spytała, patrząc na Mel, uśmiechającą się ze zdjęcia. Kiwnąłem potakująco głową.- Naprawdę jest ładna. Masz gust, synek.- poklepała mnie po ramieniu.

- Yyy, mama, chcę oprawić tę fotkę. Masz jakąś ramkę?

- A może być różowa z serduszkami?- spytała mama, podpuszczając mnie. Wywróciłem oczami.

- Nie, nie może. Ja jestem chłopakiem!

- A to twoja ukochana. Nie chciałbyś dać jej serca??

- No… Może.- wymigałem się od odpowiedzi. Mama wstała, kręcąc głową i przyniosła zieloną ramkę z muszelkami. I dobra! Zabrałem ramkę do biura, gdzie przywiesiłem zdjęcie w najciemniejszym kącie, za sznurkami do bielizny. 

Uspokojony rozwaliłem się na łóżku z książką mojej mamy, nawet nie patrząc na okładkę. Po kilku pierwszych słowach naprawiłem błąd. Na okładce narysowane było serce, zaplątane w siatce. Autorem był Paulo Cohelo, a tytuł…. Wesoły. „Weronika postanawia umrzeć.” Zbyt ciężka dla mnie. Pogrzebałem w pudełku. Może mama ma jeszcze jakieś bajeczki, to by było dla mnie idealne. Zachichotałem do własnych myśli. Przekopując kartony nie zauważałem całego świata, więc kiedy odwróciłem się, a na moim wyrku siedział Oliver o mało na zawał nie padłem.

- Nawiałeś.- nie pytał. To było stwierdzenie faktu.

- Nie twoja sprawa. Wynocha. - typowe. Odwróciłem się do niego tyłem i zająłem się kolejnym pudłem, ale nie potrafiłem już tego  robić tak radośnie jak wcześniej. Nie poszedł sobie, czułem to. Chętnie bym mu kark przetrącił, tym bardziej, że byłem od niego o centymetr wyższy. Chyba zamierzał tam siedzieć do końca świata.

Po kilku minutach okazało się, że się myliłem. Zaczął się panoszyć po moim, podkreślam, moim biurze, biorąc do łap co chciał. Po chwili „przypadkowo” zabłądził do tej części, w której powiesiłem zdjęcie. Plan dnia na jutro: zabić mamę. Ten drań uśmiechnął się drwiąco, i rzucił coś o miłości. Pokazałem mu palcem schody, nie oglądając się w jego stronę.  Zachichotał wrednie, i wyszedł. Ciekawy byłem, na ile wsadzali za zabicie matki i najlepszego kumpla, zmiennokształtnego.

Zanim zdążyłem się zastanowić, mama zawołała mnie na kolację. Zwlokłem się na dół, rękami dotykając palców u stóp. Na stół wjechało jakieś danie, ale nawet nie wiedziałem, co jem, a to w moim przypadku oznaczało wyjątkowe rozkojarzenie. Nie zjadłem nawet połowy, i ulotniłem się do łazienki. Po gruntownym szorowaniu wreszcie udało mi się zmyć brud z tygodnia, co było olimpijskim wyczynem. Zadowolony ułożyłem się w wyrku, patrząc przez okno na księżyc. Pełnia. Gdybym był prawdziwym wilkołakiem, nie spał bym spokojnie. Zasnąłem, nie wiadomo kiedy.

Chociaż tyle, że nic mi się nie śniło. Czasem mój mózg odwalał w nocy niezłe cuda. Kiedyś śniło mi się, że ganiam się z Oliverem po supermarkecie, rzucając w niego groszkiem. Odpowiadał atakiem z gotowanej kukurydzy.

Czasem też śniły mi się rude skrzaty w różowych bluzkach na jedno ramię i zielonych spódniczkach, łażących w te i we wte za Miguelem. 

Rano obudziły mnie odgłosy śniadania. Szlag! Spóźnię się do pracy! Zerwałem się z wyra tak szybko, że na ułamek sekundy zakręciło mi się w głowie. Rymnąłem w stronę okna. Ludzie kręcili się już powoli po plaży.  Wydawało mi się, że dostrzegam ciemne włosy Mel i rudą kitkę Judy.

W równą minutę ubrałem się, i zbiegłem na dół, o mało nie wywalając się na zakręcie schodów.

- CONRADO! ŚNIADANIE!- wrzasnęła za mną mama. Pomachałem jej na pożegnanie.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin