Rozdział 2.pdf

(103 KB) Pobierz
Rozdział 2
Intuicja podpowiedziała Belli, Ŝe właśnie usłyszała głos Edwarda
Cullena. Podczas procesu, a nawet długo po jego zakończeniu, była ciekawa, jak teŜ
moŜe on brzmieć. No, teraz juŜ wiedziała. Był grobowy… grobowy i ponury: ponury
jak oczy właściciela, jak jego temperament.
- Nie ruszaj się! – warknął. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, Ŝe obudził się w niej
instynkt samozachowawczy i Ŝe walczy z napastnikiem. Był znacznie silniejszy i
szamotała się z nim na próŜno. Na dźwięk tego krótkiego, bezkompromisowego
rozkazu, Bella znieruchomiała.
- O, właśnie. – Jego szept przeszył ciszę niczym owinięta w jedwab stal. – Tylko
spokojnie.
Dłoń napastnika nadal zaciskała się na jej ustach. Ciepły głos wciąŜ chrypiał coś do
ucha. Był blisko, bardzo blisko.
- Zabiorę teraz rękę, ale spróbuj tylko pisnąć, dotarło?
Nie odpowiedziała.
- Dotarło?
Skinęła nieznacznie głową. Jego dłoń rozluźniła się i zaczęła wolno unosić. Bella
odetchnęła głęboko, podźwignęła się na łokciu i zamrugała oczami, gdy tamten zapalił
lampkę. Z bijącym nierówno sercem, wpatrywała się przez chwilę w znajome oczy.
Oczy których nie była w stanie zapomnieć, bez względu na to, jak bardzo się starała.
Edward Cullen wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Wysoki,
smukły męŜczyzna o brązowych oczach i brązowych oczach. A jednak wydawał się
teraz inny, bardziej sterany Ŝyciem, jak gdyby ostatnie sześć miesięcy były dlań nie
tylko niemiłe co wprost wyniszczające. Przypomniała sobie, Ŝe wówczas w parku, a
później podczas całego procesu, ubrany był gustownie, choć skromnie. Teraz wyglądał
niechlujnie. Wyrzucony niedbale na spodnie biały podkoszulek był ubabrany ziemią.
Spodnie rozdarte na kolanie. Włosy, pilnie domagające się wizyty u fryzjera, kleiły mu
się do czoła. Policzki i brodę zacieniał delikatny zarost. Krew zakrzepła na jego dłoni
przypomniała Belli pierwsze spotkanie z Edwardem. Wtedy równieŜ miał na rękach
krew. Krew innego człowieka. Edward przechwycił jej spojrzenie, jak i myśli. Twarz
wykrzywił mu uśmiech.
- Nie zabiłem nikogo, Ŝeby się tutaj dostać, jeśli to masz na myśli.
Bella sama nie była pewna, co ma na myśli. ZauwaŜyła natomiast, Ŝe jego oczy nie są
juŜ beznamiętne. Wyzierała z nich teraz wściekłość.
- Nie wyglądasz na zaskoczoną moim widokiem – zauwaŜył.
198218661.001.png
- Mówili o tobie w wiadomościach.
- Ach, te media. Zawsze za mną przepadały – mruknął. – No i co, przestraszyłaś się
słysząc, Ŝe uciekłem? – spytał po chwili. – Bałaś się, Ŝe Ŝądny krwi stanę kiedyś na
twym progu?
Zadarła hardo brodę. Wolałaby umrzeć tysiąc razy, niŜ dać po sobie poznać, Ŝe tego
właśnie się obawiała.
- Czego ode mnie chcesz? – wyrzuciła z siebie. Jak kaŜde jej pytanie, to równieŜ było
konkretne i rzeczowe.
Edward nie owijał w bawełnę.
- Zadośćuczynienia, choć nie pod postacią krwawej ofiary.
- Zadośćuczynienia? Za co?
- Za sześć miesięcy spędzonych w cuchnącym więzieniu.
- Nie ja cię tam wsadziłam!
- Nie, święty turecki!
- Nie ja! – powtórzyła. Jej zielone oczy roziskrzyły się zimnym ogniem. – Zeznałam
tylko to, co widziałam. Dostałam wezwanie. Nie miałam Ŝadnego wyboru. To sąd
orzekł twoją winę. To sąd wtrącił cię do więzienia. Poza tym, muszę dodać, Ŝe nie
uczyniłeś nic, by się ratować. Nie powiedziałeś choćby słówka w swojej obronie.
Edward nie był w nastroju, by kierować się logiką.
- O nie, młoda damo, wciąŜ jesteś mi coś winna.
- Ja jestem tobie coś winna? – spytała, choć nie była taka pewna, czy chce usłyszeć, co
męŜczyzna miał na myśli. Bądź co bądź, nie było po nim widać, by pałał szczególną
chęcią wyrządzenia jej krzywdy i z tego właśnie powodu serce Belli zaczęło bić
spokojniej… odrobinę spokojniej.
- Póki co – odparł schylając się, by rozwiązać buty – jesteś mi winna miejsce, gdzie
mógłbym się zdrzemnąć parę godzin. O reszcie twojego długu porozmawiamy rano. –
Widać było, ze jest skrajnie wyczerpany.
Dwie rzeczy wstrząsnęły nią jednocześnie. Pierwsza, Ŝe Edward Cullen ledwo trzyma
się na nogach, druga, Ŝe właśnie ładuje jej się do łóŜka. I jakkolwiek nauczyła się juŜ
zachowywać zimną krew w niebezpiecznych sytuacjach, począwszy od strzelaniny, a
na spotkaniu z bengalskim tygrysem skończywszy, to ta druga okoliczność przeraziła
ją nie na Ŝarty.
- Zaraz, chwileczkę...
- Śpij! – warknął. Zgasił lampę, przykrył się kocem i objął Bellę w talii. LeŜał na
boku, z twarzą znów tak zbliŜoną do jej ucha, Ŝe czuła jego oddech na swej nagiej
skórze. – I nie próbuj wstawać – ostrzegł jeszcze przejmującym głębokim głosem. –
Jeśli to zrobisz, będę o tym wiedział. Pobyt w więzieniu uczy, jak spać i jednocześnie
wiedzieć, co się wokół dzieje. I wierz mi, lepiej za wcześnie mnie nie budzić.
Zwłaszcza po takim dniu, jaki miałem dzisiaj.
Bella nie miała pewności, co niepokoi ją bardziej: jego bliskość i dotyk, czy to,
Ŝe przed chwilą ponownie jej groził. Wprawdzie jeszcze jej nie skrzywdził, ale z
pewnością nie poniecha zupełnie tego zamiaru, zwłaszcza gdy będzie mu stawiała
opór.
Godzinę później doszła do wniosku, ze Edward śpi jak zabity. Wskazywały na to jego
głęboki, miarowy oddech i cięŜkie jak ołów, bezwładne ramię obejmujące ją w talii.
Do tego, odkąd się połoŜył, poza paroma drgnięciami nie wykonał Ŝadnego ruchu.
Tak, ten męŜczyzna był wyłączony, podobnie jak światło. Mając tego świadomość, jak
równieŜ wiedząc, Ŝe w pobliŜu jej mieszkania krąŜy policyjny patrol, Bella poczuła, Ŝe
wraca jej odwaga. Nie miała zamiaru zmarnować takiej okazji.
Odwróciła głowę i jeszcze raz rzuciła okiem na budzik. Dochodziła czwarta.
Przesunęła wzrok na telefon oddalony od niej zaledwie o kilka centymetrów, zaledwie
o długość ręki. Co ma zrobić? Wyślizgnąć się z łóŜka, wziąć aparat, pójść z nim do
łazienki i zadzwonić na policję? MoŜe to zbyt ryzykowne? Tak, na pewno. Po prostu
wyślizgnie się z łóŜka, wymknie chyłkiem z domu i… I co? Zamacha ręką na
policyjny wóz? Szanse na to, by akurat w tym momencie tamtędy przejeŜdŜał, są
znikome. Dobra, co zatem robić? Zapukać do sąsiada? Nie, to teŜ zbyt ryzykowne.
Wyjdzie z domu i pobiegnie prosto do stojącego w garaŜu samochodu. Potem poszuka
jakiegoś automatu i zadzwoni na policję. Tak, właśnie tak zrobię, pomyślała,
podbudowana swoją śmiałością. To nauczy Edwarda Cullena, Ŝe nie warto z nią
zadzierać.
Powoli i ostroŜnie Bella wysunęła spod koca najpierw palec u nogi, potem całą
stopę. Bardzo delikatnie opuściła tę stopę na podłogę, znieruchomiała, odczekała
chwilę, a kiedy leŜący męŜczyzna ani drgnął uczyniła to samo z drugą nogą. Stanęła
teraz przed prawdziwym problemem, jakim było wyślizgniecie się spod
przygniatającej ją przeszkody. Powolutku, w tempie, przy którym ślimak mógłby się
wydawać szybkobiegaczem, wysuwała swe ciało spod ramienia Edwarda. Powoli,
powoli, powoli…
Edward jęknął.
Bella zamarła.
Przekręcił się, przysunął bliŜej i znieruchomiał, przygwaŜdŜając ją jeszcze mocniej do
łóŜka. Jego usta, dotykające wcześniej ucha dziewczyny, muskały teraz jej szyję,
wywołując łaskotki, które w kaŜdych innych okolicznościach pobudziłyby ją do
chichotu. Jednak w tej chwili nie było jej wcale do śmiechu.
Z sercem bijącym jak oszalałe, z modlitwą na ustach, zamknęła oczy i
wstrzymała oddech. Odliczyła minutę, potem następną i jeszcze jedną. Czas zdawał się
wlec w nieskończoność. Kiedy minęło dziesięć nie kończących się minut, a Edward
leŜał cicho i bez ruchu, Bella pozwoliła sobie na głębokie westchnienie ulgi. Czy
odwaŜy się znowu spróbować? Odpowiedź była szybka i jednoznaczna. Nie ma innego
wyboru.
Jeszcze raz, długa sekunda po sekundzie, jedno nierówne uderzenie serca po
drugim, zaczęła wyswobadzać się spod obejmującego ją ramienia. Centymetr tu,
milimetr tam i ramię, niczym ospały wąŜ, zaczęło się ześlizgiwać. Przegub, dłoń, palce
sunęły po jej brzuchu, po boku. Jednocześnie Bella ześlizgiwała się z łóŜka na
podłogę. Przyklękła na dywanie, aby dać sercu czas na powrót z gardła do piersi.
Czekała, obserwując, czy Edward nie zdradza czasem jakichś oznak powrotu
świadomości. Nie zdradzał Ŝadnych. Udało się!
Teraz pozostawało tylko ostroŜnie wstać, wziąć torbę i wymknąć się cichutko z
domu. Z tym nie powinno być problemów. W gruncie rzeczy, będzie to bułka z
masłem. Tak bułka z…
Ręce, które jeszcze przed chwilą ześlizgiwały się z niej jak ospały wąŜ,
uderzyły teraz jak wąŜ rozwścieczony. Palce pochwyciły przegub Belli, nie bacząc na
to, Ŝe zadają jej ból. W ciągu kilku mroŜących krew w Ŝyłach sekund, zanim zdąŜyła
choćby pomyśleć o stawianiu oporu, została wciągnięta z powrotem na łóŜko, ciśnięta
na plecy i przygwoŜdŜona do materaca przez zdenerwowanego męŜczyznę, którego
twarz znalazła się tuŜ nad jej twarzą.
Uświadomiła sobie tysiąc rzeczy na raz: był silny i sprytny, jego usta praktycznie
dotykały jej policzka, miał morderczy wyraz twarzy.
- Zrób to jeszcze raz, a obiecuję, Ŝe poŜałujesz – wycedził przez zaciśnięte zęby. –
Zrozumiałaś?
Nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na męŜczyznę, który tak bezceremonialnie wtargnął
w jej Ŝycie.
Edward ścisnął mocniej palce na przegubie jej dłoni dziewczyny, który trzymał teraz
wysoko nad jej głową.
- Zro – zu – mia – łaś?
Bella skrzywiła się z bólu.
- Tak – jęknęła. Strach, z którym walczyła, odniósł walne zwycięstwo.
Dostrzegł na jej twarzy panikę. O dziwo, zwycięstwo miało dla niego gorzki smak,
intuicja podpowiadała mu bowiem, Ŝe urok tej dziewczyny leŜy po części w jej
niezaleŜnej naturze, Ŝe jej niechęć moŜna by łatwo oswoić. Do takiego wniosku
doszedł, obserwując ją podczas procesu. Teraz utwierdzał się jeszcze bardziej w tym
przekonaniu.
Pomimo strachu, Isabelli udało się zachować godność.
- To boli – powiedziała cichym i spokojnym głosem, patrząc mu prosto w oczy.
Wzrok Edwarda powędrował w górę, do przegubu dziewczyny, który wciąŜ znajdował
się w jego uścisku. Rozluźnił palce i zaskoczył go czerwony ślad, jaki pozostawiły.
Widok ten wręcz nim wstrząsnął. Wiedział, Ŝe powinien przeprosić, ale słowa nie
chciały mu przejść przez usta. Dosyć juŜ się naprzepraszał – najpierw, w dzieciństwie,
ojca, potem społeczeństwo – w obu przypadkach za to, Ŝe nie spełnił ich oczekiwań.
Uniósł się i spuściwszy nogi na podłogę, usiadł na skraju łóŜka. Gniew, jedyny
wierny towarzysz, jakiego miał, powrócił. Powitał go jak starego znajomego.
- Zbieraj się. WyjeŜdŜamy. – rzucił. Wziął buty i zaczął je sznurować.
- Co to znaczy „wyjeŜdŜamy”?
- Ruszamy w podróŜ.
- W podróŜ?
- PrzecieŜ powiedziałem wyraźnie, młoda damo – powtórzył wstając i zaczął wpychać
podkoszulek w spodnie. – Chętnie bym jeszcze pospał, ale ty, jak widzę, lubisz
wcześnie wstawać.
- Słuchaj – zaczęła. – Ja nie mogę z tobą jechać. To znaczy, mam juŜ zaplanowaną
podróŜ. WyjeŜdŜam rano.. dziś rano… - Zerknęła na budzik. Jej samolot odlatywał o
7.43. – Właściwie to powinnam być na lotnisku za…
Edward spojrzał na nią, biorąc się pod boki.
- Zdaje się, Ŝe ty nic nie rozumiesz.
Bella wstała.
- O nie, to ty nic nie rozumiesz. Nigdzie z tobą nie pojadę, poniewaŜ mam
wcześniejsze zobowiązania.
- No to gorzej dla ciebie, bo widzisz, pierwszą zasadą obowiązującą przy braniu
zakładników jest to, Ŝe zakładnik musi anulować wszystkie swoje wcześniejsze
zobowiązania.
Ponownie zignorowała jego sarkazm.
- To właśnie tym jestem? Zakładnikiem?
MęŜczyzna uśmiechnął się, ale w uśmiechu tym nie było ani krzty ciepła.
- Bingo, młoda damo, zgadłaś za pierwszym razem.
- Przestaniesz wreszcie nazywać mnie młodą damą? – krzyknęła. Zanim Edward
zdąŜył uświadomić sobie cokolwiek poza faktem, Ŝe kobieta ma ognisty temperament,
Bella dodała: - Zrozum mnie, mam zlecenia, pracę do wykonania, jeśli się tam nie
pojawię ludzie zaczną się zastanawiać co się ze mną stało.
- Załatwimy to po drodze – odparł Edward, wskazując głową na jej nocną koszulę. –
Ubieraj się!
- Po drodze dokąd?
- Dowiesz się, gdy tam dotrzemy. Od ciebie potrzebuję tylko samochodu i
towarzystwa. I Ŝadnego pyskowania – dodał, wskazując znów ruchem głowy na
koszulę nocną. – Masz do wyboru dwie moŜliwości. Albo ubierzesz się sama, albo ja
to zrobię!
Bella nie miała cienia wątpliwości, ze nie zawaha się wprowadzić swej groźby w czyn.
Ubierze ją, jeśli będzie musiał. Z nadąsaną miną chwyciła dŜinsy i sweter, pomknęła
do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Z szyny, z której zwisała plastikowa zasłona
od kabiny z prysznicem, zerwała parę czarnych majtek bikini i równie kusy staniczek.
Ubierała się kipiąc ze złości – jak śmiał jej coś takiego robić?! Zamek błyskawiczny w
dŜinsach, szarpnięty zbyt mocno, zaciął się i na mocowaniu się z nim straciła całe pięć
minut. Ich upływ nie osłodził nic a nic jej kwaśnego nastroju. Z taką samą
determinacją, z jaką wcześniej zatrzasnęła drzwi, otworzyła je teraz na ościeŜ.
Wkroczyła do sypialni z pochmurną miną na nie umalowanej twarzy z dziko
zmierzwioną szopą włosów.
Edward, który wyglądał dyskretnie za okno, przeniósł na nią wzrok. Przyjrzał
się jej, ale nic nie powiedział.
- Idę się umyć do łazienki, więc mów do mnie – oznajmił.
- Mam do ciebie mówić?
- Tak, Ŝebym wiedział, Ŝe jesteś w pokoju. I lepiej nie przerywaj, bo jak tylko
zamilkniesz, od razu wyskakuję. Choćby nagi.
- Prostak – mruknęła Bella odgarniając włosy z czoła.
Edward uśmiechnął się niewesoło.
- Przyznaje, Ŝe miejsca, gdzie ostatnio przebywałem, nie moŜna raczej uznać za szkołę
dobrego wychowania. – Uśmiech spełzł z jego ust, gdy ruszał w stronę łazienki. – No,
to zaczynaj mówić. Stań przy samych drzwiach i trzymaj się z dala od telefonu. – Z
tymi słowami zniknął w sąsiednim pomieszczeniu.
Bella walczyła przez chwilę z pokusą wykorzystania okazji, ale doszła do
wniosku, Ŝe daleko by nie uciekła. Co innego odwaga i świadome podejmowanie
ryzyka, a co innego zwykła głupota. ZdąŜyłaby moŜe zbiec po schodach, najwyŜej
dotrzeć do garaŜu. W rezultacie znów zdenerwowałoby to tylko Edwarda Cullena, a
szczerze mówiąc perspektywa wcale jej się nie uśmiechała. Raz juŜ go sprowokowała
i do tej pory bolał ją przegub dłoni.
- Nie słyszę cię! – zawołał Edward z łazienki.
- Jestem tu, jestem! – pośpieszyła z odpowiedzią Bella i dodała: - I tak cię złapią,
wiesz? MoŜe poszedłbyś po rozum do głowy i sam oddał się w ręce policji? Na pewno
Zgłoś jeśli naruszono regulamin