Szanse.docx

(578 KB) Pobierz

[Sherlock] Szanse.jpg


 

 

Szanse

 

 

Treggi Di

 

Tłumaczenie:

Toroj

 

 

 

 

 

FanFiction.Net

Archive of Our Own

 


Spis treści

Część I Druga szansa              4

Rozdział 1              5

Rozdział 2              14

Rozdział 3              25

Rozdział 4              37

Część II Trzecia szansa              47

Rozdział 1 Niepotrzebni              48

Rozdział 2 Emocjonalna niestabilność              56

Rozdział 3 Nieistotna informacja              69

Rozdział 4 Każdy człowiek to zagadka              78

Rozdział 5 Może być niebezpiecznie              98

Rozdział 6 Zdecydowana poprawa              114

Rozdział 7 Prawdopodobieństwa              132

Rozdział 8 Trzecia szansa (i wszystkie następne)              160

Część III Wszystkie kolejne szanse              177

Bonus 1 Nocne rozmowy              178

Bonus 2 Pies–ludojad atakuje              183

Bonus 3 Mamusia Holmes atakuje              190

Bonus 4 Taniec z gwiazdami              202

Bonus 5 Sto lat              208

Bonus 6 Miłość i zwierzołaki              222

Bonus 7 Kompromitacja w łóżku              228


 

 

 

Część I
Druga szansa


Rozdział 1

John zszedł do kuchni, przeciągając się po drodze. Kręgi szyjne nieprzyjemnie chrzęściły – już dawno trzeba było iść na masaż, bezpłatne kupony już od miesiąca walały się w misce na klucze pod lustrem... Jak zwykle, John w myślach przejrzał listę zajęć: „Zaścielić łóżko – zrobione. Wziąć prysznic – zrobione. Zrobić śniadanie..." Takie myślowe spisy wnosiły do życia Johna jako taki porządek. Nabrał takiego nawyku po upadku Sherlocka.

Upadku. Jakby Sherlock był państwem albo kursem euro. John nie wymawiał tego słowa na „ś". Jego psychoterapeutka z pewnością uznałaby to za jakiś symptom. Zresztą biedaczka odniosła z nim, jako pacjentem, druzgocącą porażkę. Jej słowa podczas ostatniego spotkania brzmiały: „Bardzo mi przykro, John". W przekładzie na niepsychologiczny język: „Jestem rozczarowana" albo „Nie starałeś się".

John starł okruszki ze stołu, rozsunął zasłonki, wpuszczając do wnętrza ciepłe poranne światło. Otworzył lodówkę, zastanawiając się, co lepsze: „klasyka" czyli płatki zalane mlekiem, czy „pracochłonne" tosty z jajecznicą. W zadumie przesunął wzrokiem po półkach.

O, nie. Nienienie – wymamrotał, zamknął lodówkę i ukrył twarz w dłoniach. Westchnął a potem zawołał gniewnie:

Dłoń! Ludzka dłoń w lodówce!

A gdzie miałaby być? – rozległo się za jego plecami. – Małpia łapka też by się nadawała, ale pomyślałem, że to niehigieniczne.

I dlatego położyłeś odrąbaną rękę między maselniczką i jajkami.

Ona nie jest odrąbana, John. Niewątpliwie uschła – rzekł pobłażliwym tonem rozmówca Johna, odsuwając krzesło od stołu i włażąc na nie. Chude nogi prawie już dosięgały do podłogi – Hamish rósł aż nazbyt szybko jak na dziecko w jego wieku. W Hamishu w ogóle było dużo tych „nazbyt".

Ach, tak. – John złożył ręce na piersiach i zmierzył chłopca najsroższym spojrzeniem ze swojego repertuaru. Hamish zabawnie wysunął podbródek i uniósł brwi: „Co?".

Już ty wiesz, co – powiedział John. Hamish uśmiechnął się leciutko.

Sprzątnę ją jutro.

Teraz.

Dziś wieczorem.

Teraz.

John! Jeśli położę ją w swoim pokoju, pani Hudson ją zabierze! – jęknął chłopiec. – Tak jak zabrała moje żuki i Sammy'ego.

Przynoszenie termitów do domu było naprawdę głupim pomysłem. Myślałem, że to już omówiliśmy. I nie nazywaj zdechłego szczura Sammy.

Mam to w nosie. To był mój zdechły szczur – oznajmił Hamish ponuro. – Nikt nie miał prawa go zabierać.

Wciąż jeszcze dąsał się na panią Hudson, choć starała się odkupić swój występek keksem i rozmaitymi innymi wypiekami. John westchnął i wyjął karton mleka.

Głosuję za „pracochłonnym" – skrzywił się Hamish.

Nie zasłużyłeś na „pracochłonne" śniadanie. – John wyjął z lodówki jajka, starając się nie dotykać odrąbanej... przepraszam, odeschniętej ręki.

Przynieś mi gazetę.

Sam sobie weź. Jest w przedpokoju.

Joooohn... – westchnął Hamish ciężko, odsuwając krzesło.

Nie nazywaj mnie John! – zawołał za nim John. – I pomóż mi z jajecznicą!

***

A więc, ręka... – John wrócił do tematu, kiedy wychodzili z metra. Całą drogę mocno trzymał chłopca za rękę. Czuł się nieswojo w tłumie, gdzie łatwo zgubić dziecko. A tym bardziej Hamisha. Pewnego razu John przeżył dwie najstraszniejsze godziny w swoim życiu, biegając po wielkim supermarkecie i szukając syna, który postanowił śledzić jakiegoś „podejrzanego typa".

Najlepiej byłoby jeździć taksówką, ale John o dawna nie mógł sobie pozwolić na takie zbytki. Hamish mawiał czasami posępnie: „Ja jestem twoim głównym zbytkiem". W takich chwilach Johna ściskało w piersiach, zawsze podchodził do niego, by patrząc mu w oczy poważnie odpowiedzieć: „Nie jesteś zbytkiem. Jesteś koniecznością. Najbardziej niezbędną koniecznością." Hamish uśmiechał się blado, ale za jakiś czas znów mówił coś w tym stylu.

Po co ci ta ręka?

Do doświadczenia.

Rozumiem. Doświadczenie.

Przeszli przez ulicę i podążyli wzdłuż ogrodzenia parku. Hamish wyciągnął rękę, by dotykać palcami prętów.

Ona spełnia życzenia. Słyszałeś kiedyś legendę o małpiej łapce? Z nią byłoby efektywniej, ale myślę, że ręka też się nadaje.

Wypowiadasz życzenie i jeden palec się zagina? Coś w tym rodzaju?

Tak, John, coś w tym rodzaju.

Przecież prosiłem, żebyś nie mówił do mnie „John".

Hamish milczał. John uśmiechnął się, patrząc z ukosa na kędzierzawą chłopięcą głowę. W Hamishu zdumiewającym sposobem łączył się pragmatyzm uczonego i naiwna wiara w bajki i legendy, które gdzieś usłyszał. Przez tydzień na przykład naprzykrzał się Johnowi, namawiając go do kupna najnowocześniejszego filtra do wody. „Srebrny filtr! Będziemy pić srebrną wodę, John! Pomyśl tylko!". Czasem Johna przerażała myśl, że Hamish kompletnie nie potrafi rozpoznać kłamstwa. Strach pomyśleć, czym to może poskutkować.

No dobrze. A skąd wziąłeś tę rękę do doświadczenia?

Od Milesa.

Od kogo?

Taki chłopak ze starszej klasy.

O. A skąd Miles miał zmumifikowaną rękę?

Dochodzili do budynku szkoły. Hamish nieznacznie zwolnił kroku, tylko trochę, ale John to zauważył.

Od ojca. A ten ją kupił, kiedy podróżował po Albanii. Ojciec Milesa jest fotokorespondentem – powiedział Hamish z szacunkiem. Fotokorespondent – fajnie. Nie to co lekarz w domu starców.

John westchnął. W szeroko otwartą bramę szkoły wlewał się pstry potok uczniów. Duże kolorowe plecaki były podobne do ślimaczych domków. John zobaczył Becky i uśmiechnął się do niej – trzymała swojego syna za ramię i coś do niego mówiła z naciskiem, lecz przerwała, by uśmiechnąć się do Johna.

Dobrze. Ale żeby jutro zniknęła z lodówki. Rozumiemy się?

Pojutrze.

Nie targuj się. Jutro i kropka. – Zatrzymali się przed bramą, Hamish ponuro patrzał na przechodzących obok uczniów. „Idioci" – malowało się wyraźnie w jego spojrzeniu. Nic dziwnego, że po trzech miesiącach nadal nie znalazł przyjaciół. – Tak nawiasem... – John zmarszczył brwi. – Miles nie oddał ci jej ot tak sobie?

Hamish niechętnie kiwnął głową.

Zamieniliśmy się.

Tak? Na co? – John zrobił w myślach rewizję: telewizor na miejscu, lodówka, pralka... pralka! Nie zwrócił uwagi, czy była w łazience, kiedy brał prysznic? Niech to diabli...

Przestań panikować – odezwał się Hamish z niezadowoleniem. – Nie jestem głupi. Nie wziąłem niczego z domu. – „Tym razem" zawisło w powietrzu. Odbyli bardzo poważną rozmowę, kiedy John odkrył nieobecność antykwarycznych szachów, prezentu od Mycrofta. – Obiecałem odrabiać za niego lekcje.

Kiedy on jest zdaje się w wyższej klasie?

Hamish popatrzył na ojca znacząco. „No i co?"

Okej. Na jaki termin się umówiliście?

Do końca roku.

Do końca roku?! – krzyknął John, a Hamish niedbale wzruszył ramionami.

Nie przejmuj się tak. Pewnie za parę miesięcy i tak trzeba będzie zmienić szkołę.

John westchnął. To była już czwarta szkoła w ciągu dwóch lat. Sedno leżało nawet nie w tym, że Hamish nie potrafił znaleźć wspólnego języka ze współuczniami i nauczycielami. John musiał przenosić Hamisha, żeby nikt się nie zorientował, jak bardzo jest szczególnym chłopcem. Kiedy dziecko rośnie dosłownie w oczach, to wywołuje pytania, a John nienawidził na nie odpowiadać.

Zadzwonił dzwonek, ostatni uczniowie wbiegli w otwarte drzwi. John lekko popchnął Hamisha w ich stronę.

Porozmawiamy o tym później. Idź, zaraz się spóźnisz!

No to do wieczora. – Hamish pomachał Johnowi i pobiegł w kierunku szkoły. John patrzył za nim, póki za chłopcem nie zamknęły się drzwi.

***

John zbadał Ester, miłą starszą panią z drobnymi siwymi loczkami. Znów miała alergię i wysypkę na rękach oraz plecach.

Potrzebuje pani nowej diety – powiedział z roztargnieniem, przeglądając menu z jadalni. Ester uśmiechnęła się życzliwie.

Znów zgoliłeś wąsy, skarbie? Lepiej wyglądałeś z wąsami. – Wyciągnęła rękę by dotknąć policzka Johna, a ten uśmiechnął się łagodnie. Ester brała go za Olivera, swojego męża, który zmarł wiele lat temu. Doktora brano tu za wiele rozmaitych osób.

Po skończeniu badania i zaprowadzeniu Ester do jej sypialni, John zamierzał pojechać po Hamisha, jednak zadzwoniła jego zmienniczka.

Tobie są potrzebne nadgodziny, prawda? – spytała. John westchnął ciężko. Owszem, nadgodziny były mu potrzebne. Pieniądze były potrzebne. Bardzo. – Ratujesz mi życie. Przypomnij, żebym cię zaprosiła na kolację.

Nie trzeba – uśmiechnął się John do telefonu.

Jeszcze jak trzeba!

Po upadku Sherlocka kobiety zaczęły częściej zwracać na Johna uwagę. Greg powiedział, że to z powodu tego, że John wygląda jak męczennik. Kobietom podobają się mężczyźni, którzy mają za sobą jakąś tragedię. Kochają wdowców, o ile utracona żona była niezbyt dobra. Pocieszać „rycerza smutnego oblicza" – to jedna sprawa, a rywalizować z nieboszczką – coś zupełnie innego.

W każdym razie, żadna z nich nie wytrzymałaby konkurencji.

Przedtem Sherlock robił wszystko, by dziewczyny uciekały od Johna. A teraz John sam unikał ich towarzystwa. Miał Hamisha – a żadnej dziewczynie nie zdoła wyjaśnić, w jakim stopniu jest on wyjątkowy.

Zresztą, panie nadal atakowały na wszystkich frontach. Na przykład Becky, samotna matka, której syn uczył się razem z Hamishem, energicznie zapraszała Johna na kawę. Nawet uległ pewnego razu jej urokowi i spędzili pół godziny w kawiarni. Następnego dnia Hamish sprowokował jej syna, chłopcy pobili się, i John postanowił więcej nie ryzykować. Uśmiechać się z daleka było znacznie bezpieczniej – i przyjemniej, prawdę mówiąc.

John spojrzał na zegar: lekcje już powinny się zakończyć. Wybrał numer. Hamish odpowiedział po czwartym sygnale.

Tak?

Nie dam rady cię odebrać. Nadgodziny.

Jasne. – Jeżeli nawet Hamish się zdenerwował, to nie było tego słychać w jego głosie.

Do kogo pojedziesz do Molly czy do Mycrofta?

Hamish zastanowił się.

Do Molly.

Dobrze. Przyślę po ciebie taksówkę.

Sam mogę tam pojechać, przecież wiesz.

Wykluczone.

John nie lubił wypuszczać Hamisha samego do miasta. Starał się odprowadzać syna do szkoły i go odbierać. Może i był nadopiekuńczym tatusiem, ale cóż, niech już tak będzie.

Nie mamy pieniędzy na taksówki – przypomniał Hamish ze zmęczeniem i John poczuł się jak nieudacznik. Jego syn zmuszony był pamiętać o oszczędności, w wieku, kiedy nie powinno się myśleć o takich rzeczach.

Nie martw się tym. Kiedy dotrzesz do Molly, wyślij sms.

Dobra – burknął Hamish. John wiedział, ze zapomni. Ale Molly na pewno napisze.

Owszem, po pół godzinie telefon zawibrował.

„John! Hamish opowiedział mi o dłoni. Bardzo miłe!"

John uśmiechnął się. Tych dwoje dobrało się w korcu maku.

Przypomniał sobie, jak spotkał Molly mniej więcej miesiąc po upadku Sherlocka. Wyszło jakoś głupio. Zderzyli się w sklepie. W pierwszej chwili John jej nie poznał, a potem tak się zdziwił. Że ona żyje, że robi zakupy... Wcześniej nie mógł jej sobie wyobrazić nigdzie poza kostnicą, i w niczym innym tylko w białym kitlu. Molly Hooper nie istniała, tak jak nie istnieli Lestrade i Mycroft, i wszyscy inni ludzie związani z Sherlockiem. Nie było przygód i szalonych taksówkarzy, sfałszowanych obrazów ani gigantycznych psów – to wszystko powinno zniknąć, rozpłynąć się po upadku Sherlocka. Mieszkanie na Baker Street i przynależna do niego pani Hudson były anomalią, ocalałą wyspą pośród białej plamy i John rozpaczliwie czepiał się tej więzi z przeszłością.

A oto teraz pojawiła się Molly. Johnowi z jakiegoś powodu jej widok sprawiał przykrość. Nawet pomyślał, żeby cichaczem odejść, póki go nie zauważyła. Ale było już za późno – odwróciła się, zobaczyła Johna i natychmiast próbowała schować się za stelażem z konserwami, jednak niezgrabnie uderzyła o niego ramieniem i upuściła koszyk. Produkty rozsypały się po podłodze. John pochylił się, by pomóc je pozbierać.

Cześć. – Molly uśmiechnęła się żałośnie, Złapała toczącą się po posadzce cytrynę; John zauważył, że drżą jej ręce. Nagle pomyślał, że Molly pewnie ciężko na niego patrzeć – jest przypomnieniem o Sherlocku. Zrozumienie spadło na niego ciężkim wodospadem: jej naprawdę może być bardzo ciężko. Pogrążony w swoim cierpieniu John zapomniał o innych ludziach, o tym, że im też jest nielekko. Greg nie pojawił się na pogrzebie: źle się rozstali z Sherlockiem, widocznie czuł się winny. Mycroft… Mycroft był jego bratem! A Molly? Ile lat była zakochana w Sherlocku? Jak ona na niego patrzyła! Jeżeli John tak cierpi, to co się dzieje z nią? Jak ona w ogóle to wytrzymuje? Jak może żyć, chodzić do sklepu? Jak może… to znieść?

Jak w ogóle można wytrzymać, jeżeli człowieka, który był dla ciebie całym światem, już nie ma?!

A przecież John wytrzymywał.

Cieszę się, że cię spotkałem powiedział wtedy szczerze, a Molly schowała twarz w dłoniach.

Potem starał się podtrzymywać z nią kontakt. Dzwonił od czasu do czasu, umawiał się na spotkania. Było mu jej żal. Przez długi czas John mógł żałować tylko siebie, a potem jakby coś przełączyło się w jego wnętrzu, i wypełniła go litość dla tych, którzy znaleźli się z nim w jednej łodzi.

Kiedy spotykali się z Molly, John nie mógł wymyślić tematu do rozmowy. Nie chciał rozmawiać z nią o Sherlocku, ale o niczym innym mówić nie mogli. John odkrył, że są z Molly bardzo podobni do siebie. On też czuł się okręgiem, centrum którego był Sherlock Holmes. Czuł się te...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin